Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 18-08-2010 00:09
#108

Powraca mooll i jego James Potter. Kto się cieszy, łapki w górę ;p.


ROZDZIAŁ XXVIII



- Je....he...ste...ś! - dobiegło do uszu zniecierpliwionej Lily Evans, czekającej na Jamesa Pottera tuż przy tajnym przejściu wiodącym na błonia.

Chłopak umówił się z nią w tym miejscu o piątej nad ranem. Lily już nie dyskutowała na temat tego, czy nie zna on bardziej ludzkiej pory na spotkanie. Chciała wiedzieć, czy z Lupinem wszystko w porządku, ale przede wszystkim zależało jej na wyjaśnieniach dotyczących samego zachowania huncwotów tego wieczora. Było aż zanadto podejrzane. Zwłaszcza w kontekście tego, iż Potter był, jak się okazało, animagiem. Pewnie znów wszyscy brną prosto w jakąś grubszą aferę.
- No jasne, przecież... - Dziewczyna odwróciła się i z wrażenia na chwilę odebrało jej mowę. - James! Jak ty wyglądasz?! Co się stało?!
- A... nie zwracaj na to uwagi... - zipnął, opierając się o duży świecznik i zamknął oczy.

Był skrajnie wyczerpany. Wierzba Bijąca dała im popalić. Niewątpliwie brakowało Ogona, który zwinnie by ją unieruchomił. Tymczasem Lunatyk był już w tak zaawansowanym stadium przemiany, że nie było mowy o spokojnym dotarciu na miejsce. Rogacz musiał go sam obezwładnić, żeby Łapa mógł jakoś zatrzymać to piekielnie wyrośnięte drzewo.

Na myśl o przyjacielu, Potterowi zaschło w gardle. Ten to dopiero wygląda! Wierzba sponiewierała go doszczętnie, zanim udało mu się nacisnąć odpowiednie miejsce.
- Nie zwracać uwagi?! - wydarła się na niego, nie bacząc na tak wczesną godzinę. Potter skrzywił się. Był przekonany, że Ślizgoni gotowi są wylęgnąć z lochów, jak tak dalej pójdzie.
- Ciiii... - próbował ją uspokoić.
- Przestań! - warknęła, po czym wzięła duży oddech. - Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wyglądasz tak, jakby przebiegło po tobie stado minotaurów?

James rzeczywiście nie przedstawiał okazu zdrowia. Był blady na twarzy, posiniaczony i poraniony. Jego ubranie było miejscami mocno przybrudzone i potargane. Generalnie wyglądał, jakby dopiero co stoczył walkę z miejscowymi siłami Zakazanego Lasu, co specjalnie nie odbiegało od prawdy.

Lily patrzyła na niego wzrokiem pełnym przestrachu, ale i ogromnej troski. Czekała na odpowiedź.
- Przewróciłem się... - powiedział dość niepewnie, nie patrząc na nią, tylko gdzieś w przestrzeń za jej plecami.

Ona jednak tylko uniosła z powątpiewaniem lewą brew do góry.
- ... na schodach... - Potter pociągnął wątek, czekając na jej reakcję. Ta jednak niezmiennie wyrażała zwątpienie.
- ...prowadzących do lochów - dokończył w końcu, mając nadzieję, że tym razem mu uwierzy.

Dziewczyna tylko pokręciła głową z rezygnacją.
- James... - westchnęła - czy ja wyglądam na kretynkę?
- No dobra - przewrócił oczami na znak, że się poddaje. - Byłem na błoniach.

Evans pokiwała głową. Brzmiało dość prawdopodobnie.
- A... Bo zahaczyłem o jakieś pnącze, czy coś - tłumaczył przekonująco, pokazując na swoje ubranie. - Nie wiem, co to było, w każdym razie runąłem jak długi i dość mną sponiewierało.

Lily miała dziwną minę. Potterowi wydawało się, że zastanawia się nad prawdziwością tych słów.
- Czemu mi nie powiesz wprost, że byłeś na błoniach? - spytała. - Fakt, że tego nie popieram, nie oznacza, że cię za to potępię, chłopie.

James przytaknął. W duchu modlił się, by nie zapytała, czemu musiał być na błoniach w nocy, tuż po tym jak ratowali Lupina. Widocznie Evans bardziej przejęła się stanem jego zdrowia. I bardzo dobrze. Teraz mógł odwrócić jej uwagę pytaniem, czy coś niezwykłego wydarzyło się podczas spotkania Klubu Ślimaka.

Potter chwycił dziewczynę za rękę i razem skierowali się w stronę wieży Gryffindoru, by wszystko na spokojnie omówić w Pokoju Wspólnym.

Minęli po drodze obraz Grubej Damy, która obudziła się właśnie na śródnocną toaletę, więc na całe szczęście nie miała do nich pretensji.

Kiedy już dotarli na miejsce, Potter zrobił im po kubku gorącej czekolady z kardamonem.

Usiedli na kanapie przed wygasłym już kominkiem, podczas gdy za oknem świtało już od dobrych dwóch kwadransów, a słońce powoli szykowało się do wielkiej wędrówki po niebie.
- Jakbyś ich wszystkich widział - roześmiała się dziewczyna, odpowiadając na pytanie Jamesa. - Jedni wychuchani, dumni i pyszni, którzy wszem i wobec obnosili się ze swoją pewnością siebie. A drudzy - speszeni, cisi i spokojni; może nawet zażenowani. Taki kontrast, że padłbyś!

Potter pokręcił głową ze zdumienia.
- A jak wyglądało to spotkanie? - spytał.
- Dużo jedzenia, picia, słodkości, deserów, czekoladek i innych takich bajerów. Wszyscy sobie słodzili, aż mdliło. Opowiadali swoje historie, które rzecz jasna potwierdzały ich wyjątkowość i tego typu atrakcje. - Evans mówiła tonem pełnym odrazy, jakby odcinała się od tej nadętej imprezy, na której była.
- Czyli żałujesz, że się nie uczyłaś wtedy? - zaryzykował James.
- Z jednej strony i owszem - odpowiedziała - ale z drugiej... Coś się wydarzyło...

Potter wyglądał, jakby zastrzygł uszami, czego oczywiście nie mógł zrobić z powodu braku takich, które nadawałyby się do strzygnięcia. Poprawił się na kanapie i upił potężny łyk czekolady.
- Wiedziałeś, że profesor Slughorn był nauczycielem Toma Riddle'a? - spytała pozornie z innej beczki.
- Toma Riddle'a? - powtórzył, nie bardzo wiedząc czego dotyczy to pytanie.
- No, Voldemorta!
- A...! Tak! - załapał James. - Znaczy: nie. Nie wiedziałem, że był jego nauczycielem...

Lily pokiwała głową i spojrzała chłopakowi poważnie w oczy.
- James, nie wiem, o co chodzi... - Potter usłyszał w jej głosie niepokój. - Ale Peter dziwnie się zachowywał, kiedy się o tym dowiedział.

Chłopak podniósł wyżej brwi, zachęcając dziewczynę do kontynuacji wypowiedzi.
- No wiesz - ciągnęła, ściskając coraz mocniej kubek ze słodkim napojem. - Zamiast się zaniepokoić, miałam wrażenie, że w jego oczach nauczyciel stał się kimś w rodzaju autorytetu.
- Wzrost podziwu dla Slughorna sam w sobie jest objawem jakiegoś schorzenia - powiedział James, główkując o co w ogóle chodzi. Powoli zaczął się gubić...
- Poza tym - dodała - trochę mu chyba ulżyło.
- Co masz na myśli? - spojrzał na nią uważniej.
- Peter był poddenerwowany przed spotkaniem - opowiedziała. - Długo milczał. Ale kiedy się o tym dowiedział, to tak, jakby mu kamień spadł z serca. Taka reakcja wydała mi się dość... dziwna... - Lily w zamyśleniu potarła czoło i założyła włosy za uszy.

James westchnął przeciągle. To, co chciał teraz zaproponować dziewczynie, na pewno jej się nie spodoba. Wierzył jednak, że stanie na wysokości zadania. W końcu do egzaminów zostało jeszcze ponad dwa miesiące. A ze swoją systematycznością nawet nie musiałaby się specjalnie przejmować powtórkami. To jemu przydałoby się posiedzieć nawet po kilka godzin dziennie nad materiałem z zeszłych lat. W tym roku co prawda zaskoczył wszystkich jaki potrafi być rzetelny, ale zagadnienia z poprzednich lat leżą gdzieś na biurku w ogóle nietknięte.
- Wiesz, to rzeczywiście jest podejrzane - podchwycił. - Myślę, że to może mieć swój dalszy ciąg...
- Zapewne... - przytaknęła ostrożnie dziewczyna. Nie była widocznie do końca pewna, czy aby James nie wyskoczy z jakimś pomysłem "absolutnie koniecznym do realizacji".
- Musimy trzymać rękę na pulsie... - James też z rozwagą dobierał słowa, by nie zniechęcić Evans - ...i być jeszcze na jednym spotkaniu....

Lily prychnęła i odrzuciła głowę do tyłu.
- My mamy być? - W jej głosie usłyszał dużą dawkę kpiny. - Daruj sobie te podchody, Potter.

Chłopak odwrócił się do niej bokiem, wpatrując się w wygasłe palenisko. No i co on ma jej powiedzieć? Żadne argumenty jej nie przekonują, bo to "strata czasu".

Nie odzywał się. Evans małymi łykami piła stygnący z wolna napój, również milcząc.
- Słońce... - zaczął Potter.
- Nie - przerwała mu ostro. - Nie, nie, nie. Nie ma mowy!

James rozumiał, że może jej się ten pomysł nie spodobać, ale żeby od razu tak ostro reagować?
- Naprawdę nie potrzebuję dodatkowego stresora. - Nie patrzyła mu w oczy. Poczuł, że może coś ukrywać.
- Czy coś się stało? - spytał, naprawdę zaniepokojony reakcją Lily.
- James... nic się...eee... nie stało. Nie wiem, skąd to przypuszczenie - dokończyła szybko. - Ty mi lepiej powiedz, jak się czuje Remus!

Potter zrozumiał doskonale, że to koniec dyskusji na temat Klubu Ślimaka. Pokręcił głową z westchnieniem i dopił ostatni łyk napoju, który już całkowicie wystygł. Miał teraz większy kłopot: Co ma odpowiedzieć Lily?
- On często miewa takie ataki... - Chciał, by zabrzmiało to nieco tajemniczo, żeby dziewczyna czuła, iż powierza jej jakąś tajemnicę. Wtedy obędzie się bez tłumaczenia jakim to "oswojonym" wilkołakiem jest Lunatyk.
- Ataki...? - Dziewczyna zamrugała.
- Wiesz, to taka wstydliwa choroba... - Chłopak skrzywił się celowo, jakby dzielił się z nią wyjątkowo żenującym sekretem.

Ten prawdziwy jest sto razy bardziej skandaliczny. Biedny facet z tego naszego Luniaka..., rozżalił się w duchu.
- Myślę, że nie powinienem ci mówić... To byłoby wbrew niemu - tłumaczył chłopak. - W końcu już tyle lat udaje mu się to zachować w tajemnicy. Wiemy o tym tylko my... huncwoci. I po części ty - uprzedził jej pytanie.
- Ale czemu musieliście z nim latać na błonia? Przecież w Skrzydle Szpitalnym byłby bezpieczny, czyż nie? - Lily mimo współczucia, była dość podejrzliwa.

Potter zbladł. Co miał jej na to odpowiedzieć? Może, że Lupin dostaje drgawek i rzuca się na wszystkie strony? I, że w SS sam byłby zagrożeniem dla wszystkich...?
- Eee... po prostu potrzebuje świeżego powietrza - bąknął pierwsze lepsze wytłumaczenie, jakie mu przyszło na myśl.
- I dlatego nie mogłam ci towarzyszyć? - Potter wyczuł w jej głosie nutę pretensji. - I jeszcze ta aura tajemniczości! Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, tak?

Niech to mantykora pożre w całości!, przeklął w duchu. Jestem spalony...
- Już ci tłumaczyłem, skąd ten sekret. Wierz mi, też byś nie chciała, czegoś takiego ujawniać... I...eee... dlatego właśnie... hm... - jąkał się James, coraz bardziej czerwieniąc na twarzy. - Nie chciałem was wtedy wplątywać w ten jego sekret. Lupin nie za dobrze kojarzy w czasie ataków... Mógłbym, zabierając was ze sobą, pogwałcić jego tajemnicę...

Lily spojrzała na Jamesa z ukosa.

Nie uwierzyła, to pewne. Jeszcze ma pretensje, oczywiście, jak każda kobieta, która nie dostanie tego, czego chce, pomyślał gorzko. A sama oczywiście nie powie mi, dlaczego nie może się poświęcić i pójść na jeszcze jedno spotkanie Klubu Ślimaka...
- Jesteś niesprawiedliwa - nie wytrzymał, a Lily odwróciła się do niego jak oparzona i otworzyła usta, jakby chciała coś na to odpowiedzieć, ale chłopak jej nie dał. - Tak. Ty, Lily. Sama masz sekrety! Okey, trudno, pogodzę się z tym. Masz do nich prawo. Ale ja w związku z tym chyba też mogę je mieć. Zwłaszcza, że w większości to nie są moje prywatne sprawy, a Remusa!
Evans patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami.
- To nieprawda - wykrztusiła w końcu. - Naprawdę mam dużo pracy! Ale oczywiście ty tego nie dostrzegasz, bo dla ciebie wciąż jest masa czasu na to, żeby się przygotować ze wszystkich siedmiu lat, prawda? - Dziewczyna zmrużyła zielone oczy, ironizując.
- Jak zwykle przesadzasz! - uniósł się chłopak. - Można czasem odpuścić. Są rzeczy ważne i ważniejsze, wiesz?
- Od kiedy pamiętam w twoim rankingu nauka nie należała do żadnej z tych dwóch kategorii - powiedziała jadowicie.

James zacisnął zęby. Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Lily nie widzi tego tak, jak on i chyba nie zobaczy. A na pewno nie o tej porze. Dochodziła szósta trzydzieści. Chciał jeszcze zażyć snu. Chociaż ze dwie godziny. Marnowanie tego czasu na bezsensowne kłótnie nikomu nie pomoże.
- Mam dość - oświadczył. - Idę spać. Ta rozmowa nie prowadzi do niczego.
- Masz refleks, że tak szybko do tego doszedłeś - uderzyła cynicznie dziewczyna.

Potter zazgrzytał zębami. Miarka się przebrała. Czuł to wyraźnie pod skórą.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, skoro nie masz w sobie ani krzty przyzwoitości, żeby mi chociaż raz przyznać rację... - powiedział to z wyrzutem, nie z ironią.

Było mu niewymownie przykro. Nie wiedział, czemu Evans nagle tak poszła w zaparte. Ta współczująca, opiekuńcza i wspaniałomyślna Lily, nagle zrobiła się zimna i bez uczuć!


* * *




James zszedł po stromych schodach z dormitorium do Pokoju Wspólnego. Nie wiedział, która mogła być godzina. Na pewno późna, bo nikogo na dole nie zastał.

Usiadł na kanapie przed kominkiem i obserwował raźno skaczące płomienie. Dołoży jeszcze kilka polan i posiedzi trochę w samotności. Bardzo tego potrzebował: posiedzieć i porozmyślać. Musiał sobie wszystko poukładać w głowie, zbyt wiele myśli plątało się mu po kątach umysłu, a wiedział, że są ważne.

Do tego jeszcze Lily dała dziś do wiwatu swoim zachowaniem. Stracił cierpliwość. Mógł ją przeczekać; wiedział przecież jakie są kobiety, ale tym razem nie odpuścił.

Ona wciąż myśli, że to zawsze ja będę tym, który zgadza się na wszystko i przytakuje jej, bo jest w niej szalenie zakochany. Tak, to prawda! Ale miejmy umiar! Czy ona nie powinna czuć podobnie? A co za tym idzie - też trochę się poświęcić?

Im dłużej o tym myślał, tym większy czuł gniew, a zarazem rozgoryczenie i żal. Musi się teraz skupić na Glizdogonie. Poukładać te puzzle, zwłaszcza teraz, kiedy tak trudno mu pogadać z chłopakami bez podejrzeń Petera.

Spojrzał w stronę okna. Księżyc już był wysoko na niebie, a to usiane było drobniutkimi punkcikami - gwiazdami.

Taa... Niebo niby romantyczne, pomyślał, ale nastrój jakiś nie ten...

Wrócił myślami do zahukanego huncwota, który prawdopodobnie był w poważnych tarapatach. Od początku: Co go tak zaniepokoiło?

Jeszcze na początku roku chłopaki przyłapali go na szperaniu w jego osobistych rzeczach. Wtedy sprytnie odwrócił od siebie uwagę, przenosząc ją na Pottera i zasłaniając się podejrzeniami wobec niego. Nieźle wybrnął, James musiał mu to przyznać. Ale w takim razie, czego by tam szukał? Chyba nie śledziłby Pottera? Nie, to niedorzeczne. Późniejsze wydarzenia przekreśliły to.

O, na przykład cała akcja z tym biedakiem, jednorożcem. Zniknął. Noc wcześniej zniknął gdzieś Ogon. Rzecz jasna, niczego im nie objaśniając. Pomyśleli o porwaniu, ale oczywiście w toku kolejnych wypadków i ta ewentualność odpadła. Jego nazwisko pojawiło się wówczas w rozmowie Slughorna z McGonagall, którą chłopcy podsłuchali. Już nie mówiąc o tym, jak nauczyciel plótł o jakiś "zgonach", kiedy Potter stał po wywar dla skacowanej Lily. No i jasne, że on (Slughorn), jako ten, który ze wszystkiego chce czerpać korzyści - musiał być przy tych całych "zgonach".

Czy mogłoby się to wiązać w jakąś całość? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Glizdek jest zamieszany w porwanie jednorożca... Ale te "zgony"... No, pewnie! Chodzi o zgon tego biednego konia! Tylko...

Potter otworzył szeroko oczy i potrząsnął głową. Jeśli Peter ma coś wspólnego z tym martwym, niewinnym stworzeniem, jest przeklęty! Ale przecież sam z siebie nigdy by tego nie zrobił! Na zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami mówili o tym! Peter nigdy by nie wziął na siebie czegoś, co wymagałoby większej odwagi, niż zabranie głosu bez pozwolenia. No, to byłaby przesada, ale ten jednorożec... Tego już odwagą ani ryzykiem nie można byłoby nazwać, tylko głupotą.

To tchórz, niestety, pomyślał James, ale w tym wypadku może i na szczęście... A jeśli chodzi o to, że widział sprawcę...?

W sumie, jakby się bliżej przyjrzeć, wniosek pasowałby też do innych klocków układanki. Kiedy na przykład pojawił się nieoczekiwanie w chacie u Łapy, mimo że nie miał prawa wiedzieć o tym spotkaniu... To raczej sprawka kogoś, kto przeczytał list adresowany do Lily i podszył się pod niego. W końcu eliksir wielosokowy nie jest aż taki skomplikowany. Jak się ktoś uprze (bo długo się go waży) i ma jako takie pojęcie o eliksirach, to da sobie radę. A zdobycie włosa nie jest takie trudne...

A my założyliśmy, że on tam był. Ha! Trzeba zapytać Glizdka, co wie na temat tego spotkania przy najbliższej okazji i tym samym sprawdzić, czy rzeczywiście tam był, czy to jednak nie był on.

No, a kiedy zaczął chodzić nieoczekiwanie na spotkania Klubu Ślimaka, o niczym nie mówiąc pozostałym huncwotom? Wstydził się i tyle. W końcu wie, jaki mamy stosunek do tych spotkań, a on mógł czuć się niedoceniany...

Potter pomyślał, że może go trochę zostawili na uboczu, a Slughorn go zaprosił. Czemu więc miałby nie skorzystać? Ale moment, nauczyciel zawsze wybiera takich ludzi, którzy się wybijają, ma przeczucie, kto może coś w życiu osiągnąć...

A mnie olał, dziad skończony, przemknęło Jamesowi przez głowę, ale szybko się skarcił. Co do mnie - pomyli się, ja na pewno coś osiągnę. Zresztą chodzenie z Lily jest już niebywałym sukcesem. Uśmiechnął się do swoich próżnych myśli, po czym odstawił je na bok.

Zatem co takiego zrobił Peter, że Slughorn go zaprosił? Może znów ma to związek z tym koniem? Widział przestępcę, ale mimo wszystko czuł, że krew jednorogiego, tak pożądana w magicznej medycynie, będzie "jak znalazł". Lekarstwa z niej mają ogromną moc, ale czarodzieje nie chcą ryzykować przekleństwa, więc leki z tym składnikiem są coraz trudniej dostępne i droższe. Zawołał Slughorna, bo się napatoczył. Ma zresztą swoją sypialnię stosunkowo najbliżej ze wszystkich nauczycieli. Oto, odpowiedź.

Jamesa martwiła tylko podejrzana rozmowa Ślizgonów, na których omal nie natknęli się, idąc z Lily po korytarzu podczas ostatniej randki.

Smark, Averus i Nocisko, pomyślał ze złością Potter, aż mnie zemdliło. Uch...

Wzdrygnął się.

Ale co miało wtedy oznaczać, że "Nott ma na koncie Petera"? Pamiętał, że takiego sformułowania użył wówczas któryś z nich. "Ma na koncie...". Może chodzi o to, że "odhaczył go z listy" albo że jest "dopiero co na nią wpisany". Te rozważania zatrważały Jamesa. A może pozbawienie życia biedaczynę z rogiem to była właśnie ich sprawka! I teraz chcą załatwić Petera, bo któryś z nich go widział. Możliwe, że go szantażują! Albo chcą zabić!

Potter struchlał. Trzeba czym prędzej go ostrzec. Ogonek był w poważnych tarapatach, James co do tego nie miał wątpliwości.

Jednego tylko nie umiał do tej historii przypasować. Glizdogon z podziwem patrzył na Slughorna, kiedy dowiedział się, że ten uczył Sam-Wiesz-Kogo-To-Lordek-Swądek-Łypie-Srogo.

Kiedy o nim myślę, w kieszeni otwiera mi się nóż, którego nie mam i sam ostrzy, pomyślał ze wściekłością James i zazgrzytał zębami. Nie wiedział czemu, ale miał alergię na tego faceta. Koleś ma nierówno pod sufitem, a wszyscy na myśl o nim mają pełno w portkach. Zamiast zamknąć gościa u św. Munga. Pff... Takie rzeczy się leczy, a nie pieści...

James nie zdążył przemyśleć tej ostatniej kwestii, gdyż oczy zamknęły się mu same i odpłynął w niespokojny, nerwowy sen. Wczesnym rankiem w pozycji siedzącej, przed wygasłym już dawno kominkiem zastała go Danielle, która umówiona była z Syriuszem na rozmowę jeszcze przed zajęciami. I obudziła go bardzo dźwięcznym śmiechem.
- Twoja mina z otwartą na oścież japą była bezbłędna! Nie mogłam się powstrzymać - zaśmiewała się. - Tego nie dają nigdzie za żadne pieniądze!



-.-.-.-.-.-.-
Dzięki Ci Aniu za tę szybką robotę! ;*