Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 05-06-2010 01:34
#105

Witam wszystkich! Dawno mnie tu nie było... Nie, to chyba nie był brak Wena. Ciągle mi coś podszeptywał, chociaż niestety musiałam go odganiań przykrymi słowami: "Chol**, nie mam czasu! Muszę się uczyć!" Ale dzielna Maladie kibicowała mi, bym wciąż myślała o FF. Toteż myślałam ^^. I w końcu się udało... ;)


ROZDZIAŁ XXVII


- To tylko i wyłącznie moja wina, proszę pana - powiedział na głos James.
- No fajno... Tyle, że ja nie zauważyłem, żebyś użył jakiegoś środka przymusu wobec niej. - Filch spojrzał na Evans jakby z odrazą.

Potter zastanawiał się, czy jest na świecie osoba, która byłaby w stanie spojrzeć na Lily w ten sposób. A jednak. Filch często wykazywał zdolności, których nie posiadali zwykli zjadacze chleba.

- Bo to były bardzo... przekonujące środki przymusu. - Chłopak mówił ewidentnie to, co mu ślina na język przyniosła.

Twarz Lily była kredowobiała, a po tych słowach wyglądała, jakby miałam zemdleć. Cóż, "pierwszy raz u Filcha" może wywołać różne reakcje. Zwłaszcza dla prymuski i prefekta naczelnego w jednej osobie. A Potter miał w tym już niezłe doświadczenie.

Co go omamiło pod tą łazienką? No tak, Evans. Sam był sobie winny i teraz musi sobie poradzić. Z Filchem próbował wielu rzeczy, by się wywinąć ze szlabanu. Teraz to musi być coś innowacyjnego.

Jeśli się nie uda, to przynajmniej oburzy się na tyle mocno, że zapomni o Lily, pomyślał James.
- Nie wątpię. - Filch pokazał szereg nieco zaniedbanych zębów.
- A nie dałoby się tego jakoś... w inny sposób... załatwić? - Potter nieśmiało chciał wprowadzać swój plan w życie.

Kątem oka zerknął na dziewczynę. Wyglądała na przerażoną. Lecz tym razem jej mina wyrażała nie tylko przerażenie, ale i oburzenie. Gotowa była jeszcze w tej sytuacji upomnieć go, że takie przekupne propozycje, to w Ministerstwie Magii, a nie w Hogwarcie. I nie z Filchem.

Na tę myśl, o mało się nie uśmiechnął. Ściągnął usta i wbił stalowy wzrok w bure oczy Filcha.
Nawet kolor oczu ma taki jak ta jego kocica, przemknęło mu głupio przez głowę.
- A co ty mi tu, chłopcze, sugerujesz? - warknął woźny. - Nie jestem przekupny. Oboje będziecie zasuwać z miotłami do samego rana!
- Ja?! Ani mi to w głowie! - James oburzył się tak gwałtownie, że nawet Lily wyglądała, jakby mu uwierzyła.

Filch przyglądał się mu podejrzliwie. James natychmiast wykorzystał chwilę wahania i uderzył znów.
- Znam pewien sekret, umożliwiający panu częste odwiedziny w naszej kochanej wiosce! - Potter wyglądał, jakby był w swoim żywiole: propozycja nie do odrzucenia, utarg i murowany sukces.

Po tych słowach woźny zdawał się być nieco skołowanym. Jeszcze w zasadzie nikt nie odważył się z nim tak pogrywać. Jego mina była tak zabawna, że chłopak widział, jak Evans walczy, by utrzymać powagę na twarzy.
- Hogsmeade? - wychrypiał woźny.
- Jest takie jedno przejście... - Potter patrząc Filchowi w oczy, popchnął go lekko w plecy, jakby chciał zasugerować mu spacer. I tym samym oderwał od Lily, która teraz patrzyła jak jej chłopak nagabuje Filcha.

James kątem oka widział zdumioną twarzy dziewczyny, która niczym żona Lota z niedowierzaniem oglądała tę scenę, zamiast zejść z oczu woźnemu. Z jednej strony schlebiało mu to. Dogadanie się z Filchem, by odpuścił szlaban graniczyło z cudem. Nikomu dotychczas to się nie udało. Potter przeszedłby do historii już następnego dnia! Ale z drugiej strony, Lily naprawdę powinna stąd pójść. Póki Pani Norris nie ocknie się z amoku. Ta też stała jak zaklęta, nie mogąc się widocznie nadziwić zaistniałej sytuacji.

James powiedział Filchowi, co i jak. I, żeby Filch nie poczuł, że ktoś go wyrolował, oddał się na szlaban. Zresztą o Lily woźny już dawno nie pamiętał. Dziewczyna w końcu się ocknęła i uciekła do dormitorium.

Chłopak natomiast czyścił kantorek, w którym były same rupiecie. I nad ranem, kiedy wracał do swojego dormitorium, ze zmęczenia prawie zapomniał jak się nazywa. Wiedział tylko, że Mistrz Kopytek jest jeszcze mistrzem perswazji.

***



James wszedł do Pokoju Wspólnego powłócząc nogami. Coraz bardziej ciążyły mu powieki. Zwłaszcza podczas mrugania. Czuł, że najchętniej rzuciłby się w ubraniu na kanapę przed kominkiem, gdzie żarzyło się już tylko kilka czerwonych węgielków. Mimo, iż wiele rzeczy mu teraz zobojętniało, jak burcząca pod nosem Gruba Dama, niestety nie mógł sobie pozwolić na tę - wątpliwą mimo wszystko - przyjemność snu na kanapie.

Chłopak przetarł oczy i ziewnął potężnie. Starał się pozbierać, by jakoś doturlać swoje coraz mniej posłuszne ciało do dormitorium, a potem do łóżka. Czuł, że w tym momencie będzie to nie lada wyzwanie.

Właśnie mijał kanapę, gdy usłyszał, że coś się na niej poruszyło. Między poduszkami wystawała czyjaś noga. Po chwili z pieleszy wyłoniła się szopa zmierzwionych, rudych włosów, a potem nieco zmięta na twarzy Lily.

Potter rozpromienił się na jej widok i podszedł, patrząc na nią z czułością.
- Kochana, a co ty tu robisz? - Przysiadł na krawędzi kanapy. W jednej chwili ocenił swoje szanse: nogi ewidentnie mówiły "nie" dalszej wędrówce do dormitorium.
- Czekam na ciebie... - cicho powiedziała Lily zachrypniętym głosem, przygładzając swoje włosy.

Potter założył jej niesforny kosmyk za ucho i uśmiechnął się.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale mogłaś spokojnie pójść spać - zapewnił ją.

W jednym momencie wyraz twarzy dziewczyny zmienił się. Spojrzała na niego gniewnie.
- No pewnie! - żachnęła się urażona. - Abstrahuję już od tego, że układałeś się z Filchem, za co pewnie przejdziesz do historii, wyratowałeś mnie ze szlabanu, który wydawał się nieodwołalny i całą noc zasuwałeś na nim za mnie!

Z wrażenia, jakie wywołała ekspresyjna wypowiedź Lily, Jamesa aż odrzuciło do tyłu. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- I ja miałabym się spokojnie położyć spać, tak?! - zadrwiła.
- No dobra... - poddał się Potter. - Ale nie ukrywam, że zaskoczyłaś mnie tutaj. W zasadzie to było bardzo miłe zaskoczenie, ale teraz chodźmy już spać, bo padam z nóg!

*



Następnego dnia Lily i James stali się przedmiotem lekkich dowcipów i spekulacji, gdyż oboje wyglądali na niewyspanych, co dawało niektórym pole do aluzji.
- Nie będę się tym przejmował. - Potter machnął lekceważąco ręką. - Załatwiłaś Luniaka?

Lily popatrzyła na niego ze zgrozą i zamrugała.
- Eee... Mam inne, bardziej humanitarne sposoby komunikowania się, James - odpowiedziała, po czym oboje wybuchli śmiechem.
- Nie, niestety jeszcze nie. Jestem zbyt zagoniona, ale postaram się zrobić to czym prędzej. Nie będę się za nim uganiała - powiedziała i sięgnęła po torbę, bo zbierała się już na zajęcia. - Ty, mam nadzieję, powiesz coś w końcu Blackowi, hm?

Potter westchnął. Jej mina była wymowna i wiedział, że rozmowy z przyjacielem nie może dłużej odwlekać. Przytaknął więc tylko skinieniem głowy i nachylił się, by ucałować ją w czoło na "do widzenia".

W tym samym czasie spojrzał nad głową dziewczyny i zobaczył przyglądającego im się małego chłopczyka, który zapewne był pierwszoroczniakiem. James odniósł wrażenie, że próbuje się zebrać i podejść do nich.

Odsunął od siebie Lily i wskazał głową na małego. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła.
- Wszystko w porządku? - spytała chłopczyka, lekko przekrzywiając głowę.
Mały był najwidoczniej bardzo przejęty, bo wziął głęboki oddech, zanim zbliżył się do nich.
- Ktoś kazał mi to przekazać... - wyszeptał, wyjmując z kieszeni szaty kopertę i wręczył Lily.
- Dla mnie? - zapytała zaskoczona i spojrzała na Jamesa. Ten tylko wzruszył ramionami. Skąd mógł wiedzieć, od kogo?
- Byle by to nie było od jakiegoś tajemniczego wielbiciela. - Potter mówiąc to, zmarszczył groźnie brwi, na co Lily parsknęła krótkim śmiechem.
- Przestań, bo zwariuję! - Posłała mu kuksańca w bok, po czym zwróciłam się do chłopczyka z uśmiechem: - Dziękuję ci bardzo!
Ten tylko odwzajemnił nieśmiało uśmiech i odszedł.

Lily rozerwała kopertę i wyjęła niewielką karteczkę:

Panno Evans,

Serdecznie zapraszam na spotkanie Klubu Ślimaka, które odbędzie się zaraz na początku przyszłego tygodnia. Bardzo liczę na pani obecność. Proszę zarezerwować sobie termin przyszłego poniedziałku o godzinie dwudziestej u mnie w gabinecie.

Pozdrawiam,
Prof. Slughorn.

- James, to tylko Slughorn i jego banda się spotykają, nic poważnego. - Dziewczyna machnęła ręką i zmięła kartkę w dłoni.
- Klub Ślimaka... - myślał na głos James. - Trzeba to wykorzystać! Ej, nie mnij tego!

Potter rzucił się w stronę dłoni, w której tkwiła zmięta kartka.
- O co ci chodzi? - Lily wyraźnie nie rozumiała takiego zachowania. - Jak niby chciałbyś to wykorzystać?
- Pójdziesz tam! - James znów wyglądał jak w swoim żywiole: oczy mu się zaświeciły a na policzki wyszedł rumieniec podniecenia.

Lily wiedziała już, że opór będzie daremny.
- Czemu? - W jej głosie dało się słyszeć zrezygnowanie. - To najnudniejszy sposób na wieczór jaki znam! A do tego teraz zbliżają się egzaminy. Wyobraź sobie, że taki czas charakteryzuje się brakiem zbędnych wieczorów, które można byłoby marnotrawić właśnie w taki sposób.

James przewrócił oczami i westchnął, po czym chwycił ją za ramiona i pochylił się.
- Kochanie, to nie jest taka sobie zwykła prośba, czy moja fanaberia, wiesz? - powiedział spokojnie przyciszonym głosem.
- Wiem. - Lily spuściła wzrok. - Ale...
- Tak, wiem, to cholernie nudne. - Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. - Ale tylko ty możesz na nie pójść bez podejrzeń! Wierz mi, że chętnie bym się zamienił, ale moja obecność tam, to już nie byłaby podejrzana, ale wręcz niemile widziana. - W tym miejscu uśmiechnęli się oboje.
- Pomyśl o Ogonku, ta sprawa śmierdzi coraz mocniej. A tam odbywają się rozmowy w elitarnym towarzystwie za zamkniętymi drzwiami. Może wypłynąć coś, co rzuci jakieś światło na tę sprawę.

Dziewczyna podniosła wzrok na Jamesa i powoli, w milczeniu pokiwała głową.
- Czyli zrobisz to? - Potter ewidentnie odetchnął.
- Tak, James - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy.
- Jesteś niesamowicie dzielna - przytulił ją do piersi. - Potrafisz się poświęcić... Uwielbiam cię.
- Wiem - odparła, odsuwając od niego głowę.

Chwilę patrzyli sobie w oczy i dali sobie przydługawego całusa na pożegnanie. James miał teraz Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami, choć na myśl o tej lekcji skręcało mu żołądek, zabrał swoje rzeczy i skierował się w stronę wyjścia na błonia.


* * *



James Potter zamknął oczy i pokręcił głową, jakby chciał odegnać zbędne i męczące myśli, które atakowały jego wyczerpany umysł. Eliksiry dały mu dziś popalić. Wykład teoretyczny na temat eliksirów zwiększających wydolność wcale nie podniósł jego kondycji. Wręcz przeciwnie: czuł się tak, jakby ktoś wyssał z niego pozytywną energię, siłę i werwę.

Jeśli tak czuje się człowiek po przejściach z dementorem, to rzeczywiście nie ma czego zazdrościć, pomyślał chłopak, otwierając do połowy oczy.

Przed nim majaczyła jakaś postać. Była zamazana, więc Potter zamrugał, by uzyskać przyzwoitą ostrość, która pozwoli mu rozpoznać stojącego przed nim ... huncwota.
Łapa..., westchnął ciężko James. Nie, jeszcze moment, nie dojrzałem do tej rozmowy...! Chłopak jęczał w myślach. Ból głowy zaczął mu doskwierać coraz bardziej. Jak on nie znosił poniedziałków!

Z kwaśną minął podniósł się do pozycji siedzącej na kanapie. W Pokoju Wspólnym nie było teraz nikogo.
- Z tymi babami to siedem światów...! - zakrzyknął na powitanie Black.
- Cześć, Łapa, mnie też ten dzień skopał cztery, szanowne i szanujące się litery... - powiedział James, krzywiąc się. - Chcesz gadać, to w ramach biletu przynieś mi kawę. Wróżka Maestro Kopytello chętnie przepowie ci, co masz robić, ale bez kawy to nie jest nawet w stanie myśleć.

Black roześmiał się i pokręcił głową.
- Ty jak coś wymyślisz: Kopytello!
- Pośmiejemy się, jak przyniesiesz mi kawę - zrzędził niezmiennie James, modląc sie w duchu, by ból w końcu ustał, a Syriusz ruszył się wreszcie.
- W porządku. Znaj łaskę Łapencjusza. - Black podniósł się leniwie z kanapy i ruszył w stronę wyjścia.

Potter zaczął myśleć o quidditchu. Czekało go teraz sporo pracy. Na karku czuł ciepły i obrzydliwy oddech pierwszych egzaminów. A z drugiej strony wiedział, że musi potrenować z drużyną, bo technika powoli zaczynała kuleć i trzeba było przeprowadzić porządny trening, a nie takie sobie "przelatywanie". Na meczu nie da się tak udawać. Zwłaszcza, że zbliżał się decydujący mecz Gryffindoru z Slytherinem. A ten trzeba wygrać, o drugim miejscu mowy być nie może. Ślizgoni nie mogę mieć tej satysfakcji. Stałby się pośmiewiskiem. W końcu to na nim spoczywa odpowiedzialność, jako że jest kapitanem drużyny.
- Najlepsza kawa pod słońcem! - usłyszał daleki skowyt Blacka, przypominający nawoływania przekupki na targu.

Odwrócił się w stronę dochodzącego wycia. Syriusz niósł kawę bardzo powoli, stawiając ostrożne, małe kroczki, by jej nie rozlać. Przy czym skupienie uwagi na niej, nie przeszkadzało mu w wydzieraniu się.

James roześmiał się, widząc ten zabawny obrazek i pokręcił głową.
- "Pod słońcem" o godzinie szóstej wieczorem? - spytał zaczepnie Potter.
- Cicho siedź, dekoncentrujesz mnie! - warknął Black, choć jego ton był zabarwiony uśmiechem. Wciąż szedł ostrożnie, nie spuszczając wzroku z tafli napoju.

Kiedy dobrnął wreszcie do kanapy (co sprawiło mu niebywałą ulgę), na której siedział z umęczoną miną James, do Pokoju Wspólnego weszła Lily, a tuż za nią Danielle.
Syriusz drgnął.

- O! Tu jesteś! - zakrzyknęła Evans i skierowała swoje kroki w stronę Jamesa. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
- Mój mózg po teorii Eliksirów nie może się odkształcić do swojego, oryginalnego kształtu - pożalił się dziewczynie, kiedy ta usiadła obok niego i przytuliła się.
- Ja też nie lubię tej wersji zajęć. Nudzą i niczego nie wnoszą - odpowiedziała, doskonale wychwytując, co Potter miał ma myśli.

Danielle przycupnęła przed samym kominkiem i wpatrywała się w skaczące płomienie. Była jakaś przygaszona: przywitała się z nimi bardzo słabym głosem. Była jakby nieobecna. James nie poznawał jej, to zdecydowanie nie było w jej stylu.

Po chwili dołączyła do niej Dorcas i próbowała zagadać po staremu, lecz ta odmawiała współpracy. W końcu Dorcas poddała się. Wzruszyła ramionami w stronę chłopaków na znak, że nie rozumie zachowania koleżanki i również zaczęła przyglądać się płomieniom.

- Hej - przywitał się od progu Lupin. Wyglądał na wychudzonego, chociaż minę miał pogodną.
Czyżby się zaczął uczyć do egzaminów?, przemknęło Potterowi przez myśl.

- Tworzycie bardzo komiczny rysunek. Wprost z XIX w. - uśmiechnął się Remus. - Rogacz na środku, jakby był głową klanu. A ta kawa idealnie się wkomponowuje. Mniejsza z tym, że "głowa klanu" wygląda, jakby miała zaraz zejść ze świata...
- Jeszcze mnie tak łeb nie bolał, jak chcesz wiedzieć - fuknął James.
- Nie wiem, czy chcę - odparł Lupin i nie drążył tematu. - A obok: małżonka, którą obejmujesz...

W tym miejscu Lily zaśmiała się perliście.
- Małżonka? - parsknęła, po czym spojrzała z zatroskaniem na Jamesa, któremu grymas bólu nie schodził z twarzy.
- A dalej: czcigodne wujostwo. - Teraz Remus wskazał na Blacka, który ze zdziwienia aż zaniemówił. Zamrugał jedynie dość gwałtownie. Widocznie na znak protestu i zaskoczenia.
- Wujostwo?! - wyleciał na Remusa oburzony Syriusz, kiedy już odzyskał mowę. - Ja tu pełnie najważniejszą rolę! No, może po małżonce - dodał, widząc wzrok Lily.
- A ty myślisz, że wtedy wujostwo było kim dla rodziny? - spytał Lupin, podchodząc i siadając na fotelu nieco oddalonym od nich.
- Eee... - zawiesił się Black. - Nie wiem, ale brzmi to dość dziwacznie.

Remus zaśmiał się.
- Zobacz na te kokoszki - wskazał podbródkiem dziewczyny przed kominkiem. - To potomstwo.

Lily skrzywiła się.
- Łeee... źle to brzmi. Jak u zwierząt! - podsumowała.
- Ja tam mogę być kotem w rodzinie - odezwała się jak z podziemi Danielle.
Lupin spojrzał na nią zaskoczony.
- Byle nie jakimś... "potomstwem"! - dokończyła. - A teraz dajcie mi spokój.

Remus i Black wzruszyli ramionami i zatopili się we własnych rozmyślaniach.

James wykorzystujące tę sytuację spojrzał wymownie na Lily, by podeszła do Lupina. Ta nie omieszkała mu się zrewanżować i wskazała na Blacka.

Evans podniosła się z kanapy i podeszła do prefekta. Kucnęła przy fotelu i rozpoczęła rozmowę, co jakiś czas spoglądając w zamyśleniu w stronę kominka. Wszystko to jednak po to, by kątem oka widzieć Pottera. Musiała to załatwić jak najprędzej, bo na dwudziestą umówione było spotkanie Klubu Ślimaka.

James natomiast odwrócił się w stronę Blacka.
- Ty... weźże, chłopie, zrób coś z tym! - powiedział zaczepnie.
Syriusz spojrzał na niego pytająco, na co Potter wymownie wskazał na Danielle.
- Ale co ja według ciebie mam zrobić? - szepnął Black, by nikt nie usłyszał szczegółów rozmowy.
- Nie wiem... zaproś ją gdzieś! - odszepnął James.
- Co?! - Szept Blacka stał się już bardzo głośnym szeptem. - Chyba zwariowałeś!
- Powiedz mi coś, przyjacielu... - zaczął James tonem mędrca. - Czy ty aby na pewno nic do niej nie czujesz?

Black zamyślił się chwilowo, po czym odpowiedział:
- Jest naprawdę świetną koleżanką... Ale nie czuję do niej czegoś... głębszego - powiedział z widocznym trudem.

James poczuł, że zapada się mu coś w klatce piersiowej.
A Lily tak się nastawiła na to, że oni się zejdą razem..., pomyślał smutno.
- Wiesz, jakbym miał wskazać jakąkolwiek dziewczynę, to pewnie by to była ona. Jak myślę o Veronice, to mam ochotę uciekać. Jest zbyt nachalna. A Danielle jest dla mnie idealna. Płaszczyzna porozumienia jest tak duża, że no... Nie wyobrażałem sobie nigdy, że można aż tak dobrze dogadywać się z dziewczyną!

James rozważał każde słowo kumpla i po chwili milczenia powiedział:
- Może warto zainwestować w tę znajomość. W końcu najczęściej uczucie przychodzi, gdy obie strony poznają się lepiej.

Potter sam nie wiedział, skąd mu się biorą takie mądrości w tej zmiażdżonej łepetynie. Podejrzewał, że Slughorn zrobił im tak na prawdę pranie mózgu, a nie wykład.
- U ciebie tak nie było - bronił się Syriusz.
- Ale ja jestem tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę - uśmiechnął się James i posłał przyjaznego kuksańca przyjacielowi.
- A jeśli nic z tego nie wyjdzie, to będzie na mnie! - Black nie poddawał się bez walki.
- Łapciuniu! - wyszczerzył się James. - Bez ryzyka nie ma niczego! Ja na przykład ryzykowałem i przegrałem.
- Black nie rozumieć. - Syriusz zamrugał. - Przecież jesteście parą!
- Lily powiedziała, że gdyby nie moje zachowanie, bylibyśmy może wcześniej już razem... - tłumaczył chłopak. - Ja płaciłem za swoje ryzyko niespełna siedem lat. A z drugiej strony mam pewne źródło, które wie, że twoje ryzyko nie będzie aż takie duże... - Potter wyprzedził pytanie Syriusza.
- Czyli... chcesz mi powiedzieć, że ona... że we mnie... że razem... my? - Black zaczął się jąkać, ale w jego oczach zapłonęły wesołe ogniki euforii i podniecenia.

Potter nie chcąc się zdradzić, tylko puścił mu oko, na znak, że umywa ręce. W końcu to Syriusz sam się domyślił wszystkiego.

W jednym momencie, kiedy Black prawie wstawał, by podejść do Danielle, Potter usłyszał:
- James! - Lily zerwała się na równe nogi. - Re-remusie? - pochyliła się nad chłopakiem i przytrzymując mu twarz obiema rękami, patrzyła mu z dziwnie puste oczy. - James, coś mu jest!

Dziewczyna wydawała się przerażona. Potter podbiegł do niej natychmiast, a za nim ruszył Black. Obaj byli przestraszeni, ale niespanikowani. Dziewczyny spod kominka również podbiegły, by zobaczyć, co się stało z Remusem.
- Jest trupio blady! - powiedziała Dorcas. - Trzeba go wziąć do Skrzydła Szpitalnego!
- Nie! - wrzasnął Potter i odwrócił się to tłumku dziewczyn. - Żadnego SS, żadnego nauczyciela, nikogo! Nikt nie wie, że Lupinowi... zrobiło się słabo.

James zarządzał organizacją tak zwanych nieprzewidzianych okoliczności. Tymczasem Syriusz próbował podnieść Lupina.
- My się nim zaopiekujemy - powiedział Potter i ukradkiem zerknął w stronę okna. - Musimy sobie poradzić bez Ogona, wiesz o tym? - Ostatnie zdanie szeptem skierował w stronę Blacka. Ten tylko w milczeniu przełknął nerwowo ślinę.
- James, ale o co chodzi? - panicznie dopytywała się Lily.

Chłopak podszedł do niej i odciągnął na stronę.
- Pójdziesz teraz na spotkanie Klubu Ślimaka. Nie mów nic Ogonowi. Pamiętaj: Tutaj nic nie zaszło... - powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
- Rogacz! - krzyknął Black. W pojedynkę nie mógł sobie poradzić z opornym Remusem, z którym był już coraz gorzej.
- A wytłumaczysz mi potem? - rozpaczliwie zapytała przerażona Lily.

James zawahał się.
- Spotkamy się później. Bardzo późno. Ja o to zadbam - powiedział, po czym podbiegł do kumpla i razem podnieśli Lupina i wynieśli z Pokoju Wspólnego.

James pomyślał, że to po raz pierwszy może się nie udać, kiedy zobaczył cieknącą ślinę na ubraniu kumpla. A byli dopiero na schodach. I w dodatku bez Petera.



^~^~^~^~^~^~^~^~^~^
Niestety tekst nieobetowany przez Aniutka, gdyż zabrakło jej w tym czasie. Jest niedostępna. Zatem czysto ode mnie - oceniajcie ^^

Edytowane przez mooll dnia 23-06-2010 16:36