Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] James Potter - Ostatnia szansa, rozdział XXXV (01.11.15 r.)

Dodane przez mooll dnia 30-09-2009 01:09
#1

Witam.

Nie mam za bardzo wprawy w pisaniu tego typu rzeczy (poza tym jestem tu nowa), jednak ff Fantazji mnie zainspirował. Jeśli mogłabym - proszę o opinie. Czy jest sens pisać dalej. Oczywiście mam już cały plan i pomysł za fabułę. Pisałabym to jednak nie tylko dla siebie, ale również dla Was. Dlatego czekam na Wasze komentarze w tej sprawie ;)


ROZDZIAŁ I



Nie mógł w to uwierzyć. Zdecydowanie. On rósł w siłę. Ten cały Tom Riddle, zarozumialec, który postanowił zmienić image tylko dlatego, że imię "Tom" nosiło sporo ludzi. Nie przyjmował do wiadomości, że to taka wada wrodzona imion. Wszyscy to wiedzieli. Ale on musiał być całym "Lordem Voldesrortem". Nikt specjalnie nie obawiał się, że to skończy się jakimś kataklizmem. Czubek jakich wielu. Tymczasem zaczynały się pojawiać pierwsze ofiary tego świra. Jeden mugol. Bogu ducha winny. No i jedna czarownica z Ministerstwa Magii. No, człowiek mierzył wysoko...

James Potter zmarszczył wysokie czoło i pokręcił z niedowierzaniem głową. Właśnie wpadł mu w ręce cieplutki jeszcze egzemplarz "Proroka Codziennego". Pierwsze strony zawierające krótkie noty, ale za to okraszone sporym komentarzem i rzucającym się w oczy tytułem, nie dały mu zjeść do końca płatków na mleku.

W kuchni pojawiła się jego mama.
- Gotowy na wielki dzień, Słoneczko? - zapytała na dzień dobry, uśmiechając się promiennie.
- Jak co rok, mamo - odparł beznamiętnym głosem, nie patrząc na nią.

Zaniepokoiła się widocznie. Jej syn, radosny, pełny energii na spotkanie z nowym rokiem w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, teraz wydawał się przygaszony. To w ogóle nie leżało w jego naturze.
- Wszystko w porządku, Skarbie? - spojrzała na niego zatroskana.

James westchnął ciężko i podsunął jej gazetę.
- O, nie... - wyrwało się jej. Spojrzała na syna. Bała się o niego. Lecz on, jakby czytał w jej myślach. W końcu matki mają dość podobne myślenie zbliżone do stereotypu.
- Jestem zdruzgotany tymi informacjami, ale jeśli chodzi o mnie, to Hogwart jest chyba jeden z niewielu najbezpieczniejszych miejsc, jakie mogłabyś sobie wymarzyć. - Popatrzył na nią w sposób, który dodał jej pewności, iż to co mówił było prawdą. Miał ten dar przekonywania, nie ma co!

Stał na peronie 9 i 10. Z rodzicami nadmuchanymi od dumy z syna. On sam żałował, że nie ma brata. Przykładowo dobrym materiałem na brata mógł być Syriusz Black, jednak nawet gdyby stanął na rzęsach nie udałoby mu się wygrzebać w genealogii żadnego pokrewieństwa między nimi. A szkoda.

Rozglądnął się. Nikogo znajomego. Czas więc śmigać wózkiem w słup. Zabrzmiało to idiotycznie. A przecież tak właśnie wyglądało przedostanie się na peron 9 i 3/4: Trzeba było z rozpędem "wpaść na słup" i przenosiło się na niewidoczny dla mugoli peron.

Jego rodzice zazwyczaj przechodzili razem z nim, ale tym razem zdecydowali, że "to już ostatni raz" i tak naprawdę trzeba dać chłopakowi możliwość dojrzenia. W końcu kiedyś musi dorosnąć.

"Przede mną cały rok prób przekonania Lily...", pomyślał James. Nie był zachwycony. To ostatnia szansa. W przyszłym roku już nie będzie miał okazji. Czekał go ostatni rok nauki w Hogwarcie. Jeszcze się z tym nie pogodził, ale kiedyś będzie musiał. Ostatni raz quidditch, lekcje, Dumbledore, Snape, przydatność mapy Hogwartu, pysznych posiłków w Wielkiej Sali i ostatni rok spania w swoim łóżku z kolumienkami w dormitorium dla chłopców.

Wziął głęboki oddech. Jest początek, a nie koniec roku! Potter był raczej optymistą. Zauważył, że Syriusz do niego macha i nawołuje z jednego z okien pociągu. Dał znak, że już idzie i potoczył swój kufer wraz z klatką i jego sową, Błyskotką.

Sowa była niewielkich rozmiarów, dlatego wymagała imienia zdrobnionego. A ponieważ na topie był teraz model miotły "Błyskawica", nazwał sówkę Błyskotką.

Wtoczył się niezgrabnie to przedziału. Była tam już cała banda Huncwotów.
- Rogaczu, coś dziś kondycyjnie z tobą nie bardzo...? - odezwał się Black, patrząc jak James męczy się z kufrem.
- Daj spokój. Dziś po prostu rodzice zdecydowali, że mam dorosnąć i pozostawili na pastwę losu - wysapał. - A jak wakacje?
- Miałem niesamowitą przygodę nad jeziorem... - zaczął Syriusz. Od roku nie mieszkał z rodzicami; uciekł od nich, gdyż byli rodem, który opowiedział się po stronie Voldemorta. Był więc zdany na samego siebie. Wuj mu co prawda zapewnił byt, zostawiając konkretny grosz na utrzymanie, ale to mu przecież rodziny nie zastąpi. Tymczasem on jedyny z całej paczki mógł robić co chciał i przygody mieć co dziennie. Tego mu zazdrościli. Zdecydowanie. - Spałem pod namiotem...

Ale James się wyłączył. Zobaczył ją. Stała przepędzając pierwszorocznych i wykrzykując jakieś ostrzeżenia za nimi. Lily Evans: prefekt naczelny Gryffindoru, najlepsza uczennica w Hogwacie na dzień dzisiejszy, piękność o ciemnorudych włosach i ślicznych zielonych oczach, nieskazitelnej figurze i tym magnesem, który odczuwał, ilekroć ją dostrzegał. Generalnie po uszy kochał się w tej Gryfonce od pierwszego roku. Ta jednak zawsze nim gardziła. Nie wiedział, jak długo każe mu czekać. Coś mu mówiło, że jakoś on ją też pociąga. Jednak nie widział tego potwierdzenia w jej zachowaniu. Kto się czubi, ten się lubi, ot - cała prawda o pani prefekt.

Lily stała teraz w towarzystwie swoich dwóch przyjaciółek: Dorcas i Danielle, które były absolutnie nierozłącznie. Taki trochę żeński odpowiednik Huncwotów - Kujonek. Uśmiechnął się na tę myśl. A jednak znów gorzko zrobiło mu się z żołądku: co zrobić, żeby się wreszcie zgodziła z nim umówić?! W tym roku był w stanie wiele zrobić, by to osiągnąć, tylko nie wiedział, co takiego byłoby skuteczne.

Otworzył drzwi przedziału. Mruknąwszy coś na temat toalety, wyszedł na korytarz niezauważony przez dziewczyny. Stanął tyłem do nich, udając, że szuka czegoś, co zgubił na podłodze. I wtedy usłyszał fragment rozmowy...
- ...wisz się? Ja się nie dziwię kobiecie! Zachowywałabym się dokładnie jak ona! - poznał głos Danielle. Z niej była cicha woda: imię jak dla zwiewnej, lekkiej i delikatnej istoty. Tymczasem była to korpulentna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, zabójczym (wręcz dosłownie) spojrzeniu i na pewno nie należała do tych delikatnych.
- Nie chodzi o to, czy się jej dziwię, czy nie. - To była Dorcas. Nie lubiła kłótni, była raczej spokojną blondynką o przeciętnej urodzie. - Tylko pytam, czy JAKBY nagle stał się inny, to by to coś zmieniło.

Lily uśmiechnęła się, widać, bardziej do siebie niż do dziewczyn, zobaczył to kątem oka. O kim one mówią?
- Potter się nie zmieni, Dor - powiedziała spokojnie aksamitnym głosem.

James zadrżał. Z jednej strony pod wpływem dźwięku jaki miał głos Lily, ale z drugiej - mówiły o nim! Wytężył jeszcze bardziej słuch, dziękując w duchu, że na korytarzu jest taki ruch i nikt nie zwraca na niego uwagi.
- No, ale skoro chcesz, bardzo proszę: wyobrażę sobie, że jest inaczej... - odezwała się Lily, po czym westchnęła - Jest bardzo przystojny, utalentowany, ale wykorzystuje to fatalnie, znęcając się nad Severusem...
- Och, daj już mu spokój! - przerwała jej Danielle. - Chcesz o nim rozprawiać?
- Wiesz, że mu nie wybaczę tej... "szlamy", choćby nie wiem co zrobił... - Jej początkowo wojowniczy i butny ton głosu zmienił się w szept - ... on tak pomyślał...
- Lil. Nie zmieniaj tematu! - przykazała surowo Danielle.
- Oj... Potter jest zarozumiałym dupkiem. Obie to wiecie. Po co tworzyć fikcję? - usłyszał głos Lily, który był lekko poirytowany. - No musiałby zmienić się diametralnie. Miły, ale nie arogancki, bez tych jego dennych hasełek:"Umów się ze mną, bo wiem, że na mnie lecisz", które mają sprawiać, że jest lepszy niż jest. Musiałby przestać dokuczać i płatać figle innym. Snape'owi też. Poczucie humoru, to przecież nie psikusy, które bawią tylko wykonawców. No, a poza tym miły i uczynny. Jakby do tego był sobą, Jamesem, który wreszcie dorósł, a nie popisującym się smarkaczem... to bym miała duży problem z posłaniem go do wszystkich diabłów, jak robię to teraz prawie zawsze, kiedy go spotkam...

Reszta słów utonęła w salwie śmiechu i rechotu dziewczyn. James zamrugał. Wciąż kucał w tym samym miejscu w lekkim oddaleniu od nich. Powoli wstał i zawrócił do swojego przedziału. Teraz musiał to wszystko przemyśleć na spokojnie. Czyżby Lily wymagała niemożliwego? Miał zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Była taka śliczna i mądra... Czy byłoby go stać na coś podobnego? Żadnych dowcipów, tego co kochał robić z resztą Huncwotów. Krew odpływała mu z twarzy, zbladł nieco i spoważniał w zamyśleniu, rozważając kolejność zmian (bo dokonanie zmian na raz mogło się wiązać z problemami natury psychicznej, niepokojem kolegów i mogło się okazać po prostu niewykonalne). Wówczas tuż przed wejściem do swojego przedziału natknął się na patrolującą panią prefekt. Obrzuciła do spojrzeniem pełnym pogardy, który szybko zmienił się w zdziwienie na widok ścigającego Gryfonów*.
- Cześć, Lily - powiedział spokojnie Potter, ledwie ją dostrzegając przez zamglony wzrok. Zapomniał nawet przeczesać palcami włosów, co w jego mniemaniu (albo w mniemaniu jego dawnej osobowości) było niedopuszczalnym błędem.
- Eee... - wyjąkała zaskoczona sytuacją. Potter w takim stanie, to Potter chory, albo pod Imperiusem. Ta sytuacja zdecydowanie ją przerosła, choć zdarzało się jej to bardzo rzadko. - Cześć...

Zanim zdążył wejść do przedziału, dostrzegł jeszcze jej twarz w wyrazie szczerego zdumienia, zakłopotania, ale i czegoś co mówiło mu, że może na to właśnie zawsze czekała. Na tę jego metamorfozę. Mimo, że wydawało się, iż graniczy z cudem.

Nie zrobił praktycznie niczego, a już samo przemilczenie pewnych tekstów i odpuszczenie sobie tanich zagrywek przyniosło plon. Chyba będzie musiał się bardzo poświęcać w tym roku. Oby tylko miało to sens...




_____________________

* - J.K. Rowling podobno ujawniła w jednym z wywiadów, że James Potter był jednak Ścigającym, mimo, iż kreowano go jako Szukającego.

Edytowane przez mooll dnia 01-11-2015 00:24

Dodane przez PurpleGirl dnia 30-09-2009 09:05
#2

Hmmm... No cóż, jestem pierwsza :D No więc:

WoW! Extra opowiadanie :D Jestem jak najbardziej za tym, byś pisała dalej :D Naprawdę extra ^.^ Co prawda, nie śmiałam się za bardzo czytając to, ale było ciekawe :) Czekam na ciąg dalszy :D

Dodane przez mooll dnia 30-09-2009 15:05
#3

ROZDZIAŁ II


Kiedy James, Syriusz, Remus i Peter jechali w ekspresie hogwarckim i zawzięcie dyskutowali na temat swojej niedalekiej przyszłości, w pewnym opuszczonym domu na skraju Londynu ktoś głośno zaklął.

Ciemna postać w długim płaszczu z impetem kopnęła polano, które wylądowało z hukiem w samym środku rozpalonego kominka, aż buchnęły iskry.
- Czyli to prawda? - Dźwięk głosu ciemnej postaci brzmiał jak syk, który wydają węże. - Przepowiednia mówi o mojej zagładzie...? Co wy na to, panowie?

W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze trzy osoby. One również miały na sobie ciemne i długie płaszcze. Ciemna postać westchnęła ceremonialnie, wciąż wpatrując się w kominek, który był jedynym źródłem światła w tym pokoju. Ewidentnie była tu głównodowodzącym, a pozostała trójka czuła przed nią ogromny respekt.
- No dobrze. - Osoba, która przedtem agresywnie cisnęła kawałek drewna do kominka, teraz wydawała się opanowana. - Wszystko fajnie. Przepowiednia przepowiednią, ale nie od dziś wiadomo, że znając ją, można uniknąć tego..."przeznaczenia", niszcząc przyczynę zanim będzie miała szansę ze mną walczyć.

Pogarda w jego głosie zdawała się wręcz chłodzić powietrze. A ten spokój w jego głosie zwiastował nadchodzącą burzę.
- Ale jak, do ciężkiej cholery, ma mnie zgładzić półtoraroczny bachor?! - wrzasnął, nie panując już nad sobą. Dyszał ciężko. Widać, że oczekiwał godniejszego przeciwnika.
- Mój Panie, nie musisz wierzyć przepowiedni. Ona się spełni jeśli w nią uwierzysz. - Głos jednej z osób był niski, przeciągły, i bardzo cichy.
- Robisz ze mnie durnia, Snape?! - Ciężko dysząc, mężczyzna odwrócił się gwałtownie w stronę trzech postaci, rzucając im pełne wściekłości spojrzenia.
- Ależ to prawda, Panie mój... Nie śmiałbym żartować... - W głosie Snape'a dało się wyczuć lęk i drżenie.
- To jest przepowiednia, Severusie. - Głos Czarnego Pana zdawał się być teraz nienaturalnie spokojny i wręcz dobrotliwy, jakby tłumaczył małemu dziecku.
- Ale jest na to sposób... - odezwała się postać, stojąca w środku. Był nim mężczyzna niższy od Snape'a o nieprzyjemnym głosie przypominającym warkot silnika. - W końcu to dziecko. A z Tobą, Panie boją się stawać do walki najlepsi z najlepszych... dorosłych.
- Lord Voldemort, to dziś postrach wszystkich... - Czarny Pan potarł dłonią policzek, jakby sprawdzał jakość maszynki do golenia. - Pozbędę się dzieciaka, zanim będzie mógł mi zrobić krzywdę... to tylko smarkacz.

Teraz uśmiech pojawił się na twarzy Voldemorta. A był to uśmiech pełen zła i okrucieństwa. Atmosfera w pomieszczeniu przerzedziła się nieco. Wszyscy usiedli przy stole. Wiedzieli, że teraz muszą wytężyć wszystkie swoje zmysły, bo Czarny Pan będzie od nich wymagał kreatywności.
- Panie... - głos wydobyła z siebie postać dotychczas milcząca. Była niewielkiego wzrostu ale za to korpulentna. - Nie powiedziałeś nam jeszcze czyje to dziecko będzie... Wiesz kto to?
- Ach, Nott. - Voldemort odchylił się na swoim krześle, a snop światła pochodzący z kominka padł na jego nienaturalnie bladą twarz i małe, wąskie oczy. Powoli się uśmiechnął półgębkiem - To ktoś, kogo doskonale znacie!

Czekali.
- To Potter - powiedział Voldemort tonem tak naturalnym, jakby mieli się tego spodziewać. A nie spodziewali się. Snape zakrztusił się wyimaginowanym płynem (a może to była ślina), a Nott zaczął przyglądać się blatowi stołu, jakby był najbardziej interesującą rzeczą w tym momencie. Trzecia postać zdawała się nie oddychać.

Voldemort popatrzył na nich zdumiony.
- Panowie, przecież go znacie. Tym łatwiej będzie wymyślić odpowiedni plan. Mylę się?

Po chwili ciszy, odezwała się postać stojąca uprzednia w środku.
- Czy masz może jakiś? Albo jego zarys, Panie?

W tym momencie usłyszeli cichy szelest. Coś sunęło po podłodze. Voldemort wydawał się tego nie dostrzegać, zatopiony w rozmyślaniach. Nagle oczom chłopaków ukazała się sporych rozmiarów głowa węża. Czarny Pan spojrzał na nią jakby od niechcenia.
- Nagini, moja droga, cóż byś ty nam zaproponowała? - Wydawał się rozbawiony całą sytuacją. - Co mam zrobić z tym chłopakiem?

Drugie zdanie wysyczał niczym wąż. Być może nie zauważył, że jego jeszcze-niedoszli-śmierciożercy lekko się wzdrygnęli na dźwięk tego języka.
- Avery - zwrócił się do trzeciej osoby tonem, jakim wydaje się rozkazy.
- Tak, Panie? - Avery struchlał.
- Jesteście nowi... Czas, byście się czymś wykazali... Za dobrze wykonaną robotę staniecie się oficjalnie moimi śmierciożercami i zostanie wam na przedramieniu wypalony mroczny znak. Jest to poważne zadanie - kontynuował Voldemort, delektując się dotykiem swojej przyjaciółki, Nagini i głaszcząc ją delikatnie swoimi długimi, bladymi palcami. - Sami widzicie, ile od jego powodzenia zależy... Jednak mam nadzieję, że nie poznacie konsekwencji porażki, którą moglibyście splamić moją opinię o was...
- Zatem co mamy zrobić? - spytał Avery.
- Znajdźcie mi kogoś bliskiego Potterowi... ale niech to będzie osoba, która go dobrze zna i jest w bliskiej z nim zażyłości... Taki Black - rozmarzył się Voldemort - byłby idealny. Ale, już wasza w tym głowa, kto to będzie. Na raport czekam za miesiąc. Tyle macie czasu.
- Czy moglibyśmy bliżej poznać ten plan, Panie? - zapytał Snape.
- Z jednej strony, nie powinienem wam jeszcze na tyle ufać. Ale myślę, że mogę wam powiedzieć. Nawet gdyby coś nie poszło po mojej myśli, plan i tak będzie mógł przebiec bez zastrzeżeń... - Na tę myśl Czarny Pan znów się uśmiechnął w sposób, który mówił jak wiele przyjemności dostarcza mu sprawianie bólu. - Potter będzie miał syna. To jego pozbędę się, jak tylko dowiem się gdzie przebywa. To musi być najpóźniej ostatniego października. Po urodzinach Pottera juniora. A dowiem się tego dzięki informatorowi, którego dla mnie zdobędziecie. Przekupcie go czym chcecie. Nie obchodzi mnie, jak to załatwicie. Zadanie ma być wykonane.
- Tak jest - odpowiedział Nott w imieniu całek trójki.
- No, a teraz się zrelaksuję - rzekł Voldemort. - Wam przygotowałem świstoklik. Prowadzi do Hogsmeade. Stamtąd wiecie już jak się dostać do Hogwartu.

Trzy postacie wstały niemal równocześnie i podążyły za chudym palcem Voldemorta, który wskazywał na mały budzik. Snape, Nott i Avery spojrzeli po sobie, jednocześnie dotknęli świtoklik i zniknęli z pola widzenia Czarnego Pana.
- Proste plany są zawsze najlepsze, kochana... - powiedział niby do siebie, niby do węża zadowolony Voldemort.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 09:47

Dodane przez Lady Malfoy-shine dnia 30-09-2009 15:12
#4

Oooo i proszę więcej takich artykułów , to mi się podoba ciekawe , wciągające i kul , więc choćby jak by nikt nie chciał tego czytać (co jest absolutnie wykluczone) to byś mógł (mogła) je pisać dla mnie!:):):):):):):):
:)):D może innym się nie podoba tego rodzaju art ale wiedz że mi się baaaaardzo podoba. Pozdrawiam Feltonlover,i Cee oraz Peepsyble

Dodane przez PurpleGirl dnia 30-09-2009 15:33
#5

Lady Malfoy-shine napisał/a:
więc choćby jak by nikt nie chciał tego czytać (co jest absolutnie wykluczone) to byś mógł (mogła) je pisać dla mnie!:):):):):):):)


Nie ma szans :D Ja już napisałam, że mi się podoba :D :D :D
2 rozdziałek też supcio ;*

Dodane przez Alexis dnia 30-09-2009 17:23
#6

proooszę pisz dalej! :D

Dodane przez Evi91 dnia 30-09-2009 19:19
#7

Super :D:D Proszę o więcej.

Dodane przez mooll dnia 01-10-2009 11:11
#8

ROZDZIAŁ III


- A niech to... - jęknął James Potter.
Stał trzy metry od niejakiego Severusa Snape'a, który pojawił się jakby spod ziemi. Akurat obok niego. Jak pech, to pech. Westchnął, ale zaraz poczuł swąd jakby palonych... włosów?

Obrócił się natychmiast w stronę Ślizgona. Ktoś musiał czarami podfajczyć mu jego tłuste kłaki. Poczuł satysfakcję i jednocześnie ukłucie zazdrości, że to nie on wpadł na ten pomysł. Smarkerus sobie zasłużył, nie ma co go żałować.

W tłumie uczniów dostrzegł trzech młodzieńców, którzy ledwo utrzymywali równowagę i podpierali się wzajemnie, gdyż śmiech odbierał im kontrolę nad ciałem. Huncwoci. We własnej osobie: Łapa, Lunatyk i Glizdogon. Rewelacyjnie się bawili. Tyle, że bez niego. Dlaczego? Czy coś się wydarzyło...?

Nie miał czasu myśleć nad tym, gdyż na horyzoncie zobaczył skrzywioną Evans, która zmierzała w jego stronę z wyciągniętą różdżką.

Masz ci los. Akurat, kiedy nie miałem z tym nic wspólnego, musi się tu zjawiać. Mam przekulne, to pewne jak dwa i dwa równa się...
- Potter! - warknęła, zbliżając się do Jamesa - Pewnie! Wszystko po staremu, co?

Ach, ta ironia. Wręcz wylewała się z niej. I do tego tak do niej nie pasowała...
- ...Yyy... że co? - bąknął głupio.
- Nie osłabiaj mnie - przewróciła oczami. - Ten numer był bardzo w twoim stylu.
- Ale... ja nie miałem z tym nic wspólnego! - bronił się jeszcze i na potwierdzenie tych słów zamachał wyciągniętymi rękoma w geście obronnym.
- Jak zawsze, nie? Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru, Potter. Zaczynamy rok na debecie, co? - spytała jadowicie.

James tylko zmrużył orzechowe oczy i zacisnął tak mocno wargi, że pozostała z nich cienka linia. Gotował się. Był oszołomiony, zły i do tego piekielnie głodny, co go tylko nakręcało do dalszych zaczepek.

Miałem się zmieniać dla niej... no żeby z czasem! Po moim trupie! Skoro mnie tak osądza i ocenia, Potter pokaże jej już na co go stać..., pomyślał wściekły, Jeszcze mnie, baba, pożałuje... najpierw dam jej w kość. Tylko umiejętnie...

Nie myślał jeszcze o tym, że powinien powiedzieć coś kumplom. Na razie skrzętnie obmyślał plan: niech zobaczy w nim kogoś, w kim się zakocha. Sto procent, że gdzieś o tym pisała. Wszystkie dziewczyny piszą takie rzeczy. No, może najtrudniej mógł sobie w tej roli pisarskiej wyobrazić często ordynarną i gruboskórną Danielle, która chyba nie potrzebuje pamiętnikowego wsparcia. Już miał przed oczami swoją nocną wyprawę do dormitorium dziewczyn, a w głowie miał cały plan, gdy nagle coś przywołało go do rzeczywistości.
- James...! - Słodki sopran zadźwięczał mu w uszach. Zdziwił się, że szyby nie popękały. Odwrócił się, przełykając z trudem ślinę; Jeszcze jej mi tu na deser brakowało do całego tego szwindlu, pomyślał, po czym na głos odparł jedynie:
- Cześć. Wiesz, chłopaki czekają przy stoliku... Pogadamy później, co?

I z kopyta ruszył w stronę stołu Gryffindoru.
To była Monica Blanc. Blondi-Krukonka. Fatałaszki nosiła wyłącznie w kolorach lila, róż, pastele i błękity, a ulubionym zajęciem - prócz zagadywania Jamesa - było malowanie paznokci. To znaczy, był to wniosek huncwotów (ale, jak się okazało, nie tylko) po pobieżnych obserwacjach (dłuższe grożą Nie-Chcę-Wiedzieć-Czym). W końcu trzeba znaleźć czas na ich malowanie, zmienianie codziennie ich barw i deseni. A do tego wszystkiego była nieznośnie nachalna. Niestety James zdecydowanie był w jej typie i ona ewidentnie wzięła sobie do serca przekonanie go do swoich uczuć i do tego w jakiś sposób zmusić go do ich odwzajemnienia. Fantastyczny początek.

Zasapany i naburmuszony dopadł swoje miejsce między Lunatykiem i Łapą.
- Pięknie mnie urządziliście. Kumple! - prychnął jak rozjuszony kocur. - Żeby na mnie wszystko od razu zwalić. Ale o to - mniejsza. Największy żal, że sami sobie ze Smarkerusa robiliście jaja i to beze mnie!

Nałożył sobie kilka udek z kurczaka, urwał porządny kawał bułki i włożył go do ust. Przegryzł kurczakiem i popił sokiem z dyni. Do jego mózgu powoli docierały impulsy z żołądka i z wolna Potter zaczynał się uspokajać.
- Z Rogaczem zawsze ta sama śpiewka... - westchnął Lupin, ogryzając kostki. - Chłopie, naucz się, że zaczynasz mieć pretensje jak coś już zjesz. Nieznośny jesteś na głodniaka...

Huncwoci zarechotali. Potter znany był ze swojego porywczego charakteru, a już z pustym żołądkiem był bombą zegarową.
- Nie mogliśmy cię znaleźć z tym tłumie - powiedział trochę na przeprosiny, trochę jako wytłumaczenie Peter. - Nie wiadomo skąd pojawił się Snape. Nie wiedzieliśmy, że jesteś nieopodal. Potem dopiero...

Na stole pojawiły się słodkości i desery. James rzucił się na koktajle owocowe z lodami i rurki z kremem. Ale nie tylko on. Wszyscy zdawali się pierwszy raz na oczy widzieć takie kulinarne cuda. Chociaż uczta była co roku taka sama.
- Ale z tym podpaleniem, to był mój pomysł - dumnie napuszył się Black. - Dobre to było, musicie przyznać.
- No, racja - przytaknął James, pakując sobie do ust całą muffinkę z jagodami. - Pozazdrościłem ci tego pomysłu. Powinniśmy spalić je do końca, bo on nie wie jak się powinno o nie dbać.

W sumie nie musiał tego mówić. Chciał pokazać chłopakom, jaki to on nie jest kreatywny, ale pożałował swoich słów. Nie wiedział dokładnie dlaczego złapały go wyrzuty. Może naprawdę dojrzewa!
- Stary, a już myślałem, że coś się z tobą porobiło... - Łapa wyraźnie odetchnął z ulgą i sięgnął po tartę z malinami.

James wyglądał jakby zobaczył trolla: oczy okrągłe ze zdziwienia, ale cały wyraz twarzy, jakby nieco zażenowany.
- Eee... co ty... Łapa... - wydusił w końcu, spoglądając na swój koktajl. Ale mimo zapewnień, coś kazało mu uspokoić się na czas całej uczty i przemilczeć ją.

Było to tak w jego wypadku nienaturalne, że Huncwoci raz po raz zerkali na niego i pytali czy wszystko gra. Coraz więcej uczniów zaczynało się mu dziwnie przypatrywać i z ukosa rzucać zdziwione spojrzenia. Nie ograniczyło się do stołu Gryfonów. Uwagę zaczęli zwracać też uczniowie z innych domów i szeptać. Trochę go to irytowało.

Spojrzał ukradkiem na Evans. Zajęta była rozmową z Danielle, co jakiś czas przerywaną chichotem. W pewnym momencie i ona zauważyła coś, co było wbrew naturze Pottera i spojrzała na niego ze zdziwieniem: był w końcu między gronem swoich kumpli i wielbicieli Takich-Jak-Oni-Żartów, a mimo to siedział w spokoju, nie popisywał się, nie naśmiewał, nie obrażał nikogo, nie używał różdżki do - jak on to nazywał - "zabawnych psikusów", nie wykrzykiwał do niej niczego i nie próbował być "cool", jak to miał w zwyczaju, mierzwiąc swoją czuprynę. I nie tylko jej coś tu nie pasowało.

Kiedy uczta dobiegła końca, wymęczeni tak sytym posiłkiem, udali się do swoich dormitoriów.

James pod powiekami czuł piach, miał ochotę już tylko iść spać. Nie rozmawiał z nikim, tylko po zdawkowym "...branoc", odprowadzany uważnymi spojrzeniami pewnymi niepokoju, schował się za zasłonkami swojego łóżka. Rano... wszystko powie, zrobi, ale dopiero rano. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, zasnął kamiennym snem.

Obudził się z ciężką głową. Wiedział, że odwlekanie wytłumaczenia swojego zachowania kumplom dobiegło końca. Jeszcze chwilę bił się z myślami. Może powinien powiedzieć tylko Syriuszowi? Nie, lojalność, to lojalność: albo wszystkim, albo nikomu.

No i nie powiedział w końcu nikomu. Zwlókł się z łóżka. Czekała go masa zajęć, widział już plan. Zielarstwo idzie na pierwszy ogień, nie będzie źle.

Wciągnął bluzę i ubrał okulary.
- Panowie? - zapytał raźno pustą przestrzeń w dormitorium. Chciał sprawiać wrażenie wyspanego i nie mającego nic wspólnego z Potterem poprzedniego wieczoru.
- Rogaś... Coś się z Tobą dzieje... - zaczął ostrożnie Lupin, który siedział przy stoliku pod oknem i wpatrywał się w nie z jakimś niezrozumiałym zainteresowaniem. Po tych słowach jednak spojrzał wymownie na Jamesa.
- Daj spokój... Miałem ciężki dzień wczoraj - zaczął się tłumaczyć Potter. - Ale dziś już jest jak najbardziej po staremu!
Mimo jego gorliwych zapewnień, Remus przyglądał się mu z uwagą.
- James - zaczął po chwili dłuższego milczenia. - Wiesz, mnie to tam lotto, czy jesteś cwaniak, żartowniś i dusza towarzystwa, czy mruk, milczek i do tego bez poczucia humoru.

Rogacz stał zaskoczony nagłym wywodem przyjaciela. Lunatyk nigdy nie był specjalnie zaangażowany w jego żarty. Ponad to był prefektem, więc przydawał mu się jego spokój i opanowanie. Żadnemu huncwotowi nie odmówił udziału w jakimś żarcie, ale po prostu był z nich wszystkich najspokojniejszy i najcichszy. Do tego jeszcze James nie miał z nim takiego kontaktu, jakby chciał. Prędzej dogadał się z Syriuszem, który był jego nieodłącznym partnerem we wszystkim co robił.
- No i? - stęknął, nie wiedząc jak zareagować.

Lupin westchnął i popatrzył na niego wymownie.
- No i to, że to nie ma znaczenia. Zachowuj się jak chcesz. Ale po prostu kiedy nagle i do tego diametralnie zmieniasz swoje zachowanie, nie da się tego nie zauważyć. Musi być ku temu jakaś przyczyna. Wolimy z chłopakami, jak powiesz nam co się stało i tyle. Potem zachowuj się jak chcesz... Ale nie prowokuj nas do dowiadywania się na własną rękę. - Zabrzmiało to dziwnie w ustach Remusa. Był bardzo poważny.

Potter wciągnął powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
- Niewiele mogę jeszcze powiedzieć - wydusił w końcu z trudem.

Przyjaciel spojrzał na niego pytająco.
- Powiem, kiedy będę mógł. Teraz musicie mieć do mnie cierpliwość. Chodzi o...
- Evans? - Zza środkowego łóżka wychyliła się kosmata głowa Blacka. Wyszczerzył się do nich. - No, chyba nie myśleliście, że będziecie sobie tu gawędzić bez nas, co?

James podniósł znacząco brew ku górze i spojrzał na Lupina.
- Gawędzić - powtórzył z powątpiewaniem w głosie.
- Ja myślę - usłyszeli sapanie Glizdogona - że trzeba Rogaczowi pozwolić działać. Wiecie jak on za nią łaził całe sześć lat. Niechże się mu uda w końcu.

Peter usiadł na środku pokoju i przeciągnął się.
- Dobra. Rób, co tam chcesz. - Łapa spojrzał poważnie na Rogacza. - Ale obiecaj tu uroczyście, że jak będziesz mógł, to nam powiesz wszystko. A do tego czasu my tolerujemy twoje dziwne zachowania.
- Uroczyście obiecuję - rzekł oficjalnym, poważnym tonem James - że gdy tylko będę mógł, powiem wam czemu zachowuję się tak, a nie inaczej. Lily jest dla mnie bardzo ważna... - Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo cicho.

Pozostali spojrzeli po sobie, ale nie skomentowali tego w ogóle, by nie spłoszyć Rogasia. Ten jednak szybko się otrząsnął i powiedział już swoim dawnym tonem:
- Śniadanie, towarzysze!

Reszta uśmiechnęła się do siebie i zbiegła na dół do Wielkiej Sali.

James wchodził jako ostatni. Już miał plan, ale obawiał się chęci uczestnictwa w nim kumpli. A na to nie mógł pozwolić. Bo zamierzał zrobić to dziś w nocy...

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 10:01

Dodane przez mooll dnia 02-10-2009 21:48
#9

ROZDZIAŁ IV



Potter spojrzał na swoje dłonie. Niby od niechcenia, a jednak gdy je zobaczył wrzasnął krótko z przerażenia. One były... zgniło zielone! Do tego oślizłe i miały błony! Wzdrygnął się. O co tu chodzi?

Jego serce tłukło się w piersi. Zaraz zaczął oglądać całe swoje ciało. Przypominało powłokę jakiegoś płaza. Dotykał swoich kończyn wstrząśnięty tą zmianą sytuacji.

Komuś wybitnie nudziło się na transmutacji. Nikt nie był w stanie mu czegoś takiego zrobić... prócz huncwotów! Ale zaraz, zaraz. On ich miał po swojej stronie. Sobie wzajemnie takich "przyjemnych" żartów nie robili. Może to wiara Severusa Smarkerusa maczała w tym palce?! O, to do niego było bardzo podobne! Wzbierała w nim złość. Musiał się pozbierać, zanim...

Rozglądnął się, bo właściwie nie wiadomo gdzie się znajdował. Nie poznawał tego miejsca.
- Gdzie ja, do jasnej... - przerwał, gdyż z jego ust wydobył się jedynie stłumiony rechot. Czyli jednak zamieniony został w ropuchę. No wyśmienicie, uśmiechnął się gorzko do siebie (o ile żaby mogą się uśmiechać i to w dodatku gorzko).

Ale jego położenie nie było ciekawe. Był sam w zaroślach, a wszędzie panowała niczym niezmącona cisza. Wciągnął nozdrzami wilgotne powietrze. Musiał być niedaleko jakiegoś zbiornika wodnego, czuł to przez skórę.

Wskoczył zgrabnie na murek nieopodal zarośli i jego oczom ukazał się piękny ogród. Ogromne przestrzenie zielonej równiny były dokładnie przystrzyżone, korony drzewek miały kształt idealnych kul. Gdzieniegdzie zobaczył mosteczek, rabatkę z wielobarwnymi kwiatami różnych, nawet nieznanych mu gatunków. Nieopodal ogromnego pałacu stała niewielka altanka, do której zmierzała smukła postać. Poruszała się z wrodzonym wdziękiem, jak przystało na jakąś damę. Dostrzegł jej ciemnorude długie włosy. To musiała być kobieta. I w tym momencie ktoś krzyknął. Dziewczyna odwróciła się i wtedy ją poznał.
- Evans?

Ledwie utrzymał równowagę, tak go ten widok zaskoczył. Dostrzegł niedaleko oczko wodne, do którego zamierzał się dostać i stamtąd obserwować Lily. Na horyzoncie pojawiała się druga dziewczyna, gdy już zmierzał do wyznaczonego celu w podskokach, jak czynią to żaby. Znów przystanął jak wryty gdy zobaczył, że to Dorcas. Dziewczyny rzucały do siebie piłkę biegając po całym ogrodzie. Potter przyglądał im się zafascynowany całą sytuacją. Czasem udało mu się nawet zapomnieć, że jest ropuchą. I w tym momencie piłka poleciała w jego stronę. Dziewczyny zauważyły go. Co prawda nie był tym przystojniakiem z siódmego roku i najlepszym Ścigającym w szkole, ale w końcu go dostrzegły.
- Odrażające... - skrzywiła się Dorcas.
- No wiesz! - obruszył się James, ale oczywiście dziewczyny usłyszały pojedynczy dźwięk ropuchy.
- Lily, daj spokój tej żabie! To siedlisko bakterii! - zadrżała na myśl, że mogłyby się na nią przenieść.

Evans jednak nie słuchała i podeszła bliżej.
- Intrygująco... duża, co nie? - Przechyliła głowę lekko na prawo i ściągnęła brwi, myśląc o czymś intensywnie.
- Będziesz z nią... kumkać? - Dorcas miała Jamesa w większej pogardzie niż mógł to przewidzieć. Brzydziła się.
- Mogę zamienić się w księcia, jakbyś chciała - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że dziewczyny nie usłyszą słów. Jednak ku jego zaskoczeniu, usłyszał swój normalny głos.

Lily gwałtownie odskoczyła przerażona, a Dorcas wydała z siebie głuchy okrzyk. Jednak po chwili Lily rzuciła niczym wyzwanie:
- To pokaż co potrafisz. - Uniosła jedną brew do góry i czekała.
- Eee... nie znasz tej bajki? - James czuł się potwornie zażenowany. Nie wiedział czemu, ale wiedział, że to musi tak lecieć. Ona ma mu dać całusa. Był o tym przekonany w stu procentach!
- Ta potwora naciąga cię na buziaka, Lilka - rzekła chłodno Dorcas tonem znawcy i na potwierdzenie pokiwała głową.

Evans westchnęła.
- A co mogę stracić? Nie patrz Dori, w takim razie. - Lily pochyliła się nad Potterem i pocałowała go w sam czubek oślizłej głowy.

Zadziałało. Aż sam był zdziwiony. Dłonie miały odpowiedni kształt i kolor, nogi i wzrost... Wszystko było na swoim miejscu. Wyszczerzył się do niej.

Obie dziewczyny skrzywiły się.
- Wiedziałam, że to kant - machnęła ręką Dorcas. - I umyj te włosy.

James zamrugał szybko. Że co proszę?! Wychylił się, by zobaczyć swoje odbicie w wodzie. Tafla odbijała rzeczywiście ludzką postać. Ale to nie był on, nie James Potter! Był... Smarkerusem! Jak to się mogło stać?! Wrzasnął krótko przerażony. A potem drugi raz.

*


I obudził go jego własny krzyk. Miał przyspieszony oddech i krople potu spływały po skroniach. Chciał jak najszybciej sprawdzić, czy to by na pewno sen, ale zaplątał się w pościel i wylądował z hukiem za podłodze. Uwolniwszy się, popędził do łazienki i zaświecił światło, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy. W lustrze jednak był wciąż Jamesem Rogaczem. Odetchnął z ulgą i odkręcił kran, by opłukać spoconą twarz i kark.

Wrócił do pokoju i spojrzał na zegarek - wskazywał drugą w nocy. Czas na niego. Trzeba zrealizować wielki plan.

Podszedł do kufra i wyciągnął z niego pelerynę niewidkę, zawsze niezastąpioną. Potem wziął ze stolika okulary, mapę produkcji jego paczki przyjaciół i różdżkę. Cicho zamknął za sobą drzwi. Schodząc do pokoju wspólnego, rozłożył pod peleryną mapę i mruknął:
- Oświadczam uroczyście, że knuję coś niedobrego.

Na mapie pojawiła się tak zwana strona główna i James rzucił się do szukania dormitorium, w którym spała Lily. Zobaczył go. Był całkiem blisko, więc ryzyko było praktycznie równe zeru. Nie takie rzeczy się robiło.

W pokoju wspólnym panował mrok, a ogień w kominku już dawno zgasł. Zobaczył po prawej stronie wejście do dziewczyn i ruszył do drzwi. Pchnął je lekko. Oczywiście skrzypiały, więc zacisnął powieki i jednym szybkim ruchem otworzył je. Nie było tak źle, bo chyba nikt się nie przebudził.

Teraz pozostało mu znalezienie tego jednego dormitorium. Wciąż spoglądając na mapę odnalazł właściwe drzwi i wziąwszy głęboki oddech nacisnął klamkę.

Drzwi były zamknięte. Wyciągnął więc różdżkę i mruknął:
- Alohomora.

Coś szczęknęło, zamek puścił i James wszedł do pokoju.
Było tu bardzo cicho. Słyszał tylko równe oddechy śpiących dziewczyn. Zaglądnął za firanki pierwszego łóżka, lecz tam zobaczył Dorcas z otwartą buzią. Z trudem powstrzymał się od śmiechu. Przemknęło mu przez myśl, żeby wyczarować jakieś obrzydlistwo i włożyć jej do ust, ale powstrzymał się. W końcu ma tu swoje zadanie do wykonania, a nie robi tego w ramach rozrywki.

Drugie łóżko zajmowała Danielle, która przeciągle chrapnęła, kiedy odsłonił zasłonkę. Przyłożył sobie dłoń do ust, by zabezpieczyć się przed wybuchem śmiechu.

Zbliżył się do łóżka Lily. Spała cichutko, a jej pierś falowała w miarowym oddechu prawie niewidocznie. Uśmiechnął się w rozmarzeniu i westchnął. Miał taką ochotę pogłaskać ją po gładkim, rumianym od snu policzku. Była nieziemsko śliczna. Przełknął ślinę. Udowodni jej, że jest jej wart, pomyślał butnie i zaczął rozglądać się za jej kufrem. Wszystkie rzeczy były poukładane i starał się nie zaburzyć porządku, żeby się nie zorientowała. Jeszcze tej nocy pamiętnik musi wrócić, by nie było żadnych podejrzeń.

Znalazł w końcu na samym dnie mały zeszycik w brązowej oprawie z lekko pożółkłymi kartkami. I już pierwsza strona powiedziała mu, że znalazł to czego szukał: "Pamiętnik Lilki Evans". Dość naiwne i oczywiste, pomyślał, ale taka natura bab.

Bezszelestnie wstał i wyszedł z pokoju. zamykając dokładnie i cicho drzwi. Szybko wrócił do swojego dormitorium i starając się nie hałasować, zdjął z siebie pelerynę niewidkę. Wskoczył do jeszcze ciepłego łóżka, zasunął kotary i szepnąwszy Lumos!, zaczął naprędce przeglądać zeszyt Evans.


* * *


James stwierdził, że to wybitnie nudna lektura i porównał w myślach z "Historią magii" - odruch wymiotny. Ale z tego co przeczytał, wywnioskował, że Evans to wcale nie Siostra Miłosierdzia: Ona naprawdę przyjaźni się ze Snape'em! I chyba znają się dłużej niż sześć lat. Zadziwiające, tego by się nie spodziewał.

Chłopak przeczytał fragment z dnia 2 maja 1979 roku:
Wczoraj udało mi się z tymi sumami. Podeszły mi pytania, więc powinno być dobrze. Niestety nie wszystko jest różowe. Potter jak zwykle ze swoimi Super Śmiesznymi Hasłami doprowadza mnie do granic wytrzymałości. I do tego Sev od niego oberwał. Właśnie wczoraj, kiedy po OPCM poszłam się przewietrzyć, zobaczyłam jak ta banda hunców zmierza w stronę Severusa. Czułam, że coś się święci. I zobaczyłam, jak Potter machnął różdżką i za kostkę uniósł go do góry, obnażając chłopa i pokazując całemu światu jego chude nogi. Nie wszyscy są sportowcami o wyrzeźbionych figurach, ale Pottera takie rzeczy nie ruszają! Nie mogłam przecież nie zareagować! Podbiegłam z wrzaskiem i różdżką w gotowości do miejsca zdarzenia. Oczywiście chłopaki miały taką frajdę, że mogłabym sobie gardło zedrzeć, a oni by mnie nie zauważyli.
Tymczasem Sev... Nie wiem jak mógł mi to zrobić?! Nazwał mnie "szlamą"! Ten, który uważał się za mojego przyjaciela, który zarzekał się, że nie powiedziałby tak nigdy o mnie!

Wstyd, ale pobiegłam do dormitorium z rykiem i nie mogłam się do wieczora pozbierać. Nie, nie umiałam mu tego wybaczyć. Zastanawiam się, czy w ogóle kiedyś będę w stanie... Znów mi oczy mokną i pęcznieją od łez. Faceci!


Potter przerwał lekturę. Pamiętał to dokładnie. W tamtym roku dali Smarekrusowi niezłą szkołę życia. A kiedy on do niej powiedział "szlama", jeszcze bardziej go męczyli. Pamiętał to, bo nieźle się wściekł o to na Smarka.

Przewrócił kilka stron dalej...
... Nie odzywam się wciąż do Seva. Przepraszał i błagał. Nie umiem mu wybaczyć. Pomyślał, że nieźle się musiała kobieta poirytować.

Zaczął znów pobieżnie kartkować zeszyt. Zerknął na budzik. Dochodziła czwarta, trzeba było się spieszyć. I nagle natknął się na fragment, który go zainteresował.

...Ci faceci są beznadziejni. Danielle też tak uważa. Co jeden, to lepszy gagatek. Ach... żeby tak pojawił się Książę-Z-Bajki. Wiadomo, że się nie pojawi, ale bycie uprzejmym dla innych, to nie jest chyba jakieś straszne wyrzeczenie! No, chyba, że dla Pottera. Dla niego "kultura" to abstrakcyjne słowo...

James pomyślał, że to wyjątkowo bezczelny tekst. Ale już jest jakaś wskazówka, może dowie się czegoś więcej.

... Poczucie humoru, to wszystko fajna sprawa, ale nie kosztem innych! Facet powinien być szarmancki i miły przede wszystkim dla dziewczyn. A jak ktoś próbuje się umówić ze mną, grając w grę "wszystkie chwyty dozwolone" i szantażuje, żebym tylko poszła z nim na randkę, to jest na spalonej pozycji. Taki facet powinien mnie uwieźć intelektem i bystrością; zainteresować mnie sobą. A nie tak, że chce sprawiać wrażenie "super luzak i cool gość". Ja wymiękam z takim podejściem. Czy my jesteśmy w przedszkolu? Litości...


Chłopak poczuł się urażony: Ta baba śmiała go tak jawnie obrażać i do tego posłużyła się nazwiskiem. Uff... nie "baba", ale Lily...

Szybko przypomniał sobie, że takie przedmioty jak pamiętnik nie bywają w miejscach publicznych i Evans miała prawo wyrazić swoje zdanie. Ale trzeba ten wizerunek zmienić. Tego był pewien. I już on się postara wzbudzić w niej zainteresowanie.

Uśmiechnął się do siebie i spojrzał w okno. Powoli rozjaśniało się na dworze i stwierdził, że pora odnieść zeszyt. Wymknął się drugi raz w pelerynie do dormitorium dziewczyn i odłożył na miejsce pamiętnik w brązowej oprawie. Kiedy wrócił ogarnęła go straszna senność, położył się, nastawiając sobie budzik tak by zdążyć na śniadanie i zapadł w mocny sen.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 10:18

Dodane przez Maladie dnia 06-10-2009 19:57
#10

Hmm... Widzę tu ciekawe opowiadanko... Od razu przepraszam za to, co zrobię, ale muszę Cię troszeczkę pokrytykować. Robisz sporo literówek i błędów interpunkcyjnych.

Rozdział I


- Gotowy na wielki dzień, Słoneczko? - zapytała na dzień dobry, uśmiechając się promiennie.
- Jak co rok, mamo. - odparł beznamiętnym głosem, nie patrząc na nią.

W zaznaczonych miejscach brak przecinków i jedna niepotrzebna kropka

- O, nie... - wyrwał się jej.

Raczej "wyrwało", ale to tylko drobniutka literówka

- Jestem zdruzgotany tymi informacjami, ale jeśli chodzi o mnie, to Hogwart jest chyba jeden z niewielu najbezpieczniejszych miejsc, jakie mogłabyś sobie wymarzyć. - popatrzył na nią w sposób, który dodał jej pewności, iż to co mówił było prawdą.

Wyraz powinien być napisany dużą literą :P

Rozdział II


- No dobrze. - osoba, która przedtem agresywnie cisnęła kawałek drewna do kominka, teraz wydawała się opanowana. - Wszystko fajnie.

Jak powyżej, a oprócz tego brak kropeczki xD

- Ależ to prawda, Panie mój... nie śmiałbym żartować... - w głosie Snape'a dało się wyczuć lęk i drżenie.
- To jest przepowiednia, Severusie. - głos Czarnego Pana zdawał się być teraz nienaturalnie spokojny i wręcz dobrotliwy, jakby tłumaczył małemu dziecku.

Tak jak wyżej :happy:

Rozdział III


- James...! - słodki sopran zadźwięczał mu w uszach.

I znowu...

- Z Rogaczem zawsze ta sama śpiewka... - westchnął Lupin, ogryzając kostki.

Przydałby się przecineczek :bigrazz:

- No i? - stęknął, nie wiedząc jak zareagować.

Jak powyżej

- Evans? - zza środkowego łóżka wychyliła się kosmata głowa Blacka.

Duża litera :smilewinkgrin:

Rozdział IV


- Lily, daj spokój tej żabie! To siedlisko bakterii! - zadrżała na myśl, że mogłyby się na nią przenieść.

I znowu :)

- Intrygująco... duża, co nie? - przechyliła głowę lekko na prawo i ściągnęła brwi, myśląc o czymś intensywnie.

Chyba wiadomo, co jest źle ;)

Uwolniwszy się od nich, popędził do łazienki i zaświecił światło, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy.

Nie będę się powtarzać :D

różczkę

AAA! CO TO JEST?! :o

Na mapie pojawiła się tak zwana strona główna i James rzucił się szukać dormitorium, w którym spała Lilka.

Może i nie mam racji, ale wg mnie nie powinnaś pisać imion-przezwisk-zdrobnień za wyjątkiem dialogu.

Dalszych błędów, o ile takie były, nie zauważyłam, ponieważ za bardzo się wciągnęłam w opowieść. Powiem Ci tylko tyle: jesteś nowa, więc na razie nie będę Cię strasznie krytykować, tylko skutecznie pokazywać błędy. Mam nadzieję, że coś z tym zrobisz. Jeśli chcesz kilka porad na temat interpunkcji w dialogach, to mogę Ci przesłać link z dosłownie wszystkimi zasadami. Wystarczy, że napiszesz do mnie na PW albo gg. Służę pomocą.

Widzę, że masz talent, umiesz wyrażać emocje bohaterów, opisy są dość szczegółowe... Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział B)

Dodane przez mooll dnia 06-10-2009 22:25
#11

ROZDZIAŁ V


James usłyszał huk. Otworzył jedno oko. Ta noc nie należała do wyspanych. Kilka dni temu zaspał z powodu pamiętnika Evans i nie mógł powiedzieć, że czuł się tego dnia wypoczęty. Teraz te hałasy w dormitorium. Prawdę powiedziawszy nie bardzo miał ochotę zmuszać się do przebudzenia.

Rozchylił kotarę swojego łózka z kolumienkami i mruknął ochryple w przestrzeń, żeby mu dano jeszcze, cholibka, z kwadrans snu, bo są w tym pokoju tacy, którzy go potrzebują. I zacisnąwszy rogi poduszki na uszach, próbował zasnąć. Nic z tego. Podniósł się na łokciach.
- Zamknąć się! - warknął i omiótł dormitorium zaspany i ledwo widzący na oczy.

Opadł bezwładnie na poduszkę, po czym dotarło do niego, co zobaczył, mimo, iż widział to jakby przez mgłę. Chłopcy się bili. Zwyczajnie jeden tłukł drugiego. Odechciało mu się spać.

Przetarł oczy i pośpiesznie zerwał się z łóżka.
- Panowie, do chol...! - Już chciał działać i obezwładnić jednego z napastników, lecz w drogę wszedł mu Lunatyk, chwytając go mocno za ramiona i unieruchamiając.
- Zostaw. - Remus popatrzył mu w oczy.
- Ale o co tu chodzi?! - Potter zaczynał tracić nad sobą panowanie, czując jak zalewa go krew. - Możecie przestać?!

Peter próbował się bronić przed ciosami Blacka. Co prawda Syriusz jeszcze nic mu nie zrobił. Bardziej wyglądało to na próbę zastraszenia, niż chęci zrobienia krzywdy.
- James... - wysapał Syriusz - ... Ten drań...!
- Łapa, opanuj się. - Spokojnie, ale stanowczo skarcił go Lupin.
- Grzebał ci w rzeczach! Nakryliśmy go! To zdrajca! Czego tu szukałeś?! - Black wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.
- Glizdek... - Jamesowi otworzyły się szeroko oczy. - O czym mówi Łapa...?

Remus puścił Pottera, gdyż ten przestał się już szarpać. Stał teraz w osłupieniu, przyglądając się wszystkiemu jak w zwolnionym filmie. Przecież to jego przyjaciel. Nie mógł tego zrobić umyślnie. Na pewno da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć...
- Rogasiu... - zaskomlał Pittergew - ... ja nie chciałem! Naprawdę... Tylko... Tylko... Bałem się...

Peter plątał się w zeznaniach. To zdecydowanie nie przemawiało na jego korzyść. W Jamesie coś się zapadało do środka. Czuł to w okolicy płuc.
- Bałeś?! - zakpił Syriusz. - Tchórz!
- Na litość, Black! Dajże mu spokój! Chcę się dowiedzieć prawdy! - warknął Potter, po czym spojrzał wyczekująco na Petera. - No...? Słucham.
- Bo... Bałem się o ciebie... - wystękał przerażony Glizdogon. - I... Nie wiedziałem co o tym myśleć... Czy czegoś nie knujesz przed nami...

Tym razem Lupin i Black spojrzeli ze zdumieniem na Jamesa. Wydawali się nieco skołowani przebiegiem całego zajścia.
- Ja?! Knuję?! - wrzasnął James. - Bezczelne oszczerstwa!

Odwrócił się tyłem, żeby móc się pozbierać i uspokoić. To były poważne oskarżenia.
- ... z Evans - dokończył Peter.

Potter odwrócił się powoli. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. I do tego szokowało na każdym kroku. On miałby coś knuć z Evans? Ona go przecież nienawidzi.

To ostatnie stwierdzenie bardzo go zabolało. Ale niestety było prawdziwe. Bardzo chciał to odwrócić, ale nie mógł. Wziął się co prawda za naprawianie tego, ale czy zdoła...? Musiał jednak przyznać, że pomysł wykradnięcia pamiętnika nie był godny pochwały. Mimo to miał nadzieję, że może przynieść pożądane skutki.
- ... Widziałem cię kilka dni temu. - Glizdogon powoli zaczął się uspokajać, a jego głos stał się nieco pewniejszy.
- No i? - spytał Lupin. Czekali na ciąg dalszy.
- Obudziłem się koło trzeciej w nocy chyba... Nie spałeś. Widziałem światło różdżki z twojego łóżka... - Peter całkiem przestał się jąkać i zarzucił nawet lekko oskarżający ton.
- Nie mogłem zasnąć... - skłamał James, ale chcąc ratować się przed wyrzutami sumienia dodał: - Miałem koszmar.
- A on kazał ci iść z różdżką i naszą mapą z dormitorium? - James ciekaw był, ile jeszcze asów w rękawie ma Peter.
- Nie... - zaczął powoli, by zdążyć na poczekaniu coś wymyślić - Po prostu... eee... Musiałem się przejść, żeby ochłonąć. A mapa... No cóż, nie chciałem załapać szlabanu przez spotkanie z Filchem. Trzeba zachowywać ostrożność, nie?

Powiedziawszy to, spojrzał z obawą, czy chłopaki mu uwierzą. Nie chciał im jeszcze mówić o planie. Jeszcze nie był na to gotowy. Huncwoci wydawali się przyjąć tę wersję za wiarygodną. Komuś innemu by nie uwierzyli, ale James był jedną z niewielu osób, która mogła odprężyć się na spacerze po zamku o trzeciej nad ranem. Jedynie Pettigrew nie był co do tego przekonany. Syriusz puścił Petera i wziął głębszy oddech.
- Następnym razem możesz zapytać go osobiście - powiedział na odchodnym. - Albo powiedzieć nam. Jak robisz coś bez nas, to trochę tak, jakbyś nie chciał żebyśmy o tym wiedzieli, jasne? Łatwo możesz zarobić guza.

Poklepał go pojednawczo w plecy.
- Jasne... - odpowiedział ledwie słyszalnym głosem Glizdogon.

Zeszli na dół do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze minęli grupkę Krukonek, którą Black wydawał się w szczególny sposób zainteresowany. James zauważył jak nieznacznie wyprostował się. Po chwili huncwoci zorientowali się, że przyjaciel wsiąkł w tłum idących na śniadanie. W morzu głów Potter wychwycił rozczochraną głowę Blacka, który z uśmiechem rozmawiał zaaferowany, okraszając swoje wypowiedzi obfitą gestykulacją.
- Zaczekamy na niego przy stole - westchnął Potter, machając ręką w stronę Syriusza. - Jestem piekielnie głodny!

Przy stole Gryffindoru było sporo uczniów, a każdy już zajęty był swoimi sprawami i jadł pośpiesznie.

James usiadł ciężko. Kawy..., pomyślał, sięgając po dzbanek z magicznym napojem pobudzającym. Nałożył sobie pięć tostów, udając, że nie widzi przyglądających mu się osób. Nie będzie się nikomu tłumaczył ze swojego głodu.
- Dziś zaklęcia - mruknął Lupin.

Wszyscy od tygodnia mówili o tych lekcjach z podekscytowaniem. Zapowiedziano im, że będą poznawać zasady zaklęciotwórstwa. James myślał o nich intensywnie, gdyż zaklęć, jakie chciał rzucać, nie było w żadnym podręczniku. Efekty musiały być wymyślne, dlatego wyczekiwał z niecierpliwością dzisiejszego poranka. Miał przeczucie, że będzie w tym dobry.
- Słuchajcie... Mam takie pomysły na te zaklęcia...! - Pottera aż nosiło. - Coś czuję, że ten temat siądzie mi jak żaden inny...
- Tobie zawsze siadają tematy, Rogaczu - powiedział Peter.

Nie do końca jednak było pewne, czy mówi to jak stwierdzenie faktu, czy zgryźliwą uwagę, która miała maskować jego zazdrość. Pettigrew nigdy nie był aż taki dobry jak James, mimo, iż tamten nie potrzebował nauce poświęcać zbyt wiele czasu.
- Założę się, że i tak Lilka będzie lepsza. Zawsze jest. - Ton Lunatyka wskazywał, iż kieruje się zwykłą analogią wydarzeń.
- Nie... - rozmarzył się James, ale wkrótce wrócił do rzeczywistości. - Tym razem nawet Evans nie będzie ode mnie lepsza!

W tym momencie klapnął obok nich Syriusz. Wyraźnie zadowolony i w lepszym humorze. Nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia kolegów, zabrał się za plastry bekonu, które zagryzał tostem.
- Pycha! - wydobyło się z jego pełnych ust.
Kiedy przełknął kęs zmarszczył brwi.
- No co?
- Nie, nic. Ale pochwal się może przyczyną tego twojego wyśmienitego nastroju, co? - zagaił James, niby niezobowiązująco.
- Och, to nic takiego! - machnął ręką Black. - Ale skoro chcecie wiedzieć... Vera jest absolutnie boska!
- Vera? - zdziwił się Peter.
- Veronika Brook, ta Krukonka z szóstego roku... - W jego głosie dało się słyszeć rozmarzenie.

Chłopcy spojrzeli po sobie. Czy musieli coś dodawać? Syriusz wpadł w czarną dziurę, w jaką wpada człowiek zakochany. W jednym momencie Jamesowi przeszło przez myśl, że może i on jest w takiej czarnej dziurze. Ta wizja nieco ostudziła jego zapał. Nie była szczególnie zachwycająca: otchłań, mrok, zniewolenie umysłu i zatracenie się w tej jednej osobie. Co prawda Black nie wyglądał jak "wpadnięty w czarną dziurę", co nie oznaczało, że to tylko taka powłoka. Jeśli ktoś zakocha się bez wzajemności, mrok i zniewolenie umysłu absolutnie odzwierciedla stan ducha takiej osoby. Na razie, to Syriusz wydawał się fruwać w obłoczkach, gdyż owa Krukonka w wyraźny sposób odwzajemniała zainteresowanie chłopaka. Natomiast James nie czuł się dobrze, kiedy Evans wrzeszczała na niego, zwracała się z pogardą i miała za nic jego starania. Błąd w strategii kosztował go opinię u dziewczyny i czasem czuł się rozrywany przez potworę od środka, która wyżera mu wnętrzności. Kiedy napotykał Lily, puchnął mu żołądek, a mimo to wiedział, jak się to spotkanie skończy. Dlatego Potter patrzył na ich wspólną przyszłość dość pesymistycznie. Tak, on na pewno znajdował się w czarnej dziurze.

Z rozmyślań wyrwał go głos, na dźwięk którego wnętrzności zaczynały poruszać mu się w środku jak pod wpływem zaklęcia Wingardium Leviosa.
- ... Zabawnie?! - Evans wyraziła swoje powątpiewanie. Szła z Dorcas w kierunku stołu Gryfonów. - Założę się, że Potter wymyśli coś, po czym będziemy się punktowo w Gryffindorze zbierać przez cały rok.
- Ale te nowe zajęcia są bardzo twórcze - Dorcas próbowała przekonać przyjaciółkę. - Poza tym przypominam ci, że to nie kto kto inny, ale właśnie ty, pozbawiłaś Gryffindor dziesięciu punktów, choć nie rozpoczął się jeszcze rok szkolny.

Lily westchnęła, po czym usiadła na przeciwko huncwotów, gdyż tylko tam były wolne miejsca. Jej wyraz twarzy wskazywał, że bardzo nie chce w ich obecności przyznać racji Dorcas, choć czuła że powinna. Przyjaciółka zdawała się czytać jej w myślach i tylko się uśmiechnęła.

Dziewczyny nałożyły sobie po naleśniku i skropiły go syropem klonowym.
- Cześć. - James nie wiedział kiedy mu się to wyrwało. Lekko poróżowiał na twarzy i próbował zamaskować to, poprawiając okulary.

Lily i Dorcas spojrzały na niego z niedowierzaniem, po czym wymieniły znaczące spojrzenia.
- Cześć - mruknęły.

Głupia sytuacja. Potter chciał coś zrobić, cokolwiek, by ruszyć z miejsca i pokazać Evans, że nie jest tym samym lekkoduchem Potterem.
- Idziecie na zaklęcia? - spytał głupio. Musiały iść, bo te zajęcia mieli razem, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy. Czuł na sobie zdziwione spojrzenia hunców. - Dziś podobno zaklęciotwórstwo...

Uśmiechnął się blado, ale szybko zorientował, że nie zostało to odebrane tak, jakby chciał.
- Wiem, tylko czyhasz na okazję, co? - kwaśno spytała Lily.
- Okazję? - Nie rozumiał. A wyraz jego twarzy przedstawiał szczere zdziwienie. Miał wrażenie, że Evans lekko się zagapiła, jakby zobaczyła coś sprzecznego z naturą, jak ćwierkającego kota.
- Potter, czy ty aby nie jesteś chory? - zapytała, przyglądając się mu uważnie, ale nie kryła niechęci do niego.

Chłopak potrząsnął głową.
- Chory? - powtórzył tępo. Pogrążał się, czuł to.

Evans przewróciła oczami.
- Nie wyspał się, Ślicznotko - odezwał się Black. - Coś bełkotał o koszmarach.

Dziewczyna zlekceważyła zaczepkę. Każda reakcja byłaby zła. Sięgnęła po kubek z kawą i upiła łyk.
- Biedactwo... - burknęła z ironią, nie patrząc na niego.

W tym momencie dotarło do Jamesa, że dziewczyna przekroczyła granicę. On próbował być miły, a ona nawet nie siliła się na obojętność.

Wstał z impetem przewracając kubek, który na szczęście był już pusty. Sięgnął po swoją torbę z książkami i z wściekłością, o jaką pewnie nikt by go w tej chwili nie podejrzewał, warknął:
- Taka perfekcyjna, idealna Lily, którą kocha każdy kto ją pozna. Ach, jakież to wzorcowe! Zwłaszcza, kiedy ktoś się zwraca do ciebie miło, a ty mu z premedytacją w ten sposób!

Powoli tracił panowanie nad sobą. Głos zaczynał mu drżeć. Teraz nie oszczędzał na ironii, nie liczył się z konsekwencjami. Może właśnie traci swoją ostatnią szansę na bycie z tą dziewczyną. Ale nie dbał o to. Nie będzie chciał być z taką, która darzy go tylko pogardą i politowaniem.
- Byłem skłonny pokazać ci jak bardzo wydoroślałem i zmieniłem się przez te wakacje, żebyś zechciała łaskawie chociaż raz się ze mną umówić! Ale skąd! Teraz widzę, jaka jesteś krótkowzroczna i nie wierzysz w zmianę człowieka. W takim razie masz moje słowo: od tej chwili będziesz miała spokój. I obyś go znienawidziła...

Drżał na całym ciele, wychodząc z Wielkiej Sali. Inni uczniowie przyglądali mu się z żywym zainteresowaniem. Zostawił swoich towarzyszy broni na polu bitwy. Jednak kule się ich nie imały. Byli tam bezpieczni, więc przestał się nimi przejmować. A dziewczyny? Przypomniał sobie minę Lily: szok pomieszany z niedowierzaniem i... żalem? Ten ostatni pierwiastek, który zdawał się wyczuwać wtedy... Nie wiedział, czy przypadkiem nie chciał sobie tego wmówić. Dlatego starał się przestać o tym myśleć. Nadał sobie takie tempo, że po trzech minutach zaczął nieznacznie dyszeć, wbiegając na kolejne partie schodów.

Jednak myśli kłębiły się w jego głowie splątane niczym kołtun i biegały wokół wydarzeń ostatnich chwil. Lily, zdumieni uczniowie, jego wybuch. Nie wiedział, czemu akurat teraz tak zareagował, w końcu nie był to pierwszy raz kiedy Evans tak go potraktowała. Nawet nie był to szczyt jej umiejętności niemiłego zachowania.

Tuż przed klasą zaklęć wpadł na Monicę Blanc. Nie chciał być teraz w jej skórze i też nie wysilał się specjalnie, by okiełznać emocje. Po prostu dał im upust, traktując dziewczynę jak worek treningowy.
- Zostaw mnie wreszcie, uparta dziewczyno! - krzyknął. Poczerwieniał na twarzy. Spotkanie z nią nie było nawet na szarym końcu listy rzeczy, jakich by w tym momencie nie chciał.
- Ale James...! - jęknęła boguducha winna dziewczyna, widocznie nie spodziewając się aż tak gwałtownej reakcji.
- Nie chcę cię widzieć! - warknął. - A w tym momencie to uczucie jest zdwojone!

Dziewczyna wyglądała, jakby się miała lada moment rozpłakać, więc już nic nie dodał, mimo iż miał wielką ochotę z satysfakcją poprzyglądać się jej łzom, nie wiedzieć czemu. Na siłę opanował się i wszedł do klasy.

* * *


- Witam państwa! - James usłyszał głos dobiegający zza biurka. Wiedział, że profesor Flitwick jest naprawdę niewielkich rozmiarów i przyzwyczaił się, że czasem go nie widać, jeśli za biurkiem nie stanie na krześle.

James pomyślał, że lekcje zaklęć to dobry start na rywalizację.Teraz tym bardziej pokaże Evans, na co go stać. Będzie najlepszy, choćby miał stanąć na rzęsach.

Profesor Flitwick kazał im przeczytać rozdział o zaklęciotwórstwie, po czym mieli to omówić i próbować wcielać w życie. W podręczniku niestety nie było wiele informacji, a autor ograniczył się jedynie do samej podstawy podstaw.
- Zatem, proszę mi powiedzieć - Flitwick przerwał ciszę przeznaczoną na lekturę. - Z czym w ogóle będziemy mieć do czynienia na dzisiejszych zajęciach i przez najbliższy miesiąc. Panno Evans?

Lily podniosła rękę w górę. Potter miał ją wyprzedzić, lecz jeszcze nie był do końca przekonany, czy powinien we wszystkim ją prześcignąć. A co dopiero w aktywności na lekcjach.
- Podręcznik mówi - zaczęła gładko i spokojnie - że przy zachowaniu odpowiednich zasad można ułożyć dowolne zaklęcie. Do tego przede wszystkim potrzebna jest znajomość łaciny.

Profesor uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze. A dlaczego akurat łacina? - Pytanie to było prawdopodobnie kierowane do Lily, lecz Potter chciał zagrać jej na nerwach i zemścić się. Nigdy nie uczestniczył specjalnie w zajęciach tak aktywnie jak ona. Nie odczuwał takiej potrzeby, mimo że znał odpowiedzi na pytania. Podniósł rękę.

Po klasie przeszedł szmer i nawet sam nauczyciel nie umiał ukryć zaskoczenia.
- Eee... pan Potter?
- Nie od dziś wiadomo, jakie magiczne właściwości ma ten język - rozpędził się James, zaczynając swój wywód tonem znawcy. Odpowiednio artykułował każde słowo tonem osoby, która odpowiada na to pytanie, choć nie uważa je za zbyt ambitne. - Pierwsi starożytni magowie, zwani Wielkimi Magami mieli niewyobrażalną moc, a wypowiadanie słów, które miałyby pełnić rolę zaklęć, były im tylko pomocne w sprecyzowaniu danego czaru czy uroku. Ponieważ jedynym dobrze im znanym językiem była łacina, stała się ona językiem magii. Być może przesiąknęła nią dzięki Wielkim Magom. I właściwości magiczne przeszły na cały język. A zaklęciotwórstwo stało się powszechne i bezpieczne tylko dlatego, że język ten stał się językiem martwym.

Wszyscy patrzyli na niego totalnie zaskoczeni. James Potter w roli aktywnego studenta - to było dla wielu czymś zjawiskowym na pograniczu cudu i uroku, który musiał być rzucony na chłopaka.

Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze - powiedział powoli. A gdy wydawał się już wracać do siebie, dodał:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru. To było... zaskakujące, panie Potter.

James uśmiechnął się po swojemu.
- Czyli osiągnąłem zamierzony efekt.

Kilka osób na sali zachichotało. Ale pozostali wciąż szeptali między sobą, konspiracyjnie wskazując na chłopaka.
- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.

Twarz Blacka spoważniała i patrząc przyjacielowi głęboko w oczy, szepnął stanowczo:
- Oddaj nam Jamesa, słyszysz? My chcemy dawnego Rogacza!

Potter o mało nie prychnął ze śmiechu, który udało mu się stłumić. Zdradzały go tylko ramiona, które lekko się trzęsły. Ale nic na to nie odpowiedział, bo chciał zbyć Syriusza milczeniem. Nie zamierzał mu jeszcze mówić, dlaczego postanowił dokonać tak radykalnych zmian.
- To ma coś wspólnego z Evans, nie? - Black przyglądał mu się uważnie.
- Trzeba po prostu kiedyś dorosnąć, Łapo. - Argument dobry jak każdy. A ten wyjątkowo udany, bo logiczny. - Widzisz, jakby się dłużej zastanawiać, to jest nasz ostatni rok, a potem już nas czeka poważna, problematyczna i jak zwykle rozczarowująca rzeczywistość.

Chciał odciągnąć przyjaciela od tematu Lily.
- Dziwnie się z tobą gada teraz. Mądrzysz jak Ślicznotka - prychnął Syriusz.

Między huncwotami krążyły różne przezwiska, które zazwyczaj pozostawały między nimi. "Ślicznotka" było jednym z nich. Tak nazywali Lily Evans. Bywało, że w użyciu było kilka przezwisk dla jednej osoby. Dla niej również.
- Moi drodzy - zwrócił się do wszystkich nauczyciel. - Do tworzenia zaklęć będą nam potrzebne słowniki łacińskie. Przed wymyśleniem zaklęcia, należy dokładnie zastanowić się co ma owo zaklęcie wywołać. Jeśli ruch, musimy opierać się na czasownikach...
- Daj spokój - żachnął się Potter, udając jednocześnie, że słucha profesora.
- Umiem dodać dwa do dwóch - Black zmrużył oczy. - No, ta zmiana zaraz po scenie, którą odstawiłeś w Wielkiej Sali i zacząłeś z zawiścią próbować prześcignąć tę dziewczynę. Rogasiu, znam cię!

James przygryzł wargi. Co miał mu powiedzieć? Nie był gotowy, a mimo to nie chciał okłamywać Syriusza. Zaczął bawić się różdżką.
- Nie mogę ci teraz o tym powiedzieć - Zdecydował się na szczerość. - Nie jestem na to gotowy. Ale obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwszy. Tylko teraz nie wnikaj...

Spojrzał z obawą na Blacka. Ten uniósł brwi do góry i otworzył usta jakby już miał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował. Teraz spoglądał na Jamesa w taki sposób, że ten odetchnął z ulgą. Widział w oczach huncwota zrozumienie.
- Dobrze, w takim razie - rzekł spokojnie Black. - Wierzę, że masz ku temu powód...
- Panie Black - Flitwick widocznie zauważył, jak Syriusz mówił do Jamesa. - Czy do stworzenia zaklęć używamy całych słów?
- Eee... - Black patrzył bezmyślnie na Flitwicka. Jego twarz przyjęła wyraz błagalno - przerażony.
- Proszę zatem uważać, bo może się to skończyć brakiem zaliczenia tego działu - powiedział nauczyciel karcąco, ale wnet się rozchmurzył. - Zatem może pan Potter. Skoro już mamy tę przyjemność słuchać pana aktywnego uczestnictwa w zajęciach.
- Raczej nie używamy całych słów - odparł James bez zastanowienia. Nie bardzo znał się na łacinie, ale skoro zaklęcia się wykrzykuje, musi być to co najmniej odmiana danego słowa.
- Oczywiście, że nie - potwierdził Flitwick. - Dane słowa muszą być odmieniane przez przypadek wołacza i osoby w czasie przyszłym i dodatkowo zmodyfikowane.
- Dlaczego? - spytał Glizdogon.
- No właśnie to jest najbardziej fascynujące! - Zapalił się nauczyciel. - Cała magia w tym języku polega na tym, że te modyfikacje nie mają zasad. Absolutnie żadnych! Jeśli wymyślicie sobie zaklęcie, które... Dajmy na to otwiera drzwi...
- Sięgniemy do czasownika otwierać? - weszła mu w słowo Evans.
- Dokładnie! - Ucieszył się Flitwick. - Ale problem polega na tym, że gdy odmienicie sobie przez przypadek wołacza i osoby, możecie próbować niewielkich zmian brzmieniowych. Często przez dodanie przykładowo jednej sylaby, lub głoski. Dlaczego jest to potrzebne? Zaklęcia muszę odpowiednio brzmieć. I dany dźwięk, który się wydaje przy jego wypowiadaniu, daje pożądany efekt. Lecz, jak już mówiłem, nie ma zasad. Dlatego zaklęciotwórstwo sprawia tyle kłopotów i jest pracochłonne.

James już miał w głowie z tuzin pomysłów na zaklęcia i nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł przystąpić do pracy nad nimi. Oczy świeciły się na tę myśl nie tylko jemu. Połowa uczniów była wyraźnie podekscytowana.
- Czy są jakieś pytania? - spytał na koniec Flitwick.

Rękę podniosła Lily Evans. Oczywiście..., pomyślał gorzko Potter.
- Słucham?
- Skąd mamy wiedzieć, że jakieś zaklęcie będzie dwuczłonowe? Jak na przykład znane nam zaklęcie lewitujące?
- Bardzo dobre pytanie! - Profesor klasnął w swoje małe dłonie. - Myślę, że zorientujecie się jak zerkniecie do słowników. Wszystko zależy od czasownika. Bo to one bywają dwuczłonowe.

W klasie zapanował harmider. Wszyscy mówili na raz podniesionymi z emocji głosami i dzieląc się swoimi pomysłami na zaklęcia, cenzurując patenty i pomysły.
- Zatem na zakończenie zajęć poproszę was o zapisanie na pergaminie pięciu pomysłów - powiedział nauczyciel, zmierzając w stronę swojego biurka. - A na zadanie macie mi podać wasze propozycje ich realizacji. Proszę o twórcze podejście do zadania. Może komuś uda się stworzenie zaklęcia.

Wszyscy z zapałem wyciągnęli pióra i pergaminy. Znów w klasie zrobiło się głośno. Przy czym huncwoci bawili się przy tym wyśmienicie i co chwilę z ich strony dobiegały stłumione śmiechy. James nie bardzo chciał uczestniczyć w tych wyścigach. On miał już wszystko w głowie. Pośpiesznie zapisał swoje propozycje na pergaminie:

1. zawiązywanie sowie listów
2. podcinanie nóg
3. dmuchanie z różdżki wiatrem
4. ślinotok
5. polerowanie


Kiedy zajęcia się zakończyły, Potter myślał tylko o tym, żeby udać się do biblioteki i wypożyczyć słownik.

Nagle ktoś klepnął go po plecach. Gdy odwrócił się, ujrzał Blacka. W jego wzroku było coś, co mówiło mu, że ma ochotę na Mega Psotę (w ten sposób nazywali między sobą żart grubego kalibru). Aż bał się zapytać o co chodzi.
- Co jest? - spytał niepewnie.
- Mam pomysł. - Tego się właśnie obawiał James. Black znacząco uniósł jedną brew. - Znajdziemy zaklęcie, którym poczęstujemy Smarka!
- Mnie w to nie mieszaj. - James naprawdę nie miał zamiaru do tego przykładać ręki.
- Ale to będzie najlepsza Mega Psota, Rogaczusiu! - Black był tak napalony, że żadna odmowa do niego nie docierała. - Zmienimy mu kolor skóry!

Potter jęknął. Jeśli odmówi, to będzie to dowód na jego przemianę, ale nie ma możliwości, żeby huncwoci się nie domyślili. A jeśli nie odmówi, to jego plan posypie się na amen.
- Nie będziemy cię w to tak bardzo angażować. - Syriusz puścił mu oko. - Ale nie możesz odmówić.

Wiedział, że musiałby się naprawdę z tym kryć i nie dać złapać. Lily nie może się dowiedzieć. Chwilę jeszcze wahał się, przeżywając swój dylemat, po czym westchnął głęboko.
- Wchodzę w to.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 10:52

Dodane przez mooll dnia 06-10-2009 22:48
#12

Dzięki za szczerość!:) Chyba wiem o co chodziło, w których miejscach i dlaczego takie robiłam błędy. Teraz powinno ich być mniej, a stare poprawiłam.
Pozdrawiam cieplutko! ;)

Dodane przez mooll dnia 10-10-2009 14:46
#13

ROZDZIAŁ VI


Od miesiąca, odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny, przesiadywali w bibliotece na wertowaniu wszystkiego, co pozwalałoby im jeszcze dogłębniej poznać tajniki tego tajemniczego języka.

James od początku nastawiony był na perfekcję i obsesyjnie wręcz starał się wyprzedzić Lily Evans w nauce. Ich rywalizacja (bo Evans zdecydowanie złapała bakcyla na ten wyścig z Potterem i również zawzięcie się uczyła) stała się wnet w szkole czymś w rodzaju atrakcji, a ich poczynania zaczęto obserwować niczym spektakl. Dlatego też chłopak nie miał zbyt wiele czasu na prowadzenie treningów quiditcha, co niestety nie wróżyło sukcesów Gryfonom w najbliżej rozgrywce, jaka miała nastąpić już za trzy tygodnie ze Slytherinem.

Potter zdjął okulary i potarł dłońmi przemęczone oczy. Był już od czterech godzin w bibliotece i zaczął odczuwać zmęczenie, a zapach kurzu i starych książek zaczynał powoli przyprawiać go o ból głowy.
- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku, jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black. - Ja już prawie skończyłem. Potem będzie najlepsze: szukanie tego odpowiedniego zaklęcia... A ty, stary, wyluzuj z tą nauką. Evans, to robot. I to nie na baterie, więc się nie zmęczy, a ty nam tu wysiądziesz.

James przewrócił oczami. Odkąd się ścigają z panią prefekt, co chwilę słyszał takie rady.
- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Że co...? - zerwał się Potter.
- No, zwyczajnie... Uważała, że coś się z tobą porobiło. - Black mówił bardzo spokojnym głosem. - Zresztą ja też się zastanawiam...
- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.
- No, że się wściekłeś..., że cię pochopnie ocenia i jest niesprawiedliwa. No i postanowiłeś jej udowodnić... Co nie co...

James patrzył tępo na Blacka.
- A ona - Syriusz ciągnął, jakby nigdy nic - powiedziała, że chętnie się pościga i zobaczy na co cię stać, bo "coś się tu ciekawego kroi w wydaniu Pottera".

Black zakończył cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę. James uśmiechnął się na ten widok.

Spojrzał w okno. Zbliżał się sobotni wieczór, a oni tkwili prawie pół dnia w bibliotece. Zrobiło mu się niedobrze. Musiał wyjść i to czym prędzej.

Zaczął zbierać swoje rzeczy do torby, myśląc o tym, że zaraz poczuje się lepiej, gdy wreszcie wyjdzie z tego dusznego pomieszczenia.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym - rzucił Potter i ruszył do wyjścia.

Szybko zbiegł na parter z czwartego piętra. Jeszcze miał ponad trzy godziny swobodnego poruszania się po korytarzu.

Nie wiedział, od kiedy zaczął się tym przejmować; to nie było w jego stylu.

Otworzył główne drzwi prowadzące na błonia. Od razu poczuł na twarzy świeży powiew wiatru. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy, delektując się chwilą.

Tak bardzo chciał, żeby Lily zauważyła jego starania. Co prawda, zobaczyła zmianę, ale na razie traktowała ją jak rywalizację sportową. A przecież nie tego chciał. Nie: pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana. Słowem: porażka. Trzeba wybrać inny wariant.

James ruszył w stronę boiska do quiddicha. Dał ogłoszenie, że w środę odbędzie się trening, bo marnie wyglądają ich szanse na wygraną. Co prawda drużyna jest zgrana i nie powinno być aż takiego problemu, ale treningi to przecież podstawa.

Minął bramę prowadzącą na murawę, spojrzał w stronę bramek i skierował się na trybuny. Może coś go tu natchnie, w końcu to tu czuł się jak ryba w wodzie.

Spróbował przypomnieć sobie fragmenty pamiętnika Evans. Co ona tam pisała? Coś o kulturze. No właśnie. Zanim zdążyłby zachować się wobec niej kulturalnie, ona z pewnością zdzieliła by go za próbę molestowania lub rzuciłaby inne tego typu niedorzeczne oskarżenie. Pomyślał, że trzeba podejść do tego inaczej. Pokaże jej, że wobec innych jest bardzo uprzejmy. To powinno zdać egzamin.

Trochę uspokojony, nie wiedział kiedy zaczął myśleć o zaklęciach. Może by tak wymyślić zaklęcie na Evans...? Potrząsnął szybko głową. Widać zmęczenie bierze górę nad rozumem, skoro nachodzą go takie myśli.

Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć... Zdjął jednego buta z nogi i wyobraził sobie, że chce nim cisnąć na boisko. Cóż takiego mówił im profesor Flitwick? Czasownik... premo, prere. No dobrze: to jakiś początek jest. A teraz tryb rozkazujący. Po odjęciu końcówki dodam "i"... PREMI!

No, był z siebie dumny. Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe "zniekształcanie" ma polegać. Coś z udźwięcznieniem było... Może Premini!. Nie, coś tu nie gra... To chyba ten cały tryb rozkazujący. Dlaczego większość zaklęć kończy się na "o"? No oczywiście! Bo rzuca je pierwsza osoba liczby pojedynczej!

James czuł jak rośnie w nim podniecenie. Może właśnie odkrył ten cały sekret! Skupił się jeszcze raz na czasowniku i wyciągnął różdżkę.
- Premio! - szepnął przejęty, ale nic się nie wydarzyło. W końcu to była pierwsza, najprostsza możliwość.

Zaczął wymyślać inne warianty, dodając różne sylaby, aż w końcu zmęczył się tak, że odechciało mu się dalszych prób, rozważań i tej całej przechadzki. Założył na nogę buta, wstał i skierował się w stronę wyjścia z trybun.

Szedł ścieżką między drzewami, aż wszedł na błonia. Całkiem się już ściemniło, gwiazdy migotały, a księżyc z ładną poświatą wznosił się nad drzewami Zakazanego Lasu. James też zauważył, że znacznie się już ochłodziło, więc przyśpieszył kroku.

Pchnął mocno drzwi do Sali Wejściowej. O tej porze tylko nieliczni kręcili się jeszcze na korytarzach, a i ci widocznie gdzieś się spieszyli. Dochodziła godzina ciszy nocnej, więc i jemu wypadałoby zmierzać w stronę Wieży Gryffindoru.

Za pierwszym zakrętem natknął się na parkę Ślizgonów, którzy nie omieszkali rzucać jakieś ordynarne hasła w jego stronę. Nie miał siły nawet reagować i było to po raz kolejny dowodem na jakąś zmianę, która zaszła w potterowym umyśle.

Starzeję się..., pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.

Odwrócił się natychmiast i dostrzegł małą dziewczynkę. Stała przestraszona na środku korytarza. Nie mogła być nawet na drugim roku. Zaraz później usłyszał jak pociąga nosem, a jej ramiona lekko drżą. Mała płakała. Te gnojki z lochów musiały jej coś zrobić. Chamy.

Podbiegł do niej, ale szybsze niż on były postaci z obrazów, które próbowały pocieszać dziewczynkę albo wykrzykiwały coś o braku kultury. Próbował uciszyć to całe towarzystwo, ale to oczywiście nic nie dało. Na miejscu zobaczył, że dziewczynka trzyma w ręce mocno zniszczoną różdżkę. Totalnie nie tak, jak dawny James, dotknął jej ramienia i spojrzał przyjaźnie, jak starszy brat.

Podniosła na niego szklisty wzrok.
- Ohydne bydlaki - mruknął, ale szybko uśmiechnął się pocieszająco.
- Z-zniszczyli mi... - bąknęła przez łzy.

Potter pokiwał głową w stylu mędrca o siwej, długiej brodzie.
- Jak się nazywasz? - spytał, co ją najwidoczniej musiało nieco zdziwić.
- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - Ale coś na to poradzimy.

Dziewczynka spojrzała na niego pytająco, gdy James wziął od niej różdżkę.
- Reparo! - szepnął i oto uśmiech zagościł na dziewczęcej buźce. Różdżka była jak nowa.
- Dziękuję ci... - wyszczerzyła się do niego promiennie, mimo że na twarzy widać było niedawne łzy.
- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko - Jestem James Potter. Z siódmego roku.

Tori oddaliła się wręcz w podskokach. Potter poczuł się dziwnie przyjemnie. Pomógł jej, zamiast dołożyć tamtym, co kiedyś pewnie uznałby za wartościowsze. Ale nie dziś.

Odwrócił się, żeby z powrotem mógł zmierzać do Wieży Gryffindoru. Zaczął odczuwać ogromne zmęczenie. Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans. Stała z szeroko otwartymi oczami, z wyrazem zdziwienie na twarzy.

On też był tym spotkaniem zaskoczony, ale chyba mniej niż ona. Założyła kosmyk kasztanoworudych włosów za ucho, chcąc ukryć zmieszanie.
- James... - wydusiła w końcu.
- Lily? Co ty tu...? - Ale nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwała.
- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie, co ma powiedzieć. Wyczuwał w jej głosie wahanie i niepewność.
- I?
- Takie... - Głos widocznie odmówił jej posłuszeństwa.

James uśmiechnął się i podszedł do niej spokojnym krokiem.

Jego oczy wyrażały łagodność. A z twarzy Evans wyczytał zmieszanie, bunt przeciwko temu co widzi, zaskoczenie ale i podziw zmieszany z zainteresowaniem. Nie zdawał sobie sprawy, że tyle na raz można wyczytać.

Wyciągnął rękę w jej stronę, ale twarz Lily nagle zmieniła się nie do poznania.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 11:01

Dodane przez Maladie dnia 10-10-2009 16:11
#14

I znowu do tego tematu wkracza Anka93 i jej krytyka ;)

Rozdział V



- Panowie, do chol...! - Już chciał działać i obezwładnić jednego z napastników, lecz w drogę wszedł mu Lunatyk, chwytając go mocno za ramiona i unieruchamiając.

Wstawiłam tam, gdzie trzeba przecinek oraz literkę i

- Ale o co tu chodzi?! - Potter zaczynał tracić nad sobą panowanie, czując jak zalewa go krew. - Możecie przestać?!

Przecinekczek, a tak właściwie to jego brak :)

- Łapa, opanuj się. - spokojnie, ale stanowczo skarcił go Lupin.
- Grzebał ci w rzeczach! Nakryliśmy go! To zdrajca! Czegoś szukał?! - Black wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.

Powinno być napisane dużą literą, a w następnym zdaniu chodziło ci chyba o to, że Black krzyczał, więc nie wiem w jakim celu wstawiłaś dodatkowo znak zapytania? Wystarczył sam wykrzyknik:yes:

Remus puścił Pottera, gdyż ten przestał się już szarpać. Stał teraz w osłupieniu, przyglądając się wszystkiemu jak w zwolnionym filmie.

Dwa przecineczki.
1. Przed wyrazami: gdyż, gdy, kiedy stawiamy zawsze przecinek.
2. Przecinek stawiamy przed imiesłowem przysłówkowym, czyli przed słowami zakończonymi na: -ąc.

- Bałeś?! - zakpił Syriusz - Tchórz!
- Na litość..., Black!

Myślę, że lepiej by brzmiało: Bałeś się?!
Po drugie: nie wiem, dlaczego wstawiłaś .... Mogłaś napisać: - Na litość, Black! lub - Na litość boską, Black!

- ... z Evans. - dokończył Peter.

Co tu robi ta kropka? xD

Ona go nienawidzi, przecież.

To zdanie jakoś mi nie pasuje. Lepiej by brzmiało: Ona go przecież nienawidzi

- ... Nie mogłem zasnąć... - skłamał James, ale chcąc ratować się przed wyrzutami sumienia dodał: - miałem koszmar.

Niepotrzebny wielokropek i błąd w postaci napisania małą, a nie dużą literą

- A on kazał ci iść z różdżką i naszą mapą z dormitorium? - James ciekaw był ciekaw, ile jeszcze asów w rękawie ma Peter.

Ładne sformułowanie, ale niepotrzebne powtórzenie oraz brak przecinka

- Następnym razem możesz zapytać go osobiście. - powiedział na odchodnym.

Kropka postawiona nie tam, gdzie trzeba.

- Zaczekamy na niego przy stole. - westchnął Potter machając ręką w stronę Syriusza. - Jestem piekielnie głodny!

Jak powyżej

- Słuchajcie... mam takie pomysły na te zaklęcia...! - Pottera aż nosiło. - Coś czuję, że ten temat siądzie mi jak żaden inny...

Brak kropki

James pomyślał, że lekcje zaklęć do dobry start na rywalizację.

Literówka. Powinno być "to"

Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze. - powiedział powoli.

Brak przecinka i niepotrzebna kropka

- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.

Brak przecinka, kropki,która niepotrzebnie pojawiła się w dalszej części dialogu

Na razie tylko jeden rozdział. Kolejny skomentuję następnym razem B)

Dodane przez darksev dnia 10-10-2009 18:24
#15

Nie miałem okazji tego czytać od początku, ale widząc po samym VI rozdziale jest to ciekawy wątek, ta innowacja Pottera. Ale do błędów powinnaś stosować Worda.

Od miesiąca, a więc odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny

Niepotrzebne "a więc"

Ubrał buta

Chyba raczej założył buty/buta...

zaskoczenie ale i podziw i zainteresowanie.

Niepotrzebne drugie "i". "Zaskoczenie, ale i podziw wraz z zainteresowaniem" bardziej by tu pasowało...

Dodane przez idejsza dnia 10-10-2009 18:47
#16

super było troche błędów ale przy tak dlugim tekscie to sie zdarza

Dodane przez Maladie dnia 11-10-2009 18:28
#17

A teraz kilka słów krytyki...

Rozdział VI


- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black.

Znowu zapomniałaś o kropkach :)

- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.

Brak przecineczka

- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.

Jak wyżej

Black zakończył, cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę.

I znowu :bigrazz:

A przecież nie tego chciał. Nie chciał pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana.

Powtórzenie

Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć...

A gdzie przecinek?

Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe rzniekształcanier1; na polegać.

Jak ja nienawidzę tych podłych r11;
Poza tym ma zamiast na

rStarzeję się...r1;, pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.

To samo, co powyżej

- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - ale coś na to poradzimy.

Chyba obędzie się bez komentarza, prawda?

- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko. - Jestem James Potter. Z siódmego roku.

I znowu...

Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans.

I znowu ;)

- Jame... - wydusiła w końcu.

To mi jakoś dziwnie brzmi :uhoh: nie lepiej byłoby James...?

- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie co ma powiedzieć.

Zapomniałaś o kropce

Robisz sporo błędów, ale potrafisz je poprawić. Zresztą najważniejsza jest treść. Rozdział jest cudny, po prostu nie mogłam się oderwać nim nie przeczytałam go do końca. Ładnie budujesz zdania, umiesz wyrażać emocje bohaterów... I przede wszystkim sprawiłaś, że polubiłam Jamesa... Mam nadzieję, że siódmy rozdział pojawi się niebawem B)

Dodane przez mooll dnia 13-10-2009 00:07
#18

ROZDZIAŁ VII



James oddychał miarowo. Z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami leżał nieruchomo na łóżku w dormitorium. Nie mógł zasnąć z przejęcia. To, co wydarzyło się tego wieczoru, mogło zmienić oblicze jego pokręconych relacji z Lily.

W pamięci przywoływał to dziwne spotkanie na korytarzu, kiedy to bezinteresownie pomógł dziewczynce, która padła ofiarą dwóch cwaniaków ze Slytherinu. Evans była tak zaskoczona, że w momencie zapomniała, jaka zazwyczaj jest niemiła dla Jamesa. Potem jej twarz zmieniła się i przybrała groźny wyraz.
- Chyba już późno, Potter - powiedziała jednak milszym tonem, niż wskazywała na to jej mina.

Pamiętał jak z bijącym sercem zaproponował jej, czy mogą razem wracać do Wieży Gryffindoru.
- Skoro też tam idziesz... - rzekła niepewnie, jakby wahała się, czy aby na pewno może mu ufać.

Rozmawiali po drodze, choć niewiele. Czuł duże napięcie między nimi. Bał się mówić cokolwiek, by nie zerwać tej wątłej nici porozumienia. Cokolwiek teraz budowali, miało to wytrzymałość domku z kart. Nie chciał ryzykować.
- Dziwnie milczący jesteś - powiedziała w końcu, przyglądając mu się kątem oka.
- Metamorfoza - odrzekł tajemniczo i tak też się uśmiechnął.

Przypomniał sobie jej nieśmiały uśmiech.
- Zauważyłam - odparła i już nie poruszyła więcej tego tematu.

Chłopak wrócił do rzeczywistości, kiedy któryś z kolegów coś niewyraźnie mruknął przez sen, ale wnet się uspokoił. W pokoju znów zapanowała cisza, odliczana spokojnymi oddechami śpiących chłopaków.

Kiedy już odtworzył w pamięci z dziesięć razy tę scenę z panią prefekt, powoli zaczęła go ogarniać senność. Ziewnął i poczuł jak odpływa do krainy snów. Z Lily Evans. Mogła być wówczas może druga w nocy.

* * *



- Z tobą znów się coś niedobrego dzieje - oświadczył Syriusz na śniadaniu.

Właśnie zabierał się do drugiej z pięciu nałożonych na swój półmisek kiełbasek.
- A co ma się dziać? - spytał James, jak zahipnotyzowany.
- Może byś tak zaczął jeść? - zaczął Lupin tonem lekkiej sugestii. - Zwykle pochłaniasz nieokreślone bliżej ilości zapasów Hogwartu. Dziś coś ci nie idzie.

Potter spojrzał na swój talerz: świecił czystością. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że ma jeść. W ogóle nie miał apetytu. Wiedział, że to stres związany z czekaniem na Lily.
- Nie jestem głodny. - Powiedział to, mimo iż wiedział, że nikt mu nie uwierzy. Miał tylko nadzieję, że zostawią go w spokoju.

Peter tylko przewrócił oczami.
- Mówię wam, że to ta Evans - powiedział cicho, lecz na tyle głośno, by Potter mógł to usłyszeć.

James pomyślał, że mógłby mu teraz spokojnie przyłożyć. Ale po co? Po pierwsze, nie bardzo mu się chce w ogóle włączać w ewidentnie prowokowaną dyskusję. A po drugie, w każdej chwili Lily mogła wejść do Wielkiej Sali. Nie mógł ryzykować. Zbyt wiele go kosztuje ta cała znajomość.
- Rogaczu - zaczepił go Syriusz. - Dziś musimy zrobić postępy w akcji "skóra Smarka".

Black uśmiechnął się szeroko znad talerza i spojrzał znacząco na kolegów. A ci, przytaknęli mu z powagą ruchem głowy.
- Dziś...? - jęknął Potter. - Po południu mam ostatni trening przed meczem! Z trudem udało mi się zarezerwować boisko na jutrzejszy mecz.
- Fakt - westchnął smutno Black. - W takim razie my dziś zrobimy, ile się da, a jutro do nas dołączysz.

James uśmiechnął się słabo. Źle to wygląda. Z jednej strony kwitnąca znajomość z Evans, a z drugiej - przyjaciele i ich "śmieszne" żarciki.

Wiedział, że musi poważnie się zastanowić, jak to rozegrać. Lily nie może się dowiedzieć, że Potter macza w tym palce. Inaczej wszystko stracone.

I w tym momencie ją zobaczył. Szła w towarzystwie Dorcas i Danielle i wyglądała, jakby relacjonowała im coś z przejęciem. Spięła swoje ciemnorude włosy w jeden warkocz i James pomyślał, że bardzo do twarzy jej w tej fryzurze. W ogóle ślicznie dziś wyglądała, ubrana w stonowane kolory: oliwkowe sztruksy i brązowy, obcisły golf.

W jednej chwili serce chłopaka powędrowało w górę i utknęło w przełyku, tłukąc się niemiłosiernie. Starał się za wszelką cenę ukryć poddenerwowanie i podniecenie, przysłu****ąc się z przesadną uwagą rozmowie kumpli.

Dziewczyny usiadły na przeciwko huncwotów i zaczęły nakładać sobie porcję płatków owsianych.
- Cześć, Potter - przywitała się, jak ze starym znajomym.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, jej pewność siebie w widoczny sposób zaczęła znikać. Znów czuł to napięcie.
- Cześć. - James odpowiedział głosem automatycznej sekretarki. - Ale mogłabyś już zejść z tego oficjalnego tonu. Po prostu mów mi James.

Czuł, że zaczął odzyskiwać dar mowy, napięcie powoli opadało i chłopak robił się coraz bardziej swobodny.

Po chwili konsternacji, jaką zauważył na twarzy dziewczyny, wyszczerzyła się do niego i pokręciła z rozbawieniem głową.
- Wyszedłeś z wczorajszej hipnozy, jak mniemam. - Jej głos również wydawał się swobodniejszy.

James poczuł wzbierającą falę motyli w żołądku. Serce biło do taktu trzepoczącym skrzydełkom. Poczuł się tak lekko, jak chyba jeszcze nigdy.

Cały dzień szedł mu jak z płatka. Do wszystkich (bez powodu) szczerzył zęby, włosy same mu się mierzwiły, jak naelektryzowane. Dla wszystkich był bardzo miły i uprzejmy. Nawet niektórzy nauczyciele zwracali uwagę na jego ułożone i grzeczne zachowanie.

A na popołudniowym treningu był wyjątkowo ugodowy i nie złościł się na nikogo. Nagany uniknął nawet obrońca, Greenpick, który miał wyjątkowo zły dzień i przepuszczał co drugiego kafla.

Ale pozostali z drużyny, według Pottera, byli całkiem na poziomie i przy próbie obiektywnej oceny, uznał iż mają spore szanse na wygraną ze Ślizgonami.

Następnego ranka obudził się jako niepoprawny optymista. Takim jeszcze nie był. Co prawda, zawsze pozytywnie przyjmował wszystko od losu (zarówno te dary bardzo pożądane, jak i te pożądane w najmniejszym stopniu, jak to ujmował), bo wiedział, że to co daje, trzeba wykorzystać, a nie martwić się, jak bardzo nam tym razem dało w kość.

Toteż przeciągnąwszy się porządnie, stał dłuższą chwilę patrząc z uśmiechem w krajobraz malujący się przed nim za oknem: puszyste, nieduże obłoczki leniwie sunęły po błękitnym niebie.

Pogoda będzie bajeczna, pomyślał, to będzie szczęśliwy dzień!
- Rogasiek - zamruczał Black.

James odwrócił się na pięcie z miną nie wróżącą nic dobrego.
- Ani. Się. Waż. Mówić. Do. Mnie. W. Ten. Sposób - wycedził przez zęby, akcentując dobitnie każde słowo.

Syriusz parsknął śmiechem, po czym usiadł na łóżku.
- Panowie - rzucił oficjalnym tonem. Pozostali chłopcy pojawili się w zasięgu wzroku Pottera. - Trzeba naszemu Jamesowi co nie co powiedzieć. Musi nadrobić zaległości.
- To znaczy? - dopytywał się Potter. Już się bał.

Black wskazał na Remusa, a ten odchrząknął i zaczął poważnym tonem:
- W sprawie Snape'a poczyniliśmy już bardzo konkretne kroki.
- O... - Słaby entuzjazm ich słuchacza widocznie nie osłabił ich zapału.
- Nie trzeba eliksiru! - zawołał piskliwie Glizdogon.

James uniósł brwi, dając do zrozumienia, że słucha i nawet próbuje się zdziwić. Marnie mu szło. Ale huncwoci zbyt przejęci byli opowiadaniem o swoich nowych odkryciach w sprawie akcji "skóra Smarka".
- Stary, co się nie nałaziliśmy ze słownikami łacińskimi! - Black chwycił się oburącz za głowę. - Od tego kartkowania prawie mi schodzi skóra z palców wskazujących!

Chłopcy zaśmiali się.
- To prawda - podjął Lupin. - Wiesz, ile możliwości może mieć takie zaklęcie?

Potter wzruszył ramionami.
- Najpierw szukaliśmy pod skórą - kontynuował Remus. - Wyszło nam : dermaticus
- Skórny - odpowiedział James, patrząc na ich zdziwione miny. - No co? Ostatnie tygodnie spędzałem na prześcignięciu Evans, to muszę coś umieć.
- Racja. No a dalej? - zachęcił Lupina Black.
- Potem wymyśliliśmy, że może uderzyć w coś jak choroba skóry, czy coś. Ale exanthema też jakoś nie zdała egzaminu. - Lunatyk mówił to wszystko z zapałem, co było nie do uwierzenia. Może on też chciał powrotu dawnego Pottera i próbował go zarazić swoim zaangażowaniem...?
- Może powinniście...śmy, znaczy się, dodać jakiś człon? - zaproponował James. - Może chrome?
- Kolor? - spytał Peter. - Nie, bo zaklęcie musi być precyzyjne.
- Ej, no Crucio też nie jest precyzyjne - bronił swojego zdania Potter.
- Niewybaczalne to chyba inna kategoria - podsunął Syriusz po chwili zastanowienia. - Zauważcie, że inne zaklęcia są szczegółowo dopracowane.

James westchnął. Chciał mieć to już za sobą. Niech to wymyślą i zamkniemy temat, pomyślał.
- A jakbyśmy dodali konkretny kolor? - Syriusz znów miał ten swój błysk w oku. - Niech będzie... viridi. To byłby czad, zobaczyć Smarkerusa w zielonej barwie Slytherinu!

Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.

Wyobraźnia podpowiadała mu, jak wyglądałby Smak w zielonej oprawie.

Peter szybko skoczył do swojego kufra i wyciągnął różdżkę. Nastała chwila ciszy i skupienia.
- To kto będzie kozłem? - spytał Lupin. - Ostatnio wszyscy po kolei byliśmy nim...

Tu spojrzał wymownie na Pottera.
- Kozłem? - James otworzył szeroko oczy. - Ale nie znacie zaklęcia, żeby to cofnąć!

Jego protest został natychmiast przyjęty.
- Co racja, to racja. - Ton Blacka był bardzo poważny. - Musimy ćwiczyć na samym Snapie.

Huncwoci spojrzeli na niego, jakby właśnie oznajmił, że będzie teraz w drużynie quidditcha z Jamesem. I powiedziawszy to, wyskoczył z łóżka, wciągnął na siebie jeansy i rozciągnięty podkoszulek.
- No, na co czekacie? - spytał towarzyszy żartów. - Szybko!

Chłopcy z małym ociąganiem ubrali się i zeszli do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziała Lily i coś zawzięcie pisała. Potter od razu rozpoznał te pożółkłe kartki - to musiał być jej pamiętnik.

Przechodząc obok skupionej jedynie na zeszycie Evans, przywitał się ciepło.
- James! - Jej mina zdradzała, że nie miała zamiaru przywitać się z nim tak entuzjastycznie i trochę się przez to spłoszyła. - Na śniadanie, co?

Kiwnął głową i uśmiechnął się. Cóż za dzień. Jeszcze tydzień takich dobrych relacji z Lily i odważy się podejść do niej i zaprosić na randkę. Wszystko wokół wydawało się cudownie piękne i proste.

*


- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a wypowiedział jakieś zaklęcie. Nic to jednak nie dało, więc chłopak zaklął cicho.
- A może... viridis dermaticus! - Tym razem to Lupin próbował swoich sił.
- To na nic - zasępił się Syriusz, kiedy zaklęcie Remusa nie przyniosło żadnego skutku.

Po paru minutach takich ślepych prób ze stołu Gryfonów, Peter zorientował się, że James nie bierze udziału w "ostrzeliwaniu" Smakra.
- Co ty, stary, w kulki lecisz? - Black spojrzał na Pottera z politowaniem. - Już, twoje kolej.

James westchnął ceremonialnie, pokazując, że on już wyrósł z tym podobnych praktyk. Mimo tych ostentacyjnych gestów, wyjął swoją różdżkę i po namyśle szepnął:
- Virescerus! - strumień jasnego, mglistego światła wystrzelił w stronę stołu Ślizgonów i ugodził Smarka.

Huncwoci stali jak sparaliżowani. Skóra Snape'a zmieniła kolor na zielony! W Wielkiej Sali zapanował chaos. Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape'a lub uciekała w stronę wejścia.
- Udało ci się! - wrzasnął uradowany Syriusz i rzucił się na Jamesa, który próbował go od siebie odciągnąć i schować różdżkę, gdyż w tłumie gapiów zobaczył zdruzgotaną twarz Lily. Szła w jego stronę.

Serce podskoczyło mu do gardła, oddech przyśpieszył tak, że ledwie mógł go kontrolować. Miał wrażenie, że stoi nad przepaścią; na jej krawędzi.
- James... - W jej głosie usłyszał rozczarowanie.

Miał wrażenie, że kamień wielkości pięści spadł na dno jego żołądka. W ustach mu zaschło.
- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.

Osunęła się pod nim ziemia. Runął w przepaść.
Wszystko zepsuł.

Edytowane przez mooll dnia 17-11-2009 11:12

Dodane przez Maladie dnia 13-10-2009 16:55
#19

- O, cześć, Potter - przywitała się jak ze starym znajomym.

Stanowczo za dużo tutaj przecinków. Może spróbuj bez tego O na początku

Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.

Po co ten przecinek? I ta kropka?

- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a, wypowiedział jakieś zaklęcie.

Tu z kolei zabrakło przecinka

Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape's, lub uciekała w stronę wejścia.

1. Literówka. Powinno być Snape'a
2. Niepotrzebny przecinek
3. Ludzie uciekają zazwyczaj w stronę wyjścia, a nie wejścia

- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.

Brak myślnika

Osunęła się pod nim ziemia. Runął do przepaści.

Może i się czepiam, ale czy nie lepiej brzmiałoby: "Runął w przepaść"?

Genialny rozdział! Zrobiłaś tylko małe, drobne błędziki. Widzę, że zauważyłaś swoje poprzednie błędy i zrozumiałaś, o co mi chodziło. Duża poprawa, świetny styl i ogromna wyobraźnia. Opowiadania właśnie takich Pisarek lubię B)

Dodane przez mooll dnia 16-10-2009 15:57
#20

ROZDZIAŁ VIII



James przetarł zmęczone oczy. Spojrzał w stronę okna: niebo było prawie czarne, bez gwiazd, gdyż bure chmury całkowicie je zasłaniały. Tylko od czasu do czasu, spomiędzy nich wyłaniał się duży księżyc. Wczorajsza pełnia dała się im wszystkim we znaki. A Remus przeżywał swój comiesięczny koszmar. Biedaczyna.

Chłopak współczuł przyjacielowi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to naprawdę ogromny problem. To jest przecież jak kalectwo, zostaje na całe życie... Czym jego dramat miłosny był w porównaniu z dramatem Remusa? Skala problemu jest nieporównywalna.

Westchnął ciężko i spojrzał na zegarek: dochodziła trzecia w nocy. Niebawem będzie się rozwidlać, a on nie zmrużył oka nawet na chwilę. I do tego ten mecz... To była dla niego jedna wielka porażka. W tej rozsypce po prostu nie mógł się skupić.

Myśli kotłujące się w jego umyśle nie dawały mu spokoju.

Co go w ogóle skusiło do tego zaklęcia?! Wciąż przypominał sobie tę chwilę. Mógł zaoponować, powiedzieć, że to bardzo ryzykowne. I do tego Lily akurat musiała to zobaczyć. Kiedy już tak dobrze się między nimi układało.

Na myśl o tym nieszczęsnym wspomnieniu, zacisnął mocno powieki. Jedna łza wydostała się, mimo jego usilnych starań. Otarł ją szybko rękawem. Pociągnął cicho nosem i przygryzł wargę. Nie będzie przecież płakać z powodu jakiejś baby! Nie byłby mężczyzną.

Tylko, że on ją kocha!
Ta myśl wydarła się z jakiegoś szczelnie skrywanego przed świadomością zakamarka. Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawdy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia. Jak może się poddać bez walki? Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!

Czuł, jakby wnętrzności miał z waty i do tego nałykał się jakiejś chemii. Z jednej strony czuł mdłości, a z drugiej miał wrażenie, jakby wszystko przeżywał wraz z swoim żołądkiem.

Rzucał się z boku na bok. Co mógł teraz zrobić? Czy jakiekolwiek działanie miało teraz sens?

Próbował sobie wmówić, że to wszystko są emocje. Potrzebuje po prostu więcej czasu, by móc się zdystansować i zobaczyć to w innym świetle.

Nie wiedział, czy powinien dalej próbować dotrzeć do Evans, czy może już odpuścić? Co on w ogóle powinien zrobić?!


* * *



- Chłopie, marnie wyglądasz, powiem ci... - James przypomniał sobie Lupina na tym felernym śniadaniu. - Masz jakąś nietęgą minę.
- Nie pierwszy raz - sarkastycznie mruknął Potter, który zaczął intensywnie dziurawić naleśniki.
- One niczemu nie są winne. Nie znęcaj się nad nimi. - Peter wskazał swoim widelcem talerz Jamesa. Jakaż to była błyskotliwa uwaga.
- James, jesteś the best! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię. - Dałeś czadu ze Smarkiem!

Patrzyli jak pani Pompfey zabiera na lewitujących noszach zielonego Snape'a w stronę wyjścia. W Wielkiej Sali wciąż szumiało i nie mogło się uspokoić po tym "zielonym incydencie".

Od momentu, gdy Lily powiedziała Potterowi o swoim rozczarowaniu, był rozdrażniony, ironiczny, cyniczny i niezadowolony.

Zapowiadany na śniadaniu mecz, miał się odbyć o godzinie 17 i był to kolejny powód do narzekań.
- Już nie mają kiedy tego meczu robić! - złościł się, jakby rzeczywiście było na co.
- Rogacz, co się dzieje?! - Syriusz spojrzał na Jamesa co najmniej zaskoczony.

Ten tylko prychnął z pogardą i wstał od stołu. Zabrał swoją torbę i bez słowa ruszył do wyjścia. Miał tego już po dziurki w nosie. Musiał przemyśleć sprawę na spokojnie. Bez nich.

Przez wszystkie zajęcia huncwoci obchodzili się z nim jak z jajkiem. I do tego surowym. Na wszystko reagował co najmniej niestosownie, więc jeśli tylko nie musieli, nie odzywali się do niego, żeby nie wszczął bójki. W tym stanie był całkowicie nieprzewidywalny.

Podczas lunchu rozmyślał intensywnie nad rozmową z kumplami. W milczeniu palcami skubał róg croissanta, ale żaden z kawałeczków nie trafiał do jego ust. Musiał po prostu zająć czymś ręce.

Winien był im wytłumaczenie. W końcu obrywali na każdym kroku, nie mając pojęcia o co chodzi i czym zawinili. A przecież nie zrobili nic złego.

Reszta zajęć minęła w podobnej atmosferze. Tylko Potter był wyjątkowo milczący, na co nauczyciele od razu zwrócili uwagę. Zdążyli już przywyknąć do tej jego nadaktywności. Dlatego też, by nie wzbudzać podejrzeń, zbywał ich frazesami o złym samopoczuciu i niskim ciśnieniu.

W końcu nadeszła godzina 16 i tylko 60 minut dzieliło go od meczu. Jego samopoczucie nie wróżyło sukcesu. Wręcz przeciwnie: na niczym nie był w stanie dłużej skupić uwagi, bo zaraz go coś rozpraszało.Nie ma szans, pomyślał, najmniejszych.

Skierował się w stronę boiska do quidditcha. Niebo już powoli szarzało. Listopad niemiłosiernie skracał dni i o tej porze było już chłodno na błoniach. Drzewa dotychczas złocące się wokół zamku, też nieco przygasły.

Wszedł do szatni i bez słów zaczął się przebierać. Drużyna, już praktycznie gotowa do meczu, wyczekująco patrzyła na swojego kapitana, który powinien rzucić jakieś słowo wstępne na początek. Czekali, by zagrzał ich do gry i rozpalił w nich zapał i żądzę wygranej. Ale nie zapowiadało nic z tych rzeczy.

Potter próbował pozbierać myśli, wkładając szaty gryfońskiej drużyny. Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko? Wziął oddech i spróbował się przemóc. Cóż oni zrobili? Nie wiedzą, co się dzieje. A wytrąceni z równowagi, zagrają fatalnie. Wystarczy, że on będzie wszystko knocił.
- Moi drodzy - powiedział powoli, mając wciąż pustkę w głowie. - Nie bardzo jestem w formie.

Wyglądał jak balon, z którego uszło powietrze.
- No, to akurat widać. - Szczupła brunetka o wschodniej urodzie uniosła w górę brew. Była ścigającą wraz z Jamesem. Zrobiła balon z gumy do żucia, który głośno strzelił.
- Milu - zwrócił się w stronę brunetki z gumą balonową. - Dobrze wiesz, jakiego szału dostaję od twojej gumy!

Zapadła cisza. Potter odzyskiwał dawną werwę. W jego oczach na nowo pojawił się zawadiacki błysk.
- Dość tego, mości państwo! - powiedział surowo i dla spotęgowania wrażenia zmarszczył brwi. - Dajemy wycisk tym zielonusom-ślizgusom!

Uśmiechnął się szeroko. Czuł, że jest to na siłę, ale nie wyobrażał sobie, żeby w tym miejscu, jakim jest boisko, mógł się źle poczuć. Próbował zatem zmotywować sam siebie.

Powoli zaczęło to do nich docierać.
- Greenpick - Potter odwrócił się w stronę obrońcy. - Nie zawiedź nas. Bloom, Dark, Plandsey i Writhe. Musimy współpracować, to podstawa. Jesteśmy drużyną, a nie bandą indywidualnych graczy, z których każdy orze jak może. Jasne?

Potter wręcz wykrzykiwał te zdania, chcąc dobitnie je podkreślić.
- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.
- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem dosiadać mioteł.

Kiedy drzwi na boisko się otworzyły, wszyscy złoto-czerwoni popruli w powietrze, zataczając koło nad trybunami. Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.

James wyszczerzył się w przestrzeń i zamknął na moment oczy: czuł się jak ryba w wodzie. Tego mu było trzeba, mimo iż rozważał wymyślenie jakiego pretekstu dla wykręcenia się z meczu.

Tymczasem wystrzeliła w niebo zielono-srebrna drużyna Slytherinu. Dało się słyszeć gwizdy i oklaski.
- ... I oto nasza ślissssssska drużyna ślisssssgonów...znaczy się zgonów! - Komentatorem był znany ze swojego ciętego języka Eryk Grunderville. Był dobrym kumplem huncwotów, chociaż on ograniczał się jedynie do dobrych żartów mówionych. Nigdy nie chciał ich wcielać w życie, jak często robili to przyjaciele Pottera.
- Na litość, Grunderville! - W tle dało się słyszeć syk MgGonagall.
- Tak... A teraz krótka rozmowa z panią Hooch - kontynuował, jakby nigdy nic, Grunderville. - Daje znak, by gra była uczciwa i... i...

Trybuny zastygły.
- Piłka w grze! - zagrzmiał Eryk do mikrofonu z różdżki. - Kafla przejmuje Writhe i podaje zręcznie naszej legendzie, Potterowi...
- Eryk! - wtrąciła McGonagall. - Bez stronniczości mi tu, bo skończysz karierę.

Profesor była na pewno słyszana przez wszystkich na boisku, ale nie dbała o to. Uczniowie już dawno przyzwyczaili się do tego. W końcu Grunderville był Gryfonem i nie umiał się powstrzymać od komentarzy w stronę Ślizgonów.

James słyszał tylko urywki komentarzy Eryka. Starał się skoncentrować na grze. Spojrzał na ich szukającego, Johna Plandsey. Był niezły, tylko musiał się skupić. Greenpick dawał sobie radę, na razie nie przepuścił żadnej bramki.
- Uwaga, Potter! - usłyszał krzyk Kate Dark, która posłała tłuczka niedaleko niego. Szybko zrobił unik. Razem z Natalie Bloom nieźle sobie radziły na swoich pozycjach.

Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów. Zręcznie uniknął tłuczka i ślizgońskich pałkarzy. Podkręcił piłkę i rzucił wprost w najwyżej położoną obręcz.

Wiwatom, oklaskom i wrzaskom nie było końca.

Eryk skomentował to, soczyście obsmarowując "nieudacznika Lamba, obrońcy od siedmiu boleści", za co oczywiście nie omieszkała go skarcić McGonagall.

Kafle wpadały do bramek przeciwników jedna po drugiej, a znicz wciąż był w powietrzu. Gryfoni prowadzili 250 do 80.

I w tym momencie zdarzyło się coś, co odebrało Jamesowi motywację. Zobaczył smutne oczy Evans i w jednej chwili zwalił się na niego ciężar dzisiejszego dnia. Mina mu zrzedła, a zapał opadł.
- Potter!!! - Usłyszał wrzask Melanii Writhe, która próbowała podać mu kafla. - Łap!

James nie mógł się skupić. Wzrok Lily zburzył całe jego opanowanie i entuzjazm. Kafel przeleciał mu między palcami i piłkę przejął obrońca Ślizgonów, po czym rzucił ją swojemu ścigającemu.

Gryfoni stracili kolejną bramkę. Potter wiedział, że to przez niego. Zaklął pod nosem i starał się nie wypaść z rytmu gry.

Niestety nie szło mu tak, jak na początku. Stracił jeszcze cztery piłki (i w konsekwencji bramki), aż jego drużyna zaczęła się niepokoić.

Na szczęście w chwili, kiedy Ślizgoni zaczęli się punktowo niebezpiecznie zbliżać do Gryfonów, Michael złapał znicza.

Całe szczęście, pomyślał Potter. Zniżył lot, po czym wylądował na murawie i pośpiesznie ruszył do szatni.

Nikt go o nic nie wypytywał. Wszyscy chcieli przemilczeć kilkanaście ostatnich minut meczu. Cieszyli się z wygranej i wspominali co lepsze fragmenty gry, zręcznie pomijając chwile słabości ich najlepszego gracza.

Kiedy już zawodnicy wyszli z szatni i James został sam, pomyślał, że dziś musi porozmawiać z huncwotami o swoim stanie ducha, o tej jego dziwnej przemianie i o Lily.

Westchnął głęboko. Myślał o tym cały dzień i był zdecydowany powiedzieć wszystko. Jeszcze dziś. Na razie nie dotarło do niego to, co wydarzyło się podczas meczu. Będzie analizował wszystko w swoim czasie. Teraz na pierwszym planie byli huncwoci i rozprawa z nimi.

Gdy dotarł do portretu, wypowiedział oczekiwane przez Grubą Damę hasło i wszedł do pokoju wspólnego. Wszyscy świętowali wygraną Gryfonów.
- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.

Chłopak udał, że jej nie słyszy i próbował zręcznie wymijać wszystkich, by dostać się do dormitorium, gdzie zapewne czekali na niego przyjaciele. Nigdy nie mogli się w takim tłumie znaleźć, więc zawsze czekali na Jamesa i razem schodzili świętować.

Monika wyrosła przed nim tak nagle, że musiał się cofnąć.
- Co jest? - warknął.
- A może by tak milej? - zapytała swoim denerwującym, piskliwym głosem. - Napij się ze mną kremowego piwa.

Potter spojrzał na nią, jak na nie z pełna rozumu. Zamrugał powoli i pokręcił głową.
- Wybacz, ale to nie bardzo wchodzi w grę.
- Dlaczego? - Jego odmowa wyraźnie ją zasmuciła. - Co mam zrobić, żebyś zwrócił na mnie uwagę?

Jej szczerość zdumiała Jamesa. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego mózg po przejściach dnia dzisiejszego, który nota bene mógłby się już skończyć, reagował tylko na konkretne polecenia. Tym razem umysł kazał mu pogadać z kumplami. Nie przewidział na swojej drodze problematycznej Blanc.
- Eee... - zawiesił się. - Może... Nie bądź taka nachalna.

Wypalił w bardzo nietaktowny i niegodny Gryfona sposób. Ale w tym momencie myślał tylko o tym, by ta dziewczyna sobie poszła.
- Nachalna? - Jej oczy zalśniły. - Jestem nachalna?

Przegiął i zrobił jej krzywdę. Świetnie, jeszcze jej mu do kompletu zranionych serc brakuje. Jego gruboskórność zaczynała go niepokoić, ale i potwornie irytować. Teraz jeszcze Evans się o tym dowie i sprawę można będzie uznać za skończoną definitywnie.
- Słuchaj... to nie tak - bąknął beznadziejnie.
- A jak? - Monika podniosła na niego smutne oczy.
- Nie miałem tego na myśli - powiedział w końcu. - Po prostu tak za mną często chodzisz... A ja jestem wykończony tym dniem. Dał mi w kość, jak nigdy.

Dziewczyna uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy wierzchem dłoni. Nie zareagował. Nic jej nie powiedział i nie odsunął się, co zdziwiło najbardziej jego samego. Spojrzał tylko na nią i pomyślał, że ma bardzo miły uśmiech.
- Muszę już iść - powiedział, lekko się do niej uśmiechając.
- Nie będę za tobą chodzić. Jak będziesz chciał, to przyjdź do mnie... - odpowiedziała.

James odniósł wrażenie, że jeszcze chciała coś dodać. Widocznie zrezygnowała, bo kiwnęła nieznacznie głową, co miało bardziej ją przekonać, że to koniec rozmowy, niż jego.

Spojrzał znad jej głowy na tłum świętujących Gryfonów: Lily przyglądała mu się uważnie. Chłopak spuścił wzrok, odwrócił się i szybko wszedł na schody prowadzące do dormitorium chłopców.

Otworzył drzwi pokoju. Byli tam, cała trójka.
- Nareszcie jesteś! - ucieszył się Syriusz, wstając z łóżka. - W takim razie idziemy na dół.

James spoważniał, zatrzymał go ruchem dłoni.
- Musimy porozmawiać - powiedział. - Nie jestem już w stanie dłużej tego w sobie dusić. Powinniście wiedzieć, co się ze mną dzieje. Jestem wam to winien.
- To prawda. - Peter rzekł zaczepnym tonem, choć może tylko się Jamesowi wydawało.
- Chodzi o Lily - wydusił Potter. - Chciałem się dla niej zmienić, żeby mnie poznała naprawdę, pokochała. Ja ja ją...

Chłopcy otworzyli szeroko oczy z przejęcia. Ale James nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż zauważył, że Lupin jest wyjątkowo blady.
- Lunatyku..? - spytał ostrożnie. Pozostali też spojrzeli na Remusa.
- P-pełn-nia... - wyjąkał z trudem.

Wszyscy podskoczyli jak oparzeni. Zerwali się ze swoich miejsc.
- Na szaty Merlina, prędko, do obrazu, bo nie zdążymy zanim się zamieni! - zawył Potter i cała czwórka pognała w stronę wyjścia.

Edytowane przez mooll dnia 17-10-2009 15:20

Dodane przez Maladie dnia 16-10-2009 22:50
#21

Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia.

Literówka. Oprócz tego powtórzenie :P


Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!

Powinno być napisane dużą literą

- James, jesteś "de best"! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię.

Jeśli już wcześniej angielskie wyrażenia typu baby pisałaś kursywą, to teraz też tak powinnaś postąpić. Poza tym, tylko czytamy "de best", a piszemy the best

Zdążyli już przywyknąć do tej jego nad aktywności.

Uwaga odwrotna do poprzedniej: po pierwsze, nadaktywność to jedno słowo, po drugie, umieść go w cudzysłowie, a nie pisz go kursywą. Kursywą zaznaczaj tylko to, co jest zapożyczone z obcego języka i zaklęcia

Ale za nic takie się nie zapowiadało.

Chodziło Ci o: Ale na nic takiego się nie zapowiadało, prawda?

Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko?

Zdecyduj się:
Jak ma ich zagrzać do walki?
Lub:
Jak ma rozpalić dogasające ognisko?

- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.

Może odwrotnie? Najpierw ich, a potem dawnego?

- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem zasiadać mioteł.

Po pierwsze: może jestem przemęczona, ale nie rozumiem, co chciałaś przekazać przez Czadu, wiara!, ale to nieistotne. Zawsze myślałam, że miotły można dosiadać, ale nie zasiadać :smilewinkgrin:

Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.

Powinno być: sprawiał, iż (źle postawiony przecinek)


Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe'a, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów.

Melanie była dziewczyną, więc do jej nazwiska nie dodajemy żadnych apostrofów i innych takich. Zachowujemy oryginalną pisownię, czyli niepotrzebnie dopisałaś 'a

- Potter!!! - Usłyszał wrzask Mili Writhe, która próbowała podać mu kafla.

Nie zdrabniaj imion i nie używaj przezwisk oraz ksywek za wyjątkiem dialogów (gdy bezpośrednio ktoś zwraca się do tej osoby, nie wymawiając całego imienia) napisz po prostu Melanii

Analizował będzie wszystko w swoim czasie.

Kolejność wyrazów. Będzie analizował lub po prostu Zanalizuje

- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.

Chłopak udał, że go nie słyszy

Chyba jej :bigrazz:

Super rozdział! Było troszkę błędów, ale radzisz sobie coraz lepiej. Mam nadzieję, że uda im się wyprowadzić Lupina do Wrzeszczącej Chaty zanim nastąpi przemiana... I co będzie z Jamesem i Lily? Czekam na ciąg dalszy. Życzę Wena B)

Dodane przez mooll dnia 17-10-2009 10:30
#22

Droga Anko93 :). Może rzeczywiście było już późno, kiedy czytałaś... Ale spróbuję wyjaśnić kilka rzeczy. Jeśli mimo to nie będziesz przekonana, co do pewnych konstrukcji i sformułowań, napisz, to zmienię. Tymczasem spróbuję napisać, co miałam na myśli :P.

Po pierwsze - mój błąd - zmieniłam płeć szukającego/ej w drużynie Gryfonów. To miał być chłopak (nawet miałam imię), lecz kiedy coś przestało mi się zgadza z liczbą zawodników, stwierdziłam, że ta dziewczyna z gumą balonową będzie odpowiednia. Niestety już rozdział był napisany i wszelka odmiana nazwiska została. Starałam się potem wyłapać je, ale widocznie coś mi umknęło :P. Błąd jednak nie wynikał z błędnych przekonań ;)

Co do sformułowania: "Czadu, wiara!"... No właśnie, pomysł zapożyczyłam od Adama Bahdaja, autora książek przygodowych dla młodzieży (m.in. "Wakacje z duchami"). Tam bardzo często chłopcy używają określenia "wiara", na jakąś zgraną grupkę osób, która zamierza coś wspólnie zrobić. Jeśli są gotowi na skok do siana, to krzyczą: "Za mną, wiara!". Mam nadzieję, że wytłumaczyłam mój zamiar jasno. A "Czadu!" - wg mnie to dość powszechnie używany zwrot, żeby "dać popalić!", "dać z siebie wszystko".

Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.


No i tu bym się z Tobą nie zgodziła :P. Jeśli jedna część zdania, to: " Ryk tłumu dodawał im sił", kolejna: "sprawiał iż podnosił im się poziom adrenaliny we krwi".

Widząc dwa takie zdania, to rzeczywiście po "sprawiam" aż się prosi przecinek. Tymczasem kiedy bym go przeniosła: pierwsza część zdania byłaby nielogiczna: "Ryk tłumu dodawał im sił sprawiał" a potem przecinek. On ma za zadanie oddzielić dwie myśli w tym zdaniu. Aby to sobie ułatwić, często powtarzam zdanie na głos, jak ono brzmi, a w miejscach przecinków robię niedużą przerwę.
Twoja teoria trochę by to zdanie zniekształciła :P.

Ale, jak zwykle, wielkie dzięki za korektę!! :D

Edytowane przez mooll dnia 17-10-2009 10:32

Dodane przez mooll dnia 17-10-2009 17:21
#23

ROZDZIAŁ IX


James, Syriusz, Remus i Peter zatrzymali się zdyszani tuż przed wejściem do pokoju wspólnego, przed portretem Fifi La Folle, która zasłynęła dzięki serii "Czarodziejskie Spotkania".

Czarownica mrugnęła do nich kokieteryjnie. Zawsze to robiła, kiedy stanął przed nią któryś z huncwotów.
- Moje cukiereczki! - zaszczebiotała, rumieniąc się i potrząsając białymi, gęstymi lokami. Pośpiesznymi ruchami zaczęła gładzić swoją różową sukienkę.

Potter prychnął, a Syriusz przewrócił oczami.
- Nic się nie zmieniasz, Fifi... - uśmiechnął się do czarownicy Peter.

Chłopcy jej nie znosili. Zawsze mizdrzyła się przed nimi, jakby naprawdę nie miała już przed kim. Tylko Peter, nie mający powodzenia u dziewczyn - czego mu niewątpliwie brakowało - cieszył się na jej widok.
- Peterku... - zamruczała. - Ty jeden mnie rozumiesz...
- Ależ naturalnie, kochana! - zapewnił ją Glizdogon. - Dziś jednak musisz mi wybaczyć tę opieszałość... Bardzo nam się śpieszy...

Ostatnie słowa dodał naprędce, widząc zdenerwowane spojrzenia kolegów.
- No, dobrze. - Kokietka w różowej kreacji spojrzała wymownie w sufit, udając lekko obrażoną. - Ale...
- Oczywiście, że wrócę! - pośpieszył dokończyć za nią Peter.
Spojrzała na niego łaskawiej i odsunęła ramę, ukazując przed huncwotami przejście.

Zawsze używali go, gdy Lupin potrzebował natychmiastowej ewakuacji z zamku, czyli co miesiąc.
Szepnęli Lumos! i oświetlając sobie drogę różdżkami, ruszyli biegiem w głąb korytarza. Nie był specjalnie komfortowy, ale przecież nie o to chodziło.

W jednym momencie Remus zatrzymał się, dysząc przeraźliwie.

Przerażeni chłopcy spojrzeli na przyjaciela. Chwila przemiany zbliżała się nieuchronnie. Obawiali się, że nie dotrą do Wrzeszczącej Chaty na czas.

Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że wilkołaki nie panują nad swoim zachowaniem i nie pamiętają, co robili podczas przemiany, jakby byli w amoku. Niestety cała czwórka była jeszcze w korytarzu i Lupin mógłby narobić kłopotów nie tylko sobie, ale i innym, gdyby - nie wiedząc co robi - zawrócił i wtargnął do zamku.

To nie był ten rodzaj adrenaliny, który lubił Potter. Prędko, skupiając na sobie koniec różdżki, zamienił się w jelenia. Po nim, kolejno w czarnego psa zamienił się Syriusz, a Peter w małego szczura.

Jednak Remus tylko odkaszlnął.
- Prędko - wychrypiał cicho.

Na szczęście rychło zobaczyli światło księżyca, które prześwitywało przez gąszcz dzikich krzewów. Przedarli się przez nie szybko, dzięki mocnym kopytom, zamienionego w jelenia, Jamesa.

Znaleźli się na polanie. Było tu całkiem cicho, gdyby nie świszczący w uszach wiatr. Drzewa Zakazanego Lasu złowrogo szumiały, przedstawiając obraz tajemniczej czerni. A niedaleko nich, Wierzba Bijąca lekko kołysała się na wietrze.

Peter, jako że był najmniejszy, niepostrzeżenie zbliżył się do niej i nacisnął ten odpowiedni punkt, który unieruchamiał całe drzewo.

Reszta wpadła do dziury między korzeniami. Teraz Lupin wydawał się jeszcze bardziej słaby, niż przed pięcioma minutami. Widocznie nie umiał opanować nadmiaru śliny w ustach, bo zaczynała skapywać mu z warg na koszulę. Był coraz mniej świadomy tego, co robił. Widzieli to w jego przekrwionych oczach.
- Dalej, zaraz będziemy na miejscu! - zawarczał Syriusz.

Remus ani drgnął.
- Lunatyk! - James zastukał intensywnie i głośno kopytami o podłoże. - Na co czekasz?!

Remus spojrzał niewidzącym wzrokiem w niewidzialny punkt przed sobą, po czym wygiął się gwałtownie w tył, a następnie zgiął w pół. Jego skóra zaczynała pokrywać się ostrą, szorstką sierścią. Otworzył szeroko oczy, w których zobaczyli zwierzęcy instynkt, a paznokcie zmieniły się w szpony. Ubrania rozdarły się na nim, gdyż zamieniony w wilkołaka Remus, przedstawiał rosłą bestię o potężnie zbudowanym ciele.

Rogacz i Łapa doskoczyli do Lupina; zaczęli targać go za sierść i popychać, by szedł dalej.

Wilkołak rzucał się na wszystkie strony, wydając przerażające dźwięki. Nie chciał iść tam, gdzie go ciągnięto.

Na szczęście do Wrzeszczącej Chaty było blisko. Tylko, że w tej sytuacji zmuszenie Remusa do jakiegokolwiek kroku w przód, kosztowało huncwotów wiele wysiłku. W końcu jednak udało im się zamknąć za nim drzwi i pognali korytarzem prowadzącym do wylotu pod korzeniem Wierzby Bijącej.

Takie noce jak ta, spędzali w Zakazanym Lesie i o świcie przybiegali po przyjaciela. Nie umieli zasnąć w dormitorium ze świadomością, że biedny Remus zmaga się gdzieś tam sam ze sobą.

I tak jak co miesiąc, rozdzielili się u wejścia Zakazanego Lasu, umawiając na konkretną porę obok Wierzby. Mieli tu swoje grono, w którym czuli się bezpiecznie i mogli przeczekać tę trudną noc.

Tymczasem, gdy Glizdogon i Łapa pobiegli każdy w swoją stronę, James usłyszał jakieś głosy.

Odwrócił się i zobaczył dwie postacie, spokojnie spacerujące środkiem polany. Księżyc oświetlał wszystko dokładnie, ale mimo to Potter ich nie rozpoznawał.

Przyczaił się za pierwszą linią drzew. Gdy podeszły bliżej, usłyszał tak dobrze znany mu głos:
- Nie, to zdecydowanie nie wchodzi w grę. - To była Lily; i do tego bardzo stanowcza.
- Dlaczego musimy tak ze sobą walczyć? - James miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał szybko. Snape? A co on tu, do chol...?
- Walczyć? - prychnęła ironicznie Evans. - Sev, nie wracajmy do tego. Skoro tak ci na tym zależy, to w porządku. Mogę się zachowywać jak twoja koleżanka.
- Naprawdę? - Potter chyba po raz pierwszy w życiu słyszał taką radość i nadzieję w głosie Smarka. Brzmiał dość nienaturalnie.
- Tak. Ale nie licz, że ci przebaczę. - Głos lekko jej zadrżał. - A teraz wracajmy, bo naprawdę robi się zimno. No i jeśli nas ktoś przyłapie, to będzie po zawodach...
- Lily...
- Słucham cię, Sev - westchnęła niczym Matka Miłosierdzia, która z cierpliwością znosi całą tę sytuację, udając oczywiście, że jest ostoją spokoju.

Zapadła krótka chwila ciszy.
- Powiedz mi szczerze... Czujesz coś do Pottera? - W głosie Severusa słychać było olbrzymie napięcie.
- A nawet jeśli...? - spytała zaczepnie Evans, unosząc zuchwale jedną brew do góry. James widział teraz dokładnie obie postacie, gdyż zbliżały się systematycznie w jego stronę.
- Czyli czujesz? - Snape przeżywał dramat życiowy, sądząc po tym histerycznym tonie.
- Zobaczymy... - zagadkowo zakończyła Lily, nie chcąc męczyć dalej Snape'a.

Stali teraz już całkiem niedaleko Jamesa. Dziewczyna spojrzała w zamyśleniu na krajobraz Zakazanego Lasu.

W pewnym momencie, chłopak w ciele jelenia miał wrażenie, że go zauważyła, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Choć pewnie nic z tego nie wyjdzie, znając tego Łosia... - zakpiła przesadnie głośno, co wyraźnie poprawiło humor Severusowi.
- Chodzą słuchy, że jest animagiem... jakimś jeleniowatym, czy coś - powiedział chłopak.
- Taa... - mruknęła pani prefekt. - Pozer Pierwszej Ligi z niego...

Dziewczynie udało się w końcu zmusić towarzysza do powrotu, a James stał wciąż w tym samym miejscu. Wiedział, że wokół niego aż roi się od dziwacznych i dzikich zwierząt, a mimo to ogarnęło go uczucie potwornej samotności.

Niespodziewanie poczuł przypływ nadziei. Czyli widziała go... Ale zanim go spostrzegła, powiedziała prawdę...

Serce zabiło mocnej w jego piersi.
Czyli istnieje jakaś szansa dla niego! Potem ewidentnie chciała upozorować niechęć wobec niego. Był tego pewien. Stąd to zbyteczne wzmocnienie głosu.

Zachłysnął się powietrzem. Znajoma fala łaskoczących motyli uniosła się w górę, wypełniając jego żołądek. Miał ochotę skakać z radości, śmiać się i przytulić każde żywe stworzenie, które zbliżyłoby się w jego stronę.

Odwrócił się, gdyż usłyszał nieokreślony dźwięk przypominający odgłos wymiotów. Zemdliło go. Kilkanaście metrów od niego stał mały ghul.

Potter jęknął. Nie, jego nie będę przytulać, mowy nie ma, pomyślał. Chyba, że Lily wyjdzie za mnie za mąż.

To była bardzo zuchwała obietnica z jego strony, ale gdyby rzeczywiście Evans została kiedyś jego żoną, ze szczęścia chyba naprawdę przytuliłby to stworzenie.

Ale teraz nie może popełnić żadnego błędu. Jutro porozmawia z chłopakami i nie będą go już więcej namawiali do żadnych psikusów.

Uradowany, podskoczył w miejscu i pogalopował przed siebie, omijając zręcznie zdezorientowanego ghula.

Edytowane przez mooll dnia 18-10-2009 21:08

Dodane przez Maladie dnia 17-10-2009 17:29
#24

Droga mooll. Jestem (niestety) strasznie uparta :P Nadal uważam, że przecinek jest źle postawiony:

Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.

Jeśli podzielimy to zdanie na 2, wyjdzie nam:
Ryk tłumu dodawał im sił. Wiatr smagający ich twarze sprawiał, iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.
Osoba, która czyta opowiadanie właśnie tak rozumie ten tekst. Możesz ewentualnie napisać tak:
Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagał ich twarze sprawiając, iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.
Po prostu nie można inaczej tego zdania zapisać.

Nie wiem, czy zrozumiałaś, o co mi chodzi. Jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości, napisz ;)
Pozdrawiam i życzę miłego dnia B)

Dodane przez Maladie dnia 17-10-2009 23:00
#25

Rozdział IX


- Dlaczego musimy się tak walczyć?

To zdanie strasznie mi zgrzyta. Może lepiej będzie: - Dlaczego musimy tak walczyć ze sobą?

Wow! Tylko jeden błąd! I to nie interpunkcyjny! Jestem miło zaskoczona.
Albo rozdział jest za krótki, albo ja się nauczyłam szybko czytać(raczej to pierwsze :D). Ale i tak bardzo mi się podoba. Czekam na ciąg dalszy...B)

Dodane przez mooll dnia 19-10-2009 23:39
#26

ROZDZIAŁ X


Czwórka huncwotów zeszła do Wielkiej Sali na lunch pomiędzy zajęciami. James już przygotowywał się na dokończenie zaczętej rozmowy na temat jego i Lily, ale jakoś nie mógł skupić ich uwagi na sobie.

Sam jak zwykle umierał z głodu, więc odłożył gadkę na "po posiłku", całkowicie przeciwnie niż Remus, który totalnie nie miał apetytu. Działo się tak zawsze po pełni i nocy spędzonej we Wrzeszczącej Chacie. Był trochę markotny i smutnawy.

Co do Syriusza, był czymś tego dnia bardzo przejęty i nie mógł się skupić na zielarstwie tak, iż dał się pokąsać tenakuli co najmniej z tuzin razy.

Kiedy usiedli przy stole gryfońskim, James szturchnął przyjaciela w żebro, ale ten nie zareagował. Zdziwiony Potter spojrzał mu w twarz, która wyrażała niezmąconą błogość.
- Łapa... - zagaił niepewnie. - Stary, no daj głos!

Syriusz uśmiechnął się, jakby do siebie i spojrzał rozmarzonym wzrokiem na kumpla.
- Veronica - wychrypiał cicho i westchnął ciężko. - Jak mam ją zdobyć?

James spojrzał na swój talerz z takim skupieniem, jakby ów przedmiot naprawdę tego wymagał. Chrząknął, posyłając kuksańca siedzącemu obok Glizdogonowi.
- Eee... - bąknął niewyraźnie Peter. - Wydawało mi się, że już prawie się... no... spiknęliście.
- Niby tak - podjął ochoczo Black - ale jakoś tego nie czuję. Wciąż traktuje mnie jak dobrego kumpla.
- No, a jak ty się wobec niej zachowujesz? Po kumpelsku? - zapytał Potter, przenosząc skupiony wzrok na wazę z sokiem z dyni.
- No raczej! - żachnął się Black. - Po prostu nie umiem inaczej.

Potter pokiwał głową niczym doświadczony znawcy tematu.
- Czyli wszystko jasne - podsumował, wkładając sobie do ust kawałek pasztecika.
- No dobra, Panie "Mistrz Flirtu". - Syriusz prychnął rozdrażniony. - Jak jesteś taki mądry, to co jest takie jasne, hę?
- Nie dziw się, że ona nie wychodzi z inicjatywą - powiedział z pełnymi ustami James, nie patrząc na przyjaciela.
- Właśnie, że się dziwię! - Black wzniósł ręce i oczy ku niebu.

James i Peter wymienili znaczące spojrzenia.
- Łapa - Peter przejął inicjatywę. - Baby tak mają, wiesz? Nie będą w ogóle widzieć, że czegoś chcesz, jak im tego nie pokażesz wprost.

Potter pokiwał głową, zamaszyście przeżuwając przy tym kolejną ciepłą bułeczkę z marmoladą.
- Gliździo... - uśmiechnął się z politowaniem Black. - A skąd TY to możesz wiedzieć?

Peter zaperzył się, fuknął i zaplótłszy ręce na piersi, zamilkł z obrażoną miną, na co Black tylko pokręcił głową z dezaprobatą.
- Tyle, że on ma rację, Łapa - powiedział James, nakładając sobie coraz więcej na talerz, na co Black patrzył z podziwem, szokiem, ale i trochę tak, jakby go mdliło.
- Rację? - Black tępo przyglądał się opychającemu się Potterowi. - Chłopie, bo cię rozerwie...!
- Nie bój nic - zaśmiał się chłopak i mrugnął do niego. - Taka natura. A wracając: dziewczyny mają bzika na punkcie swojego honoru. Nie splamią go jakimś narzucającym się flirtem. Czekają na sygnał.
- Może to miałoby sens... - zamyślił się Syriusz - ale tylko wtedy, gdybym nie miał przed oczami "twojej Moniczki".

Zachichotał ucieszony, że udało mu się zagiąć teorię kumpla. James jęknął.

Monika. No tak, ale już wszystko sobie wyjaśnili. Była nawet przerażona wizją, że mogła być odebrana jako nachalna.
- Ona nie miała pojęcia, że mi się narzucała.
Black milczał pytająco.
- No, gadałem z nią. Naprawdę nie była świadoma, jak ja to odbieram. I od tego czasu mam spokój. A tak w ogóle, to wydaje się miła - podsumował James obojętnym tonem.

Syriusz milczał, najwidoczniej trawiąc słowa wypowiedziane przez kumpla. Zapadła cisza, gdyż Peter obraził się na cały świat i sączył powoli sok z dyni. Natomiast Lupin w ogóle nie przyłączył się do dyskusji. Wydawał się nieobecny duchem.
- Od każdej reguły są wyjątki, jak widać - przerwał ciszę Potter. - Zaproś ją na randkę.
- Taa... Żebym miał powtórkę z Lily - sarknął Black, ale widząc zdziwiony wzrok Pottera, dodał z uśmiechem: - No, twoje doświadczenie jest moim, kolego.

James też się uśmiechnął.
- Spróbuję - powiedział jakby do siebie Syriusz. - O co chodzi z Evans, tak a propos?

Potter westchnął.
- O nic - powiedział po prostu. - Chyba naprawdę ją pokochałem. Tak bardzo chciałbym, żeby zauważyła moje starania. Nie jestem już tym pajacem o debilnie głupim poczuciu humoru, które opiera się wyłącznie na pogrążaniu Smarka w fatalnej opinii publicznej na terenie Hogwartu...

Słowa płynęły mu płynnie i spokojnie. Nie przeżywał tego. Mówił po prostu, co czuje. Przedtem - i owszem - obawiał się reakcji chłopaków. Nie miał pojęcia, jak im to wszystko wyjaśnić.

Tymczasem Black i Pettigrew - nie licząc nieobecnego duchem Lupina - słuchali go uważnie. Opowiedział im o pamiętniku Evans, o rozmowie Lily ze Snape'em, podsłuchaną nieopodal Wrzeszczącej Chaty przy wejściu do Zakazanego Lasu.
- Wpadłeś po uszy - skonstatował Syriusz, smętnie kiwając głową, kiedy James skończył mówić.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odgryzł się Potter. - Nie miejcie mi tego za złe... Skończyły się czasy moich szalonych wybryków. Ona musi zobaczyć, że to dla niej się staram, rozumiecie?

Chłopcy przytaknęli głowami, choć nie wyglądali na specjalnie zachwyconych. A Lupin, to już w ogóle nie wyglądał. Wciąż obojętnie mulił suchą bułkę.

James miał wrażenie, że kumple są trochę nawet źli na niego, bo zamierza się zmieniać tylko z powodu jakiejś panny, która nie trawi takiego zachowania. Milczeli zawzięcie przez kilka chwil, nie komentując tego w żaden sposób.

W końcu pierwszy przerwał milczenie Black.
- Ech... Przyznaję, miałem ci to trochę za złe. Wyobrażałem sobie, że w końcu dasz sobie z nią spokój. Czasami, to naprawdę potrafiła zmieszać cię z błotem. A ty nic!

James zaczął masować sobie kark. To był taki jego odruch na uczucie zażenowania.
- Ale gdyby w ten sposób zachowywała się Veri... - zamyślił się na moment Black, po czym dokończył: - Stary, rozumiem cię. Nie będziemy cię angażować w coś, co uznasz za... hmm... wbrew swym "nowym zasadom", czy coś... - dokończył niezręcznie.
- Chyba Łapa ma rację - odchrząknął Peter.

James spojrzał na Remusa.
- Jemu powiesz to kiedy indziej - machnął ręką Syriusz. - On to zrozumie.

Tymczasem, na sali pojawiła się Danielle. Była sama. Nie towarzyszyła jej ani Dorcas, ani Lily.

Zarzuciła ciemnymi lokami i zamaszyście usiadła na przeciwko Lupina, po czym zaczęła mu się ostentacyjnie przyglądać.
- Juuuhu...! - Zamachała ręką przez jego oczami. Chłopak nie zareagował.
- Mistrzostwo - pokręciła głową - Czego się nawąchał?

Spojrzała na pozostałych huncwotów, jakby właśnie próbowali jej wmówić swoją wersję, a ona i tak znała prawdę.
- Eksperymentowaliście? - Chwyciła muffinkę z jagodami i ugryzła kawałek.
- Czy jak coś się dzieje, to zawsze musimy być my? - warknął Black, wyraźnie poirytowany.

Danielle zaśmiała się z miną pełną pogardy.
- Odkąd pamiętam, kiedy coś się działo, to zawsze byliście wy. - Znów spojrzała na Lupina. - Chyba nie będzie mu teraz specjalnie szło na transmutacji...

Chłopcy spojrzeli po sobie, nic nie rozumiejąc. Czekali na rozwinięcie wątku.
- No... - Danielle ze niecierpliwieniem spojrzała w sufit. - McGonagall mówiła na ostatniej lekcji, że będziemy transmutować siebie.

James przestał rzuć eklerka, Peter zakrztusił się sokiem z dyni, a Syriusz otworzył ze zdumienia usta. Tylko Lupin siedział niewzruszony.
- A-animizować? - zająknął się Potter.
- Widzę twoje migdałki - rzekła lekkim tonem Danielle w stronę Blacka - Nie masz ich powiększonych?

Na tę uwagę, Syriusz jeszcze bardziej się zaperzył i poczerwieniał na twarzy.
- Nic. Ci. Do. Tego - wycedził przez zęby.

Huncwoci siedzieli zatrwożeni i milczący, dopóki do Danielle nie dołączyła Dorcas.

Teraz, nie zwracając na nic uwagi, zaczęły szczebiotać i chichotać, wskazując dyskretnie palcami co po niektórych chłopaków z Huffelpuffu i Ravenclawu.

James ocenił szybko, na ile mogą sobie pozwolić przy stole. Chciał omówić plan wykręcenia się z transmutacji. Czuł, że pozostałym też zaprząta to myśli.
- Nie może być! - wypalił Peter. - Przecież jak McGonagall zorientuje się w sytuacji, to będziemy zgubieni!
- Racja - mruknął Potter. - Nie jesteśmy zarejestrowani. A poza tym, zaczną się niewygodne pytania. Przecież o tym wie jedynie Dumbledore. Kategorycznie zabronił ujawnienia tego!
- Uhmm... - kiwnął głową Syriusz. - Kaplica.
- Żadna kaplica, coś wymyślimy - powiedział Peter. - Tylko co zrobimy z nim?

Tu wskazał na niekontaktującego Remusa.
- Oddelegujemy do Skrzydła Szpitalnego. Widzisz inne wyjście? - Black był w widoczny sposób zmartwiony.

Cała czwórka doszła do wniosku, że muszą udawać totalne ofermy. Tak jak na początku, kiedy im nie wychodziło. Problem polegał tylko w tym, że nauczyli się już tego tak perfekcyjnie, że nie wiedzieli, jak zrobić, by im nie wyszło.
- Nie możemy dopuścić, żeby kazała nam pierwszym się animizować. Od razu wyczuje - rzekł z powagą Potter.
- Jasne! - ożywił się Glizdogon. - Musimy podpatrzeć, jakie błędy robią inni na początku i je powielać!

Był ewidentnie dumny z tego pomysłu i patrzył wyczekująco na pozostałych, żeby go pochwalili.

Syriusz tylko kiwnął głową, nie kwapiąc się do wylewnych pochwał.
- Cóż nam pozostaje. - Potter też raczej nie myślał teraz o siedzącym obok niego Peterze, tak złaknionym słów aprobaty.
- No właśnie...! - Usłyszeli za sobą głos ociekający fałszywym współczuciem.

Zerwali się z miejsc. Przed nimi stał blady jak zawsze Snape, a jego włosy wydawały się być jeszcze bardziej przetłuszczone niż zazwyczaj.
- Ależ byłoby przykro patrzeć, jak was wyrzucą za uprawianie tego nielegalnie. - Snape uśmiechnął się z politowaniem, ale raczej przypominało to grymas, jak zbierającemu się na płacz niemowlaka.

James zmrużył oczy. Starał się za wszelką cenę panować nad sobą. Nie mógł dać się sprowokować. Zbyt wiele ostatnio stracił.
- Nikt nam tego nie udowodni - syknął prawie bezgłośnie Syriusz.
- Ach tak? - zaśmiał się nieprzyjemnie Snape. - A co się stanie, jeśli ktoś was zobaczy podczas przemiany... przypadkiem?
- Nie ma przypadków - odezwał się Peter wojowniczo.
- To będzie wyjątkowo przypadkowy przypadek, Pittegrew.

Snape aroganckim ruchem zarzucił tłustymi włosami. James poczuł, że zbiera mu się na wymioty.
- Ale nie po to tu przyszedłem - powiedział, nie patrząc na nich, tylko rozglądając się wokół, jakby znajdował się tu pierwszy raz w życiu.
- "Kończ waść, wstydu oszczędź!" - Syriusz teatralnym gestem złożył ręce, jak do modlitwy i wzniósł oczy ku górze.

Snape tylko prychnął z pogardą i nagle, w mgnieniu oka wydobył z kieszeni szaty swoją różdżkę.
- Pertyficus totalus! - krzyknął, celując w Jamesa, który w momencie zesztywniał.

Tłustowłosy chłopak pstryknął go palcem w nos i lekko popchnął, żeby sparaliżowany James przewrócił się na ziemię. Potem, patrząc na efekt swoich czarów, z upojeniem zaczął się śmiać.
- Ty obrzydliwy palancie! - wrzasnął za nim Syriusz i wyciągnął różdżkę.

Snape był jednak szybszy i rozbroił go zręcznie.
- Musiałem się jakoś odwdzięczyć, Potterusowi - powiedział, wciąż uradowany swoim wyczynem.
- Musiałeś?! - Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi Wielkiej Sali.

Lily Evans gnała właśnie w stronę całego zajścia. Kazała się wszystkim gapiom rozejść i prychając jak rozjuszona kotka, odjęła Slytherinowi dwadzieścia punktów. Snape'owi zaś, kazała się wynosić natychmiast na zajęcia.
- Aż się we mnie gotuje! - krzyknęła niewiadomo do kogo, podchodząc do huncwotów. - Co się tu stało, zanim go tak urządził?
- Ej, to nie nasza wina! - Peter widocznie sądził, że Evans właśnie taki widziała początek w całym zdarzeniu.
- Powiedział, że to za tę zieloną skórę - powiedział cicho Syriusz, patrząc na leżącego Jamesa. - Niech go już wezmą do Skrzydła Szpitalnego!
Black spojrzał na Lupina, w ogóle niezainteresowanego wydarzeniami.
- Jego też weźcie - westchnął.

Akurat pojawiła się pani Pomfrey i uniosła nieruchome ciało Pottera. Lily patrzyła za nim z niedowierzaniem. A w jej wzroku było coś, co Jamesowi dodało nadziei.

* * *



- No cóż, panie Potter. - Głos był miły, spokojny i dobrotliwy.
James powoli otworzył oczy. Zasnął, kiedy podali mu te wszystkie środki. Ale z radością stwierdził, że może się już swobodnie ruszać.

Przed sobą zobaczył dyrektora Dumbledore'a, we własnej osobie. Uśmiechał się dobrodusznie i patrzył ciepło przez swoje okulary połówki.
- Siódmy rok nie zobowiązuje do niczego? Jak pan myśli? - W jego głosie nie było nawet cienia pretensji, czy rozczarowania.
- Panie profesorze, to nie tak! - zaprzeczył gwałtownie James. - Snape po prostu podszedł i mnie zaatakował!

Sam nawet nie mógł uwierzyć, że można się tak zachować bez wyzywania na pojedynek.
- Severus rzeczywiście zachował się niesportowo... - powiedział równie spokojnym głosem dyrektor.

Potter miał wrażenie, że Dumbledore nie do końca mu wierzy.
- Czy mógł być jakiś powód tego zajścia? - dopytywał się nauczyciel.
- Cóż... - James wydawał się zawstydzony faktem, że musi teraz opowiedzieć o czymś, z czego nie bardzo jest dumny. - Zmieniłem mu kolor skóry...
- No tak, coś pamiętam - westchnął Dumbledore. - Zaklęciem, prawda?
- Tak... - mruknął James, mnąc intensywnie róg pościeli i nie patrząc dyrektorowi w oczy.
- Musiałeś się nieźle wysilić, żeby zadziałało tak, jak chciałeś... - brnął dyrektor.
- Nie chciałem tak naprawdę go rzucać... - wydusił chłopak. - To była presja chłopaków.
- A... czyli wszystko jasne! - uśmiechnął się starzec i na jego twarzy mocniej zarysowały się zmarszczki.
- Panie profesorze, ja chciałem się zmienić. - Szło mu opornie, słowa jakoś go nie chciały słuchać.
- Lily Evans... - rzekł jakby do siebie dyrektor.

Potter spojrzał na niego zaskoczony.
- Tak, przyznaję. To dla niej. I wciąż o nią walczę, ale ona mnie nie widzi... - zakończył zrezygnowanym tonem James.
- To dziewczę jest wyjątkowo bystre. Widzi więcej, niż myślisz - Dumbledore spojrzał mu w oczy. - Czy twoi koledzy to wiedzą?
- Już tak - kiwnął głową Potter. - I nie będą mnie do niczego zmuszać.
- To dobre chłopaki - zamyślił się dyrektor. - O, ale się zagadałem!

Dumbledore chwycił się za głowę.
- Przecież oni cały czas walczyli, żeby się tu dostać, a ja uzurpowałem sobie, na bezczelnego, odwiedziny poza kolejką - mrugnął porozumiewawczo do chłopaka.

W tym momencie drzwi się otworzyły i stanęli w nich Syriusz, Peter i... Lily.
- Jak się czujesz? - spytał Syriusz, siadając na brzegu łóżka.
- Nieźle... - odpowiedział James. - Ale gdzie Lunatyk?
- Na łóżku pod tamtą ścianą - Peter wskazał ręką przeciwległy kąt. - Nie czuł się zbyt dobrze...

Potter westchnął. Spojrzał na Evans, zakłopotany jej wizytą.
- A co ty tu robisz?
- Ładna wdzięczność! - prychnęła Lily, ale zaraz się uśmiechnęła. - Transmutacja czeka.

Wszyscy jęknęli. Wiedzieli, co ich czeka. Będą musieli jakoś oszukać McGonagall.





Weszli do klasy spóźnieni. Usiedli na swoich miejscach, przepraszając nauczycielkę.
- Tak, wiem o tobie, Potter - powiedziała McGonagall, przerywając na chwilę swój wykład. - Zaczęliśmy jednak bez was. Jak już wam wiadomo, dziś poznamy jedną z trudniejszych sztuk. Animizację.

Klasa z przejęciem wyczekiwała dalszej mowy i chłonęła każde słowo nauczycielki.
- Niewątpliwie, to sztuka praktyczna. Jednak spora wiedza teoretyczna jest nam potrzebna. Ale sama czynność jest bardzo - podkreślam - bardzo trudna. - W tym miejscu McGonagall zrobiła krótką przerwę.

James, Syriusz i Peter byli bardzo poddenerwowani. Obawiali się, by nauczycielka nie zauważyła, iż tę umiejętność już posiedli.
- Czy ktoś może nam o tym szerzej powiedzieć? - spytała, patrząc na klasę.

Lily podniosła wzorowo rękę.
- Evans?
- Animizacja, to sztuka przemiany w organizmy żywe. Jednak możliwa jest tylko przy zgodzie Ministerstwa Magii. Jeśli wniosek o legalizację tej umiejętności zostanie odrzucony, osoba ta nie ma prawa używać jej. Jeśli jednak taka umiejętność u osoby niezarejestrowanej zostanie odkryta podczas przemiany, zostanie surowo ukarana.
- Zgadza się - przytaknęła nauczycielka. - Co więcej, nigdzie nie precyzuje się kar za nielegalne animizowanie, dlatego nie radzę ryzykować. A teraz otwórzcie podręczniki na stronie 535.

Zaczęło się intensywne kartkowanie podręczników, po czym zapadła wyczekująca cisza.
- Pettigerw, czytaj na głos. Opuść wstęp, bo tam jest dokładnie to, co teraz powiedziała panna Evans - wtrąciła jeszcze McGonagall.

Peter odchrząknął.
- Rozdział IV: ANIMIZACJA
Rodzaje złej animizacji i blokada animizacyjna

Istnieją trzy podstawowe przypadki złej animizacji:
Niepełna animizacja (zmiana w zwierzę zakończona przemianą połowy ciała w zwierzę, a reszta pozostaje ludzka), która może stworzyć zagrożenie dla życia czarodzieja ze względu na to, że część naszych organów zmienia się w zwierzęce, a cześć pozostaje ludzka. Jest to najczęstszy przypadek zdarzający się w wyniku użycia za małej ilości mocy do tej transmutacji.
Animizacja absolutna, zmiana w zwierzę jest udana, jednak zaczynamy nabierać cech zwierzęcych, przez co tracimy kontrolę nad sobą. Występuje tu zjawisko podobne do tego u wilkołaków. Wilkołaki tracą panowanie nad sobą w trakcie pełni, natomiast czarodzieje z animizacją absolutną tracą ją na zawsze. Stają się po prostu zwierzętami. Różnią się od innych zwierząt tylko tym, że długo żyją - bo tyle ile człowiek.
Blokada animizacyjna, powstająca przez zbytni zapał przy rzucaniu zaklęcia. Efektem jest długotrwałe przebywanie w postaci zwierzęcej, a także istnienie groźby niemożliwości uwolnienia się spod postaci zwierzęcej do końca życia. Występuje u niedoświadczonych animagów.


Peter wziął oddech i kontynuował następny rozdział:
Dysanimizacja

Dysanimizacja, to przeciwieństwo animizacji, czyli zamiana animaga w człowieka. Dysanimizację można podzielić na 2 rodzaje: na dysanimizacja homomorficzna czyli dobrowolną i samodzielną zamianę z powrotem w człowieka. I dysanimizacja przez tortury, która jest bolesną i nieprzyjemną zamianą, niedobrowolną i niesamodzielną. Można to uczynić zaklęciem Torverto Transmutative.

Glizdogon zrobił krótką pauzę, żeby zaznaczyć, że przechodzi do kolejnego rozdziału.

Animagowie

Animagowie, to czarodzieje, którzy transmutują samych siebie w zwierzęta. Jest to najtrudniejsza dziedzina transmutacji. Wykonuje się ją bez różdżki, więc siłę, jaką musimy włożyć w przemienienie siebie musi być trzy razy większa (każdy dorosły czarodziej potrafi rzucić proste zaklęcie, bez użycia różdżki; bardziej skomplikowane wymagają dużo więcej energii i skupienia). Ministerstwo Magii prowadzi specjalny spis wszystkich czarodziei, którzy posiadają zdolność animadztwa. Zapisują, kto i w jakie zwierzę się zamienia. Lecz istnieją czarodzieje, którzy "umknęli" spisowi ministerstwa. Są nie zarejestrowanymi animagami. Oczywiście jest to sprzeczne z prawem i czarodziej, który się nie zarejestrował, a zostanie złapany przez przedstawicieli ministerstwa magii, może ponieść duże konsekwencje prawne.

Peter skończył czytać i ponownie głos zabrała profesor McGonagall.
- Skoro teorię mamy już za sobą... Czy ktoś czegoś nie rozumie? - spytała nauczycielka.

Odpowiedziało jej milczenie.
- Wspaniale. W takim razie przejdziemy do praktyki. - McGonagall sięgnęła po swoją różdżkę. - Generalnie wykonuje się to bez użycia różdżki, jak już przeczytał nam pan Pettigrew. Lecz wy możecie spróbować z różdżką. Dzięki niej powinno być to prostsze, gdyż wasza siła i moc lepiej przewodzone są przez różdżki. Nie wypowiadamy żadnego zaklęcia. Przed rozpoczęciem, zalecane jest wejście w trans, który umożliwi zobaczenie tego, w co możecie się zmienić, ponieważ dla waszej wiadomości, nie możecie zmienić się, w co tylko chcecie. Każdy wejdzie w taki trans za pomocą zaklęcia Imago!.
Cała klasa wyciągnęła różdżki i zaczęła wprowadzać się w trans.
- Imago! - powiedział James, wskazując różdżką swoją pierś i odpłynął w ciemność.

Biegł. Bardzo szybko. Widział drzewa, które mija, czuł pęd i lekkie swędzenie stóp z radości biegania. Wnet oprzytomniał: nie miał stóp, tylko kopyta! Z daleka dostrzegł małe oczko wodne. Przystanął, gdyż czuł ogromne pragnienie i mógł się w nim również zobaczyć. Dlaczego kopyta? W tafli wody ujrzał głowę jelenia z pięknym, młodym porożem.

W jednej chwili już stał w klasie, trochę oszołomiony. Zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie oszukać profesor McGonagall. Widział po minach Petera i Syriusza, że do nich też to dotarło. Zaczął gorączkowo zastanawiać się nad innym sposobem uniknięcia zdemaskowania.
- Pamiętajcie, ogromna siła woli. Tak jak przy teleportacji. Ważna jest precyzja - przypomniała im nauczycielka. - A teraz może jakiś ochotnik? Nie ma się czego obawiać. Nawet jeśli się wam nie uda. Jakikolwiek sukces za pierwszym razem jest naprawdę wątpliwy. No?

Westchnęła. Nikt się specjalnie nie garnął. Z jednej strony, w sali wyczuwało się podniecenie, ale z drugiej - obawy.
- Nie bójcie się. Jeśli coś pójdzie nie tak, da się to naprawić - zachęcała McGonagall. - No dobrze. Skoro nie ma ochotników, to proszę, panie Potter.

Jamesowi zaschło w ustach, a żołądek w jednej chwili się skręcił. Usłyszał tylko ciche jęknięcia Syriusza i Petera, po czym głośno przełknął ślinę i wstał.

Edytowane przez mooll dnia 21-10-2009 23:33

Dodane przez Maladie dnia 21-10-2009 23:22
#27

A teraz kilka wytknięć ode mnie :D

Sam, jak zwykle umierał z głodu, więc odłożył gadkę na "po posiłku", całkowicie przeciwnie niż Remus, który nie miał totalnie apetytu.

1.Po co ten przecinek?
2. To zdanie jakoś mi nie pasuje. Nie lepiej byłoby: "który totalnie nie miał apetytu"?

James spojrzał na swój talerz z takim skupieniem, jakby ów przedmiot na prawdę tego wymagał.

Naprawdę to jedno słowo

- Nie bój nic - zaśmiał się chłopak i mrugnął do niego. - taka natura.

Brak kropki, a po drugie: Taka natura to osobne zdanie w tym przypadku i dlatego powinno być napisane wielką literą.

Tymczasem Black i Pittegrew - nie licząc nieobecnego duchem Lupina - słuchali go uważnie.


Powinno być Petegriew

Żadna z Was, ani mooll, ani karolcia1996 nie napisały tego nazwiska poprawnie. Wyobraźcie sobie, że zadałam sobie tyle trudu :bigrazz: i zajrzałam na Wikipedię. Chłopak nazywał się Peter Pettigrew

Chłopcy przytaknęli głowami, choć nie wyglądali specjalnie na zachwyconych.

Kolejność wyrazów: choć nie wyglądali na specjalnie zachwyconych

Zarzuciła ciemnymi lokami i zamaszyście usiadła na przeciwko Lupina, po czym zaczęła mu się ostentacyjnie przyglądać.
- Juuuhu...! - zamachała ręką przez jego oczami. Chłopak nie zareagował.
- Mistrzostwo - pokręciła głową - czego się nawąchał?

:rotfl: O Boże. W tej chwili sprawiłaś, że spadłam ze śmiechu z krzesła. Czego się nawąchał? :tooth: 2 razy powinno być napisane dużą literą

Huncwoci siedzieli zatrwożeni i milczący. Dopóki do Danielle nie dołączyła Dorcas.

To powinno być sklejone w jedno zdanie.

Teraz, nie zwracając na nic uwagi, zaczęły szczebiotać i chichotać, wskazując dyskretnie palcami co po niektórych chłopaków z Huffelpuffu i Ravenclowu.

Ravenclaw

- Nie może być! - wypalił Peter. - Przecież jak McGonagall zorientuje się z sytuacji, to będziemy zgubieni!

Literówka: w sytuacji

- Uhmm... - kiwnął głową Syriusz. - kaplica.

Brak kropki i duża litera

Przed nimi stał blady, jak zawsze Snape, a jego włosy wydawały się być jeszcze bardziej przetłuszczone, niż zazwyczaj.

Dwa niepotrzebne przecinki

Snape uśmiechnął się z politowaniem, ale raczej przypominało to grymas, jak u zbierającemu się na płacz niemowlaka.

Zdecyduj się:
jak u zbierającego się na płacz niemowlaka
lub:
jak zbierającemu się na płacz niemowlakowi
Osobiście polecam to drugie

- No cóż, panie Potter. - Głos był miły, spokojny i dobrotliwy.

Brak kropki

Spojrzał na Evans, zakłopotany jej wizyta.

Literówka

Przed rozpoczęciem, zalecane jest wejście w trans, który umożliwi zobaczenie tego, w co możecie się zmienić. Bo, dla waszej wiadomości, nie możecie zmienić się, w co tylko chcecie.


Poprawniej byłoby:
w co możecie się zmienić, ponieważ dla waszej wiadomości,

Popieram :D

Rozdział wspaniały i śmieszny. Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam, która jest godzina. Mam nadzieję, że rozdział jedenasty już czeka, leżąc na biurku przy monitorze, aż panna mooll weźmie go do ręki i przepisze. Tylko najpierw panna mooll powinna poprawić błędy <sprawdzę, czy poprawiłaś> B)

Dodane przez mooll dnia 22-10-2009 14:56
#28

ROZDZIAŁ XI



- Wszystko w porządku, Potter? - zapytała McGonagall. - Zbladłeś potwornie.

James wciąż próbował odzyskać głos. Ze strachu sparaliżowało mu umysł.
- No, nie patrz tak na mnie - poirytowała się nauczycielka. - Masz jakiś problem?
- T-tak - wydusił James.

Kobieta spojrzała pytająco na chłopaka. Ten z trudem przełknął ślinę i wypuścił ze świstem powietrze.
- Nie działa - powiedział, siląc się na spokój, co mu oczywiście nie wyszło.
- Zlituj się, Potter. - McGonagall przewróciła oczami. - Nie działa. A co tu może w ogóle działać? To jest magia. Czy ja muszę przypominać takie podstawy uczniowi na siódmym roku?

No tak, mógł wymyślić coś innego. Ale w tym stresie zwyczajnie nie umiał.

Rozejrzał się po klasie. Gorączkowo szukał jakiegoś zrozumienia. Wszyscy przyglądali się mu, wytrzeszczając oczy, że pewny siebie i arogancki Potter, ścigający jakich mało, ma problem z wysłowieniem się. Wierzyć się nie chciało co poniektórym.

Odchrząknął, by przedłużyć moment, w którym będzie musiał się wytłumaczyć. Ogarniała go panika, a w głowie miał pustkę. Co ma powiedzieć teraz nauczycielce?
- Eee... nie widziałem... eee... w co mam się zamienić... - wybąkał pierwsze wytłumaczenie, jakie mu przyszło na myśl.
- No cóż - nauczycielka odetchnęła. - Nie ma się czego wstydzić, to się zdarza. A znając ciebie i twoją ambicjonalną dumę, musiałeś cierpieć katusze, mówiąc o tym tak na forum - wskazała ręką klasę.

Nie był do końca pewien, czy McGonagall kpiła z niego, czy rzeczywiście znała realia. Przyjął to jednak za dobrą monetę.
- Widziałem kilka zwierząt - powiedział już pewniej, brnąc w tę historię.

Nauczycielka przechyliła lekko głowę i zmrużyła oczy.
- Kilka? - powtórzyła, jakby nie dosłyszała.
- Raz byłem ... wiewiórką, a raz rybą. Potem zaraz oderwałem się od ziemi, bo miałem skrzydła - rozpędził się, puszczając wodze fantazji.
- Ale jak to? - odezwał się Gudgeon Davey, siedzący w trzeciej ławce. - Ja też byłem ptakiem! To chyba nie może tak być...!
- Davey - odezwała się nauczycielka do chłopaka o jasnej karnacji i szczeciniastych, prawie żółtych włosach. - Ty możesz być jaskółką. Potter może być wróblem lub jastrzębiem.

Chłopak zamyślił się. Nie był najbystrzejszy w klasie. Być może do teraz nie wiedział, że ptaki mogą być tak różne.

James pamiętał, jak w tamtym roku Gudgeon o mało co nie stracił oka po spotkaniu z Wierzbą Bijącą. No cóż, dobrze, że skończyło się tylko na niewielkich obrażeniach, które pani Pomfrey mogła wyleczyć. Za tę ciekawość (co huncwoci robili po zmroku w tej okolicy) mógł przypłacić nawet życiem.

- Może to różdżka? - zapytała jedna z dziewczyn.
McGonagall westchnęła i użyła zaklęcia przywołującego, by obejrzeć różdżkę Jamesa.
- Hmm... jakie są jej wymiary? - zwróciła się do Pottera, przyglądając się jej z należytą uwagą.
- No, jedenaście cali, mahoń... - powiedział niepewnie.
- Wydaje się bardzo poręczna - stwierdziła nauczycielka, wciąż wpatrując się w przedmiot. - Dziwne... O ile wiem, tego typu różdżka świetnie nadaje się do transmutacji. Nie wiem, czy to jej wina... Na razie damy temu spokój. Zostań po zajęciach.

Oddała Potterowi różdżkę i wróciła do zajęć.

James usiadł ciężko obok Syriusza, z trudem łapiąc oddech. Sytuacja go przerosła. Przymknął na moment oczy, chcąc uspokoić serce tłukące się w piersi. Ręce wciąż mu się trzęsły. Po chwili spojrzał na kumpli.
- Ale fart - mruknął do niego Black. - Masz szczęście, chłopie...
- Ej, patrzcie - szepnął do nich Peter. - Evans będzie się pocić przy animizacji!

Obaj chłopcy spojrzeli na dziewczynę, która teraz stała na środku klasy.
- Co zobaczyłaś w transie? - spytała McGonagall.
- Królika - odparła dziewczyna. - To znaczy... Byłam nim. Skakałam i jadłam trawę.
- Wspaniale - nauczycielka zatarła ręce. - W takim razie wiesz, jak się czułaś, będąc nim. Teraz musisz się bardzo skupić, żeby znów poczuć się w ten sposób. Całą siłą woli wyobraź sobie swój wygląd, swój kształt, oszacuj swoją wielkość i spraw, byś każdą częścią ciała chciała zamienić się w królika.

Dziewczyna skinęła głową i sięgnęła po różdżkę. Skierowała ją na siebie, po czym zamknęła oczy i zmarszczyła czoło.

W tym momencie wyrosły jej uszy i duże siekacze. Zacisnęła jeszcze mocniej powieki i skurczyła się momentalnie, a jej ciało pokryło się puszystym, szarym futerkiem. Niestety twarz nie do końca zmieniła się w króliczy pyszczek.

Otworzyła oczy z miną pełną niepewności i obaw.
- Imponujący rezultat, panno Evans - wyraziła swą aprobatę nauczycielka. - Dawno nie widziałam takiego efektu za pierwszym podejściem! Widzę potencjał na animaga.

Evans pokraśniała, a na jej twarzy zakwitł szeroki, króliczy uśmiech. Nauczycielka machnęła różdżką, a dziewczyna cicho jęknęła i z powrotem przybrała swój kształt.
- Przepraszam, ale musiałam użyć wobec ciebie tego zaklęcia. Nie będziemy się męczyć, zanim uda się wam całkowicie wrócić do swoich naturalnych postaci - wytłumaczyła McGonagall.

Jeszcze kilkoro uczniów próbowało swoich sił. Żadnemu jednak nie powiodło się tak dobrze, jak Lily. Na szczęście, McGonagall, nie wywołała już żadnego huncwota, choć przez całą lekcję siedzieli jak na szpilkach.

Kiedy zajęcia się skończyły, James przeprosił kumpli i powiedział, że dołączy do nich w pokoju wspólnym i potem razem odwiedzą Lupina w Skrzydle Szpitalnym, bo teraz musiał jeszcze zostać w klasie na życzenie McGonagall.

Podszedł do katedry, przy której stała nauczycielka.
- Dałam ci spokój - powiedziała bez zbędnego wstępu - bo wiedziałam, że ukrywasz prawdę przed klasą. Ale liczę, że za ten przejaw łaski, powiesz mi teraz szczerze, czemu nie chciałeś spróbować.

James obawiał się tego. Niestety nic nie mógł zrobić, jak tylko powiedzieć prawdę. Tylko ona mogła mu teraz ocalić skórę. Powoła się na Dumbledore'a i powie, że nie mógł przecież się zdekonspirować.
- Pani profesor - zaczął powoli, formułując w myślach wypowiedź. - Nasz kolega, Remus Lupin, ma... hmm... problemy.

McGonagall uniosła jedną brew do góry, wciąż wyczekująco milcząc.
- Jest wilkołakiem... - powiedział cicho, nie patrząc na nią.

Usłyszał tylko, jak łapczywie wciągnęła ustami powietrze. Kiedy na nią spojrzał, miała już otwarte usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliła się widocznie i zamknęła je.
- Ja, Peter Pettigrew i Syriusz Black jesteśmy... animagami. - To zdanie wypowiedział jeszcze ciszej.
- Kim? - pisnęła nauczycielka nieswoim głosem.
- Zawsze w pełnię odprowadzamy go do Wrzeszczącej Chaty - kontynuował, nie reagując na jej pytanie - i czekamy przez noc w Zakazanym Lesie. Tylko tak możemy się z nim solidaryzować. A jako ludzie, nie moglibyśmy mu ani towarzyszyć, ani przebywać bezpiecznie z Lesie.

Zapadła nieznośna cisza. Nauczycielka widocznie próbowała przetrawić to, co przed chwilą usłyszała. W końcu jednak powiedziała cicho:
- Zawsze mnie szokowałeś, Potter. Ale teraz przeszedłeś samego siebie.
- Trzymamy to w ścisłej tajemnicy... - powiedział James. - Nie możemy się zarejestrować, bo tę konieczność trzeba umieć uzasadnić... A wilkołaki są po prostu społecznymi wyrzutkami. Nie chcieliśmy, żeby to samo się stało z Lunatykiem... Znaczy z Remusem.

Nauczycielka potarła chwilę ostry podbródek.
- Ktoś oprócz was o tym wie?
- Dumbledore - bez wahania powiedział Potter.
- Profesor Dumbledore - napomniała go opiekun Gryffindoru.
- Tak, właśnie... - zreflektował się chłopak.
- Porozmawiam z nim. Jeśli to, co mi teraz powiedziałeś jest prawdą... To znaczy... skonsultuję to z dyrektorem. A tajemnica, rzecz jasna, wciąż obowiązuje. Tylko grono powierników nieznacznie wzrosło - powiedziała na koniec McGonagall i odwróciła się, dając Potterowi znak, że skończyli rozmowę.






- Powiedziałeś jej?! - Black był wstrząśnięty. - Przecież ona nam teraz nie da żyć! Będzie szantażować!

Peter i James popatrzyli na siebie.

Wchodzili właśnie po schodach na czwarte piętro, żeby odwiedzić Remusa w Skrzydle Szpitalnym. Słyszeli, że już siada, je i nawet może się skupić na krótkiej rozmowie. Jutro już wyjdzie i będzie jak nowy. Ale póki co, kuruje się w ciepłym łóżku, korzystając z opieki pani Pomfrey.
- Histeryku! Słyszałeś, co powiedział Rogacz - rzekł Peter, otwierając drzwi do Sali, gdzie leżał Lupin. - To ciągle jest tajemnica. Po prostu pogada z Dumblem i on jej wszystko wyjaśni.
- Nie przekonuje mnie to - nadąsał się Syriusz, kręcąc głową.
- Jest opiekunką Gryffindoru! - nie dawał za wygraną Glizdogon.
- A co to zmienia? - warknął Black. - Już nie pamiętasz, ile razy odjęła nam punkty, kiedy mogła przymknąć na coś oko?
- Przestańcie - upomniał kumpli James. - Nie przyszliśmy się tu kłócić, tylko odwiedzić Lupina!

Uśmiechnął się szeroko do bladego i wymizerowanego chłopaka, który leżał w łóżku z półprzymkniętymi oczami. Też się uśmiechnął.
- U was nic się nie zmienia, jak widzę - powiedział słabym głosem, ale ewidentnie cieszył się na odwiedziny przyjaciół.
- Na transmutacji zaczęliśmy animizację... - Uśmiech spełzł z twarzy Pottera. - I nie chcieliśmy, żeby się wydało...

Lupin skrzywił się, ale podniósł do pozycji półleżącej. James wiedział, co teraz myśli: przeczuwał, co się wydarzyło. Dlatego stwierdził w myślach, że muszą mu powiedzieć. I tak też zrobili.
- I co teraz? - zasępił się Remus.
- McGonagall ma rzekomo pogadać z Dumbledorem - odpowiedział Black z powątpiewaniem.

James i Peter skarcili go surowymi spojrzeniami.
- Nie ma rzekomo. Pogada i już! - warknął Peter.

Lupin przymknął oczy. Widocznie już zmęczył się odwiedzinami. Był jeszcze bardzo słaby.
- Przyjdziemy wieczorem, Lunatyku - zapewnił James i chłopcy zebrali się do wyjścia.
- Nie trzeba było mu o tym mówić! - krzyknął na Jamesa Black.

Potter spojrzał na Syriusza, zaskoczony zachowaniem przyjaciela. Zatrzymał się, mrugając z niedowierzaniem.
- O co ci chodzi? - spytał. - Powinien wiedzieć, prawda?

Peter przytaknął skinieniem głowy. Black natomiast cały się trząsł. Był wzburzony, wściekły i prychał z pasją.

James spojrzał mu w oczy, lecz tamten odwrócił wzrok i z obrażoną minął ruszył dalej, nie czekając na nikogo.

Peter spoglądał to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc co robić.
- Łapa, czekaj! - zawołał za nim w końcu, ale Black nawet się nie odwrócił.
- Nie rozumiem jego zachowania - pokręcił głową Potter. - Czemu tak gwałtownie zareagował?
- Nie obraź się... - powiedział ostrożnie Glizdogon po chwili milczenia, gdy już wracali do pokoju wspólnego. James spojrzał na niego pytająco. - On chyba uważa, że go wkopałeś...
- Co?! - Potter aż podskoczył. Zatrzymał się i chwycił oburącz za głowę. - Wkopałem?! O czym ty mówisz?!
- No... - ciągnął cicho Peter - o tym, że mogłeś powiedzieć tylko o sobie, a nie o nas...

James powoli podniósł głowę i spojrzał na kumpla. Było mu niewymownie smutno. Zawsze myślał, że ekipa trzy,a się razem. I jeśli tak jest, to jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego... Razem się wygrywa i przegrywa, zbiera laury i pochwały, ale i ponosi razem konsekwencje. Dlaczego jego przyjaciel myślał tak płasko i powierzchownie? Przecież nie zrobił tego specjalnie, by ich pogrążyć. Po prostu powiedział prawdę! Dlaczego bycie uczciwym kończy się tak fatalnie?! Zaczynał się zastanawiać, co ta Evans w tym widzi...? Skoro nawet przyjaciele się odwracają...
- Ty też tak myślisz? - zapytał zrezygnowany James.
- Nie! - gorliwie zaprzeczył Pettigrew. - Chodźmy do pokoju wspólnego. Trzeba się pogodzić.
- Pogodzić?! - Potter spojrzał na Glizdogona, jakby zaproponował mu lot miotłą na księżyc, bo trzeba udowodnić "co nie co" Smarkowi. - Żartujesz?! Nie wyciągnę do niego pierwszy ręki! Ktoś tu chyba ponosi większą winę!

Peter stał i patrzył na kumpla rozdarty.

James wiedział, że coś musi zrobić. Powinien przewidzieć taki obrót sprawy. Nie wiedział tylko, jak ma to naprawić. I właściwie dlaczego on ma to naprawiać. Czy to była jego wina? I czy to on się obraził?

Na razie przetrzyma Syriusza. Niech odczuje brak przyjaciela. A potem coś się wymyśli, choć na to "coś" nie miał w ogóle pomysłu.

Powoli ogarniała go rozpacz i poczucie bezsilności. Stał, patrząc przed siebie, ale niczego nie widział.

Edytowane przez mooll dnia 22-10-2009 18:49

Dodane przez Peepsyble dnia 22-10-2009 18:34
#29

- No cóż - nauczycielka odetchnęła - nie ma się czego wstydzić, to się zdarza.

po "odetchnęła" kropka, a "nie" z dużej litery.

- Ej, patrzcie - szepnął do nich Peter - Evans będzie się pocić przy animizacji!

Kropka po Peter.

Zawsze myślał, że ekipa trzeba się razem.

Trzyma, nie trzeba.

- Ja?! Knuję?! - wrzasnął James - Bezczelne oszczerstwa/quote]
Po "James" kropka.

[quote]- Nie... - zaczął powoli, by zdążyć na poczekaniu coś wymyślić - Po prostu... eee...

Po wymyślić kropka.

Przeczytałam całość i muszę powiedzieć, że błędów jest jakaś straszna ilość. Ostatni rozdział miał ich chyba najmniej, właśnie z niego je wypisałam. Na początku zaczęła od pierwszego rozdziału, ale zrezygnowałam. Było ich dużo, a większość była podobna.
Przede wszystkim dialogi.
W zdaniach twierdzących:
1. - Nie mam czasu - powiedziała Dora.
ale (!)
2. - Nie mam czasu. - Wstała.
To jest ta zasadnicza różnica. Stawiamy kropkę na końcu wypowiedzi gdy następuje po niej czynność - CZYNNOŚĆ.
Ewentualnie może być tak.
- Mam tego dość - James wstał - ponieważ ciągle ktoś mi przerywa.
ale
- Mam tego dość. - James wstał. - Ciągle ktoś mi przerywa.
lub
- Mam tego dość - powiedział James. - Ciągle...
Widać różnicę?

Co się tyczy treści... zaczęłam czytać ze względu na James'a, interesująco go opisujesz w swoim ficku. Podoba mi się pomysł jak i jego wykonanie. Masz ładny styl, lekko się czyta.
Kontynuuj dalej, choć radziłabym Ci znaleźć betę. Zwróć szczególną uwagę na błędy!
Weny.

Dodane przez Maladie dnia 22-10-2009 22:17
#30

Mimo, że już dwie osoby komentowały Twoje błędy, ja też znalazłam co nie co:

- Ktoś oprócz was o tym wie?
- Dumbledore - bez wahania powiedział Potter.

Kolejność wyrazów. Powinno być tak:
- Dumbledore - powiedział Potter bez wahania.

Zawsze myślał, że ekipa trzy,a się razem.

Hę? Chyba ci chodziło o trzyma :P

Rozdział ładny, choć za krótki. Popieram Peepsyble: musisz znaleźć betę. Co do treści: Nie wiedziałam, że Syriusz był taki obrażalski :smilewinkgrin: i jestem zaskoczona wyznaniem Jamesa. Jak on w ogóle mógł opowiedzieć o tym McGonagall?
Czekam na kolejny rozdział B)

Dodane przez Alice dnia 22-10-2009 23:55
#31

Piszesz naprawdę super opowiadanie;D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału...
Ale się ciebie czepiają z tymi błędami. Co to niby jest??? Dyktando? Każdy ma prawo do robienia błędów. Ja też jak jestem pochłonięta pisaniem to czasami pomijam takie drobne błędy jakie w się dopatrujecie...

Dodane przez mooll dnia 25-10-2009 00:45
#32

ROZDZIAŁ XII




[justify]W pomieszczeniu było ciemno i cicho. Jedynie w kominku trzaskał ogień, a przez szpary w nieszczelnych oknach słychać było wycie wiatru.

Czarna, zakapturzona postać gwałtownie odwróciła się w stronę blasku ognia. W ciemności zabłysły czerwone oczy.
- Panie... - odezwał się chłopak stojący na środku pokoju. Był sam. Bał się Czarnego Pana.
- No co, Nott? - Voldemort zsunął kaptur na plecy, ukazując trupiobladą twarz o niezdrowej, zniszczonej cerze. - Przyszedłeś, zdaje się, zdać mi raport...
- T-tak... - Chłopak nie tylko nie umiał opanować drżenia głosu, ale i całego ciała. - M-misja się p-powiodła.

Czarny Pan nieznacznie się uśmiechnął.

Zanim rozpocznie swoją aktywną politykę wobec Ministerstwa, Dumbledore'a i całej czarodziejskiej społeczności, musi poczynić pewne kroki. Potem wszystko potoczy się zbyt szybko.
- Dobrze się spisałeś - szepnął Voldemort, siadając w fotelu przed kominkiem.

Podniósł dłoń o długich, kościstych palcach. Chłopaka przeszedł dreszcz. Usłyszał bowiem lekki szmer sunącego po podłodze węża.
- Moja droga Nagini - syknął do węża, uśmiechając się. - Wszystko idzie po naszej myśli... No, słucham - spojrzał na stojącego przed nim chłopaka.

Zapadła cisza.

Nott nie wiedział, czego od niego chce Czarny Pan. Zaschło mu w gardle. Czuł, że nie będzie mógł zapanować nad drżeniem głosu.
- No, mówże! - W głosie Voldemorta wyczuwał lekkie zniecierpliwienie, co nie wróżyło niczego dobrego. - Przecież cię nie zjem!

Wybuchnął śmiechem. Ale był to bardzo demoniczny śmiech, który zmroził chłopakowi krew w żyłach.
- Najwyżej zrobi to Nagini. - Tu poklepał węża po pysku, wciąż rozbawiony swoim żartem.
- P-panie - zająknął się Nott, ale opanował się, choć nie przyszło mu to łatwo. - Mamy szpiega. Potter jest na celowniku.
- Taa... - Voldemort powoli kiwnął głową.
- To jego przyjaciel. - Nott mówił coraz pewniej. Czuł, że Czarny Pan doceni jego działania.

Ten spojrzał na niego uważnie.
- Przyjaciel... - powtórzył, a jego czerwone oczy rozjarzyły się niczym dwie lampki choinkowe. - No, no, no...

W tym momencie usłyszeli skrzypnięcie desek. Podłoga w tym domu nadawała się już tylko do remontu. Co druga deska trzeszczała lub była poluzowana. Parkiet już dawno powinien zostać poddany jakiejś odnowie, ale nikt się do tego nie kwapił. Osiadłszy tu, Lord Voldemort również nie przewidywał jakiś działań w tym kierunku.

Ktoś najwyraźniej teleportował się na dole i teraz zmierzał, po równie zniszczonych co podłoga schodach, prowadzących na piętro.

W pokoju znów zaczęła dzwonić cisza, przerywana jedynie odgłosem napierającego na okna wiatru i trzaskającym ogniem w kominku.

Tom Riddle podniósł się powoli z fotela i przeszedł kilka kroków w stronę wielkiego kosza z drewnem. Sięgnął po dwa solidne polana i z impetem cisnął je na pożarcie płomieniom, po czym znów usiadł, wciąż milcząc.

W pokoju pojawiła się postać w ciemnym płaszczu, z kapturem zasuniętym tak, iż zasłaniał całą twarz.
- Jesteś, Severusie... - cichym głosem przywitał go Voldemort.
- Przepraszam za to spóźnienie, Panie... - sapnął Snape. Z trudem łapał oddech. Zdjął kaptur z głowy, odsłaniając swoją chudą twarz, którą okalały przetłuszczone, czarne włosy.
- Wybaczamy ci, prawda, Nott? - Voldemort najwyraźniej był w dobrym humorze. - Ale tylko dzięki waszej udanej misji. Spisaliście się.

Obaj chłopcy poczuli się pewniej.
- Ustalmy w takim razie, co mamy na dzień dzisiejszy - podsunął Czarny Pan, rozkoszując się swoimi powodzeniami.

Tym razem głos zabrał Snape.
- Mamy szpiega, który ma dla nas śledzić każdy ruch Pottera - powiedział wciąż jeszcze z lekką zadyszką.
- Zwłaszcza te podejrzane ruchy - sprecyzował drugi chłopak.

Voldemort tylko potakiwał, co zachęciło chłopców do kontynuacji postępów planu Czarnego Pana.
- I jest nim jego bliski przyjaciel. - Snape obserwował reakcję Voldemorta na każde ich słowo. Wydawał się zadowolony.
- Co więcej... - ciągnął Nott - powiedział nam już co nie co.

Riddle otworzył oczy i spojrzał na nich wyczekująco. W milczeniu głaskał swą przyjaciółkę po oślizłym, wężowym łbie.
- Wiemy, że Potter zachowywał się dziwnie - rzekł Snape. - Jego zachowanie zdecydowanie odbiegało od normy, jaką prezentował przez sześć lat nauki. A którą i ja zaobserwowałem.
- A jakie to zachowanie? - odezwał się Voldemort swoim syczącym, cichym głosem.
- Zwykle był arogancki, bezczelny, dokuczliwy i pewny siebie, jak mało kto. - Snape nie krył swej niechęci do rówieśnika z Gryffindoru, do którego pałał szczerą nienawiścią. - Ale zmienił się. Zaczął być uprzejmy, aktywny na lekcjach. Chyba przez tę Evans...

Tom podniósł bardzo bladą i kościstą dłoń o długich palcach, nakazując przerwanie wypowiedzi, więc chłopak zamilkł.
- Evans? - spytał, widocznie nie rozumiejąc do końca, o czym mówi Snape.
- To dziewczyna, za którą uganiał się przez te wszystkie lata - odpowiedział Nott. - A ona zawsze nim gardziła i dawała kosza.
Voldemort potarł kościsty podbródek.
- Miłość - powiedział z wyraźnym obrzydzeniem. - Ludzie mnie irytują, gdy się na nią powołują. Obrzydlistwo. Kontynuuj. Potter się zmienił przez tę dziewczynę...
- Skądinąd, szlamę - dodał Nott, jakby wypowiadał jakąś ciekawostkę.

Czarny Pan wzdrygnął się i przewrócił oczami ze zniecierpliwienia.
- Tracę szacunek dla tego młokosa - powiedział odpychającym głosem. - On na szczęście jest czystej krwi. I jego bachor również ma być. Przynajmniej nie ma kompromitacji w tej przepowiedni...

Zamilkł, dając do zrozumienia, że mają mówić dalej.
- Ta Evans powoli się do niego przekonuje - powiedział Snape, z ledwie wyczuwalną nutą żalu. - Poza tym, Potter pokłócił się ze swoim najlepszym kumplem...
- Ich tam jest czterech "super-kumpli"- powiedział Nott gwoli wyjaśnienia. - James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Pettigrew.

Czarny Pan tylko przytakiwał i zachęcał ich ruchem dłoni.
- Nazywają siebie huncwotami - dodał Snape.

Postać w fotelu parsknęła znów swym demonicznym, przerażającym śmiechem.
- Śmieszne, doprawdy.
- Jeden z nich, Lupin, jest wilkołakiem - powiedział Nott, na co Tom Riddle z aprobatą spojrzał na chłopaków. - I wszyscy są animagami.

Voldemort odchrząknął i wyciągnął się na fotelu.
- Jesteście naprawdę przydatni - pochwalił ich. - A skąd wiadomo, że to pewne informacje?
- Nasz informator, to ktoś bliski Potterowi - powiedział Snape z wyraźną dumą w głosie i efektownie zarzucił tłustymi strąkami włosów.
- Nie musicie go kryć - powiedział pobłażliwie mężczyzna siedzący w fotelu, wpatrując się w jasne płomienie. - W końcu kiedyś będę musiał go tu zaprosić.

Zapadła chwila ciszy, która przedłużając się, robiła coraz bardziej nieznośna.

Nott i Snape wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie wiedzieli, czy mogli już teraz zdradzić swojego informatora. Obiecali mu dyskrecję.

Tylko odmówić Czarnemu Panu, to rzecz zgoła najbardziej nierozważna, na jaką mogli się zdobyć.

Przez chwilę zmagali się ze sobą, próbując znaleźć optymalne wyjście i zaradzić temu dylematowi.

W końcu jednak Voldemort obdarzył ich jednym ze swoich specjalnych spojrzeń, od którego cierpła twarz, krew odpływała z głowy, a nogi miękły, odmawiając posłuszeństwa. Nie mogli dłużej zwlekać.
- To Peter Pettigrew - powiedział słabo Nott.
- Jeden z huncwotów - prawie szeptem dodał Snape.

Zobaczyli, jak bezkształtne usta Voldemorta wyginają się w grymasie, który miał być uśmiechem zadowolenia.
- Wasza praca zostanie wynagrodzona - powiedział bardziej do Nagini, niż do nich i odwrócił bladą twarz w stronę kominka, wciąż z lubością głaszcząc łeb węża.[justify]

Dodane przez Peepsyble dnia 25-10-2009 08:10
#33

- Panie... - odezwał się chłopak stojący na środku pokoju. Był sam. Bał się Czarnego Pana.

Lepiej: Był sam i panicznie bał się Czarnego Pana.

Muszę przyznać, że idzie ci coraz lepiej. Interesująco piszesz, jestem pewna, że będę tu często zaglądać.
Tylko... wiesz co mi nie pasuje? Nie pasuje mi rozmieszczenie w czasie. James i Lily dopiero zaczynają rok, nawet jeszcze do końca nie są ze sobą, a już Voldemort wie o przepowiedni i w ogóle. I skąd Severus i Nott moga wiedzieć, że Peter jest zdrajcą? Dowiedziano się o tym dopiero aż ich zdradził , a na razie nie miał kogo zdradzać, bo James i Lily, ani nie byli ze sobą, ani nie byli małżeństwem, ani nie musieli się kryć, a już na pewno nie mieli dziecka.
Jak dla mnie to trochę za wcześnie zaczęłaś z tą przepowiednią, ja bym rozwinęła pairing James/Lily. Ale pisz, pisz, zobaczymy jak się akcja rozwinie...

Edytowane przez Peepsyble dnia 25-10-2009 08:11

Dodane przez mooll dnia 25-10-2009 10:11
#34

Do Peepsyble:
1. Niewiadomo do końca, kiedy Voldemort odkrył przepowiednie. Niby fabuła jest nam znana, ale nie możemy jej umiejscowić w konkretnym czasie. Chyba, że czegoś nie wiem :P (nie wykluczam i tego)
2. W II rozdziale L.V. wyznaczył misję Nottowi i Snape'owi, by znaleźli kogoś takiego.
3. To, że oni się dowiedzieli (całe środowisko tzw. dobrych czarodziejów) dopiero po fakcie, nie wyklucza przecież, że mógł ich zdradzać wcześniej, prawda? Nie znamy tej historii od tej strony. Chyba, że znów o czymś nie wiem :P

Myślę, że wszystko się wyjaśni...

Edytowane przez mooll dnia 25-10-2009 10:12

Dodane przez Maladie dnia 25-10-2009 12:30
#35

Długo wyczekiwałam, aż napiszesz co nie co o Czarnym Panie i wreszcie się doczekałam :happy:

- No, mówże! - W głosie Voldemorta wyczuwał lekkie zniecierpliwienie, co nie wróżyło niczego dobrego. - Przecież cię nie zjem!

Wybuchnął śmiechem. Ale był to bardzo demoniczny śmiech, który zmroził chłopakowi krew w żyłach.
- Najwyżej zrobi to Nagini.

Tu nie ma żadnego błędu, tylko chodzi mi o to, iż wiedziałam, że tak właśnie napiszesz :smilewinkgrin:

Świetny rozdział, ładnie napisany stylistycznie, śmieszny i tajemniczy zarazem. Zdziwiłam się, że Glizdogon tak szybko się przekonał do Czarnego Pana. Dobrze, że pokazujesz nam tę historię także od tej czarnej strony. Czekam na ciąg dalszy... B)

Dodane przez Peepsyble dnia 25-10-2009 13:46
#36

Niewiadomo do końca, kiedy Voldemort odkrył przepowiednie. Niby fabuła jest nam znana, ale nie możemy jej umiejscowić w konkretnym czasie.

Owszem, owszem. Nie wtrącam się, pisz jak tam sobie uważasz i tak przeczytam (;>), ale jeśli o mnie chodzi to zawsze wyobrażałam to sobie tak: siódmy rok, kilka miesięcy bądź kilkanaście po zakończeniu szkoły ślub, odkrycie przepowiedni ok. rok po zakończeniu szkoły Jamesa i Lily, gdyż jak wiemy z książki Dumbledore umówił się na spotkanie z Sybillą. Jak również możemy się dowiedzieć, Sybilla w V tomie wyznała iż pracuje w szkole od 16 lat. W V tomie Harry miał 15 lat. Więc Sybilla została zatrudniona rok przed narodzeniem Harry'ego. Tak więc po ślubie tych dwojga, prawdopodobnie w wakacje Sybilla wygłasza przepowiednię, Severus donosi.
Poza tym uważam, że Voldemort by nie zwlekał długo i gdyby wiedział o Harry'm wcześniej to zabiłby go gdy ten miał kilka miesięcy a nie rok. Ale to tylko moje przypuszczenie.

Edytowane przez Peepsyble dnia 25-10-2009 13:47

Dodane przez mooll dnia 26-10-2009 13:10
#37

ROZDZIAŁ XIII



- Nie przekonasz mnie, Peter. - James spojrzał na małego blondynka przelotnie i wrócił do studiowania książki Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć (dla zaawansowanych) autorstwa Scamandera Newta. Profesor Kettleburn kazał im przygotować informacje o jednorożcach.
- Zamknij tę książkę - rzekł już nieco zrezygnowany Glizdogon. - Wszystko, co mogliśmy się dowiedzieć o tych jednorogich koniach, powiedział nam na zajęciach na czwartym roku, bodajże.
- Skoro kazał, to widocznie będzie wymagał czegoś więcej, niż tylko podstaw. - Głos Pottera zrobił się nieprzyjemny i złośliwy.

Chłopcy siedzieli w pokoju wspólnym przy oknie, podczas gdy Black odpoczywał przed kominkiem. Nie odzywali się do siebie już prawie trzy dni. Jamesa zaczęło to niepokoić.

Miał przetrzymać Syriusza, a tymczasem on zawzięcie próbował mu pokazać, że miał rację. Dlatego właśnie James na siłę starał się skupić na lekcjach, co po słynnej już rywalizacji z Evans na początku roku, nie przychodziło mu tak łatwo. Był pewien, że wyczerpał limit swoich możliwości. A mimo to, uparcie próbował się czegoś nauczyć.

Nagle go zemdliło. Z bólem głowy spojrzał za okno. Wiatr wył nieprzyjemnie za oknem, szarpiąc korony drzew Zakazanego Lasu. Przecież dopiero co mieniły się różnymi kolorami, od złota do czerwieni, a teraz już brutalnie zostały ich pozbawione. Na dworze zrobiło się posępnie i smutno.

James pomyślał, że kończy się jesień i lada dzień spadnie śnieg. Został im niecały miesiąc do Świąt. Musiał coś wymyślić, żeby się pogodzić z Blackiem. Tylko jak to zrobić, żeby wyjść obronną ręką, a nie w taki sposób, jakby przyznawał się do winy?

Przymknął oczy i zaczął rozmasowywać sobie kark.
- Rogaczu - znów podjął Peter. - Mam tego dość.

James spojrzał na kumpla. Słyszał to już wczoraj i przedwczoraj; dziś już zresztą chyba też.
- Aha - mruknął Potter. - I co w związku z tym...?
Peter wstał. James czuł, że przebrała się miarka: ten spokojny, wiecznie przytakujący Peter stracił cierpliwość.
- Wiesz co? - zaczął wojowniczo niski blodnyn, a James spojrzał na niego uważniej. - Przez te kilka dni wciąż latałem od jednego do drugiego. Chciałem, żebyście się pogodzili.

Chłopak robił się coraz bardziej zdenerwowany, a ton jego głosu nie wróżył niczego dobrego: podnosił się z każdą chwilą, aż w końcu osiągnął taką częstotliwość, że inni uczniowie znajdujący się w pokoju wspólnym, zaczęli się na nich oglądać. W pewnym momencie nawet Syriusz odwrócił głowę. Peter prawie krzyczał.
- Traktowaliście mnie jak posłańca! - krzyknął wściekły. "Powiedz Potterowi...", "Powiedz temu łajdakowi..." - przedrzeźniał głosy kumpli.

James otworzył szeroko oczy. Ich kłótnia stała się już widocznie sprawą publiczną. Co poniektórzy zatrzymywali się, by posłuchać. Inni znów przysiadywali niedaleko nich i nadstawiali uszu.

Potterowi zrobiło się głupio. Chciał, by Peter już przestał, by ściszył głos. Ale ten się dopiero rozkręcał.
- ... i to mają być przyjaciele! - sarknął i zaśmiał się szyderczo. - Taka ekipa, która nigdy się nie rozpadnie. Ha-ha!

James poczuł, że gorzka prawda, którą mu teraz bezceremonialnie prezentuje kumpel, przenika jego świadomość.
- Ale czemu mi to mówisz?! - warknął głośniej niż zamierzał James.

Oczy Petera przybrał kształt galeonów, po czym nagle zwęziły się, a policzki spurpurowiały.
O, nie..., pomyślał Potter, zły ruch...
- CO?! - krzyknął rozjuszony Glizdogon. - To dotyczy was obydwóch. OBYDWÓCH!!!
- Tymczasem wydzierasz się na mnie, tak?! - odparował Potter, w którym również zaczynało się gotować. Nie musiał, oczywiście. Peter miał rację. Ale czuł, że to niesprawiedliwe uświadamiać tylko jedną stronę.

Prawie słyszał, jak kumpel zgrzyta zębami i widział, że ręce bardzo mu się trzęsły.

Glizdogon odwrócił się na pięcie w stronę Syriusza. Ten patrzył przerażony na chłopaków, ale nic nie zrobił, ani nie powiedział.

Pettigrew, z trudem łapiąc oddech, spakował swoje rzeczy i ruszył do dormitorium, trzaskając za sobą drzwiami.

Atmosfera w pokoju wspólnym gęstniała w zastraszającym tempie. Część gapiów zaczynała się ulatniać, aż pomieszczenie wyludniło się prawie całkiem. Zapadła irytująca cisza, która powoli stawała się coraz bardziej niezręczna. Potter czuł, że się od niej pochoruje.

I w tym momencie obraz drgnął, ukazując trzy dziewczęce postacie, roześmiane i beztroskie.

Jeszcze ich mi tu brakowało..., pomyślał James, rozpoznając w dziewczynach Lily, Dorcas i Danielle.

Evans szybko zorientowała się w sytuacji. Zamilkła, szturchając Dorcas, by przestała się śmiać. Danielle z kolei, podeszła szybkim krokiem do Blacka, zanim Lily zdążyła ją powstrzymać.

Napięcie zdecydowanie rosło.
Potter spojrzał na Evans, która obserwowała scenkę przed kominkiem.

Była dziś ubrana w wąskie jeansy i obcisłą granatową bluzkę, na którą narzuciła ciemnoturkusową tunikę na ramiączkach. Wyglądała prześlicznie z rozpuszczonymi włosami, które tylko wsuwkami upięła z boku, by jej nie przeszkadzały. Mimo to, kilka niesfornych kosmyków opadało na jej czoło i oczy, lecz dziewczyna zdawała się tego nie dostrzegać.
- Blacky... - zaszczebiotała Danielle i usiadła obok niego przed kominkiem.

Syriusz spojrzał na nią jak na wariatkę. Zdecydowanie nie umiał się odnaleźć w tej sytuacji.
- A tobie się coś dziś dzieje? - spytał, odsuwając się od niej.

Danielle nie ustępowała i z uśmiechem przysunęła się bliżej.
- Powiedz, jaką chcesz wiązankę?

Po minie Blacka można było wywnioskować, że przestaje rozumieć otaczającą go rzeczywistość.
- Takie niezrównoważenie się leczy, Dan - odparował jej, posyłając spojrzenie pełne pogardy i politowania.

Dziewczyna parsknęła perlistym śmiechem, szczerze ubawiona.
- Nie jestem ślepa, kochanieńki! - mrugnęła do niego. - A nawet jakbym była, to i tak bym zauważyła, że się tu szykuje rzeź huncwotów!

Lily i Dorcas spojrzały po sobie. Wszyscy zdawali się uczestniczyć w całym zajściu. Evans przeniosła wzrok z przyjaciółki na Pottera. Ich spojrzenia spotkały się, a chłopak poczuł, że serce zabiło mu mocniej, jakby chciało przypomnieć o swoim istnieniu.

James przełknął ślinę. Czuł, że lekko się czerwieni. Kiedy z powrotem przeniósł wzrok na Blacka i Danielle, kątem oka zauważył, że Lily zmierza ku nie niemu, ciągnąc za sobą Dorcas.

Serce przyspieszyło, a śpiące motyle zerwały się do lotu i wypełniły mu cały żołądek.

Dziewczyny usiadł przy jego stoliku.
- Pierwszy raz widzę taką scysję między wami - powiedziała jakby nigdy nic Lily.
- Oskarżył mnie - wydusił z trudem Potter i spojrzał na dziewczynę.

Jej jasnozielone oczy w kształcie migdałów wyrażały szczery niepokój. Taka sytuacja zdecydowanie odbiegała od normy życia codziennego Gryffindoru.
- To długa historia - dodał po chwili James i machnął ręką. - Zbyt długa.

Zanim doszedłby do meritum sprawy, musiałby jej wiele wytłumaczyć. A przede wszystkim wyjawić tajemnicę. Wolał ją w naturalny sposób zbyć zmęczeniem.

Przeniósł wzrok na parkę siedzącą przed kominkiem.
- ... nie musiałaś wyjeżdżać z tą wiązanką! - ofuknął dziewczynę Syriusz. - Założyłaś, że to ja zginę, co?

Danielle przewróciła oczami.
- Przyniosłabym wam obu. Ale to ciebie zapytałam o zdanie. Mógłbyś to docenić - warknęła, tracąc najwyraźniej cierpliwość.

Black zagapił się na skaczące po polanach płomienie w kominku.
- Ej, tworzycie tu coś niezdrowego, Blacky - odezwała się ponownie dziewczyna.
- To on tworzy - syknął Syriusz. - I do jasnej... Anielki! Przestań z tym Blacky. Bo mnie krew zalewa!

Danielle zaśmiała się, szczerze ubawiona i odwróciła się w stronę siedzącej przy stoliku trójce:
- Słuchajcie, jest już nieźle! Zaczyna reagować na "Blacky".

Lily i Dorcas uśmiechnęły się. James też miał ochotę, ale powstrzymał się. Musiał chociaż zatrzymać pozory.
- Blackuś - ciągnęła przymilnie Danielle. - Wyglądasz na bardzo spiętego...

Syriusz w widoczny sposób zagotował się w środku i spojrzał na dziewczynę wzrokiem mordercy.
- A może tak, Danielluś, odwalisz się od zmęczonego Blackusia?! - warknął, mrużąc oczy.
- Ależ kochanie! - Danielle kontynuowała tę wymianę subtelnych zdrobnień.

Otworzyła oczy w udawanym zdumieniu, po czym jej twarz zmieniła wyraz, jakby przypomniała sobie o czymś. - Hej, byłeś mi coś winny...!

Black poczerwieniał na twarzy i spuścił wzrok.
- Myślałem, że zapomniałaś... - szepnął.

Trójka siedząca pod oknem wymieniła zdziwione spojrzenia, nie wtrącając się do rozmowy. Widocznie ani dziewczyny, ani James, nie wiedzieli o jakiejś tajemnicy Blacka i Danielle.
- Och... - Dziewczyna udała, że czymś się zmartwiła. - Zapomniałam! Veri może się dowiedzieć...
- Nie mów tak o niej! - warknął chłopak, na co Danielle uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Przestałbyś udawać, że coś do niej czujesz.

James był coraz bardziej skołowany. Lily, jak się zdążył zorientować, też niewiele rozumiała po tej wymianie zdań.

Danielle podniosła się z podłogi i przeciągnęła z uśmiechem.
- Blacky był ze mną umówiony - zwróciła się z niewinnym uśmiechem w stronę dziewczyn i Pottera.
- Nie. Mów. Do. Mnie. Blacky. - Syriusz ledwo nad sobą panował.

Dziewczyna chwyciła się pod boki, a jej twarz była teraz bardzo poważna.
- No dobra. Koniec z tymi farmazonami! Słońce.

Black tylko zazgrzytał zębami. Po czym nadął się nieoczekiwanie i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Danielle zawtórowała mu.

Lily, Dorcas i James spojrzeli po sobie.
- Chyba jestem w innym wymiarze - powiedział James, wciąż patrząc na śmiejącą się parę.
- No... - przytaknęły mu dziewczyny.
- Blacky?! - powtórzył James, unosząc w górę jedną brew, po czym uśmiechnął się. - To trochę jak: Łapciuniu.

Syriusz spojrzał na Pottera okrągłymi oczyma i o mało co, nie przewrócił się ze śmiechu.
- Rogasieńku! - zawołał, naśladując dziewczęcy głos.
Potter ryknął śmiechem, a za nim dziewczyny.
- Jak dla mnie, to oni mają jakieś podejrzane dojścia - powiedziała Dorcas do Lily, wciąż śmiejąc się. - Czy wy macie jakieś używki z przemytu, chłopcy?

Potter chwycił się za brzuch, bo od śmiechu zaczął go boleć.
- Dość, bo skonam ze śmiechu! - zawył Syriusz.

Wszyscy sapiąc, próbowali dojść do siebie. Kiedy już się nieco uspokoili, Jamesowi znów stanął przed oczami obraz sprzed kwadransa, kiedy męczyli się, patrząc na siebie.

Black chyba czuł podobnie, bo również spoważniał i wpatrywał się w Pottera uważnie. Wstali równocześnie. Byli zaskoczeni nie tylko własną reakcją, ale i tym, jak tak bardzo byli do siebie podobni, że nawet instynktownie zachowywali się w ten sam sposób.

Zaczęli iść ku sobie. Zatrzymali się w odległości około trzech kroków od siebie. Obaj czekali. Nie wiedzieli za bardzo, na co.

James czuł, jak wzbierają w nim emocje. Chciał powiedzieć cokolwiek, ale coś go powstrzymywało. Zaschło mu w ustach, a w gardle uwięzły słowa.

Naraz oboje wyciągnęli ręce ku sobie.

Było to tak nienaturalne, że gdyby nie świadkowie, pewnie nikt by im nie uwierzył. Ale nie padli sobie w ramiona. Spojrzeli po prostu na siebie, a ich oczy przenikały się wzajemnie, rozumiejąc co ten drugi czuje. Słowa nie były tu potrzebne. Męskie przeprosiny nie są mokre od łez, ciepłe od przytuleń, ani obfitujące w słowa.




_._._._._._._._._._._

W tym miejscu chciałabym podziękować komuś, bez kogo ten rozdział nie pojawiłby się. Wiem, to było trywialne; rodem z gali oskarowej :P.
Ale jest pewna osóbka, której winna jestem podziękowanie. Aniu - masz u mnie sok [sic!], za przegląd rozdziału! :]

Edytowane przez mooll dnia 27-10-2009 09:15

Dodane przez Peepsyble dnia 26-10-2009 15:43
#38

James pomyślał, że kończy się jesień i lada dzień spadnie śnieg

Ja bym zapisała tak:
Kończy się jesień, pomyślał James. Lada dzień spadnie śnieg.

- Nie jestem ślepa, Kochanieńki!

Z małej litery "kochanieńki".

- Ależ Kochanie!

To samo.

Coraz bardzo zaczyna mi się podobać. Akcja się rozwija. Kolejny raz powiem, że masz bardzo ładny styl. Podoba mi się.
Spodobał mi się pomysł z tą sceną kiedy wchodzą dziewczyny. Wieniec? Boskie. Zdrobnienia też niczego sobie. Łapciunio przejdzie do historii. ; d

Dodane przez mooll dnia 28-10-2009 17:24
#39

ROZDZIAŁ XIV



James pchnął ciężkie drzwi do Wielkiej Sali. Na śniadanie byli już spóźnieni. Zaledwie dziesięć minut dzieliło ich od pierwszej lekcji, którą była Opieka nad magicznymi stworzeniami z profesorem Kettleburnem.
- Szybko, Łapciuniu - szepnął James, akcentując specyficznie ostatnie słowo.
- Och...! Zamknij się! - warknął Black. - Cóż poradzę, że Dan tak mnie urządziła z tymi swoimi zdrobnieńkami.

Syriusz skrzywił się, jakby go zemdliło.
- Dan? - powtórzył z tajemniczym uśmiechem Potter.
- Eee... - speszył się Syriusz i od razu zmienił temat. - Weź jakąś bułkę i spadamy. Ten facet jest zdolny odjąć nam punkty za minimalne spóźnienie.
- Nieznośny jest, to fakt - przytaknął James, sięgając po francuskiego rogalika i wkładając połowę do ust. Drugą ręką chwycił na zapas kolejnego.
- Żebyś czasem nie zasłabł! - Black pokręcił głową, udając oburzenie na widok łakomstwa przyjaciela.
- Uhm... - Pełne usta nie pozwalały na swobodną wymowę, więc James tylko wzruszył ramionami.

Kiedy dotarli już do drzwi w Sali Wejściowej, Potter odzyskał mowę:
- A gdzie Lupin? Mieli go już wczoraj wypuścić!
- Wiem... - zasępił się Black. - Może nie czuł się za dobrze... Miejmy nadzieję, że zobaczymy go na zajęciach.
- Glizdek dał wczoraj nieźle po garach - palnął Potter.
- Nie, żebyśmy czasem mieli coś z tym wspólnego! - niewinnym głosem powiedział Black.

James westchnął.
- To nasza wina. - Poczuł, jak wzbierają w nim wyrzuty sumienia.

Do tego czasu nie zdawał sobie sprawy z tego, jak daleko posunęła się jego metamorfoza. Myślał, że ogranicza się wyłącznie do podstaw kultury. I to oczywiście, jeśli sytuacja tego wymaga. Czytaj: Evans w pobliżu.

Tymczasem, cała akcja po prostu wymknęła mu się spod kontroli. W nauce też zrobił postępy: w ogóle zaczął sięgać po książki. Przedtem nie robił tego zbyt często. Był na tyle zdolny, że radził sobie nawet, gdy zasób jego wiedzy na dany temat był bardzo okrojony.

Poza tym, przestał odczuwać potrzebę żartowania sobie w specyficzny dla siebie sposób. Smark od tego czasu cieszył się niewątpliwie dużą swobodą.

Ale najważniejsza zmiana zaszła chyba w sposobie komunikowania się z Lily Evans. Ta wiecznie poukładana dziewczyna, o wzorowym zachowaniu i wynikach w nauce powyżej przeciętnych, zazwyczaj gardziła nim. Pewny siebie ścigający Gryfonów, spragniony wiecznego aplauzu i bycia w centrum zainteresowania, stał się nagle spokojnym, porządnym uczniem, o nienagannym obyciu. Już nie mierzwił sobie włosów na widok rudej piękności, ani nie częstował jej na "dzień dobry" niesmacznymi próbami podrywu na wręcz prymitywnym poziomie.

Co dziwniejsze, zauważył, że to na nią działa. Jest wobec niego milsza, czasem się nawet uśmiechnie. Serce rosło mu w piersi na myśl, że zaczyna się układać. Bał się przy niej oddychać, żeby znów czegoś nie spaprać.

Jego lękliwość widocznie stała się dla niej zauważalna, gdyż pewnego listopadowego dnia, zagadała go sama, gdy siedział w pokoju wspólnym, czytając zadane fragmenty na zajęcia. Nikogo już o tej porze nie było. Evans właśnie pojawiła się w przejściu za obrazem Grubej Damy.
- Potter, ty tu? - uśmiechnęła się, zdziwiona jego obecnością.
- A to ci niespodzianka, co Evans? - Prawie na nią nie spojrzał.

I znów te pozory. Chciał na nią chociaż zerknąć, zobaczyć jak wygląda. To co, że widział ją tego dnia już z tuzin razy. Motylki znowu całą chmarą uniosły mu ciężki żołądek.

Nerwowo przełknął ślinę, ale nie podniósł głowy znad książki. Oczywiście udawał w tym momencie, że czyta, a lektura jest bardzo zajmująca. Prawda była taka, że nawet nie widział liter.
- Cała Prawda O Legendzie Kwintopedów? - przeczytała na głos.

O mało nie podskoczył. Nie miał pojęcia, że do niego podeszła. Serce podskoczyło mu do gardła. Znów przełknął ślinę. Bał się podnieść oczy, by nie spłonąć żywcem purpurą.

Poprawił tylko okulary, maskując swoje zdenerwowanie.
- Nie wiedziałam, że cię to interesuje - spojrzała na niego coraz bardziej zaskoczona. - I do tego czytasz to o takiej porze... No, no, no...

Zapadła chwila ciszy.

Potter czuł, że powinien coś powiedzieć, ale - oczywiście - nie był w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Obawiał się, że z czymś wypali i znów wszystkie jego starania pójdą na marne.

Lily usiadła naprzeciwko niego, wyraźnie zaintrygowana całą sytuacją i uważnie mu się przyglądała.

Ten natomiast, powoli przyzwyczajał się do jej obecności. Motyle łaskotały go już tylko bardzo lekko, w granicach przyzwoitości.
- Tak się składa, że mamy to na zadanie - powiedział chłopak, siląc się na obojętność.

Evans wyprostowała się gwałtownie.
- To ty mówisz? - zaśmiała się rezolutnie.

Potter podniósł na nią wzrok. Ale nie był to wzrok z kategorii tych ponętnych i zachęcających. To był ten, z cyklu morderczych i wyrażających chęć uduszenia w trybie natychmiastowym.
- Daj spokój, Potter! - prychnęła, wciąż się śmiejąc. - Dziwnie się zachowujesz. Ktoś ci to już mówił?
Wszyscy, po sto razy. Tak na oko, rzecz jasna, pomyślał James.
- Skąd! - zaprzeczył gorliwie. - A kto miałby to niby zauważyć?

Lily spojrzała w stronę kominka, w którym jeszcze żarzyły się niedopałki. Uśmiechnęła się, mrużąc zielone oczy.
- Gdzie twój charakterek? - Evans uniosła brwi tak, że jej czoło zmarszczyło się. - A twoje zaczepki? Co z tzw. zadręczaniem Seva?
- Skończ przy mnie z tym Sevem, bo jakoś nie umiem tego strawić - nie mógł się powstrzymać. - Nie musisz od razu przechodzić na "Smarka" - uśmiechnął się dobrodusznie. - Wystarczy: Snape.
- Jakiś ty łaskawy - przewróciła oczami. - No, ale twoje podejście do nauki, musisz przyznać, uległo jakimś szeroko zakrojonym reformom. Zwłaszcza, jak cię tu z taką książką zobaczyłam o tej porze, miałam ochotę zapytać, do jakiej to sekty wstąpiłeś? Bo nie wydaje mi się, aby to wszystko było wynikiem ewolucji. I do tego samej z siebie.

James parsknął śmiechem. Konkluzje Evans bardzo go rozbawiły.
- Nie śmiej się! - Lily udała, że się gniewa i posłała mu przyjaznego kuksańca w ramię. - Naprawdę sporo ludzi o tym gadało!
- O! - Potter też udawał zaskoczenie. Widział przecież, jak się na niego co poniektórzy gapią, albo szepczą, gdy przechodzi obok. - A ty może o tym gadałaś?

Lily tylko z uśmiechem pokręciła głową.

Nie naburmuszyła się, pomyślał, czyli żart został odebrany pozytywnie... Uff...
- A już myślałam, że ktoś ci zrobił pranie mózgu! - Evans chwyciła się ręką za serce, przesadnie pokazując, że odetchnęła z ulgą.

Spojrzał na nią zdziwiony.
- No co? - zaśmiała się wesoło, ukazując białe, równe zęby.

James nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się tajemniczo, myśląc, że coś z tej jego zadziorności musi ją pociągać...

* * *



- Ziemia, do Rogasieńka! - Black pomachał Jamesowi przed oczyma.

Potter zamrugał i wrócił do rzeczywistości. Spojrzał na przyjaciela trochę zdezorientowanym wzrokiem.
- Ale miałeś odlot, stary... - pokręcił głową Syriusz. - Gdzieś ty był? Na Marsie, czy czymś takim?
- Raczej na Czymś-Takim - odparł James, bo Marsem swych wspomnień nie mógł nazwać.

Siedzieli na polanie przed wejściem do Zakazanego Lasu. Profesor Kettleburn miał im pokazać jednorożca. Wcześniej wszystko przerabiali w teorii, ale teraz mogli podziwiać to zwierzę na żywo.
- Czyli, jak już powiedziałem wcześniej, zobaczycie sobie to zwierzę bogów - powiedział z rozmarzeniem nauczyciel. - Za mną, kochani.

Cała klasa podniosła się z wilgotnej ziemi. Dziewczyny zaczęły mimowolnie się otrzepywać. Profesor ostrożnie zaczął zagłębiać się między drzewa, a uczniowie podążali za nim krok w krok.

Dopiero teraz Potter zauważył, że koło nich stoi jeszcze blady, ale uśmiechnięty Remus.
- Jak się czujesz, chłopie? - spytał go James.
- Już dobrze - odparł. - W sumie zaczęło mi się tam nudzić. Już powoli tęskniłem za nauką.

Syriusz pokręcił głową z dezaprobatą.
- Pochorowałbyś się tam jeszcze. Takie niezdrowe myśli...!
- A mówią, że to Skrzydło Szpitalne, nie? - usłyszeli z boku.

James, Syriusz i Remus odwrócili głowy w stronę, z której dochodził głos. Ku ich zaskoczeniu, to Peter podszedł i zagadał do nich.

Wszyscy zaśmiali się w dość nienaturalny sposób.
- Przepraszam was za moje zachowanie... - powiedział Pettigrew, unikając ich spojrzeń. - Zwłaszcza, że się pogodziliście...

Syriusz szturchnął Petera przyjaźnie w bok, a James objął go ramieniem.
- Jak widać, jesteśmy niezniszczalną ekipą, Glizdogonie - mrugnął do niego przyjaźnie.

Lupin tylko się uśmiechnął.

Wszyscy podążyli za profesorem w gąszcz Zakazanego Lasu, który - skądinąd - był huncwotom znany.

Tu nawet w południe panował lekki półmrok. To drzewa przez swoje gęste i rozłożyste korony nie wpuszczały zbyt wiele światła. Wiele zwierząt czmychało głębiej w Las na dźwięk zbliżających się kroków.

Nagle ich oczom ukazała się niewielka polanka. Była jednym z jaśniejszych miejsc w Lesie.

James spostrzegł, że na środku jest mała zagroda, której dotąd nie widział. Odwrócił się w stronę kumpli. Z ich min wyczytał, że oni również nie przypominają sobie, by tu była.
- Cóż za poświęcenie - sarknął Black, kręcąc głową. - Budować ogrodzenie w Zakazanym Lesie...

Remus spojrzał na Blacka.
- A ty ostatnio jesteś coraz bardziej złośliwy i cyniczny. - Miało to zabrzmieć pół żartem, pół serio.
- Prawdziwy przyjemniaczek - parsknął James.

Syriusz obruszył się, zaplatając ręce na piersi.
- No bo jak się mnie wystawia na próbę...! - poskarżył się Lupinowi, na co ten szczerze się roześmiał.
- Łapciunio ma rację - powiedział Potter. - Facet zadał sobie wiele trudu z tym ogrodzeniem...

Remus trącił Syriusza w żebro, mrugając znacząco.
- Wasze relacje się poprawiły, co?
- Daj mi spokój! - pokręcił głową Black. - Odkąd Dan wyleciała z tymi zdrobnieniami, nie mogę się opędzić.
- Dan...? - Remus zrobił minę, jakby czegoś tu nie rozumiał, ale napotykając znaczące spojrzenie Jamesa, chrząknął i dodał: - Lepsze to, niż ciągłe zżymanie się... Prawda, Blacky?
- O! - Syriusz podskoczył jak oparzony. - Tak właśnie mnie nazywała! Mała jędza.

Chłopak zgrzytnął zębami z miną wyrażającą stan totalnego zamulenia. Widać było, że właśnie wyobraża sobie, co zrobi dziewczynie za te przymilne ksywki, gdy tylko ją dorwie.

Tymczasem, klasa zatrzymała się przed zagrodą i wstrzymała oddech na widok śnieżnobiałego konia, którego lśniąca sierść odbijała promienie słoneczne.
- Kochani! - zaczął nauczyciel. - Macie przed sobą piękny okaz jednorożca. Złapanie go i zmuszenie do pozostania w tym miejscu nie było łatwe. Z natury bowiem, te zwierzęta są po prostu niedoścignione w biegu. Istnieją inne sposoby. Jednorożce są z natury bardzo łagodne i mądre. Potrafią rozumieć. Ale to tylko jedne z niewielu ich... cech, że tak powiem. Poprosiłem was o przygotowanie się na te zajęcia... Spójrzcie na niego.

Tu Kettleburn wskazał dłonią na zagrodę i wszyscy wbili wzrok w białego konia.
- Co mi o nim powiecie?

Zapadła grobowa cisza. Potter zaczął się trochę wiercić.
- Nikt się nie przygotował? - spytał zaskoczony. - To, że teorię braliśmy trzy lata temu, nie zwalnia was wcale z konieczności posiadania choćby podstawowych informacji. Zwłaszcza, że zapowiedziałem, z czego należy się przygotować.
- Ty to czytałeś - szepnął Peter do Jamesa. - Widziałem. Powiedz coś!

James jęknął. Znów wyjdzie na kujona. Chciał już z tym skończyć, zwłaszcza, że już dawno zakończył praktykowanie nadaktywności, by zwrócić uwagę Evans. No i druga rzecz: Lily tu nie było.

Z bólem serca podniósł rękę.
- No, pan Potter może uratuje wasz honor - powiedział nauczyciel.
- Od czego mam zacząć? - spytał chłopak z niewyraźną miną. Nie uśmiechało mu się ratowanie honoru tych, którzy naukę mieli gdzieś i liczyli, że on ich wybawi. Ale nie chciał odmawiać huncwotom.
- Może od nazwy - rzekł Kettleburn. - Co nam pan może o niej powiedzieć?

Potter westchnął. Od nazwy..., powtórzył w myślach.
- Jednorożec, to inaczej osioł indyjski, koń indyjski czy kartazoon. Tak je nazywano pierwotnie - powiedział James. Pamiętał, że zaskoczył go fakt, iż ten piękny koń utożsamiany był z osłem.
- Doskonale! - ucieszył się nauczyciel. - Ma pan rację. Dopiero z czasem przyjęto nazwę grecką, czyli monoceros, a później też rzymską unicornis. Od niej z kolei, wzięły się inne - angielska unicorn, hiszpańska unicornio, niemiecka Einhorn, rosyjska odinorog, czy francuska licorne. Aha, jeszcze róg jednorożca też ma swoją nazwę: alicornus. No, ponieważ uratował pan honor zebranych tu leniów, przyznam Gryffindorowi piętnaście punktów.

Syriusz z aprobatą spojrzał na Pottera, a Peter posłał mu przyjaznego kuksańca w bok.
- No, a teraz trochę historii - rzekł nauczyciel Opieki nad magicznymi stworzeniami. - Na przełomie piątego i czwartego wieku przed naszą erą, pewien Grek, który nazywał się Ktezjasz, przekazał światu pierwszy wizerunek jednorożca i zawarł go w dziele Indica, które napisał po pobycie na dworze Artakserksesa II, perskiego króla. Nie wiadomo, czy widział go wówczas. Opis jednak jest zbyt dokładny i zgodny, jak na wytwór wyobraźni. Według Ktezjasza jednorożec to właśnie biały osioł indyjski, który wyglądem był zbliżony do potężnego konia, z czerwonym łbem i niebieskimi oczami, między którymi sterczał na czole długi na łokieć róg. Ten również był wielobarwny: u nasady biały, w środkowej części czarny, zaś na ostrym czubie krwistoczerwony. Jak widać, jeśli chodzi o kolory, to nasz Ktezjasz nieco przekoloryzował. - Nauczyciel zaśmiał się ze swojego dowcipu.
- No. - Kettleburn uspokoił się nieco. - Zwierzę to jednak zawsze w tych wszystkich opisach miało jeden róg, zawsze było podobne do konia, ewentualnie muła, i zawsze jadło mięso. Tak, tak jednorożce jadły mięso, o czym często zapominamy! Pamiętajmy, że nie znamy żadnego źródła, które mówiłoby nam, czy dane informacje pochodzą z obserwacji starożytnych mugoli, czy czarodziejów. Bardzo możliwe, że kiedyś nie było wiadomo, jak radzić sobie z odseparowaniem tych obu światów i taki mugol mógł zobaczyć co nie co, lub przeczytać.

Następnym, który opisał jednorożca, był Megastenes, podróżnik i geograf zarazem, wysłany do Indii w misji dyplomatycznej przez syryjskiego króla Seleukosa I Nikatora. I według niego jednorożec był płowym koniem z gęstą grzywą. Miał na głowie róg, czarno zabarwiony na końcu i skręcony - jak widać, zupełnie inaczej, niż u Ktezjaszowego jednorożca - oraz słoniowate nogi i świński ogon. Zwierzę to było na co dzień bardzo agresywne i jadło mięso. Łagodniało zaś w okresie rui, zwłaszcza w obecności dziewic...

Tu oczywiście roześmiała się cicho męska część klasy, na co dziewczęta od razu wydały okrzyki oburzenia na tak prymitywne zachowanie chłopaków.
- Ciii...! - uciszył towarzystwo nauczyciel. - Kto mi powie, kiedy zaczęto mówić, że róg jednorożca stanowi antidotum na wszelkie trucizny?

James poczuł, że znów wszyscy czekają, aż on coś powie. Zirytowany podniósł w górę rękę.
- No, pan Potter błyszczy - skomentował nauczyciel. - Proszę, proszę...

Chłopak tylko mruknął do huncwotów coś o rychłej śmierci, która ma nastąpić w skutek jego krwawej zemsty i powiedział, siląc się na spokój:
- Chyba Klaudiusz Aurelian coś takiego napisał.
- Drugi, trzeci wiek naszej ery, zgadza się. - Kettleburn pochwalił Jamesa. - A pamięta pan może jakież to miał właściwości?

Potter popatrzył na nauczyciela zdumiony. Przecież dopiero, co sam o nich powiedział. Reszta klasy chyba również to zauważyła.
- No, był antidotum na trucizny... - powiedział powoli.
- Oczywiście! - uśmiechnął się Kettleburn. - Przyglądnijcie mu się uważnie...

James spojrzał na swoich towarzyszy.
- Nie, no skleroza się szerzy w Hogwarcie - powiedział Black, patrząc z politowaniem na nauczyciela. - Właśnie dlatego nikt się nie przygotowuje, Rogaczusiu. On i tak zapomina.
Potter westchnął. Ale punkty i tak zarobił. Pomimo biednej sklerozy belfra.
- Pamiętajcie - znów podjął nauczyciel. - To stworzenie jest niewinne. Jeśli ktoś by go zabił, zostaje przeklęty. Nie liczy się tu żadna idea. Mimo, iż jego krew zapewnia życie, człowiek który dokona zbrodni pozostaje na zawsze przeklęty...

Nauczyciel zmartwił się swoimi słowami i westchnął.
- Miałem wam jeszcze coś pokazać, ale za bardzo mnie to przygnębiło... - powiedział smutno i ruszył w stronę Lasu, a za nim pozostali uczniowie.
- No i cały Kettleburn - podsumował Black. - Emerytura już na niego czeka. Nie wiem, co on tu jeszcze robi.
- Jesteś niesprawiedliwy - zaoponował Remus. - Jakbyś ty lubił to, co on, nie zrezygnowałbyś tak łatwo.
- No, to prawda - przyznał Syriusz.

James uśmiechnął się. Skleroza, czy nie, Opieka nad magicznymi stworzeniami czy inna lekcja... To nie jest istotne. Ważne, że znów są razem. Wszyscy: Lupin jest zdrowy, Peter przestał się dąsać i on pogodził się z Łapą. Przeszło mu przez myśl, że robi się sentymentalny. Co z tego? spytał siebie, Co z tego...
Teraz, jedyne o czym myślał, to plan, który zdążył obmyślić na początku zajęć. Podejmie kolejną próbę umówienia się z Evans. Ciekawe, co teraz mu powie...


_._._._._._._._._._._._._

To już chyba będzie tradycją, że w tym miejscy podziękowania będę składać Ani ;). Wiadomo, za co xD. Dzięki, że czytasz te moje wypocinki! :)

Edytowane przez mooll dnia 28-10-2009 21:11

Dodane przez Peepsyble dnia 28-10-2009 20:30
#40

Eee... - speszył się Syriusz i od razu zmienił temat:

Po "temat" kropka, nie dwukropek.

Co z tzw. zadręczaniem Seva?

Tutaj "tak zwanym", bo jest to w formie wypowiedzi.

Wystarczy: "Snape".

Wystarczy Snape lub wystarczy "Snape".

Co z tego?spytał siebie, Co z tego...

Spacja.

Masz betę? Jak nie, to przemyśl to. Beta pomaga, ale ja nie odmówię wytykania błędów, jeśli się takowe znajdą.
Dobrze ci idzie, pisz, pisz. James zaprosi Lily na randkę? Będzie się działo.
Hm... myśle czy to napisac czy nie, ale jednak napiszę. Nie przepadam za twoją Lily. Jak jest o niej mowa, przed oczami widzę wysoką, dziewczynę, wcale nie taką delikatną, z groźnym wyrazem twarzy. Dodaj jej trochę humoru, niech ona też ma uczucia. Zawstydzenie, zażenowanie... Dodaj jej śmiechu, zadziorności.
Weny.

Dodane przez mooll dnia 30-10-2009 19:15
#41

ROZDZIAŁ XV


James otworzył ciężkie powieki, ale szybko je zamknął. Nie widział siebie na zajęciach tego dnia. Wczoraj znów wymknęli się do Trzech Mioteł na piwo kremowe. Niestety, nie udało im się dokładnie oszacować, na ile mogą sobie pozwolić, toteż pozwolili sobie chyba na zbyt dużo.

Usłyszał z łóżka obok, że Syriusz również pamięta wczorajszy wypad.
- Kto zaświecił światło? - warknął zaspanym głosem Peter. Czyli on też ma dobre wspomnienia. - Zero litości dla maluczkich...
- Za dużo tego złota w płynie. - Syriusz mruknął ochryple zza kotarki swojego łóżka.

James zmusił się, żeby otworzyć oczy i zbadać sprawę. Rzeczywiście było jaśniej niż zwykle, ale bynajmniej nie dlatego, że ktoś zaświecił światło. W nocy spadł śnieg.
- Mamy zimę - wychrypiał i opadł ciężko na poduszki. Wiedział, że lekcje będą męczarnią.
- Zabiję ją. - Tym razem odezwało się środkowe łóżko, w którym spał Lupin. On wczoraj również się dobrze bawił.
- Powodzenia, Lunatyku - parsknął ochryple Black i ze wszystkich łóżek z kolumienkami odezwały się zaspane charczenia, które miały być docelowo śmiechem.
- Nie wstanę na lekcje - zwierzył się James w końcu.
- To było niezłe. Nabijasz się ze mnie, a sam nie jesteś lepszy - zaśmiał się w głos Lupin.

James nie wiedział, o co mu chodzi. Ale reszta chyba tak, bo znów ryknęła śmiechem.
- No co? - domagał się wyjaśnień.
- Sobota, Rogasiu! - odpowiedział mu Peter.

Potter wydał z siebie niski rechot. Dzisiaj wszyscy byli udani. Zastanawiał się, jak zniosły to dziewczyny.

Tak się jakoś złożyło, że one również poszły z nimi do Trzech Mioteł. Dorcas nie piła tyle, bo źle się czuła i poszła tylko dla tak zwanego towarzystwa. Danielle kokietowała Łapę przez cały czas, tak więc oboje mieli miły wieczór. Za to Lily wyglądała, jakby dawno się tak nie bawiła. Wszyscy się śmiali i opowiadali zabawne historie, zamawiając kremowe piwo jedno za drugim.

James przywołał w pamięci obraz pani prefekt w pubie. Była taka wyluzowana, swobodna...

Przypomniał sobie Lily Evans sprzed roku: zimną i gardzącą nimi, dającą im do zrozumienia, że nigdy się nie polubią. Teraz wszystko się zmieniło. W myślach postanowił, że to właśnie dziś spróbuje się z nią umówić. Oczywiście, jak dojdzie do siebie. Na szczęście dziś jest sobota, jak już mu to zdążono uświadomić.

Kiedy minęło południe, banda huncwotów zebrała się w sobie, by zejść na obiad. Śniadanie odpuścili sobie bez większego żalu. Nawet Potter, co oczywiście było zaskoczeniem głównie dla niego samego.

W pokoju wspólnym spotkali Dorcas i Danielle, które siedziały przed kominkiem z kubkami napełnionymi prawdopodobnie herbatą.
- Witajcie, kobiety... - smętnie przywitał się Black.

Odwróciły się i blado uśmiechnęły. Dorcas była oczywiście w lepszym stanie. Siedziała głównie dla towarzystwa.
- Usiądziecie? - spytała Danielle, wskazując miejsce obok.
- Zmierzamy na dół, żeby coś wrzucić na ruszt - powiedział Lupin.

Na te słowa, Danielle zrobiła minę, jakby brało ją na wymioty.
- Nie mów mi o jedzeniu...
- Aż tak źle? - spytał Potter. - A gdzie macie Evans?

Bardzo chciał, żeby zabrzmiało to naturalnie, ale oczywiście Danielle od razu wychwyci wszystko. I nic jej nie umknie.
- Jeszcze śpi - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. - Wiesz, gdzie jest nasze dormitorium, prawda?

James pomyślał, że pewnie daje mu do zrozumienia, iż
powinien się tam udać. No tak, kusząca propozycja, ale musi zachować twarz. I pozory! Pozory, przede wszystkim.
- Dan! - Chłopak podłapał zdrobnienie Blacka. - Jak będzie już wyspana, to chyba zejdzie. Gdzie ja tam do waszego dormitorium będę szedł!

Próbował się delikatnie oburzyć. Ale skutek był marny. Wszyscy roześmiali się w głos.
- Jaaaasne! - parsknął Peter.
- Taaa... - pokiwała z powątpiewaniem Danielle. - Ty i takie pomysły, jak dziewczęce dormitorium z Lily, za którą biegasz odkąd pamiętam? Hmm... Masz rację, to do ciebie zupełnie niepodobne!

Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a chłopcy im zawtórowali.

Kiedy już nieco się uspokoili, Lupin przypomniał im, że zmierzali z stronę Wielkiej Sali.
- To smacznego! - zawołała Dorcas.
- Dzięki za wczoraj - dodała Danielle. - Przyjdźcie tu potem, powspominamy.

Huncwoci zgodzili się i wyszli z pokoju wspólnego, pozdrawiając po drodze Grubą Damę.

Gdy schodzili na dół, zastanawiali się między sobą, jak to się stało, że zaczęli trzymać z tą - jakby nie patrzeć - opozycją. W końcu oni nigdy nie byli porządni. One natomiast - zawsze.
- Starzejemy się, panowie... - westchnął Black. - Nie ma innego wytłumaczenia.
- No, może jeszcze, że dorastamy?- zaproponował inne rozwiązanie Lupin.
- Albo inne wytłumaczenie: wyrastamy z żartów - dodał Potter.

Peter spojrzał na Jamesa.
- To twoja wina, wiesz? - powiedział zaczepnie. Reszta zaczęła mu przytakiwać. W końcu nie rozstrzygnęli, czy to dobrze, że się zmienili i tak po prawdzie powinni mu dziękować, czy jednak żałują tych szczenięcych lat i mają mu ochotę wlać. Grunt, że jednak droga do Wielkiej Sali odbyła się bez przelewu krwi.


* * *



- Jak się czujesz?
- Nie wiem... - mruknęła Lily.

Miała podkrążone oczy, których nie otwierała dalej, jak do połowy. Jej twarz była bardzo blada, a ciemnorude włosy byle jak spięła w koński ogon, z którego chaotycznie odstawały kosmyki włosów.

Przetarła oczy.
- Ale jestem zamulona. - Zamknęła oczy i położyła głowę o oparcie fotela.

James rozglądnął się po pokoju wspólnym. Było coraz mniej ludzi, gdyż większość z nich poszła już do swoich dormitoriów.
- Cała sobota zmarnowana - westchnął. - Jak można było w tak banalny sposób przeżyć sobotę?

Lily uśmiechnęła się, wciąż nie otwierając oczu.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie często mam taki powód. Jak się mówi "a", to trzeba powiedzieć "b".
- Gdzie "a" to impreza, a "b" to konsekwencje? - spytał James, na co Lily pokiwała głową. - Mogliby chociaż dać wybór. A nie tak, że bez "b" nie ma "a"!

Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na Pottera wyraźnie rozbawiona.

James poczuł się dziwnie. Już przyzwyczaił się do tego na wpół przyjemnego uczucia w żołądku, ale teraz serce zabiło mu mocniej. To, typowe dla niej spojrzenie tak na niego działało.
Zaczerwienił się, psia mać, zaklął w duchu i spuścił wzrok.

Ku jego zdziwieniu, Evans również nieznacznie się zarumieniła i uciekła wzrokiem.
- No - powiedział ni z tego, ni z owego, James.

Znów fatalnie, przemknęło mu, milcz, durniu, bo brniesz w totalne łajno!

Tak jak się spodziewał, dziewczyna nie wiedziała, czy ma oczekiwać, że coś powie, czy nie. Spojrzała więc pytająco.

Zapadła niewygodna cisza.

James poczuł, że robi mu się coraz cieplej. Zdawał sobie sprawę, że jest to idealna sytuacja, by zapytać Evans, czy się z nim umówi. W pokoju wspólnym było cicho i spokojnie. Za oknem szarzało, ale śnieg odbijał wszelkie światło, co dawało niesamowity efekt.
- Prawie, jakby były święta... - rzekł bardzo cicho, patrząc w okno, ale dopiero po chwili uświadomił sobie, że powiedział to na głos.
- To już za tydzień - odpowiedziała mu Lily, równie cichym głosem.
- Tak. - Przeniósł wzrok na jasny kominek. - Łyknij to w końcu.

Dziewczyna otrząsnęła się i spojrzała w kierunku, który wskazywał Potter. Na stoliku stał pomarańczowy kubek, z którego unosił się dymek.
- Nie pachnie jakoś szczególnie zachęcająco... - skrzywiła się dziewczyna.

James spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- Wiesz, ile się po to ustałem? Slughorn nie chciał mi tego uwarzyć. Wciąż mówił, że jest zajęty.

Lily machnęła ręką i sięgnęła po kubek z nietęgą miną, po czym usadowiła się wygodnie. Widać było, że bardzo powoli dochodzi do siebie.
- On raczej nigdy nie odmawia uczniom - powiedziała jakby do siebie. - To trochę dziwne...

Potter zgarbił się i podparł ręką głowę, myśląc o podejrzanie nienaturalnym zachowaniu nauczyciela eliksirów.
- Zazwyczaj też palnie coś, czego nie powinien mówić - uśmiechnęła się Lily, nachylając nad oparami z pomarańczowego kubka. Odrzuciło ją. - Fuuuj...!
- Właśnie myślę, czy czegoś nie chlapnął - mruknął James, wgapiając się w wesoło skaczące płomienie. - Hmm... Powiedział, że to wyjątkowa sytuacja... Że takie rzeczy zdarzają się tak rzadko, że on nie może tego przepuścić, bo jakby...

Urwał, odwracając się do dziewczyny, która przerwała medytacje nad parującym płynem w kubku i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem.

James wyglądał, jakby dostał nagłego olśnienia.
- Powiedział, że musi być przy tym... zgonie. - Chłopak wyglądał, jakby dotarło to do niego właśnie w chwili.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i zamrugała trochę za szybko. Zdawała się być bardzo przejęta.
- Ale co to miało niby znaczyć? - powiedziała, marszcząc brwi.
- No właśnie - pokiwał głową Potter. - W sumie trochę się z tymi "zgonami" zaplątał.

Lily uśmiechnęła się. Slughorn łatwo dał się zaplątać. Czasem nawet nie trzeba mu było w tym pomagać. Sam się gubił w zeznaniach.
- Wiesz... Nie mógł się zdecydować, czy to ma być "zgon", "śmierć", czy w ogóle jakieś "odejście". - Pottera ewidentnie nurtowało coś jeszcze. Lily wychwyciła to w mig. Uścisnęła lekko jego ramię. James poczuł, że przebiegł go dreszcz, ale w duchu modlił się, by tego nie poczuła.
- Jest coś jeszcze? - spytała, próbując zaglądnąć mu w twarz. James jednak siedział uparcie do niej bokiem.
- No raczej. - Dla niego "coś jeszcze" rzucało się w oczy. - Jak często, według ciebie, mówi się o zgonach?

Tym razem spojrzał na dziewczynę. Kiedy zajrzał jej w oczy, pomyślał, że są cudownie zielone, po czym zganił się, że myśli o tym w nieodpowiedniej chwili.

Dziewczyna kiwnęła głową, nie świadoma rozterek chłopaka.
- Jeden zero dla ciebie - uśmiechnęła się, po czym spoważniała. - Ale komu pisany jest taki los, jak uważasz?
- Nie wiem, ale jak dla mnie, to ostatnio podejrzanie wojuje ten cały Voldesrort *. - Wymawiając to imię, skrzywił twarz w wyrazie najwyższej pogardy.
- Widzę, że jesteś do niego uprzedzony. W sumie ci się nie dziwię. Facet mnie przeraża. Ale musisz przyznać, że jest potężnym czarodziejem - powiedziała lękliwie dziewczyna. - I chodzą słuchy, że zbiera armię, żeby zacząć wojnę.

James pokręcił głową.
- To jest kompletny świr. Wiem, ta armia to mają być jacyś śmierciożarłacze. - Chłopak mówił to wciąż tym samym, odpychającym tonem.
- Śmierciożercy, Potter - poprawiła go Lily.
- Wiem, Evans - przewrócił oczami. - Twój poziom edukacji zawsze mnie powalał. Nigdy ci nie dorównam, więc bądź dla mnie łaskawsza! - zrobił błagalną minę.

Dziewczyna poklepała go po ramieniu ze śmiechem. I znów ten dreszcz. Nie pozwalała mu zapomnieć o swoim wpływie na niego.
- Trzeba to zbadać - stwierdził Potter i spojrzał na duży zegar nad kominkiem. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści.

Jutro zapowiedziano im wyjście do Hogsmeade, więc jednak nie mogli siedzieć tu w nieskończoność. Chociaż Jamesowi naprawdę nie przeszkadzało to, że tak sobie tu z Lily gawędzą przy kominku. I to sami. We dwoje.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że huncwoci poszli mu tak na rękę. Powiedział im, że dziś zamierza poruszyć z nią temat randki i z własnej woli zaproponowali, że zajmą się psotami wobec młodych Ślizgonów.

Ze Smarkiem szło im coraz ciężej. Uodparniał się na nich i dokuczanie mu nie sprawiało im już tyle przyjemności, co kiedyś. Młodzi Ślizgoni byli niedoświadczeni, więc nie znali podstawowych psikusów.
- Tego wieczoru mamy wielki powrót do przeszłości - powiedział Black, mrugając do Jamesa. - Ale sam mówiłeś, że nie chcesz, więc... Musisz się sam czymś zająć.
Obaj wiedzieli, o czym mówił Black. Dali mu czas na swobodną rozmowę z Evans.

- Eee... - zaczął niepewnie. - Wybierasz się jutro do Hogsmeade?

Evans złapała się za głowę zaskoczona.
- To jutro jest wyjście?

Potter ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Twój stan...
- Ale jasne, że idę. - Było to trochę zbyt entuzjastyczne, jak na naturalną reakcję.
- To... fajnie - zakończył beznadziejnie Potter.
Ale z ciebie tchórzliwy imbecyl, skarcił się w duchu.

Evans zdawała się słyszeć jego myśli, bo uśmiechnęła się z dziwnym błyskiem w oku.
- Pewnie. - Czekała, czy James się jeszcze przełamie i coś doda, ale oczywiście wyglądał, jakby właśnie roztrząsał po cichu swój błąd i nie mógł się pozbierać.

Chyba ją to rozbawiło.
- Jakie masz plany? - spytała w końcu.

Teraz albo nigdy, pomyślał James.
- Właściwie to żadnych - powiedział powoli, klecąc zdanie. - Chyba, że ty się w nich znajdziesz.

Tu uśmiechnął się zawadiacko.
- Ach tak? - spytała tonem niewinnej grzesznicy.

Chłopak przełknął ślinę i wziął oddech.
- Może tym razem poszłabyś ze mną? - powiedział jednym tchem. - Tak dla odmiany.
- To będzie bardzo miła odmiana, wiesz? - uśmiechnęła się do Jamesa, który od razu pokraśniał.

W jego sercu rozpalił się żywy ogień, który tylko podniecał jego żołądkowe motylki. Uśmiechnął się szeroko, ale nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Evans również go odwzajemniła.

Po chwili ciszy zebrała się do wyjścia.
- Późno się robi - powiedziała, wstając.

Potter zerwał się, by ją odprowadzić do drzwi dormitorium. Lecz zanim zniknęła za nimi, spytała:
- Czy aby na pewno nikt cię nie podmienił?

James zaśmiał się i zmierzwił szarmancko włosy, jak to zwykł robić przez wszystkie te lata na jej widok.
- Nie, tu jednak nie może być mowy o żadnej zamianie - stwierdziła zaraz Evans, śmiejąc się. - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedział bardzo cicho Potter. Stał jeszcze chyba z dziesięć minut przed drzwiami, próbując ogarnąć to uczucie, które chciało nim owładnąć.

Evans zgodziła się z nim umówić. Nie mógł w to uwierzyć. To było coś, co przerastało jego najśmielsze oczekiwania. Był tak szczęśliwy, że nie mógł zasnąć jeszcze do północy, wpatrując się w bezchmurne niebo, tak naprawdę wcale go nie widząc. Przed oczami wciąż odtwarzał tę scenę przed kominkiem, aż zasnął z błogim uśmiechem na twarzy.


____________________
* Odwołuję się tu do pierwszego rozdziału mojego FF, w którym Potter wyśmiewa się z tego nowego imienia Toma Riddla. Uważa, że to już przesada wymyślanie sobie nowego imienia. w dodatku z tytułem "Lord".

Edytowane przez mooll dnia 31-10-2009 00:48

Dodane przez Peepsyble dnia 30-10-2009 20:55
#42

- Albo inne wytłumaczenie: wyrostamy z żartów - dodał Potter.

Wyrastamy z żartów.

- Ale jestem zamulona. - Zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie fotela

Powtórzenie. Nie lepiej położyła głowę na oparciu fotela?

- Wiesz, ile po się po to ustałem? Slughorn nie chciał mi tego uwarzyć. Wciąż mówił, że jest zajęty.

Że co? Nie rozumiem tego zdania. Nie, sorry już rozumiem dzięki mojej poprzedniczce, ona chyba skumała.
"Wiesz ile się po to ustałem?". Chyba tak?

Dobrze, dobrze. Szybko piszesz, naprawdę mnie to zadziwia. Ledwo nadążam z czytaniem. ale pisz, pisz, lepiej żeby weny była nad to niż żeby uciekła, nieprawdaż?
A więc weny, weny.

Edytowane przez Peepsyble dnia 30-10-2009 20:55

Dodane przez Maladie dnia 03-11-2009 22:26
#43

No to teraz ja dorzucę swoje pięć groszy...:smilewinkgrin:

Dziewczyna kiwnęła głową, nie świadoma rozterek chłopaka.

To jest jedno zdanie, które nie wymaga przecinka (przecinek wstawiamy wtedy, gdy możemy podzielić jedno zdanie na dwa), a słowo nieświadoma piszemy łącznie

Reszta jest już poprawiona :) Ładny rozdział. Dość długo "rozkminiałam", o co chodzi z tymi zgonami, ale taka już jestem, że rozum mi przychodzi z czasem :lol: Cieszę się, że Potter wreszcie się przemógł i zaprosił Lily na randkę :happy: Zobaczymy, co wyniknie z tego wypadu do Hogsmeade B)

Edytowane przez Maladie dnia 03-11-2009 22:27

Dodane przez mooll dnia 07-11-2009 18:48
#44

ROZDZIAŁ XVI



Nadszedł dzień, który przewidywał wypad do Hogsmeade. Huncwoci początkowo wybierali się wszyscy razem, ale kiedy usłyszeli, że James zmienił plany na rzecz panny Evans, to miny trochę im zrzedły.
- Nie no, wydaje się fajną babką - skwitował Black. - Ale mieliśmy plany, nie pamiętasz?

Potter pamiętał. Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, jakże mógł zapomnieć. Ale niech oni mu tego nie robią, kiedy w końcu po tylu latach Lily zgodziła się z nim umówić!
- Chłopaki...
- ... Zrozumcie, tak? - dokończył za niego Syriusz.
- W mig się rozumiemy, Łapciu - podchwycił Potter z przesadnym entuzjazmem.
- Taaa... - mruknął chłopak.

James spojrzał na pozostałych. Chciał ocenić, czy i oni widzą to w ten sposób. Peter patrzył w podłogę, tylko Lupin spokojnie przyglądał się scenie z założonymi rękoma.
- Skoro cię to uszczęśliwi... - powiedział łagodnie. Potter odetchnął.
Lunatyk był jednak spoko gościem, umiał się wczuć i rozumiał sytuację.
- Marzę o tym dniu odkąd... odkąd... - Aż się zapowietrzył i zaciął z przejęcia.

Syriusz prychnął i uśmiechnął się.
- Idź lepiej przypudrować nosek - udawał kobiecy głos, po czym wyciągnął się na swoim łóżku, nie zdejmując butów.
- Ładnie szanujesz pracę skrzatów. - Remus znacząco spojrzał na buty Syriusza.
- Nie przesadzaj, Lunciu - ziewnął Black. - Szanuję was, to już naprawdę się poświęcam.

Peter gorzko się zaśmiał.
- Nie ma to jak wyznania przyjaciela po latach wspólnego dowcipkowania - sarknął.

Syriusz podniósł się na łokciach i posłał kumplowi spojrzenie pt.: "Jak ty mało jeszcze rozumiesz..."
- Nie patrz na mnie, jakbym był jakiś ograniczony! - oburzył się Glizdogon.
- Wierz mi, że zdejmowanie butów w towarzystwie mogłoby mieć poważne skutki - wyjaśnił Black.

Spojrzeli na Łapę pytająco.
- No chyba nie chcecie wylądować w S.S.? - Black był zaskoczony, że kumple tak wolno przyswajają.
- S.S.? - Lupin zamrugał oczami. - Mam jakieś niezdrowe skojarzenia...
- Jacyś ostatnio zacofani jesteście - pokręcił głową Black. - Chodzi o Skrzydło Szpitalne!

Potter roześmiał się: Syriusz i te jego wyszukane hasła. Szukał właśnie w kufrze jakiejś przyzwoitej koszuli. W miarę czystej i eleganckiej. No i - oczywiście - nie mógł znaleźć.
- Gdybyś zdjął buty, można byłoby się spodziewać takiego samego grzyba z opar, jak po bombie atomowej.

Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Te, Rogacz. - James usłyszał zza kotarki głos Blacka. - Według mojego czasomierza masz jeszcze pół godziny. My, na całe szczęście, mamy caaalutką godzinkę - wyszczerzył się złośliwie w stronę Pottera.
- Szlag... - zaklął pod nosem James i zaczął jeszcze intensywniej przeszukiwać kufer, wyrzucając z niego połowę zawartości na podłogę i łóżko.
- Nie wiem, od czego masz szafę, Rogaśku - pokręcił głową Lupin i machnąwszy ręką, skierował się w stronę swojego łóżka swoim flegmatycznym krokiem.
- Dajcie mi spokój - warknął Potter. - Jest! - prawie krzyknął na widok totalnie zmiętej, ciemnozielonej koszuli. Niemrawo spojrzał na kumpli.
- A gdzie ja to mogę doprowadzić do stanu... używalności? - zapytał, przyglądając się koszuli.
- Użyj jakiegoś zaklęcia, może - poradził mu Peter.
- Ale ja nie znam takiego! - Potter już prawie panikował. Zerknął na zegarek. Teraz miał już tylko dwadzieścia minut.

Peter westchnął ciężko.
- Niechże mu który pożyczy jakąś taką przyzwoitą... - zwrócił się do kumpli. - Moja będzie na nim wisieć, nie czarujmy się.

Lunatyk podniósł się ciężko z łóżka. Był wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.

Podszedł do szafy i pogrzebał w niej. W końcu wyciągnął na wieszaku koszulę czarnego koloru. Raczej elegancką. Nie była wybitnie wyprasowana, ale w porównaniu z potterową, była w idealnym stanie.
- Dzięki - mruknął i pobiegł pędem do łazienki, odprowadzany śmiechem kumpli.


* * *




James stał pod obrazem niejakiego Bowman'a Wrightr'a. Wizja malarza była bardzo wymowna. Chłopak o włosach jasnych jak słoma, miał na sobie okulary, które przypominały nieco gogle, jakich używają piloci. Ubrany był w pełny strój gracza w quidditcha. W prawej ręce trzymał miotłę, która niewątpliwie musiała być po przejściach. W lewej natomiast, błyszczał złoty znicz, który - jak zwykle - próbował się wyrwać.
- Co ty tu, młody, tak sterczysz? - James usłyszał głos za swoimi plecami. Drgnął i odwrócił się do obrazu.

Chłopak przewrócił oczami na widok zaskoczonego Pottera i prychnął, unosząc sypką grzywkę z czoła. Artysta malarz uciekł się widocznie do nowatorskiego rozwiązania: postać na obrazie miała wyglądać, jak smagana wiatrem.
- No, nie patrz tak! - warknął w stronę chłopaka. - Nie moja wina, że mnie tak urządzili z tym pseudowiatrem, którego mam już naprawdę dość.
- Rzeczywiście, mało praktyczne. Koleś musiał nie mieć specjalnie wyobraźni - powiedział Potter.

Chłopak uśmiechnął się.
- Twoja mina była bezbłędna, kiedy się odwróciłeś - zaśmiał się w głos czarodziej z obrazu, opierając o ramę miotłę.
- Spadaj - żachnął się Potter i odwrócił znów plecami do byłego gracza w quidditcha.
- Daj spokój, no. - Chłopak chciał zagadać Jamesa. - Co tu robisz?

Na myśl o tym, czemu tu tak stoi, Potter poczuł znów to znajome uczucie w żołądku. Przełknął ślinę, bo zaschło mu raptownie w ustach. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Chciał się uspokoić, by wydać się Evans wyluzowany. Ona nie może się dowiedzieć, że tak to przeżywa.
- Ha! - Chłopak z obrazu prawie krzyknął. - Wiedziałem!

Potter zacisnął mocniej wargi, by nie zgrzytnąć zębami. Co to za upierdek? pomyślał.
- Co znowu wiedziałeś? - warknął Potter, czując, że złość zaczyna brać górę nad stresem. - I kim ty, do stu różdżek Merlina, jesteś?
- Stu różdżek? - spytał z zainteresowaniem blondyn z obrazu. - To ile on ich tam miał?

Potter tylko prychnął i odwrócił się ponownie, tracąc cierpliwość.
- Bowman Wright, we własnej osobie - powiedział chłopak i dumnie wypiął pierś. - Czekasz na jakąś kobitkę, co nie?

James wytrzeszczył na niego orzechowe oczy. Nazwać Lily "kobitką", to rzeczywiście trzeba było nie mieć okazji jej poznać. Pani prefekt pewnie zapowietrzyłaby się z oburzenia.
- Zresztą, po tobie od razu widać, że grasz w quidda - powiedział aroganckim tonem Wright.

Potter pomyślał, że koleś zaczyna mu działać na nerwy i to już porządnie. Lily mogłaby już przyjść. Swoją drogą, ma już dziesięć minut spóźnienia. Dziewczyny to jakieś dziwne są z tym spóźnianiem.
- W quidda? - powtórzył za nim James. Gość z minuty ma minutę stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
- Potter - zwrócił się do Jamesa Bowman.

Nie dość, że chłopak był irytujący, jak Smarkerus, to jeszcze zaskakiwał go co krok.
- Na litość! - Wright wzniósł ręce w górę. - Nie osłabiaj mnie! Interesuję się graczami. Sam nim byłem, jak widać - tu wyprężył się dumnie - i widzę, że wiele nas łączy.

James pomyślał, że to wcale nie jest powód do dumy. Chciał, by chłopak już skończył tę błazenadę i dał mu spokój.
- Wszyscy grający w quidda stoją szerzej. - Bowman pokazał palcem nogi Pottera. - Widzisz? Szerzej, bo siedzi się często, długo i systematycznie na miotle.

Zaśmiał się szczekająco.

W tym momencie James ujrzał na horyzoncie Evans. Szła swobodnym, ale nieśpiesznym krokiem. Jej rozpuszczone włosy unosiły się w rytm kroków. Cała w odcieniach bordowych i czarnych: bordowe botki założyła na czarne, ciepłe rajstopy. Miała uroczy, dziewczęcy płaszczyk również w kolorze bordowym i czarny szalik. W końcu na zewnątrz panowała zima.

Potter mimowolnie się uśmiechnął. Była prześliczna. Rozmarzył się, ale głos irytującego Wrightr'a zburzył mu nastrój sielanki, który prawie go ogarnął.
- Mamy taki sam charakter, Potter - usłyszał zza pleców. Odwrócił się. Charakter? O czym on mówi?
- Co?! - oburzył się James, odwracając.

Bowman uniósł w górę jedną brew.
- Obserwowałem cię dość długo - powiedział spokojnie chłopak z obrazu. - Miałem dokładnie takie same zagrania...

W tym momencie podeszła do nich Lily. Uśmiechnęła się promiennie do Jamesa, po czym odwróciła do Wrighta.
- Witaj, Bownnie - przywitała się.
- Siema, Ev - zasalutował jej blondyn, mrugnął porozumiewawczo do Pottera i zniknął wewnątrz obrazu.

James zamrugał.
- To ty go znasz? - spytał zaskoczony. Nagle coś do niego dotarło. - Hej! Ty go znasz, prawda? - poczuł się oszukany, a przy tym bezsilny.

Lily zaczęła przyglądać się czubkom swoich botków. Kiwnęła jedynie głową na potwierdzenie.
- To dlatego chciałaś, żebyśmy się spotkali właśnie tu, zgadza się? - W Jamesie wzbierał żal. Czemu wystawia go na próbę i podkłada kłody?
- To Bowman Wright - powiedziała cicho. - Wymyślił Złotego Znicza, wiedziałeś o tym?
- Co?! Ale skąd! - Jamesowi niewiele brakowało, by stracił nad sobą kontrolę. Jak ona w ogóle mogła?! Co ona sobie wyobraża?!
- Chciałaś, żeby mi dokopał, nie? - Potter był wściekły. A tak dobrze zapowiadał się dzień.

Nastała chwila ciszy, którą w końcu przerwała dziewczyna.
- Taki byłeś, Potter, wiesz? - powiedziała tonem, który miał ją obronić.
- Byłem? - James nie mógł ogarnąć tej sytuacji.
- Tak - rzekła pewnym tonem. - Nie chciałam się z tobą umówić, bo właśnie taki byłeś. Ale byłeś, James. To czas przeszły.
- Masz mnie za debila?- warknął urażony przez zaciśnięte zęby, jakby właśnie obraziła jego sposób trenowania drużyny. - Wiem jaki to czas!
- Co ty masz z tymi debilami, kretynami i imbecylami, co Potter? - Lily starała się panować nad sobą. Wiedziała zapewne, że aby spędzić w miarę miło czas, muszą dojść do porozumienia.

James machnął ręką. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia.
- Chciałam ci pokazać powód, dla którego nie miałam ochoty się z tobą umówić - mówiła spokojnie, patrząc na niego łagodnie. - Miałeś mi to za złe i nie rozumiałeś tego.

Potter skurczył się w sobie. Evans miała cholerną rację. On rzeczywiście był taki perfidnie nachalny i arogancki. Stracił tyle czasu przez te swoje zgrywy. Nie wiedział, czy ma przepraszać dziewczynę, dziękować jej, czy w ogóle powinien coś zrobić.

Wyczuła to widocznie, bo kiedy niepewnie otworzył usta, by coś powiedzieć, Lily wyciągnęła rękę i przytknęła do jego warg wskazujący palec, powstrzymując go przez powiedzeniem czegokolwiek.
- Nic nie mów - szepnęła. - Sam fakt, że to widzisz, wiele mi mówi.

James posłał jej pytające spojrzenie.
- Chociażby to, że nie zmieniłeś swojego zachowania tylko okazjonalnie - uśmiechnęła się szeroko, pokazując białe zęby.

Potter odwzajemnił jej uśmiech. Wciąż nie był wstanie powiedzieć choćby jednego słowa.
- Chodźmy już wreszcie, Miodowe Królestwo czeka - porwała go za rękę, nie patrząc na jego reakcję i pociągnęła w stronę Sali Wyjściowej.


* * *




Weszli oboje do zatłoczonego pomieszczenia. Potter zdjął okulary, bo zaparowały mu, kiedy wszedł z zimnego do ciepłego.

Wciągnął do płuc słodkie powietrze. Miodowe Królestwo lubili wszyscy. Pełno tam było łakoci, o których nikomu się nawet nie śniło. A przy tym wiecznie zatłoczone.
- Co kupujesz? - zwrócił się Potter do Lily, próbując przekrzyczeć wrzawę panującą przy ladzie.
- Małą tartę z malinami - odpowiedziała bez zastanowienia.

Potter posłał jej zdziwione spojrzenie. Było tu tyle wymyślnych słodkości, których nie kupi się nigdzie indziej, a ona wybrała pospolitą tartę?
- Jak to?
- Mam do niej słabość - zarumieniła się wdzięcznie. - Tu robią najlepsze tarty. A maliny... to moje ulubione owoce.

Potter wyszczerzył się do niej, a w oku pojawił się charakterystyczny zawadiacki błysk.
- Dobrze wiedzieć - mrugnął do niej. - Tak nawiasem, tu wszystko jest najlepsze.

Roześmiali się.

James wyszedł z rurkami z kremem, polanymi toffi i czekoladą oraz lizakiem o pięciu smakach Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, nowy hit tego sezonu. Lily pozostała przy swojej tarcie.

Następnie skierowali się do Trzech Mioteł. Tam, nie dość, że było tłoczno, to w dodatku bardzo ciepło. Zamówili po kremowym piwie i pałaszowali swoje słodycze.

Potter miał wrażenie, że wśród uczniów siedzących przy stoliku z profesorem Slughornem, jest Glizdogon. Ale nie mógł być tego pewien, gdyż siedzieli bardzo daleko. Poza tym, Peter nigdy nie należał do ulubieńców nauczyciela. Tym bardziej wydało mu się to mało prawdopodobne i wrócił do rozmowy z Evans.

Swoją drogą rozmawiało im się naprawdę świetnie. Chłopak odnosił wrażenie, że i jej odpowiada jego towarzystwo. Wciąż nie mógł uwierzyć, że siedzi tu ze swoją wybranką serca... Ależ się zrobił melancholijny: wybranka serca? Chyba jednak coś złego się z nim dzieje.

Nagle spostrzegł zbliżającego się do nich Slughorna. Z dobrodusznym uśmiechem podszedł do stolika, przy którym siedzieli Lily i James.
- Panno Evans! - Slughorn powiedział to, jakby w tym momencie dopiero zauważył, że ona tu siedzi. - Czemu nas pani wreszcie nie zaszczyci swoją obecnością?
- Cóż... - Lily wydawała się nieco speszona zaistniałą sytuacją.
- Czy aby na pewno docierają do pani zaproszenia? - zaniepokoił się profesor i przybrał zatroskany wyraz twarzy.
- Tak, tak... - zapewniła dziewczyna. - Ale panie profesorze, nie mam żywcem na nic czasu! Funkcja prefekta naczelnego jest bardzo... czasochłonna. I do tego zajęcia...

Slughorn pokiwał głową, jakby bardzo się przejął sytuacją prefekta naczelnego. Westchnął ze współczuciem i powiedział:
- Ja to wszystko rozumiem... Ale bardzo mi zależy, by pani chociaż raz przyszła na spotkanie, zanim wyfrunie pani z Hogwartu w dorosłe, czarodziejskie życie.

Lily miała minę, jakby przeżywała wewnętrzną walkę sama ze sobą.
- Dobrze - westchnęła ciężko. - Postaram się pana nie zawieźć. Obiecuję, że zanim skończy się rok szkolny, odwiedzę pana na herbatce.

W jednym momencie twarz nauczyciela pokraśniała i rozpromieniła się.
- To wspaniale! - zakrzyknął uradowany. - Doszło do nas kilka nowych osób - powiedział to tonem, jakby przekazywał jej jakieś poufne informacje.
- Ekhm... Gratuluję - powiedziała Evans, siląc się na uśmiech.
- Na przykład pański kolega. - Slughorn po raz pierwszy zwrócił się do James. Chyba dopiero teraz zarejestrował jego obecność.
- Tak? - zdziwił się chłopak.
- Pan Peter Pettigrew - oznajmił profesor.

Potter spojrzał na niego w osłupieniu. Lily również zdawała się zastanawiać nad tym. Zdecydowanie coś tu do siebie nie pasowało i było wysoce podejrzane.
- A tak... Znam go - chrząknął i cicho odpowiedział Potter.

Ale tego już nauczyciel nie słyszał, bo mruknął tylko, że musi już wracać, bo nie wypada mu oddalać się od uczniów i odszedł.

James wcisnął palec w rurkę z kremem, ale chyba tego nie zauważył, gdyż wzrok miał tępo zwrócony w stronę kubka z kremowym piwem. Lily również milczała, przyglądając się chłopakowi.
- Peter? - spytała z niedowierzaniem.
- No właśnie... - mruknął jakby do siebie James. - Czemu miałby nam tego nie powiedzieć?

Potter pomyślał, że to może on zaniedbał "obowiązki przyjaciela" i tak się oddalił od kumpli, że nawet nie zauważył, czy nie słuchał uważnie, kiedy Glizdogon im to oświadczał. Zaczął mieć wyrzuty sumienia. A jeśli Peter nie powiedział o tym tylko jemu, a pozostali huncwoci to wiedzą...? Czyżby wypadał powoli z ekipy? Czy mogło się to teraz wszystko posypać przez to, że zmienił się dla Evans, by mieć jakiekolwiek u niej szanse? Przecież to nie grzech! A przecież miał prawo do dążenia do szczęścia. Starał się nie zaniedbywać kumpli: wciąż trzymali się razem, czasem zdarzyło się, ze uczestniczył w jakimś mniej złośliwym żarcie, wciąż obowiązywała u nich zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Jak to się mogło stać?

Chłopak zmagał się z wszystkimi pytaniami, obarczając winą za to, że nie wiedział o tym wszystkim. Spojrzał niewidzącym wzrokiem na Lily, która przypatrywała mu się ze szczególną uwagą.
- Gdzie teraz jesteś? - spytała, zaglądając mu w twarz i próbując odgadnąć jego myśli.
- Co? - James zamrugał i tępy wzrok nabrał u niego ostrości. - Gdzieś w próżni...
- No nieźle - skwitowała. - I jak tam jest?
- Nie wiem, za bardzo gryzą mnie wyrzuty sumienia - powiedział, spuszczając wzrok na brudny od kremu palec. Chyba tego nie zarejestrował.
- Przecież to nie twoja wina. - Lily pośpieszyła z zapewnieniami, obejmując swój kubek dłońmi.
- Nie zrozumiesz - pokręcił głową.
- No jasne - mruknęła ledwie dosłyszalnym głosem, który dodatkowo zagłuszany był wrzawą w knajpce.
- Evans, nie obraź się - podjął stanowczo, ale delikatnie Potter. - Nie znasz wszystkich... okoliczności i czynników.
- Ja dla mnie Peter się wstydził wam o tym powiedzieć - powiedziała stanowczo, ale tonem, który miał świadczyć, że rzuca to ot tak, w przestrzeń.
- Wstydził? - O tym nie pomyślał.

Lily uśmiechnęła się, jakby miała wytłumaczyć małemu dziecku jakąś oczywistą kwestię, ale mina ta zdecydowania nadawała się dla cierpliwego pedagoga.
- James, tak z ciekawości - spojrzała mu w oczy. - Co hunce myślą o Slughornie i tych jego "herbatkach"?

Potter powoli uświadamiał sobie, że dziewczyna stawia mu alternatywę, która wcale nie jest pozbawiona logiki. Może rzeczywiście Peter się wstydził, bo oni zawsze się śmiali z tych "lizusów Sluga".
- No, nie jest to pozbawione sensu - powiedział powoli, starając się nie pokazać całkowicie, że przyznał jej rację.
- Rozchmurz się! - powiedziała zaczepnie Evans. - Choć, weźmiemy jeszcze jedno kremowe.

James spojrzał na nią trochę zaskoczony. Nie tak wyobrażał sobie randkę z panią prefekt. A tu taka pozytywna niespodzianka. Widocznie nie znał jej. Ale teraz to wszystko się zmieni.

Siedzieli Pod Trzema Miotłami do późnych godzin popołudniowych, najpierw pijąc piwo, a potem już tylko herbatę z sokiem imbirowym, cynamonem i cytryną. Wciąż rozmawiali, świetnie się bawiąc.

Niepostrzeżenie na dworze zrobiło się granatowo, ale nie przejmowali się tym, bo świetnie im się razem rozmawiało. Tematy nie miały końca, chcieli sobie jeszcze tyle powiedzieć, ale w końcu rozsądek zwyciężył - oczywiście rozsądek Evans, nie Pottera - i zebrali się do wyjścia.

Od progu poczuli mroźny wiatr, który smagał ich po rozgrzanych piwem i herbatą policzkach. Praktycznie w milczeniu przebyli drogę do zamku, gdyż chłód był tak przenikliwy, że chcieli przebyć odległość z Hogsmeade do zamku jak najszybciej. Oboje wiedzieli, że dopiero tam znów wrócą do rozmowy.

Wpadli do Sali Wejściowej i od razu poczuli się lepiej. Po drodze do pokoju wspólnego Gryffindoru, James zastanawiał się jak zaprosić gdzieś Lily jeszcze raz. Nie mógł wymyślić żadnego sensownego miejsca, które mogłoby być romantyczne. Odkąd spadł śnieg, na błonia nie wychodzili już tak często.

W tym momencie zgasło światło w całym korytarzu. Potter przeklął w duchu. Właśnie miał ją zaprosić do Pokoju Życzeń, a tu znów coś stanęło na przeszkodzie.
- Co jest? - z niepokojem rzucił James.
- Pottulnie sobie tu chodzą. Potterek i Elevant* - usłyszeli obrzydliwy rechot. I nagle ich oczom ukazał się Irytek.
- Iryt, won skąd, ale już! - krzyknął James.
- Sam jesteś elefant, niedorozwinięty pajacu! - wrzasnęła Lily, tracąc nad sobą kontrolę.
- Słoniczek się zdenerwował? - zapiszczał denerwującym głosem Irytek.

Potter zobaczył, że zacisnęła pięści, aż bielały jej kostki.
- Nie pozwolę się obrażać, kretyńska, irytująca małpo! - James spojrzał na dziewczynę, zaskoczony jej znajomością takich słów. Nie wiedział, że ma w sobie tyle potencjału. Zaskoczyła go już dziś drugi raz. Co to będzie, jak będą się często spotykać?
- Zjeżdżaj i nas zostaw! - próbował jej pomóc.
- Potti i Liana, zakochana para! - zaczął wyśpiewywać, krążąc nad nimi.

I właśnie w tej chwili, jak spod ziemi, wyrosła przy nich profesor McGonagall.
- Szukam cię, Evans wszędzie - westchnęła. - A ty tu, widzę, walczysz z tym Irytem.

Potterowi przemknęła jeszcze tylko myśl, że nie zdąży się umówić z Lily.
- Poltergeist, już cie nie widzę - nauczycielka stanowczo rozkazała Irytkowi, który przeklinając soczyście, odwrócił się i przemknął przez mury wielce obrażony.
- Potter, do pokoju wspólnego, Evans, za mną proszę. - McGonagall odwróciła się w ich stronę.
- Tak jest, pani profesor... - cicho powiedział Potter i powłócząc smętnie nogami, powlókł się w stronę wieży Gryffindoru.

Spojrzał jeszcze na Lily, która zdążyła się uśmiechnąć i posłusznie oddaliła się za nauczycielką.


________________
* Elevant (fon. elefant) - z ang. słoń



PS. Znów podziękowania dla dobrej duszyczki ;). Aniu, wiesz, że jestem naprawdę za do wdzięczna ;d

Edytowane przez mooll dnia 07-11-2009 20:03

Dodane przez Peepsyble dnia 07-11-2009 19:34
#45

Rozpocznę jak zwykle:

flegmatycznym krokiem.

To krok może być flegmatyczny? Wiem, że głos owszem, ale krok...?

Lunatyk podniósł się ciężko w łóżka. Był generalnie wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.

Z łóżka. Jak można być generalnie wysokim? "A jego rzeczy najbardziej nadawały się..." bez "jeszcze".

Co to za upierdek?

Z tego co wiem to albo "wypierdek" albo "upierdliwiec".

Zamówili po kremowym piwie. I pałaszowali swoje słodycze.

Zamówili po kremowym piwie i pałaszowali...

Z dobrodusznym uśmiechem podszedł do stolika, przy którym siedział James i Lily.

Przy którym siedzieli James i Lily lub siedziała Lily z Jamesem lub siedział James z Lily.

- Przecież to nie Twoja wina. - Lily pośpieszyła z zapewnieniami, obejmując swój kubek dłońmi.

"Twoja" z małej litery.

- Nie pozwolę się obrażać, kretyńska irytująca małpo! -

Przecinek po "kretyńska".

Generealnie bardzo dobry odcinek. Podziwiam jak tak szybko piszesz - i w jakich kawałkach wstawiasz. Lubie takie, da się poczytać. A nie jak niektóre ff po kilka linijek...
Weny, z przyjemnością przeczytam odcinek następny.

Dodane przez mooll dnia 07-11-2009 20:02
#46

Do Peepsyble w ramach tego, iż nie poczuwam się u do wszystkich uwag... <mruga>:

[guote]
flegmatycznym krokiem.

To krok może być flegmatyczny? Wiem, że głos owszem, ale krok...?[/qoute]

Odsyłam do słownika z tym "flegmatycznym". To przymiotnik pochodzący od rzeczownika "flegmatyk" wg teorii Hipokratesa. Na pewno o tym wiesz. Flegmatyczny, czyli powolny, nieśpieszny.

Co to za upierdek?

Z tego co wiem to albo "wypierdek" albo "upierdliwiec".


No cóż, to mój neologizm. Tak czy inaczej, nie zawsze myślimy słowami ze słownika, prawda? ;d. Zwłaszcza, jak mamy do czynienia z takim upierdliwym kolesiem ;)

Dodane przez Peepsyble dnia 07-11-2009 20:05
#47

Odsyłam do słownika z tym "flegmatycznym". To przymiotnik pochodzący od rzeczownika "flegmatyk" wg teorii Hipokratesa. Na pewno o tym wiesz. Flegmatyczny, czyli powolny, nieśpieszny.

Okej, zwracam honor. Pomyliłam się. Ale cały czas mam niejasne wrażenie... No cóż. Okej. ; d

Dodane przez mooll dnia 12-11-2009 17:58
#48

ROZDZIAŁ XVII



Sufit w Wielkiej Sali wyglądał uroczo. Lekkie chmurki snuły się bardzo leniwie, a zimowe słońce rozświetlało wszystko wokół.

James ciężkim krokiem podszedł do stołu Gryffindoru, uginającego się pod stosami maślanych bułeczek, rogalików, ciepłych kiełbasek, tostów i bekonów.

Chłopak ledwie ogarnął to wzrokiem i ociężale klapnął obok swoich towarzyszy.
- O, Rogacz! - zawołał Lupin.
- Tak słodko zaciągałeś przy chrapaniu, że aż żal było spać - powiedział Black z potężnym kawałkiem parówki w ustach.

Peter i Remus zarechotali.
- Śmieszne - sarknął Potter. - I za to nie obudziliście mnie na czas?
- Wyluzuj, stary - mrugnął do niego Syriusz. - Jak tam panna E.?
- Od kiedy stosujemy kryptonimy? - James sięgnął po tost i bekon.
- A od kiedy się o wszystko obrażamy? - odparował pytaniem na pytanie Black.

Zapadła cisza. Obaj wiedzieli, że lada moment przeciągną strunę, więc zamilkli, pozostawiając zagęszczoną atmosferę.
- Black zarywa do tej tam Book. - Peter próbował ratować sytuację.

James uniósł w górę jedną brew.
- No, to wiemy od... początku roku, Ogonku - powiedział James, wcinając tost za tostem.
- Brook, jak już. - Black pokręcił głową z politowaniem. - Ale rzeczywiście. Dziś mam się z nią spotkać. Trzeci raz.

Syriusz wypiął dumnie pierś, nabił na widelec kolejną kiełbaskę i załadował do ust duży jej kawałek.

James popatrzył na przyjaciela. Odechciało mu się jeść. Bo on, oczywiście musiał spotkać po drodze głupiego Iryta, który przeszkodził mu...
- No to co z Lilką? - spytał Remus.

Niech to szlag! Muszą mi psuć humor od rana?, pomyślał zdenerwowany.

Do tego czasu nie zdarzyła się sposobność pogadania na ten temat, więc chłopcy nie mieli pojęcia, jak skończyła się pierwsza randka Pottera, Podrywacza Wszechczasów. No tak, tylko że ten Mistrz Flirtu nie zdołał umówić się na kolejne spotkanie. Żenujące. Wstyd doprawdy. I co on miał im teraz powiedzieć? Że niby Iryt im przeszkodził? Nie, to już przecież brzmi wymijająco. Dziwne, że czasem prawda bardziej przypomina naciągane kłamstwo.

Potter zamyślił się, wgapiając bezmyślnie w kubek z sokiem z dyni.

- Juuhuu! - Black zamachał mu przed nosem maślaną bułeczką. - Baza do Rogasienieczka!

Pettigrew i Lupin roześmiali się.

James odepchnął rękę trzymającą nadgryzioną bułkę.
- Spadaj, nie będę jadł po tobie. - Chłopak prychnął z dezaprobatą i udawanym obrzydzeniem.

Syriusz wyszczerzył się do niego.
- A czy ja cię chcę karmić? Jesteś chyba poza Hogwartem, tak na oko ze sto mil.

Pozostali patrzyli na niego wyczekująco. Musiał coś powiedzieć. Tylko co?!
- Nie, no zamyśliłem się... - Potter odwlekał tę chwilę najdłużej, jak się dało. - Nie wyspałem się...
- Ty się nie wyspałeś? - Remus spojrzał na huncwotów. - No to widocznie tym chrapaniem przeszkadzałeś jeszcze bardziej sobie niż nam. A, wierz mi, dawałeś nieźle po garach.

James uśmiechnął się przepraszająco.

I nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Oczywiście, działo się tak codziennie i chłopcy już przestali zwracać na to uwagę. Im byli starsi, tym mniej listów i przesyłek dostawali z domów. Tym razem Potter pomyślał, że to idealna sytuacja do odwrócenia uwagi od jego osoby.

W myślach modlił się o jakąś paczkę, cokolwiek. Nie chciał doznać upokorzenia, że taka z niego oferma, której nie udało się umówić na drugą randkę.

I ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich przy stole, przed Jamesem wylądowała mała płomykówka. Poznał ją od razu. Była jedną z tych szkolnych sówek. Czyli przesyłkę wysłano z Hogwartu.

Spojrzał na chłopaków. Odwiązał z małej nóżki niewielką kopertę. Pogłaskał sowę i dając jej krakersa, pozwolił odlecieć.

Huncwoci nachylili się nad Jamesem bardzo zaciekawieni i zaintrygowani.
- Kiedy ostatnio dostałeś list? - spytał Peter.
- No właśnie! - Potter zmarszczył brwi. - Nie pamiętam.

W duchu jednak rozpierała go radość, że nie musiał mówić im o Lily i dziwił się, że jego modły zostały wysłuchane.

Wpatrywał się w kopertę. Nie była w żaden sposób zaadresowana lub podpisana.
- No, na co czekasz, chłopie? - Peter próbował pośpieszyć Pottera. - Otwieraj.

Z lekkim niepokojem, James rozerwał kopertę. W środku był mały kawałek pergaminu, a na nim napisane ślicznym, równiutkim pismem, dosłownie kilka słów.

Siódme piętro, gargulec.
Magic Cafe.
Dwudziesta.
L.E.


Potter zamrugał szybko. "L.E", to na pewno Evans. Ale... nie, to niemożliwe. Przecież wygląda to tak, jakby to ona chciała się z nim umówić. Czy to mogłoby się mu przyśnić? Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie takiej sytuacji.

- Powiesz coś? - spytał Remus. - Wiesz co to jest?

I w tym momencie James wpadł na pomysł uratowania swojej skóry w oczach przyjaciół. Jeśli odrobinkę podkoloruje rzeczywistość, to nikt nie będzie miał mu tego za złe. Wyjdzie przynajmniej z twarzą z tej trudnej sytuacji.

- No, właśnie - zaczął pewnym tonem. - Pytaliście, co z Evans. Otóż, miała mi napisać swoją odpowiedź. I oto jest.
- Odpowiedź? - spytał Peter, nie rozumiejąc widocznie.

James uśmiechnął się dobrodusznie. Emanował z niego spokój. Teraz mógł swobodnie odetchnąć.
- Zapytałem ją wczoraj, czy nie spotka się ze mną jeszcze raz. Czułem, że zgodziłaby się bez wahania. Ale, sami wiecie, jakie są baby. Mówią "tak", gdy myślą "nie" i na odwrót.
- A ona stawia na oryginalność i powiedziała "nie wiem"? - spytał z nutą sarkazmu Peter.

James ewidentnie nie chciał jej słyszeć w głosie kumpla.
- Coś w tym stylu. Powiedziała, że da mi znać. - Zaczął bawić się tym małym kawałkiem pergaminu. - Tylko nie powiedziała mi, jak...

Lupin zmrużył oczy.
- Wraca stary Potter... - powiedział powoli.
Pozostali spojrzeli na prefekta ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi? - spytał zaczepnie James.
- A o to, że znów grasz w te swoje gierki - powiedział spokojnie Lupin. Jego głos nie był w żaden sposób zabarwiony emocjami. - Uważasz, że skoro już ją "masz", to nie warto się starać?
- Ej, stary, nie wiem o czym mówisz! - bronił się Potter, chociaż powoli docierał do niego zarzut Remusa, który na te słowa uśmiechnął się tylko z politowaniem.
- Dobrze wiesz, o czym mówię... - powiedział bardzo cicho.

Black spojrzał na Petera i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- No dobra... to chociaż nam to wytłumacz - powiedział Syriusz.
- Naprawdę tego nie widzicie? - spytał zrezygnowany Lupin. - Ja wam tego tłumaczyć nie będę.

A potem zwrócił się do Jamesa.
- Byłem za tym, żebyś się zmienił i dopingowałem ci z Evans. Ale skoro to była tylko podpucha i w zwyczajny sposób ją oszukałeś, byle się z nią umówić, to - wybacz Rogaczu - ale żal mi cię. Poza tym, oczywiście niczego ci nie zarzucam, żeby było jasne.

Pozostali chłopcy zaniemówili. Skąd Remus wziął w sobie tyle asertywności?

James spuścił głowę. Przegiął. Chciał wyjść dobrze w ich oczach, tymczasem Lunatyk naprawdę uważał, że to była maskarada. A przecież nią nie była! Coś go podkusiło. Chyba ten uśmiech losu i sowa. Powinien coś powiedzieć. Zwrócić honor Remusowi, w końcu miał rację.

Jednak niespodziewanie usłyszeli za plecami głośne sapanie. Ktoś, kto stał za nimi, niewątpliwie miał kłopoty z zatokami i świszczący oddech. Sto procent, że to Smark, pomyślał. Zawsze musi się napatoczyć w najmniej odpowiedniej chwili.
- Już pół szkoły trąbi o waszej randce w Hogsmeade. - Po głosie Potter był już pewien, kto to.

Odwrócił się.
- No i dobrze - odparował James.

Snape ze swoimi przydługimi, obleśnie tłustymi włosami doprowadzał go do szału.
- Jak widzę, u ciebie nic się nie zmienia - powiedział Potter przez zaciśnięte zęby, a jego słowa ociekały sarkazmem. - Umyłbyś te włosy, bo tracę apetyt. A miałem jeszcze ochotę na rogalika. Skutecznie mi przeszkodziłeś.
- Zamknij się, Potter - warknął wyjątkowo nieprzyjemnie Snape.

Generalnie, kiedy warczał na otoczenie nie był przyjemny, ale dziś dawał z siebie wszystko.
- Idź gdzieś indziej zatruwać powietrze, dobra? - włączył się do wymiany zdań Syriusz.

Snape obdarzył go spojrzeniem pełnym pogardy i jeszcze czegoś nieokreślonego, ale na pewno nieprzyjemnego.
- Nie do ciebie mam sprawę - znów warknął. James pomyślał, że trzeba mu zmienić ksywę, na jakiegoś Warkacza.
- "Kończ waść, wstydu oszczędź" - James potraktował go z góry.
- Weź nie szpanuj literaturą, Potter, bo aż mi uszy puchną. Darmozjad... - Potter poczuł jak się w nim zagotowało. Smark go prowokował, nie miał wyjścia. - Lily tu nie ma.

Ostatnie zdanie, który wysylabizował, miało być przesłodzone, ale Snape'owi nie bardzo to wyszło. Nie miał pojęcia, jak powinno brzmieć, bo prawdopodobnie nie miał ze słodyczą nigdy do czynienia.
- Przez ciebie, idioto, łazi za mną ta Gryfonka, Blanc. - Snape zaróżowił się.

James pomyślał, że w normalnych warunkach byłby purpurowy, ale z natury był zbyt blady. Jego skóra nie znała zdrowego kolorytu.
- A co ja ci na to poradzę? - próbował się odciąć Potter. - Radź sobie, Smark. I tak nie będziesz z Lily, więc nic ci to nie da.
- A ty za to jesteś pewien, że będziesz z Lily, nie? - To zdanie jakoś dziwnie zabrzmiało, ale wtedy James nie myślał, że to może być pułapka.
- No może i jestem. Nie wiem, co ci do tego. Zjeżdżaj, bo będę miał koszmary. - Chłopak odwrócił się do Snape'a plecami i sięgnął po kubek z sokiem.
- Pewny? - James usłyszał głos, który nie należał do Smarka, tylko do dziewczyny.

Żołądek mu się skręcił, zaschło mu w gardle, a przed oczami ściemniło się gwałtownie. Tylko nie to, przemknęło mu przez głowę. Oby się przesłyszał.
- Szkoda, że cię rozczaruję, Potter. - Czyli się nie pomylił. Zamknął oczy. Czemu Lily zawsze musiała się pojawić w takiej sytuacji?!

Odwrócił się do niej.
- To znaczy? - zapytał słabym głosem.

Ze złością wyrwała mu z ręki kawałek pergaminu, który dostał sowią pocztą.

Spojrzał na nią zdumiony.
- Ej, co jest? - Niczego nie rozumiał.

Dziewczyna podarła pergamin na cztery kawałki.
- Rozmyśliłam się - powiedziała z przepraszającym uśmiechem, który - co do tego James nie miał wątpliwości - był nieszczery.
- Jak to: rozmyśliłaś?! - otworzył szeroko oczy. - Nie możesz...!
- Nie? - sarknęła. - A gdzieś to jest zapisane? Może coś przeoczyłam?

Potter nie znosił u niej tego tonu.
- Zejdź z tego cynizmu może... - powiedział chłopak. W głowie miał coraz większy mętlik. Co miał robić? Nie widział huncwotów, ale dałby się pokroić, że gapią się i nie mają bladego pojęcia, o co chodzi, skoro jeszcze się nie włączyli. - Pogadajmy...
- Na razie nie chcę cię widzieć, a co dopiero z tobą gadać - powiedziała dziewczyna. - Zawiodłam się na tobie, James.

Ostatnie zdanie wypowiedziała powoli i cicho. Popatrzyła na niego smutno. A w jej spojrzeniu nie było już śladu złośliwości.

Pottera chwyciło coś za serce.
Niech to szlag! Wszystko zepsułem. Znów, pomyślał rozpaczliwie.

Dziewczyna odeszła powoli w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. James patrzył jeszcze długo, zanim nie znikła za ogromnymi drzwiami.
- Rogacz... - zaczął Black niepewnie.
- Nie chcę o tym gadać - uciął dyskusję Potter. Chciał się przyznać do błędu. Czemu nie umiał? Czemu?!

Spojrzał na Remusa, który dał mu do zrozumienia, że wie, o czym ten myśli i nie potrzebuje słownych oświadczeń, że popełnił błąd.
- Naważone piwo trzeba wypić - powiedział tylko.

James westchnął.

Piwo... A jeszcze wczoraj pił je razem z Evans. Jak mógł zachować się tak arogancko?! Wiedział, że Lily mogła w każdej chwili się pojawić. To wszystko wina Smarka. Przeklęty Snape znów miał satysfakcję, że pokrzyżował im plany. Chyba wciąż się łudził, że Lily z nim będzie.

Nie, teraz tym bardziej zrobi wszystko, by z nią być. Potter postanowił, że znajdzie ją i wytłumaczy wszystko. Zresztą Evans nie zwróci uwagi na Smarka, nie ma takiej opcji. Kiedyś się przyjaźnili, ale ona nic do niego nie czuje. O to mógł być spokojny.

Wyszedł z Wielkiej Sali sam. Poprosił o to kumpli. Nie chciał im do reszty psuć dnia. W końcu dopiero było śniadanie.

Szedł sam korytarzem na lekcję zaklęć. Przez całą drogę rozmyślał, jak przeprosić dziewczynę i jak do niej podejść. Co mógł mieć na swoje usprawiedliwienie? A może szukanie go było błędem i należy szybko powiedzieć, że to jego zachowanie było głupie i nie ma nic na swoja obronę? Nie wiedział.

Był tak nieobecny duchem, że nie od razu dotarło do niego, że na schodach siedzą Lily i Smark.

Zatrzymał się na kilka metrów od nich i stał jak sparaliżowany. Co oni tu robili razem? Czyżby jednak mylił się co do tego, iż Lily będzie chodzić z tym obleśniakiem? A może jednak to tylko taka przyjacielska rozmowa? W końcu swego czasu często można ich było razem zobaczyć.

W głowie miał same pytania bez odpowiedzi i taki zamęt, że nie mógł się ruszyć.

Na jego nieszczęście, Evans go zauważyła i odwróciła ostentacyjnie głowę w stronę Snape'a, patrząc mu wymownie w oczy.

James nie wiedział, czy to gra, czy może jest szczera z tym Ślizgonem. Zrobiło mu się niedobrze. Żołądek mu się skręcił, a w ustach nagle miał za dużo śliny.

Zemdliło go całkowicie, kiedy zobaczył, że Snape wyciągnął dłoń i pogłaskał jej wierzchem policzek Lily. Ostatnia rzeczą, jaką spostrzegł, była jej dłoń spoczywająca na kolanie Smarka.

Wtedy zakręciło mu się w głowie i zwymiotował.

Zapanowała cisza i ciemność.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Kolejny raz: podziękowania dla Ani, która pomimo (jak by to ująć...?) trudnej sytuacji - przeczytała moje wypociny ;d

Edytowane przez mooll dnia 12-11-2009 22:42

Dodane przez Peepsyble dnia 12-11-2009 19:59
#49

Piękne. ; } James to świniak. Ale w końcu chyba będą razem? Pisz, pisz i zdrowiej. Tylko jedna rzecz...

James ciężkim krokiem podszedł do stołu Gryffindoru, uginającego się pod stosami maślanych bułeczek, rogalików, ciepłych kiełbasek, tostów i bekonów.

I "bekonu". Tak wystarczy, bekon występuje od razu w liczbie mnogiej. Jak drzwi.

Dodane przez Bonnie313 dnia 12-11-2009 20:31
#50

No, to będzie mój pierwszy komentarz do Twego świetnego opowiadania, mooll. Muszę przyznać, że warto było czekać na kolejny rozdział. Jak zwykle mnie zaskoczyłaś; myślałam, że James i Lilka już się zejdą, a tu proszę: Smark ;d I tak go lubię ;p Ale kiedyś połączysz Pottera i Evans, mam nadzieję. ^^
Błędów interpunkcyjnych czy stylistycznych, które rzucają się w oczy, nie zauważyłam. Zresztą nie jestem specjalistka od tego typu wyszukiwania błędów ;d
Pozdrawiam ciepło i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. : )

Dodane przez mooll dnia 19-11-2009 22:11
#51

ROZDZIAŁ XVIII



James na siłę otworzył oczy - chociaż tylko do połowy - jednak szybko je zamknął. Jakieś nienaturalne światło oślepiało go.

Gdzie on jest? Zmarszczył brwi w skupieniu, wciąż nie otwierając oczu. Powoli docierały do niego głosy. Niektóre z nich był nawet w stanie rozpoznać. Większość, to z pewnością hunce. A jeden, bardzo piskliwy, kobiecy... O nie, to pani Pomfrey! Czyli wszystko jasne: Wylądował w przeklętym S.S.!

Powoli zaczął mrugać, by przyzwyczaić się do tej ostrej, sterylnej bieli Skrzydła Szpitalnego.
- Rogaś! - zawołał Peter.
- Chłopie, żyjesz! - zawtórował mu Syriusz. - Ładnieś pomalował ten korytarz!

James spojrzał na niego pytająco.
- Od razu wiadomo, co było na śniadanie - parsknął śmiechem Lupin.
- Taa... - kontynuował Black. - Nie spróbowałeś nawet tych boskich kiełbasek!

James przewrócił oczami.
- Jesteś obrzydliwy... - podsumował go rekonwalescent. - Czasem naprawdę witki opadają.
- Wiem - powiedział Syriusz dumnie. - Moje poczucie humoru jest wybitne.
- Mam wrażenie, że nasze definicje "poczucia wybitności" nieco się od siebie różnią... - powiedział James z przekąsem.

Pani Pomfrey skarciła ich surowym spojrzeniem, ale nic się nie odezwała.
- A teraz do rzeczy. - James podciągnął się na łokciach. - Co ja tutaj robię i kiedy wyjdę?

Wówczas zbliżyła się do niech opiekunka Skrzydła Szpitalnego.
- Chłopcy, nie przeszkadzajcie mu, ma odpoczywać. - I powiedziawszy to, zwróciła się do Pottera: - A ty to wypij. Wzmocni cię, bo jesteś blady, jak... eee...
- Dementor! - Peter wyglądał, jakby odkrył właśnie coś na kształt Ameryki. - Blady jak dementor! Dobre, nie?

Pytanie to skierowane było do kumpli. Lupin tylko pokręcił głową z dezaprobatą, niczym starszy brat. Black natomiast spojrzał na Glizdogona z politowaniem.
- Cały nasz Ogonek... - uśmiechnął się Syriusz, niczym Matka Miłosierdzia. - Niech pani kontynuuje.
- Dziękuję. - Kobieta uśmiechnęła się lekko, mile połechtana tym uprzejmym gestem Blacka. - Chłopcy mają rację. Twój żołądek nie wytrzymał. Trafiłeś tu, bo niewiele brakło, a padłbyś z wyczerpania.
- I musielibyśmy cię chować! - Lupin pokręcił głową. - To było bardzo nieodpowiedzialne.
- No! I to bez naszej zgody! - Black nie mógł wyjść z oburzenia.

James roześmiał się. Zaraz gotowi będą stwierdzić, że to była całkowicie jego wina.
- Ale nie pamiętam tego. Jak to możliwe? - spytał po chwili Potter.
- Trudno, żebyś pamiętał - odpowiedziała pani Pomfrey. - Zemdlałeś, chłopcze.

James opadł na poduszki. Od razu poczuł charakterystyczną woń środków do dezynfekcji.
- Stary, rzygałeś jak kot! - ekscytował się Glizdogon.
- Zemdlałem...? - po cichu zastanawiał się Potter.
- No właśnie! - Black o mało nie zachłysnął się własnymi słowami. - Padłeś w te swoje... no... odpadki...
- Odpadki? - prychnął Lupin. - Po prostu w tę morka maź, którą wyprodukowałeś, Rogaczu.

James uśmiechnął się, ale wnet skrzywił.
- Totalny obciach. - Na myśl o tym, jak mogło to wszystko wyglądać, Potter zacisnął mocno powieki.

Remus westchnął.
- Gorsze rzeczy mogły się zdarzyć...
- Ale słuchaj! - przerwał Lupinowi Black. - Kiedy się wróciliśmy po ciebie, bo się spóźniłeś na lekcję...
- Trochę to ostatnio nie było w twoim stylu - wszedł mu w słowo Peter.

Black prychnął, bo nie lubił jak mu ktoś przerywał.
- Wiesz, nawet Flitwick się zaniepokoił - dodał od siebie Lupin. - No, bo jak się spóźniać, to przecież całą ekipą. Dosłownie tak powiedział!

James roześmiał się szczerze. Widać Hogwart obrósł już w legendy, a jedną z nich była ta "o sławnej grupie huncwotów".
- Przejdziemy do historii! - Oczy Petera jarzyły się niczym lampki na choince.
- No, ba! - uśmiechnął się Black. - A dacie mi skończyć wątek?

Chłopaki zamilkli.
- Jak po ciebie wróciliśmy, już spora grupka gapiów tam stała, no... na tzw. miejscu zbrodni. I kiedy wypytaliśmy ich, co się stało, jakaś Puchonka opowiedziała nam wszystko.

Potter pokiwał głową. Nie mógł znieść myśli, że Lily widziała go w takim stanie i otoczeniu...I że w ogóle go tam widziała. A do tego jeszcze ten Smark, który zapewne ma teraz z niego niezły ubaw.

I nagle okropna myśl ugodziła go w tył głowy, jak to mają w zwyczaju takie straszne myśli. Przypomniał sobie, jak zobaczył Snape'a i Evans razem na schodach. Zakłuło go boleśnie w okolicy serca. Czyżby Lily znalazła już pocieszenie w ramionach tego śliskiego Warkacza? Podlizuje jej się co krok i na pewno brak mu własnego zdania. Jak ona się go nie brzydzi?, pomyślał, gdy przed oczami stanął mu Smark z tłustymi strąkami włosów.

- On znów ma odlot - usłyszał cichy głos Petera.
- Hej, nie obgadywać mnie przy mnie! - napomniał ich James żartobliwym tonem.
- My nie... - Remus próbował szybko zareagować. - Tylko ostatnio często tak się zawieszasz...

Potter westchnął ciężko.
- To przez Evans!
- Tak czułem - natychmiast wydał diagnozę Glizdogon. Dodatkowo powiedział to takim tonem, jakby właśnie uzyskał potwierdzenie swojej tezy, po czym spojrzał na pozostałych w bardzo sugestywny sposób.
- Ale gdyby to wszystko inaczej się ułożyło... - James mówił cicho, trochę jakby próbując się bronić, ale wyglądało to raczej jak mówienie do siebie.
- Coś ci powiem - powiedział braterskim tonem Syriusz, siadając na brzegu szpitalnego łóżka. - Wyobraź sobie, że Lilka od razu rzuciła ci się z pomocą. Czyściła ci ubranie i twarz z tego... no... brudu.

James otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nieświadomie razem z nimi otworzył też usta. Huncwoci roześmiali się na widok jego miny.
- To prawda. - Peter poparł wypowiedź Blacka. - Ale nie rękami, tylko różdżką.
- A... A co na to Smarkerus? - spytał ostrożnie Potter. Chciał, by zabrzmiało to obojętnie, ale chyba mu się nie udało. Miny huncwotów zdradzały, że chłopcy wiedzą, jak wielką rolę w tej machinie odgrywa Snape.

Chłopcy wymienili spojrzenia między sobą, próbując przypomnieć sobie, czy wiedzą coś na ten temat. W końcu zrezygnowali i stwierdzili, że chyba nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Nie myśl, że drwię Rogaczu, ale... aż żal chwyta za serce. - powiedział Black i podsumował: - Ładny wy tu macie Trójkąt Bermudzki... Wiesz: ty, Evans i Smark.


* * *



Przez kolejne dni, Potter chodził jak struty. Unikał Evans, jak ognia. Chciał umieć zebrać się w sobie i podejść do niej z zamiarem wyjaśnienia całej sytuacji.

Jednak ten niespodziewany epizod na korytarzu, skutecznie go odstraszył i pozbawił resztek odwagi. Sama Lily widocznie nie miała ochoty go spotkać, bo gdy tylko go widziała, skręcała w inny korytarz lub zagadywała kogoś - byle tylko nie mieć okazji spotkania Jamesa twarzą w twarz.

Huncwoci namawiali go żywo, by coś ze sobą zrobił, bo wyglądał coraz marniej: Przestał jeść tyle, ile zazwyczaj, nie sypiał zbyt dobrze i nie uważał na lekcjach. Niestety oberwał za to odjęciem punktów i to nie jeden raz.

W końcu jednak nadszedł czwartek. Wieczorem wszyscy mieli rozjechać się do swych domów na Święta Bożego Narodzenia. Zdecydowanie powinien coś zrobić, bo przecież nie powinno się chować urazy w takim znamiennym czasie.

Przez wszystkie lekcje obmyślał plan, w jaki sposób podejść do Evans. Huncwoci nawet nie próbowali go zagadywać, wciąż z niepokojem spoglądając na swojego przyjaciela. Uważali, że to nie jest normalne w wydaniu zwykłego nastolatka, a co dopiero Jamesa Pottera vel Rogacza.

James wychodził właśnie z klasy do transmutacji, kiedy wyrosła przed nim jak spod ziemi, Evans. Był tak zamyślony, że nie wiedział, czy spotkała go przypadkowo, czy jednak celowo filowała na niego, by w końcu go dopaść.

Na jej widok odskoczył w tył i wybałuszył brązowe oczy. Chciał ją zapytać, co tu robi, ale odebrało mu mowę, taki był zaskoczony.

Zaraz potem serce przypomniało sobie, jak zazwyczaj reagował na widok rudej piękności i zaczęło bić coraz szybciej.

Miała na sobie zwykłe ubranie: czerwony golfik, a na to nałożony sweterek w kolorze młodej trawy. Wyglądała tak świeżo.

- Potter? - odezwała się dość ostrym tonem, który zburzył "wiosenne" odczucia chłopaka na jej widok.

I wciąż milczał. Uniósł tylko w górę brwi, dając znak, że czeka na ciąg dalszy. Modlił się w duchu, żeby wyszło to naturalnie.

- Nie, no ja przestałam umieć tak robić - westchnęła z rezygnacją, a jej głos nie był już taki surowy.

Jamesa zatkało. Lily zachowywała się co najmniej dziwnie. Ale czekał na rozwój akcji i nie zamierzał za bardzo jej ukierunkowywać.
- To znaczy? - spytał.
- Polubiłam cię... - powiedziała, nie patrząc na niego i lekko się rumieniąc. - Ale, kurczę, jak mogłeś się tak zachować?

Potter nie wiedział, w co ta dziewczyna gra. Stał na środku korytarza i totalnie nie umiał odnaleźć się w sytuacji. Nie wiedział, czy Evans oczekuje odpowiedzi, czy jednak pytanie było wstępem do właściwej wypowiedzi.
- Kiedyś potrafiłaś się bardzo na mnie wściekać - powiedział ostrożnie. - I to na dłuuugie miesiące - dodał.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- No tak, ale nie znałam cię. - Słowa nie przychodziły jej łatwo. Widział to. - Naprawdę czułam, że... no... może nie jesteś taki fatalny...
- No, wielkie dzięki - sapnął James, zastanawiając się w myślach, do czego ta kobieta zmierza.

Lily uśmiechnęła się. Robiła to w bardzo wdzięczny sposób. Potter nie zauważył, by jakaś dziewczyna robiła to tak cudnie.
- James - podjęła znów na uśmiechu. - Ja się nie umiem gniewać na ludzi, których... no...
- Lubisz? - zakończył za nią zawadiacko.

Evans przewróciła oczami.
- No, powiedzmy. Poza tym, jakby nie patrzeć, idą Święta... - Mówienie zaczynało ją krępować.
- Ej, Evans. Dzięki - wypalił James bez pardonu.

Dziewczyna zamrugała szybko i spojrzała na niego zmieszana.
- No, za tę akcję... - Chłopak plątał się. Nie wiedział, w jakie powinien to ubrać słowa. - Na korytarzu... jak się ze Smarkiem, no wiesz... tentegowaliście.

Brnął coraz głębiej. I coraz gorzej szło mu tłumaczenie.
Zaczerwienił się lekko. Jeszcze mi tej purpury brakowało, pomyślał poirytowany.
- Ten tego wa... że co? - Lily zmrużyła oczy, próbując odgadnąć, co też Potter miał na myśli.
- No, obłapialiście, czy coś... - bełkotał James.

Evans otworzyła szeroko oczy i usta z oburzenia.
- Obłapialiśmy?! - powtórzyła piskliwym głosem.

O, nie! przemknęło przez głowę huncwota.
- Słuchaj, nie to miałem... - próbował to naprawić.
- Wiesz, co to w ogóle znaczy?! - Lily podniosła głos.

Niech to szlag! Potter myślał gorączkowo, jak z tego wybrnąć cało, chociaż coś czuł, że Lily nie zostawi na nim suchej nitki.
- Wiem, no...! - Teraz i on nieznacznie podniósł głos. - Ale chodziło mi o to, że widziałem was tam razem!

Ups... Wyrwało mu się. Teraz wszystko się posypie...
- Nas? - Evans nie wiedziała, o co mu chodzi.
- No: ciebie i Smarka - powiedział, choć tak bardzo nie chciał tego mówić na głos.

Dziewczyna zmrużyła swoje zielone oczy i spojrzała na Jamesa bardzo przenikliwie.
Po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech politowania.

Wiedziałem, pomyślał Potter, już się wszystkiego domyśliła... Jestem spalony!

- Jeszcze nie zauważyłeś, że się przyjaźnimy? - zapytała.
- No, tak... - potwierdził speszony, choć przeczuwał, że jednak nie wyłapała z jego wypowiedzi tego, co mogłaby, po czym dodał odważniej: - Ale nie jestem pewien, czy pozwalam moim przyjaciółkom na trzymanie rąk na moim kolanie.

To było zaczepne, ale przynajmniej nie robił z siebie durnia.
- Zostaw go wreszcie w spokoju - powiedziała Lily, ale w jej głosie nie było cienie złości. - Możesz?

Zapadła cisza.
Potter pomyślał, że musi zmienić temat.
- No więc dzięki. Nie wiem, czy dotarło - powiedział, licząc, że Evans złapie haczyk.
- Co? Za co?

Udało się, Potter odsapnął w duchu. Dała się obejść.
- Podobno zajęłaś się mną, jak wiesz... leżałem taki... ekhm, zarzygany. - Tym razem James nie miał wątpliwości, że zaczerwienił się aż po nasadę włosów.
- Daj spokój! - Evans machnęła ręką, również lekko się rumieniąc. - Chciałabym, żebyś wiedział, że kiedy ja próbowałam cię ogarnąć i doprowadzić do takiego stanu, by pani Pomfrey nie brzydziła się ciebie leczyć, to właśnie ten wasz Smarkerus leciał po pomoc.

Potter otworzył szeroko oczy. Znów głos uwiązł mu w gardle.
Ale jak to?! Smark? Chłopak nie wyobrażał sobie, że może on pomóc komukolwiek. Chociaż nie, zapewne dla Lily zrobiłby wyjątek. Jednak James byłby ostatnią osobą, jakiej biegł by z pomocą. Chłopak przypuszczał, że nawet gdyby nią był, to nie miałby co liczyć na jakiś gest miłosierdzia.
- Ziemia do Rogacza! - usłyszał. Od kiedy Evans zwraca się do niego per "Rogacz"?

Zamrugał i pokręcił głową, jakby chciał się otrząsnąć z transu.
- Zamyśliłeś się porządnie - dodała.
- A od kiedy my jesteśmy na etapie mówienia do mnie "Rogacz"? - zapytał James, dochodząc do siebie i odzyskując pewność w głosie.

Lily wyszczerzyła się do niego.
- Musiałeś to przespać!

James odwzajemnił szeroki uśmiech.
- Nie... Czegoś takiego nie mógłbym przegapić!

Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę i chłopak poczuł wręcz namacalnie tę łączącą ich więź. Nagle, nie wiadomo skąd, odnalazł w sobie siłę i odwagę, by zapytać:
- A co z Magic Cafe?

Lily puściła mu oko.
- Musiał być błąd w tym liściku.
- Tak? - zapytał Potter, podchwytując ton Gryfonki.
- Uhm... w godzinie. - Oboje grali, ale i też wiedzieli, że ta gra ma swoją nazwę: flirt.

Potter ewidentnie był w swoim żywiole.
- Tak mówisz...? - James udał, że się zamyślił. Nawet potarł dłonią brodę. Tak dla niepoznaki.
- Piętnasta - powiedziała Lily z zalotnym uśmieszkiem.

Chłopak przytaknął bez słowa, odwzajemniając jej uśmiech. Dziewczyna bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.

Potter poczuł jedynie przyjemny, wietrzny i delikatny zapach jej perfum, kiedy go wymijała.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
I tu przeprosiny dla Aniutka - nie wiem, co się z Tobą podziało ostatnio ;(.
Dlatego zamieściłam tekst beż Twojej kontroli... wybacz.

Dodane przez Peepsyble dnia 20-11-2009 14:04
#52

Nawet potarł dłonią brodę. Tak dla niepoznaki.

Zgrzyta mi układ tych zdań. Tak dla niepoznaki potarł dłonią brodę lub Nawet potarł dłonią brodę, tak dla niepoznaki.

Czyli wszystko jasne: Wylądował w przeklętym S.S.!

I tu nie mogę się zdecydować. Chodzi mi o ten skrót, nie jestem pewna zy powinien być z kropką czy nie. SS, S.S.Powinnam poszukać gdzieś, bo mnie to męczy, serio.

Jakieś nienaturalne światło oślepiało go.

Układ zdania. Oślepiało go jakieś nienaturalne światło brzmi o wiele lepiej.

Rozdział ładny, jak każdy inny. ; } To już osiemnasty? Szybko piszesz, szybko. Co do fabuły nie mam zastrzeżeń, wszystko mi się podoba. Wolę, żeby James w końcu był z naszą Lilką, nie lubię tu (w tym ficku, taki ficku, ogółem lubię) Severusa, denerwuje mnie. Mam nadzieję, że w rezultacie Lily będzie z James'em już na dobre.
Tak więc życzę dalszej weny, żeby się nie skończyła oraz powodzenia.

Dodane przez Lady Holmes dnia 24-11-2009 20:23
#53

Dziewczyna bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Potter poczuł jedynie przyjemny, wietrzny i delikatny zapach jej perfum, kiedy go wymijała.

Coś mi tu zgrzyta. Odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem to przeciwieństwo wymijania. Nie wiem, czy dobrze to zrozumiałam, ale myślę, że to jest błąd.
Ten rozdział mi się spodobał. Scena w Skrzydle Szpitalnym szczególnie mi się spodobała. Ogólnie podsumowując ten rozdział - 5+.
Piszesz szybko, ładnie i składnie. 18 rozdział - to już coś. Życzę Weny i jeszcze raz Weny, przyjaciółki pisarzy.

Dodane przez Doru Arabea dnia 30-11-2009 15:02
#54

Czy ktoś ma tu numer do J. Rowling, bo myślę, że byłaby szczerze zainteresowana tym tekstem gdyby miała robić jakieś lektury uzupełniające do serii o HP! mooll jesteś świetna. Nie będę błędów szukać, bo jak zauważyłam, Ania bije w tym wszystkich na głowę(bez urazy!). Tekst świetny!!! Szybko opublikuj następny! ;)

Dodane przez mooll dnia 30-11-2009 17:29
#55

lidka98_10 napisał/a:
Nie będę błędów szukać, bo jak zauważyłam, Ania bije w tym wszystkich na głowę(bez urazy!).


Żeby było śmieszniej, zawarłam przymierze z Aniutkiem - zwane Przymierzem Bety ;p. Ale ostatnio się u niej "potegowało" i niestety średnio ma czas, ze tak to ujmę.

Pokazała mi, na czym polegają błędy i teraz już ich nie robię. Mam nadzieję, że da się zauważyć tę różnicę ;p

Dodane przez mooll dnia 01-12-2009 11:03
#56

ROZDZIAŁ XIX


Danielle stanęła na środku pokoju wspólnego Gryffindoru. Siedzący pod oknem James, spojrzał na nią znad książki. Czuł, że coś się święci. U tej dziewczyny element zaskoczenia był podstawą jej egzystencji. Z huncwotami zawsze podejrzewali, że nie kieruje nią żadna rozwaga, jedynie jakiś instynkt. I to szalony.
- Ej, hunce! - zawołała zaczepnie, jakby nie bardzo znała się na delikatnych rozmowach.

Teraz już wszyscy chłopcy spojrzeli na nią, w milczeniu czekając, co nastąpi.
- Wybierzmy się gdzieś... - zaproponowała bez ogródek. - Ja, Dorcia, no i wy.

Syriusz podrapał się po głowie i spojrzał na Jamesa. Ten z kolei szybko wymienił spojrzenia z Remusem i Peterem.
- Coś mi tu śmierdzi... - Syriusz nachylił się w stronę Jamesa i szepnął, prawie nie poruszając wargami.

Potter uśmiechnął się. Podejrzewał, że Danielle raczej nie chce ich w żadem sposób podpuszczać, a mimo to jej zachowanie wyglądało dość podejrzanie.

Chłopak dał znać Blackowi, że to załatwi.
- Dan. - Bardzo do niego przylgnęło to, jak Syriusz się do niej zwracał. - Wybacz, ale to brzmi co najmniej dziwnie. O co dokładnie chodzi? Eee... A Lily nie brałaby w tym "wybraniu się gdzieś" udziału?

Jak się zaczął nad tym zastanawiać, to rzeczywiście było w tym coś podejrzanego.
- No... - Danielle ewidentnie próbowała wymyślić coś na miejscu. - Potter, ciebie to zaproszenie też... no... nie bardzo dotyczy...

James pierwszy raz zobaczył, żeby dziewczyna się zmieszała.

Trwało to jednak krótką chwilę i szybko odzyskała typową dla siebie pewność.
- No to my też się nie piszemy na takie pokrętne układy... wycieczki nie wiadomo dokąd, w dziwnym składzie - zaperzył się Syriusz.

Pozostali przytaknęli.
- Ja ci dam "dziwny skład"! - Danielle tak się przejęła tym sformułowaniem, że zamrugała i zmarszczyła gniewnie brwi.
- W takim razie czekam na sowę - roześmiał się Syriusz, próbując rozrzedzić atmosferę.
- Mnie też daj ten cały "dziwny skład", jak możesz - zawtórował Balckowi Lupin.

Chłopaki roześmiali się. Danielle przewróciła oczami.
- Nie da się z wami normalnie gadać! - warknęła. - Myślałam, że może w czwórkę odwiedzimy Trzy Miotły...

Huncwoci milczeli, więc kontynuowała.
- No, bo skoro zdecydowaliśmy się zostać ten jeden dzień dłużej, to można byłoby się gdzieś przejść.
- Ja tam całe Święta spędzam tutaj - wzruszył ramionami
Syriusz, jakby było mu to całkowicie obojętnie.
- No dobra. - Danielle chwyciła się pod boki. - Ty, może i tak. Ale mamy dwudziesty trzeci grudnia i zamiast być już w domach - zostaliśmy. Hogwart będzie mniej rygorystycznie pilnowany... Co wy na to?

James poczuł się trochę dziwnie. Nie został zaproszony. I z tego co usłyszał, Lily też nie miała zamiaru iść. Czemu?

I nagle dotarło do niego, że przecież umówił się z nią dziś wieczorem. Uśmiechnął się do siebie, powstrzymując od uderzenia się w czoło otwartą dłonią. Myślał o tym od rana, a nie mógł skojarzyć ze sobą tak prostych faktów. Czyli wszystko było ukartowane. Zastanawiało go tylko, dlaczego organizują to w ten sposób. W końcu huncwoci byli wtajemniczeni. Nie trzeba im było organizować czasu tylko dlatego, żeby odciągnąć ich uwagę od wątku Evans. Poza tym, Danielle nie powiedziała mu wprost, dlaczego nie może iść z nimi. Pod tym względem była jakaś tajemnicza.
- Idźcie - powiedział spokojnie James do kumpli.

Chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- A ty, co znowu kombinujesz? - spytał Peter.
- Już macie sklerozę, widzę - westchnął z ubolewaniem Potter. - Idę z Lily.

Pozostali próbowali naradzić się, puszczając sobie wzajemnie porozumiewawcze spojrzenia.
- No, to w porządku. - Lupin odpowiedział w imieniu całej trójki.

* * *


Potter siedział po turecku na swoim łóżku w dormitorium. Za oknem było już całkiem ciemno, mimo, iż pora nie była taka późna.

Przed nim leżała otwarta mapa, pokazująca właśnie dormitorium dziewcząt i kilka kropek. Jedna z nich, podpisana "Lily Evans", chodziła w kółko.

James przygryzł dolną wargę w zamyśleniu. Zemdliłoby go po kilku takich okrążeniach, ale dziewczyna dzielnie kontynuowała. Czasem zatrzymywała się na w kącie dormitorim na jakąś krótką chwilę, po czym wracała do okrążeń. Trwało to już dziesięć minut. A za godzinę mają się spotkać w Cafe Magic, cokolwiek to było. Jeśli Evans coś odbiło, to wieczór zapowiada się interesująco.

Zamyślił się, nie odrywając wzroku od czarnej krążącej kropki. Skąd ta kobieta wytrzasnęła taką knajpkę?

Poczuł zdenerwowanie w żołądku. Nie wiedział, gdzie mają się spotkać. Kiedy po raz pierwszy przeczytał liścik, od razu zaniepokoił się na widok tej nazwy. W Hogsmeade nie było niczego takiego. A nawet, jeśli zamierzali otworzyć podobną kawiarnię, huncwoci już dawno by o tym wiedzieli.

Zamknął oczy, żeby ułatwić sobie skupienie. Przypomniał sobie, jak wyglądała ta mała karteczka, którą dostał sowią pocztą. Evans zniszczyła ją jeszcze tego samego dnia, więc nie miał się czym posiłkować. Żałował takiej świetnej pamiątki.

Było tam coś o jakimś gargulcu. Tych posążków, nota bene, jest co nie miara, żeby było śmiesznie.

Potter zacisnął jeszcze mocniej powieki. I nagle zapaliła się lampka w jego umyśle. Siódme piętro! No, to już coś.

Siódme piętro... Siódme piętro..., Potter myślał coraz intensywniej. Co tam jest, na tym siódmym... No tak!

Olśniło go. Teraz wszystko miało sens. Na siódmym piętrze był Pokój Życzeń. Dokładnie obok gargulca! No i to całe Magic Cafe, czy inne Cafe Magic na pewno jest Pokojem Życzeń!

Uradowany, opadł na poduszki swojego łóżka. Wpatrując się w purpurowy baldachim, poczuł ulgę, ale i stres. Nie miał wątpliwości, że to będzie boski wieczór. I to bez jakiejś konspiracji, tajemnicy. To już będzie...

Z rozmyślań wyrwał go Peter, który wpełznął na łóżko Pottera jako szczur.

James usiadł.
- Te, Ogon - powiedział zaczepnie. - Nie rób tak. Nie mamy tajemnic przed sobą, żeby uciekać się do zamiany.

Chwilę potem Peter znów był przysadzistym blondynkiem. Na jego twarzy malowała się przepraszająca mina.
- Poza tym, to niebezpieczne. - James przybrał ton starszego brata. - Jakby nas nakryli...
- Jesteśmy w dormitorium! - bronił się Glizdogon.
- W którym mamy jeden obraz - spokojnym tonem tłumaczył Potter.
- Ale... - próbował jeszcze Peter, lecz James nie dał mu dokończyć.
- Nie ma "ale" - rzekł poważnie. - Myślisz, że po co tu jest? No właśnie dla takiej cichej kontroli dormitoriów.
- Czy to się nie nazywa inwigilacja? - usłyszeli z sąsiedniego łóżka przytłumiony głos Blacka.
- Ja tam nawet nie wiem, jak wygląda - odezwał się jeszcze odleglejszy głos Remusa. - Nigdy go nie ma.
- Sam widzisz! - podchwycił Peter.

James przewrócił oczami.
- Jesteśmy ryzykanci - przyznał - ale w tej kwestii nie możemy ryzykować!

Usłyszeli szuranie firanek i ich oczom ukazał się Lupin, który oparł się o jedną z kolumienek łóżka Pottera.
- Co racja, to racja - przyznał. - Rogacz wie, co mówi. Możemy ryzykować wywalenie ze szkoły, ale nie przestępstwo na skalę ogólno czarodziejską, rozumiesz? - zwrócił się do Petera. - Potem nie ma, że boli. Hogwart nie będzie cię w stanie ochronić, gdy wejdziesz w zatarg z prawem.

Glizdogon się stropił. Widać, że miał dobre intencje i nie chciał się nikomu narażać. Jak zwykle bardzo zachowawczo.
- Już dobrze - uśmiechnął się James i poklepał chłopaka po ramieniu. - Po co mi wlazłeś na łóżko?

Chłopak westchnął.
- Już późno, po prostu. - Spojrzał na zegarek. - No, za pół godziny zaczyna ci się randka, a ty jesteś w proszku, Rogaśku.

Potter w jednej sekundzie spoważniał, a pozostali zamarli. Zerwał się szybko i rzucił w stronę kufra. Przemknęła mu jeszcze myśl, że szykuje się, jak jakaś baba, ale zignorował ją i zaczął przerzucać zmięte ubrania.

*


Wiedział to od początku. Spóźni się.
Potter leciał na złamanie karku. Przecież to niedaleko, pomyślał. Jednak mała odległość nie uratowała go. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to on powinien na nią czekać. A tymczasem będzie odwrotnie, bo już pięć minut był w plecy.
Czerwony z wysiłku na twarzy, odpiął guzik pod szyją i sapnął potężnie, walcząc z zadyszką.

Świetnie, przemknęło mu przez myśl. Teraz jeszcze wejdę jak jakiś burak: spocony i czerwony. Totalna porażka...

Zatrzymał się koło gargulca i pomyślał o Magic Cafe, przytulnej knajpce, w której miała być Lily Evans.

Przed nim powoli wyłoniły się małe, drewniane drzwiczki z śliczną porcelanową klamką.

James uśmiechnął się z ulgą. W gardle drapało go niemiłosiernie, a w boku kłuła uporczywie kolka. Kondycja marniutka, znów pomyślał James.

Wejście było tak malutkie, że musiał się lekko schylić, by przez nie przejść. Nacisnął klamkę i wszedł ostrożnie, rozglądając się wokół.

James wciągnął powietrze: pachniało tu cynamonem i goździkami. Wszystko było w drewnie i tworzyło wyjątkowo ciepły klimat. Zamiast tradycyjnych stolików z krzesełkami, zauważył kanapę, fotele, a nawet poduszki luzem skupione wokół niskiej ławy.

W tym niewielkim pomieszczeniu panował półmrok. Przy każdym stoliczku paliła się świeca i Potter ledwie zauważył artystyczne malowidła i fotografie rozwieszone na ścianach. To, co przykuło uwagę chłopaka, to fakt, iż były mugolskiego pochodzenia. W tle cichutko płynęły dźwięki delikatnej, spokojnej muzyki, która miała umilać czas.

James wszedł w głąb lokalu, nigdzie nie mogąc odnaleźć Evans.

Zaczął dyskretnie rozglądać się po pustej kawiarni, aż wreszcie dostrzegł ją na jednej z tych dużych kanap.

Siedziała po turecku, z lekkim uśmiechem na twarzy. Parujący kubek trzymała oburącz w okolicy skrzyżowanych nóg.

Wyglądała jeszcze piękniej, niż zazwyczaj. Miała na sobie ciemne, sztruksowe spodnie, a granatowa bluzka lekko ją opinała. Włosy pozostawiła rozpuszczone.

Kiedy do niej podszedł, ocknęła się z zamyślenia, usłyszawszy zapewne odgłos jego kroków.
- Cześć - szepnął przejętym głosem Potter.
- Siadaj, James. - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - Zaraz poprosimy tu Skrzatka, aby ci coś przyniósł.

W jednej chwili przy ich stoliku pojawił się skrzat. Generalnie niczym nie różnił się od przeciętnego skrzata. No, może poza wyprostowaną postawą, pewnością siebie i powagą. W ręku trzymał notesik.
- Słucham pana? Co będzie? - zaskrzeczał, a jego ton głosu, który miał być dystyngowany, wypadł po prostu komicznie. Potter o mało nie parsknął śmiechem.
- Może... - zamyślił się chłopak. - Mleko na ciepło z przyprawami korzennymi i miodem.
- Służę - powiedział skrzat i zniknął, by zaraz pojawić się z kubkiem spienionego mleka, które mocno pachniało imbirem.

James podejrzewał, że miód był na spodzie. Upił spokojnie łyk, wciąż milcząc.

Kiedy gorący płyn znalazł się w żołądku i rozkurczył jego mięśnie brzucha, odezwał się.
- Co za lokal. - Posłał jej swój najlepszy uśmiech, choć wiedział, że w tym półmroku pewnie go nie dostrzegła.
- Mój pomysł. - Evans odwzajemniła uśmiech.
- Zauważyłem obrazy i zdjęcia... - podjął niepewnie.
- To też mój pomysł - roześmiała się. - Bardziej, niż te czarodziejskie, oddają artyzm chwili. Te magiczne są pod tym względem fatalne. No, wyobraź sobie, że zostanie ci ktoś na dłużej na takim zdjęciu. Nie ma najmniejszych szans!
- To prawda - roześmiał się szczerze Potter. - I do tego wiercą się, jakby mieli owsiki, czy inne dziadostwo w swoich... no...
- ... szanownych - dokończyła Lily, śmiejąc się perliście. - Święta prawda!

I tak przez godzinę rozmawiali swobodnie o wszystkim i o niczym, w ogóle nie zdając sobie sprawy, że właśnie są na randce. Ona, która "w życiu nie umówiłaby się z tym łajdakiem, Potterem" i on - "łajdak i podrywacz pierwszej ligi", od pierwszego roku próbujący namówić ją wreszcie na randkę.
- Wiesz - zaczął James, nabierając łyżeczką miód ze spodu kubka. - Dlaczego Danielle organizowała to całe spotkanie w Trzech Miotłach?

Lily spuściła głowę w dół i zaczęła przyglądać się swoim skarpetkom, jakby nagle wydały się jej wyjątkowo interesującym obiektem.
- Ale nie powiesz nikomu...? - spytała prawie szeptem, po dłuższej chwili ciszy.
- Skąd! - gorliwie zapewnił ją Potter.
- Nawet huncom? - Tym razem dziewczyna skoncentrowała wzrok na Jamesie.
- Nawet! - potwierdził. - O co chodzi, Evans?

Lily wzięła głęboki oddech.
- Bo... Jej się podoba Black. - Powiedziała to jak najszybciej umiała i wstrzymała oddech, patrząc wyczekująco na Jamesa.

Ten otworzył szeroko oczy i usta.
- Żartujesz! - Jego twarz, wyrażała ogromne zdumienie, ale kiedy Lily zaprzeczyła, usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu. - Ale motyw!

Z przejęcia uderzył dłońmi o kolana.
- Jak myślisz... Ma jakieś szanse? - spytała ostrożnie Evans.
- Hmm... - zamyślił się Potter. - Szanse zawsze są. Tylko on teraz ma hopla na punkcie jakiejś Veroniki Brook...

Lily zasępiła się.
- Znam ją. Syriusz jej się podoba.
- Co nie znaczy, że Danielle nie może zacząć mu się podobać - powiedział Potter, by ją pocieszyć, ale sam nie wiedział, czy naprawdę tak może się zdarzyć.
- Bo widzisz... wydaje mi się, że oni pasują do siebie... - słabo uśmiechnęła się Lily, przenosząc co jakiś czas wzrok ze swoich skarpetek na twarz chłopaka.

James przełknął ślinę. Nie wiedział właściwie, czemu serce zaczęło na nowo tłuc się w piersi. Jego oddech nieznacznie przyspieszył, co Potter bardzo chciał ukryć. Napięcie rosło.
- Chyba masz rację - powiedział słabo na wydechu.
- No - skwitowała Lily, zatrzymując w końcu niespokojny wzrok. Teraz patrzyła mu prosto w orzechowe oczy.

Chłopak bał się oddychać. Nie chciał, by cokolwiek przerwało tę magiczną chwilę.
- Tak, jak my...? - spytał i posłał jej swój zaczepny wzrok, wkładając ogromny wysiłek, by był on jak najbardziej naturalny.

Lily wyszczerzyła się do niego i pokręciła głową.
- Jak zwykle dowcipny, Potter - powiedziała wesoło Lily, ale w jej głosie czuło się napięcie.
- Ja? - Pomimo zdenerwowania, James zaczął dowcipkować. - W życiu! Kobieto, ja jestem wiecznie poważny!

Roześmiali się serdecznie, choć nie była to już taka swobodna chwila. Oboje przeczuwali, że coś nad nimi wisi; że coś się wydarzy. To było wyczuwalne w powietrzu.

Zamilkli i wpatrywali się w siebie, jak zaczarowani.
- Nie wiem, czy tak jak my... - podjęła wątek Evans, nie odrywając oczu od chłopaka. Jej głos był cichy.
- A ja... - Tu Potter przechylił lekko głowę. - Myślę... - a dłonią ujął jej podbródek, której Lily nie odepchnęła - ... że bardzo...

James nachylił się ostrożnie, czując jak zalewa go fala różnych uczuć. Było tam podenerwowanie, napięcie, stres, ale dominowała ekscytacja i euforia.

Lily przymknęła powieki, również powoli zbliżając się w stronę ust chłopaka.

I właśnie, kiedy ich usta miały się zetknąć w ich pierwszy, młodzieńczym pocałunku, zegar z kukułką wybił północ. Oboje zerwali się na równe nogi, spłonieni i zażenowani.

Nawet James.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Znów wklejam, bez Ani. Bo jej nie ma ;(

Edytowane przez mooll dnia 01-12-2009 16:48

Dodane przez Peepsyble dnia 01-12-2009 15:28
#57

Cudeńko. Serio, cudo. Koncówka idealna, trzymasz w napięciu, kobieto. ; } I wielbię cię za to. Nie przepadam za banalnymi i szybko rozwijającymi się akcjami. Świetne zakończenie, wspaniały pomysł z tym zegarem.
Idzie ci coraz lepiej, widać. ; } Tak jak na początku, jak zaczynałaś pisać błędów dosyć dużo było, teraz mam tylko jeden:

James pierwszy raz zobaczył, że dziewczyna się zmieszała.

Zamiast "że", napisz "żeby". James pierwszy raz zobaczył, że dziewczyna się zmieszała. Albo "James pierwszy raz zobaczył zmieszanie dziewczyny".
Tak, chyba na razie tyle. Pisz, pisz Molu. ; *

Dodane przez Lady Holmes dnia 01-12-2009 16:26
#58

Podejrzewał, że Danielle raczej nie chce ich w żadem sposób podpuszczać, a mimo to jej zachowanie wyglądało dość podejrzanie.

Powinno być "n" zamiast "m".
wycieczki niewiadomo dokąd, w dziwnym składzie

Nie wiadomo.
Napięcia rosło.

Napięcie rosło.


Nie wiem co napisać.
Carmell napisała:
Cudeńko. Serio, cudo. Końcówka idealna, trzymasz w napięciu, kobieto. ; } I wielbię cię za to.

Te słowa oddają wszystko.

Dodane przez mooll dnia 01-12-2009 22:18
#59

Pomyślałam właśnie, że tych rozdziałów trochę się nazbierało i może się Wam mylić, czy jest nowy, czy nie. Dlatego - "kurdę" - zgapię z FF Fantazji i dodam do tematu aktualizację. Będzie to skrótowy zapis daty w okrągłym nawiasie.

No. Tyle na dziś modernizowania. ;]

Dodane przez Doru Arabea dnia 03-12-2009 21:36
#60

Podpisuję się pod wypowiedzią Peepsyble. mooll jesteś mistrzynią pierwszej ligi w pisaniu ff. Naprawdę! Nie przesadzam... Masz talent! Mimo tych drobniutkich, rzadkich błędów powtórzeniowych, literowych i tych innych potworków, jesteś świetna!

Edytowane przez Doru Arabea dnia 08-01-2010 22:44

Dodane przez mooll dnia 13-12-2009 23:02
#61

ROZDZIAŁ XX



Nie, Evans niczego mu nie obiecała.

Stała tak, wpatrując się w Pottera ogromnymi ze zdumienia oczami. Zresztą on nie był lepszy: sparaliżowało mu wszystkie ruchy. Wyglądali dość żałośnie, musiał to przyznać.
A ten zegar, który im przeszkodził?

Był taki utopijny. Niczym wyjęty z bajki o Kopciuszku. Tragedia na kołach. Gorzej się to nie mogło skończyć.

James uśmiechnął się do siebie z politowaniem. Pamiętał, jak oboje speszeni próbowali zebrać swoje myśli, które zdawały się wisieć skłębione w nieładzie gdzieś w powietrzu. Zapomnieli nawet podziękować gospodarzowi. Wyszli po prostu bez słowa, purpurowi i zmieszani.

A ta droga powrotna? Śmiechu warte.

Znów powrócił tam myślami. Dłuższą chwilę szli w milczeniu. Potem to Lily odezwała się pierwsza. Chyba przeszkadzała jej ta cisza.
- Powinieneś kiedyś spróbować tej herbaty, którą ja miałam. - Niby było to bardzo zwyczajne, ale w tej sytuacji zabrzmiało wyjątkowo nienaturalnie.

Zaskoczyło to nawet Pottera. Myślał, że może nawiąże do tego, co się wydarzyło, a raczej chciało wydarzyć, pod koniec. A tu - herbata!
- Że co? - bąknął chłopak bezmyślnie.

Dziewczyna skuliła się nieco. James miał wrażenie, że chciała to wszystko cofnąć.

Zapadła kolejna chwila ciszy, pełna ogromnego napięcia.
I nagle oboje powiedzieli równocześnie:
- Żałujesz? - To był Potter.
- Nie żałuję. - Słowa Lily nałożyły się na jego pytanie.

Spojrzeli na siebie, nie wiedząc, czy się śmiać, czy zachować powagę.
- Już nadajemy na tych samych falach - wypalił James i zaśmiał się nerwowo, obawiając, że ta próba rozładowania napięcia może wszystko zepsuć.

Dziewczyna uśmiechnęła się, więc Potter odetchnął z ulgą. Ta niezręczna sytuacja zaczynała grać mu na nerwach i naprawdę chciał rozbić tę duszną atmosferę.

Zażenowania pozbyli się dopiero, gdy byli w pokoju wspólnym. Gruba Dama nie omieszkała tego skomentować, próbując nabrać ich znów na zmianę hasła, gdyż obudzili ją i przerwali słodki sen.
- W tym zamku sen jest na wagę złota! - zanosiła się. - Nie wiecie, jak o to trudno w takich fatalnych warunkach! I zawsze ktoś musi mi przerwać sen, którego od lat nie udaje mi się dokończyć!
- Nie złość się, kochana Damo - powiedziała słodko Evans, podchodząc bliżej.

W takich chwilach James uświadamiał sobie, dlaczegóż to "nie można nie lubić panny Evans". Po prostu nie można, kiedy człowiek patrzy, z jaką łatwością przekonuje do siebie ludzi.
- Ale jak?! - rozpaczała kobieta z obrazu, załamując ręce. - Kiedy śnię o pięknym, pulchniutkim i uroczym księciu z bajki, który przebędzie na tłuściutkim, białym koniu z lśniącą grzywą, zawsze ktoś mi przerwa. I to akurat w momencie, kiedy już ma mi się oświadczyć!
- Och, tak mi przykro...! - Lily zrobiła bardzo smutną minę. Każdy dałby się nabrać, na tę jej grę - taka była przekonująca w swym współczuciu.
- Wiem, kochaniutka. - Gruba Dama pociągnęła nosem i otarła łzę białą chusteczką w drobne, czerwone kwiatuszki. - Ty jesteś w tej mniejszości, która mnie rozumie...
- Spróbuj zasnąć jeszcze raz - poradziła Evans, zerkając kątem oka na Pottera, który z żywym zainteresowaniem przyglądał się zajściu.
- Dobrze, właźcie do pokoju, kotki kochane, spróbuję zasnąć jeszcze raz - powiedziała smutno Dama, ale otworzyła im przejście.

Oboje odetchnęli dopiero, gdy zatrzymali się przed kominkiem, w którym wciąż wesoło trzaskał ogień.
- Masz talent, ten... no... aktorski - wydukał James, nie patrząc na rozmówczynię, tylko na "arcyciekawe" czubki swoich butów.
- Ach tak? - Lily uśmiechnęła się figlarnie. - Dzięki.

Wtedy na nią spojrzał. Była odprężona i nie wyglądała na zmieszaną.
- Wiesz... - zaczęła, założywszy za ucho kosmyk włosów, który zsunął się na oczy. - Następnym razem naprawdę powinieneś zamówić herbatę korzenną z sokiem imbirowym. Jest wyśmienita.

James poczuł, że serce znów zaczyna swoją sambę, wybijającą brazylijski rytm zdecydowanie za głośno. Przełknął ślinę.

Następnym razem? Czyżby miał takowy nastąpić?, pomyślał gorączkowo Potter. Nie wiedział, co Evans ma na myśli. Obawiał się jednak, że oczekuje, iż on się domyśli.

Typowe. Dziewczyny zawsze gadają rebusami i zagadkami, które wydają im się tak oczywiste, że szkoda tłumaczyć. Niech się chłopak męczy. Pewnie.
- Pomyślę o tym - powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy.
- Koniecznie - wyszczerzyła się. Czuł, że chce, by ją jeszcze raz zaprosił. Wahał się i bał. Nie wiedział, czego konkretnie, ale coś blokowało mu słowa w gardle.
- Dobranoc, James - powiedziała łagodnie z lekkim uśmiechem. - Dzięki za wieczór.
- To ja dziękuję! - szybko zareagował Potter. W końcu to on był jej bardziej wdzięczny za ten wieczór..

I w tym momencie stała się rzecz zaskakująca. Coś, co wmurowało Jamesowi stopy w posadzkę.

Lily, ni stąd, ni zowąd, podeszła szybko do chłopaka i pocałowała go bardzo delikatnie w policzek. Dosłownie - muśnięcie warg.

Potter momentalnie zapłonął po nasadę włosów - z uszami włącznie, którymi całe ciśnienie chciało ulecieć, trąbiąc jak gwizdek lokomotywy.

Tak się oczywiście nie stało. Chłopak tylko szybko zamrugał i wgapiał się teraz w rozbawioną tym widokiem dziewczynę. Ona jednak nie powiedziała już nic więcej. Obróciła się powoli i ruszyła nieśpiesznie w stronę korytarza prowadzącego do dormitorium dziewcząt.

Kiedy już prawie miała w nim zniknąć, Potter odzyskał dar mowy i krzyknął za nią desperacko, nie bacząc na konsekwencje takich krzyków o tak późnej porze.

Lily odwróciła się. Wciąż uśmiechała się lekko.
- Umów się ze mną jeszcze raz! - krzyknął, gdyż odległość między nimi nie pozwala już na zrozumiałą rozmowę bez wzmocnienia głosu.

Od raz skarcił się w duchu. Debil z ciebie, próbował się zbesztać. Przecież to zagranie "starego Pottera"!
Evans jednak zaśmiała się, ale nic na to nie odpowiedziała, wciąż stojąc w miejscu.
- ... Proszę. - James zmienił ton na spokojny i opanowany.
- Dobranoc, James - powiedziała tylko z uśmiechem, pod którym nogi ugięły się chłopakowi.

Potter nie wiedział, czemu nic mu nie odpowiedziała. Może musiała to sobie przemyśleć? Na tiarę Merlina, nikt nie wie, co siedzi tym babom w głowach i czemu robią takie dziwaczne rzeczy. Myśli w głowie James'a mnożyły się i mnożyły przez siebie i wielokrotności wszystkich możliwych wariantów.

W końcu jednak doszedł do wniosku, że da jej po prostu czas. Stać go było na taki gest. Umówił się z Lily Evans, wszystko dobrze się układało, a na policzku wciąż czuł ciepły dotyk delikatnych ust dziewczyny, więc był teraz młodym bogiem. Cóż go teraz może powstrzymać?

*


Kiedy nazajutrz schodzili na śniadanie, nigdzie po drodze nie spotkali Lily, ani jej towarzyszek.

Weszli spokojnie do Wielkiej Sali. Sufit wyglądał bardzo smutno. Był szary od burych chmur, dlatego już teraz zapalono wszystkie świece, by rozjaśnić pomieszczenie.

Czekało na nich ostatnie śniadanie przed Świętami.
Huncwoci zajęli swoje stałe miejsca. Dziewczyn i tu nie było widać.
- Ach, moje kiełbaski! - Black rzucił się na parujący stosik.
- Ja rozumiem, że można tak reagować raz na dwa lata i to w stanie potwornego głodu. Ale codziennie? - Lupin przypatrywał się analitycznie Syriuszowi.

James i Peter roześmiali się.
- Tyś też nie lepszy. - Remus wskazał na Pottera.
- Ale zauważ, że ja tylko dużo jem - rzekł poważnie James, wkładając sobie do ust pół bekonu. - Nie robię sensacji z parówek.
- To są kiełbaski! - powiedział Black z pełnymi ustami, co kosztowało go trochę trudu.
- Aha, tylko się nimi nie udław - powiedział Peter, sięgając po tost i dżem truskawkowy. - Szkoda by było.
- No, taka fatalna śmierć - podjął temat Potter. - Już widzę to epitafium: Zabiły go bezlitosne parówki. Dla niego zawsze będą niewinnymi kiełbaskami, które wywołują radość każdego dnia.

Wszyscy wybuchli śmiechem, tylko Black prychnął.
- Jesteś beznadziejny - podsumował kumpla.
- Tak - odparł dumnie James - ale moje dowcipy są za to mistrzowskie.
- Nie dość, że beznadziejny, to jeszcze "skromny". - Syriusz posłał Jamesowi kuksańca w bok.
- A jak! - zaśmiał się Potter. - A co słychać w Trzech Miotłach?

Chłopcy parsknęli śmiechem.
- Danielle jest niesamowita - stwierdził Lupin. - Skakała po krzesłach, jak wypiła trzy kufle kremowego.
- A wiesz, Rosmerta zatrudniła do pomocy takiego jednego młodzika - powiedział Peter. - A Dan chciała z nim tańczyć! Ten niestety nie mógł, bo "właścicielka to...", "właścicielka tamto...". I w końcu zaopiekował się nią nasz Łapciunio.

Potter wybałuszył na nich oczy, a przed oczami stanął mu fragment wypowiedzi Evans, że Danielle ma na oku Syriusza.
- Naprawdę? - spojrzał na kumpla. - Tańczyłeś z nią?
- Wszyscy byliśmy po dwóch kremowych, to nie widziałem przeszkód. - Black zaczerwienił lekko. - A ta do mnie wciąż Łapciunio, Łapciuniu i inne tego pokroju.
- Ale wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało - dołączył się do rozmowy Lupin. - Nie wiem za to, czy tej twojej Veri nie będzie...

Syriusz podrapał się po głowie zmieszany.
- A ja wiem, czy Veronica... Ej! Żadna moja! - oburzył się, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co powiedział Lunatyk.
- Ja bym sobie dał ogon uciąć, że już razem chodzicie - powiedział Peter.

Black zaczerwienił się.
- Nie, coś ty! - bronił się. - Lubię ją, ale... Nie, coś ty!

Pozostali w zdziwieniu patrzyli na Blacka, który przecież do wczoraj jeszcze zachwycał się Brook, rozpływał nad jej urodą i bystrością. A teraz broni się przed nazwaniem jej swoją dziewczyną.

Zamilkli. James od razu pomyślał, że może stanie się jednak jakiś cud i Black będzie teraz z Danielle, ku uciesze wszystkich wiedzących o staraniach tej dziewczyny. Szkoda tylko, że było ich tak mało.
- Syriuszku! - usłyszeli nagle za plecami i obrócili się. Wszyscy, prócz samego zainteresowanego.

Tuż za nim stała Veronica Brook we własnej osobie. I nie wyglądała na szczególnie zachwyconą.

Potter od razu wyczuł, że kroi się jakaś mocna afera. Chciałby pomóc kumplowi, ale wiedział, że on sam musi się z tym uporać.

Z twarzy pozostałych hunców wyczytał podobne emocje.
- Czemu nie było cię wczoraj tam, gdzie się umówiliśmy? - spytała tylko pozornie spokojnym głosem.

James wiedział, że im szybciej stąd pójdą, tym lepiej dla Blacka. Zobaczył jeszcze jak ten się krzywi, bo nie wie, co odpowiedzieć. W końcu wyjdzie, że zamiast zobaczyć się z Brook, wybrał Trzy Miotły.

Burza wisiała w powietrzu i miała się rozpętać z całą mocą już za chwilę, więc Potter wstał, robiąc przy tym znaczące miny do pozostałych.
- Zobaczymy się w pokoju wspólnym - powiedział szybko i ruszył do wyjścia, a za nim pozostali.

Ledwie wyszedł z Wielkiej Sali odetchnął, co też uczyli Peter i Lupin. Skierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Musieli spakować swoje rzeczy, bo pociąg odjeżdżał punkt dwunasta.

Jak się jednak okazało, nie dane było mu szybko dotrzeć na miejsce.

Na półpiętrze stali Lily i Snape. Rozmawiali, ale nie widzieli go.
Potter zatrzymał ręką towarzyszy i palcem nakazał milczenie. Usłuchali go, choć posyłali mu pytające spojrzenia.

Przełknął nerwowo ślinę. Obawiał się tego, co może usłyszeć, a serce znów wskoczyło mu do gardła.
- ... nie zaprzeczysz. - To był głos Smarka, który zdradzał, jak bardzo chciał, by zaprzeczyła.

Huncwoci popatrzyli po sobie kompletnie zdezorientowani w sytuacji.
- Nie zamierzam - odparła spokojnie dziewczyna.
- Gdzie? - Snape miał bardzo dziwny głos. Jakiś taki żałosny, jak stwierdził Potter.
- Sev, proszę cię - zaśmiała się, choć na odległość wyczuwało się, że nie jest jej do śmiechu. - Nie bądźmy dziećmi.
- A jesteśmy? - Smark wydał się teraz oburzony.
- Dobra: Ty mnie traktujesz jak Smarkulę-Siostrę. Lepiej? - Ton głosu Evans nieco się zaostrzył. - To moje życie. Ono nie wymaga wiecznie twojej kontroli, wiesz? Zresztą od czasu, kiedy nazwałeś mnie...
- Lily, możesz dać temu wreszcie spokój?! - Snape chwycił ją za ramiona, a wtedy Jamesem aż wstrząsnęło. Chciał doskoczyć do Snape'a i mu przywalić. Na szczęście Remus z Peterem go powstrzymali.
- Nie - powiedziała bardzo spokojnie. - Nie umiem ci tego zapomnieć.

Smark spuścił głowę i zwolnił ucisk, co wykorzystała, by się z niego uwolnić.
- Posłuchaj uważnie, Sev. - Każde słowo wypowiadała ostrożnie i powoli. - Umówiłam się z Potterem. Miałam takie prawo. Nie wiem, czy sobie zdajesz z tego sprawę.

Snape tylko przytakiwał skinieniem głowy. Wydawał się teraz bardzo nieszkodliwy, co zaczynał powoli irytować Jamesa.
- Wiesz, że on się zmienił? Nie do poznania! - Lily mówiła to, starając się wciąż patrzeć swojemu rozmówcy w oczy. A nie było to łatwe, gdyż ten wciąż uciekał od jej wzroku, a na dodatek jego twarz przysłaniała kurtyna kruczoczarnych, tłustych włosów.
- Taaa. Akurat - wypowiedział to prawie szeptem, choć nie żałował kpiny, której było tu aż w nadmiarze. - Potter i wielka przemiana. Na pewno stwierdził, że ten rok, to jego ostatnia szansa i - ot! - tak się zmienił? Nagle załapał, że tylko tym może coś osiągnąć?
- Przestań ironizować - syknęła Evans mało przyjemnym tonem.
- Jesteś naiwna, Lil - próbował przekonać ją Smark.
- Ja?! Naiwna?! - Tym razem to ona wybuchła.

Podsłu****ący rozmowę chłopcy znów wymienili spojrzenia, coraz bardziej zaintrygowani przebiegiem rozmowy. Lily broniąca Pottera. Tego jeszcze nie grali.
- On ci się podoba, prawda? - zbolałym głosem spytał Snape. Widocznie przeczuwał już odpowiedź, jakiej udzieli Evans.

Dziewczyna roześmiała się.
- Nie wiem. - W jej głosie wciąż czuło się rozbawienie. - Ale nie wykluczam, że kiedyś to nastąpi. Jest bardzo interesujący. Zwłaszcza teraz, kiedy się zmienił.
- Wiesz, chyba już nie chcę cię znać, skoro zaczynasz trzymać z Potterem - powiedział poważnie chłopak, podnosząc głowę.
- Tylko dlatego? - spytała, ale już jej nie odpowiedział.
- I dobrze! - wypaliła ze złością i wyminęła rozmówcę, wspinając się po schodach i pokonując po trzy stopnie na raz.

Na placu boju pozostał jedynie sam Smarkerus. W pierwszym momencie Jamesowi zrobiło się go żal. Stał tam, taki struty. Nie wiadomo czy zły, czy smutny. Jedno było pewne: Żałował swoich słów.

Uczucie litości, które tak nagle ogarnęło Pottera, szybko zniknęło, odpędzone przez niego samego. Smark plus litość równa się brak szacunku i pogarda. Wolał nie czuć do niego litości, bo sumienie nie pozwalałoby mu go nienawidzić.

A tego byłoby mu bardzo żal. W końcu nienawiść do Snape'a to jedna z tych bezcennych pamiątek, które chciał mieć po Hogwarcie.

Niestety - Snape wyglądał żałośnie i przejście obok niego nie wchodziło w grę.

James przeczuwał, że będzie się pakować w pośpiechu, jeśli ten Ślismark* się nie ruszy. A nie wyglądało na to, by miał w najbliższym czasie.

__________________
*Ślismark - to taki mój neologizm. Wyszedł z połączenia "Ślizgona" i "Smarka" ;).

Dodane przez mooll dnia 13-12-2009 23:02
#62

ROZDZIAŁ XX



Nie, Evans niczego mu nie obiecała.

Stała tak, wpatrując się w Pottera ogromnymi ze zdumienia oczami. Zresztą on nie był lepszy: sparaliżowało mu wszystkie ruchy. Wyglądali dość żałośnie, musiał to przyznać.
A ten zegar, który im przeszkodził?

Był taki utopijny. Niczym wyjęty z bajki o Kopciuszku. Tragedia na kołach. Gorzej się to nie mogło skończyć.

James uśmiechnął się do siebie z politowaniem. Pamiętał, jak oboje speszeni próbowali zebrać swoje myśli, które zdawały się wisieć skłębione w nieładzie gdzieś w powietrzu. Zapomnieli nawet podziękować gospodarzowi. Wyszli po prostu bez słowa, purpurowi i zmieszani.

A ta droga powrotna? Śmiechu warte.

Znów powrócił tam myślami. Dłuższą chwilę szli w milczeniu. Potem to Lily odezwała się pierwsza. Chyba przeszkadzała jej ta cisza.
- Powinieneś kiedyś spróbować tej herbaty, którą ja miałam. - Niby było to bardzo zwyczajne, ale w tej sytuacji zabrzmiało wyjątkowo nienaturalnie.

Zaskoczyło to nawet Pottera. Myślał, że może nawiąże do tego, co się wydarzyło, a raczej chciało wydarzyć, pod koniec. A tu - herbata!
- Że co? - bąknął chłopak bezmyślnie.

Dziewczyna skuliła się nieco. James miał wrażenie, że chciała to wszystko cofnąć.

Zapadła kolejna chwila ciszy, pełna ogromnego napięcia.
I nagle oboje powiedzieli równocześnie:
- Żałujesz? - To był Potter.
- Nie żałuję. - Słowa Lily nałożyły się na jego pytanie.

Spojrzeli na siebie, nie wiedząc, czy się śmiać, czy zachować powagę.
- Już nadajemy na tych samych falach - wypalił James i zaśmiał się nerwowo, obawiając, że ta próba rozładowania napięcia może wszystko zepsuć.

Dziewczyna uśmiechnęła się, więc Potter odetchnął z ulgą. Ta niezręczna sytuacja zaczynała grać mu na nerwach i naprawdę chciał rozbić tę duszną atmosferę.

Zażenowania pozbyli się dopiero, gdy byli w pokoju wspólnym. Gruba Dama nie omieszkała tego skomentować, próbując nabrać ich znów na zmianę hasła, gdyż obudzili ją i przerwali słodki sen.
- W tym zamku sen jest na wagę złota! - zanosiła się. - Nie wiecie, jak o to trudno w takich fatalnych warunkach! I zawsze ktoś musi mi przerwać sen, którego od lat nie udaje mi się dokończyć!
- Nie złość się, kochana Damo - powiedziała słodko Evans, podchodząc bliżej.

W takich chwilach James uświadamiał sobie, dlaczegóż to "nie można nie lubić panny Evans". Po prostu nie można, kiedy człowiek patrzy, z jaką łatwością przekonuje do siebie ludzi.
- Ale jak?! - rozpaczała kobieta z obrazu, załamując ręce. - Kiedy śnię o pięknym, pulchniutkim i uroczym księciu z bajki, który przebędzie na tłuściutkim, białym koniu z lśniącą grzywą, zawsze ktoś mi przerywa. I to akurat w momencie, kiedy już ma mi się oświadczyć!
- Och, tak mi przykro...! - Lily zrobiła bardzo smutną minę. Każdy dałby się nabrać, na tę jej grę - taka była przekonująca w swym współczuciu.
- Wiem, kochaniutka. - Gruba Dama pociągnęła nosem i otarła łzę białą chusteczką w drobne, czerwone kwiatuszki. - Ty jesteś w tej mniejszości, która mnie rozumie...
- Spróbuj zasnąć jeszcze raz - poradziła Evans, zerkając kątem oka na Pottera, który z żywym zainteresowaniem przyglądał się zajściu.
- Dobrze, właźcie do pokoju, kotki kochane, spróbuję zasnąć jeszcze raz - powiedziała smutno Dama, ale otworzyła im przejście.

Oboje odetchnęli dopiero, gdy zatrzymali się przed kominkiem, w którym wciąż wesoło trzaskał ogień.
- Masz talent, ten... no... aktorski - wydukał James, nie patrząc na rozmówczynię, tylko na "arcyciekawe" czubki swoich butów.
- Ach tak? - Lily uśmiechnęła się figlarnie. - Dzięki.

Wtedy na nią spojrzał. Była odprężona i nie wyglądała na zmieszaną.
- Wiesz... - zaczęła, założywszy za ucho kosmyk włosów, który zsunął się na oczy. - Następnym razem naprawdę powinieneś zamówić herbatę korzenną z sokiem imbirowym. Jest wyśmienita.

James poczuł, że serce znów zaczyna swoją sambę, wybijającą brazylijski rytm zdecydowanie za głośno. Przełknął ślinę.

Następnym razem? Czyżby miał takowy nastąpić?, pomyślał gorączkowo Potter. Nie wiedział, co Evans ma na myśli. Obawiał się jednak, że oczekuje, iż on się domyśli.

Typowe. Dziewczyny zawsze gadają rebusami i zagadkami, które wydają im się tak oczywiste, że szkoda tłumaczyć. Niech się chłopak męczy. Pewnie.
- Pomyślę o tym - powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy.
- Koniecznie - wyszczerzyła się. Czuł, że chce, by ją jeszcze raz zaprosił. Wahał się i bał. Nie wiedział, czego konkretnie, ale coś blokowało mu słowa w gardle.
- Dobranoc, James - powiedziała łagodnie z lekkim uśmiechem. - Dzięki za wieczór.
- To ja dziękuję! - szybko zareagował Potter. W końcu to on był jej bardziej wdzięczny za ten wieczór..

I w tym momencie stała się rzecz zaskakująca. Coś, co wmurowało Jamesowi stopy w posadzkę.

Lily, ni stąd, ni zowąd, podeszła szybko do chłopaka i pocałowała go bardzo delikatnie w policzek. Dosłownie - muśnięcie warg.

Potter momentalnie zapłonął po nasadę włosów - z uszami włącznie, którymi całe ciśnienie chciało ulecieć, trąbiąc jak gwizdek lokomotywy.

Tak się oczywiście nie stało. Chłopak tylko szybko zamrugał i wgapiał się teraz w rozbawioną tym widokiem dziewczynę. Ona jednak nie powiedziała już nic więcej. Obróciła się powoli i ruszyła nieśpiesznie w stronę korytarza prowadzącego do dormitorium dziewcząt.

Kiedy już prawie miała w nim zniknąć, Potter odzyskał dar mowy i krzyknął za nią desperacko, nie bacząc na konsekwencje takich krzyków o tak późnej porze.

Lily odwróciła się. Wciąż uśmiechała się lekko.
- Umów się ze mną jeszcze raz! - krzyknął, gdyż odległość między nimi nie pozwala już na zrozumiałą rozmowę bez wzmocnienia głosu.

Od raz skarcił się w duchu. Debil z ciebie, próbował się zbesztać. Przecież to zagranie "starego Pottera"!
Evans jednak zaśmiała się, ale nic na to nie odpowiedziała, wciąż stojąc w miejscu.
- ... Proszę. - James zmienił ton na spokojny i opanowany.
- Dobranoc, James - powiedziała tylko z uśmiechem, pod którym nogi ugięły się chłopakowi.

Potter nie wiedział, czemu nic mu nie odpowiedziała. Może musiała to sobie przemyśleć? Na tiarę Merlina, nikt nie wie, co siedzi tym babom w głowach i czemu robią takie dziwaczne rzeczy. Myśli w głowie James'a mnożyły się i mnożyły przez siebie i wielokrotności wszystkich możliwych wariantów.

W końcu jednak doszedł do wniosku, że da jej po prostu czas. Stać go było na taki gest. Umówił się z Lily Evans, wszystko dobrze się układało, a na policzku wciąż czuł ciepły dotyk delikatnych ust dziewczyny, więc był teraz młodym bogiem. Cóż go teraz może powstrzymać?

*


Kiedy nazajutrz schodzili na śniadanie, nigdzie po drodze nie spotkali Lily, ani jej towarzyszek.

Weszli spokojnie do Wielkiej Sali. Sufit wyglądał bardzo smutno. Był szary od burych chmur, dlatego już teraz zapalono wszystkie świece, by rozjaśnić pomieszczenie.

Czekało na nich ostatnie śniadanie przed Świętami.
Huncwoci zajęli swoje stałe miejsca. Dziewczyn i tu nie było widać.
- Ach, moje kiełbaski! - Black rzucił się na parujący stosik.
- Ja rozumiem, że można tak reagować raz na dwa lata i to w stanie potwornego głodu. Ale codziennie? - Lupin przypatrywał się analitycznie Syriuszowi.

James i Peter roześmiali się.
- Tyś też nie lepszy. - Remus wskazał na Pottera.
- Ale zauważ, że ja tylko dużo jem - rzekł poważnie James, wkładając sobie do ust pół bekonu. - Nie robię sensacji z parówek.
- To są kiełbaski! - powiedział Black z pełnymi ustami, co kosztowało go trochę trudu.
- Aha, tylko się nimi nie udław - powiedział Peter, sięgając po tost i dżem truskawkowy. - Szkoda by było.
- No, taka fatalna śmierć - podjął temat Potter. - Już widzę to epitafium: Zabiły go bezlitosne parówki. Dla niego zawsze będą niewinnymi kiełbaskami, które wywołują radość każdego dnia.

Wszyscy wybuchli śmiechem, tylko Black prychnął.
- Jesteś beznadziejny - podsumował kumpla.
- Tak - odparł dumnie James - ale moje dowcipy są za to mistrzowskie.
- Nie dość, że beznadziejny, to jeszcze "skromny". - Syriusz posłał Jamesowi kuksańca w bok.
- A jak! - zaśmiał się Potter. - A co słychać w Trzech Miotłach?

Chłopcy parsknęli śmiechem.
- Danielle jest niesamowita - stwierdził Lupin. - Skakała po krzesłach, jak wypiła trzy kufle kremowego.
- A wiesz, Rosmerta zatrudniła do pomocy takiego jednego młodzika - powiedział Peter. - A Dan chciała z nim tańczyć! Ten niestety nie mógł, bo "właścicielka to...", "właścicielka tamto...". I w końcu zaopiekował się nią nasz Łapciunio.

Potter wybałuszył na nich oczy, a przed oczami stanął mu fragment wypowiedzi Evans, że Danielle ma na oku Syriusza.
- Naprawdę? - spojrzał na kumpla. - Tańczyłeś z nią?
- Wszyscy byliśmy po dwóch kremowych, to nie widziałem przeszkód. - Black zaczerwienił lekko. - A ta do mnie wciąż Łapciunio, Łapciuniu i inne tego pokroju.
- Ale wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało - dołączył się do rozmowy Lupin. - Nie wiem za to, czy tej twojej Veri nie będzie...

Syriusz podrapał się po głowie zmieszany.
- A ja wiem, czy Veronica... Ej! Żadna moja! - oburzył się, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co powiedział Lunatyk.
- Ja bym sobie dał ogon uciąć, że już razem chodzicie - powiedział Peter.

Black zaczerwienił się.
- Nie, coś ty! - bronił się. - Lubię ją, ale... Nie, coś ty!

Pozostali w zdziwieniu patrzyli na Blacka, który przecież do wczoraj jeszcze zachwycał się Brook, rozpływał nad jej urodą i bystrością. A teraz broni się przed nazwaniem jej swoją dziewczyną.

Zamilkli. James od razu pomyślał, że może stanie się jednak jakiś cud i Black będzie teraz z Danielle, ku uciesze wszystkich wiedzących o staraniach tej dziewczyny. Szkoda tylko, że było ich tak mało.
- Syriuszku! - usłyszeli nagle za plecami i obrócili się. Wszyscy, prócz samego zainteresowanego.

Tuż za nim stała Veronica Brook we własnej osobie. I nie wyglądała na szczególnie zachwyconą.

Potter od razu wyczuł, że kroi się jakaś mocna afera. Chciałby pomóc kumplowi, ale wiedział, że on sam musi się z tym uporać.

Z twarzy pozostałych hunców wyczytał podobne emocje.
- Czemu nie było cię wczoraj tam, gdzie się umówiliśmy? - spytała tylko pozornie spokojnym głosem.

James wiedział, że im szybciej stąd pójdą, tym lepiej dla Blacka. Zobaczył jeszcze jak ten się krzywi, bo nie wie, co odpowiedzieć. W końcu wyjdzie, że zamiast zobaczyć się z Brook, wybrał Trzy Miotły.

Burza wisiała w powietrzu i miała się rozpętać z całą mocą już za chwilę, więc Potter wstał, robiąc przy tym znaczące miny do pozostałych.
- Zobaczymy się w pokoju wspólnym - powiedział szybko i ruszył do wyjścia, a za nim pozostali.

Ledwie wyszedł z Wielkiej Sali odetchnął, co też uczyli Peter i Lupin. Skierowali się w stronę wieży Gryffindoru. Musieli spakować swoje rzeczy, bo pociąg odjeżdżał punkt dwunasta.

Jak się jednak okazało, nie dane było mu szybko dotrzeć na miejsce.

Na półpiętrze stali Lily i Snape. Rozmawiali, ale nie widzieli go.
Potter zatrzymał ręką towarzyszy i palcem nakazał milczenie. Usłuchali go, choć posyłali mu pytające spojrzenia.

Przełknął nerwowo ślinę. Obawiał się tego, co może usłyszeć, a serce znów wskoczyło mu do gardła.
- ... nie zaprzeczysz. - To był głos Smarka, który zdradzał, jak bardzo chciał, by zaprzeczyła.

Huncwoci popatrzyli po sobie kompletnie zdezorientowani w sytuacji.
- Nie zamierzam - odparła spokojnie dziewczyna.
- Gdzie? - Snape miał bardzo dziwny głos. Jakiś taki żałosny, jak stwierdził Potter.
- Sev, proszę cię - zaśmiała się, choć na odległość wyczuwało się, że nie jest jej do śmiechu. - Nie bądźmy dziećmi.
- A jesteśmy? - Smark wydał się teraz oburzony.
- Dobra: Ty mnie traktujesz jak Smarkulę-Siostrę. Lepiej? - ton głosu Evans nieco się zaostrzył. - To moje życie. Ono nie wymaga wiecznie twojej kontroli, wiesz? Zresztą od czasu, kiedy nazwałeś mnie...
- Lily, możesz dać temu wreszcie spokój?! - Snape chwycił ją za ramiona, a wtedy Jamesem aż wstrząsnęło. Chciał doskoczyć do Snape'a i mu przywalić. Na szczęście Remus z Peterem go powstrzymali.
- Nie - powiedziała bardzo spokojnie. - Nie umiem ci tego zapomnieć.

Smark spuścił głowę i zwolnił ucisk, co wykorzystała, by się z niego uwolnić.
- Posłuchaj uważnie, Sev. - Każde słowo wypowiadała ostrożnie i powoli. - Umówiłam się z Potterem. Miałam takie prawo. Nie wiem, czy sobie zdajesz z tego sprawę.

Snape tylko przytakiwał skinieniem głowy. Wydawał się teraz bardzo nieszkodliwy, co zaczynał powoli irytować James'a.
- Wiesz, że on się zmienił? Nie do poznania! - Lily mówiła to, starając się wciąż patrzeć swojemu rozmówcy w oczy. A nie było to łatwe, gdyż ten wciąż uciekał od jej wzroku, a na dodatek jego twarz przysłaniała kurtyna kruczoczarnych, tłustych włosów.
- Taaa. Akurat - wypowiedział to prawie szeptem, choć nie żałował kpiny, której było tu aż w nadmiarze. - Potter i wielka przemiana. Na pewno stwierdził, że ten rok, to jego ostatnia szansa i - ot! - tak się zmienił? Nagle załapał, że tylko tym może coś osiągnąć?
- Przestań ironizować - syknęła Evans mało przyjemnym tonem.
- Jesteś naiwna, Lil - próbował przekonać ją Smark.
- Ja?! Naiwna?! - Tym razem to ona wybuchła.

Podsłu****ący rozmowę chłopcy znów wymienili spojrzenia, coraz bardziej zaintrygowani przebiegiem rozmowy. Lily broniąca Pottera. Tego jeszcze nie grali.
- On ci się podoba, prawda? - zbolałym głosem spytał Snape. Widocznie przeczuwał już odpowiedź, jakiej udzieli Evans.

Dziewczyna roześmiała się.
- Nie wiem. - W jej głosie wciąż czuło się rozbawienie. - Ale nie wykluczam, że kiedyś to nastąpi. Jest bardzo interesujący. Zwłaszcza teraz, kiedy się zmienił.
- Wiesz, chyba już nie chcę cię znać, skoro zaczynasz trzymać z Potterem - powiedział poważnie chłopak, podnosząc głowę.
- Tylko dlatego? - spytała, ale już jej nie odpowiedział.
- I dobrze! - wypaliła ze złością i wyminęła rozmówcę, wspinając się po schodach i pokonując po trzy stopnie na raz.

Na placu boju pozostał jedynie sam Smarkerus. W pierwszym momencie Jamesowi zrobiło się go żal. Stał tam, taki struty. Nie wiadomo czy zły, czy smutny. Jedno było pewne: Żałował swoich słów.

Uczucie litości, które tak nagle ogarnęło Pottera, szybko zniknęło, odpędzone przez niego samego. Smark plus litość równa się brak szacunku i pogarda. Wolał nie czuć do niego litości, bo sumienie nie pozwalałoby mu go nienawidzić.

A tego byłoby mu bardzo żal. W końcu nienawiść do Snape'a to jedna z tych bezcennych pamiątek, które chciał mieć po Hogwarcie.

Niestety - Snape wyglądał żałośnie i przejście obok niego nie wchodziło w grę.

James przeczuwał, że będzie się pakować w pośpiechu, jeśli ten Ślismark* się nie ruszy. A nie wyglądało na to, by miał w najbliższym czasie.


__________________
*Ślismark - to taki mój neologizm. Wyszedł z połączenia "Ślizgona" i "Smarka" ;).


EDIT: Nie, Lidka, absolutnie to nie było zamierzone! ;p. Najlepsze, że w ogóle nie zauważyłam tego. Dzięki, że napisałaś. Jeden z "nowych rozdziałów usunęłam ;).

Edytowane przez mooll dnia 14-12-2009 17:56

Dodane przez Doru Arabea dnia 14-12-2009 16:37
#63

mooll, nie wiem czy to było celowe, czy to tylko przypadek, ale tekst się powtarza. Wyżej, wstawiłaś taki sam jak jeszcze wyżej ;p Ale ogólnie nowa część jest świetna. Ba! Świetna to za mało powiedziane! Oby tak dalej. Życzę weny... ;)

Dodane przez Lady Holmes dnia 14-12-2009 17:45
#64

Kiedy śnię o pięknym, pulchniutkim i uroczym księciu z bajki, który przebędzie na tłuściutkim, białym koniu z lśniącą grzywą, zawsze ktoś mi przerwa.

A może przerywa?
Myśli w głowie James'a mnożyły się i mnożyły przez siebie i wielokrotności wszystkich możliwych wariantów.

Bez apostrofa.
Lepiej? - Ton głosu Evans nieco się zaostrzył.

Z małej litery "t".
Zauważyłam jeszcze kilka błędów, ale nie jestem pewna, jak je poprawić.

Super! Kolejna część, a to połączenie - bezbłędne. Spodobała mi się cała część, a szczególnie początek.



Dodane przez Peepsyble dnia 14-12-2009 20:42
#65

Wielki, wielki plus, bo oprócz dwóch rzeczy, które znalazła Kara, ja nie znalazłam nic. Ale do trzeciej się już nie zgodzę...

Lepiej? - Ton głosu Evans nieco się zaostrzył.


Z małej litery "t".
Zauważyłam jeszcze kilka błędów, ale nie jestem pewna, jak je poprawić.

A, nieprawda. Właśnie, że z dużej, bo ten "ton", nie mówi nam czy ona mruknęła, powiedziała, krzyknęła itd. To jest "ton", wiec piszemy z dużej. Tak jak "spojrzała w okno", "wyciągnęła rękę" tak i "ton jej głosu" zaczynamy z wielkiej litery, bo są to czynności, nie określenie mowy.

Treść... Cudo. Wspaniały kawałek, zresztą jak każdy inny. Ładnie, porządnie napisane. Cóż ja tu... Powtórzę się. Ciężko jest pisać konstruktywne komentarze do dobrych testów. Ech.
Weny, szybkiego pisania, małej ilości błędów życzę oraz oczywiście wyczekuję części następnej. (;

Dodane przez polami dnia 21-12-2009 09:18
#66

Nareszcie przeczytałam całość (i już zaczynam żałować, że nie ma więcej) i jestem tak jak przedmówcy zachwycona. Najbardziej treścią. Napisać dobrego fan ficka na tak oklepany temat jak relacja James-Lily-Severus jest naprawdę trudno. Wielkie brawa dla Ciebie, molu. A oprócz tego podziwiam to, z jaką łatwością i znajomością rzeczy piszesz opowiadanie z punktu widzenia chłopaka. Mnie taka empatia wobec facetów zawsze troszkę przerastała, nie rozumiem ich tak dobrze jak bym chciała.

Dodane przez mooll dnia 23-12-2009 23:02
#67

ROZDZIAŁ XXI



Siema, Stary Koniu!

Nieźle mnie ten żart ubawił, Stary! ;) Wyobraź sobie, co się tu dzieje! Skrzaty zorganizowały strajk, więc jest śmiesznie. Nie bardzo mamy co jeść, więc Dumbledore osobiście z nimi gadał. Nie wiem jeszcze, jaki jest rezultat negocjacji, ale ja bez moich kiełbasek umrę śmiercią męczeńską!

A tak serio, to nudziłem się tylko do wieczora, bo potem wszystko potoczyło się w zawrotnym tempie...

Wracając do naszej wieży, natknąłem się na Slughorna. Zapytałem go, czemu nie pojechał do domu, a ten odpowiedział mi, że wszystko to jakieś dziwne jest. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Już miałem go olać, kulturalnie żegnając i odchodząc, ale dodał: "Po prostu się martwię, tak jak wy". "My?", spytałem. "No, o pana Pettigrew". Zdębiałem. Totalnie nie wiedziałem, co na to powiedzieć. No i oczywiście odpowiedziałem, że rozumiem, choć daleki byłem od tego.

W momencie wróciłem myślami do ostatniego wieczoru. Pamiętasz, jak obudziliśmy się ostatniej nocy?



James odsunął od siebie arkusz pergaminu z napisanym od Syriusza listem i spojrzał przez okno.

Doskonale pamiętał tę noc. Chłopaki obudzili go wówczas około trzeciej nad ranem, bo usłyszeli jakiś hałasy w Pokoju Wspólnym. Szybko zbiegli po schodach, by zobaczyć, co się dzieje. McGonagall uspokajała Slughorna. Podejrzana była już sama obecność opiekuna Slytherinu nieopodal Wieży Gryffindoru. Słyszeli tę rozmowę, mimo iż Gruba Dama nie zostawiła uchylonego obrazu.

McGonagall była lekko poirytowana, że nauczyciel eliksirów zachowuje się tak głośno o tej porze. Wkrótce i ona wydawała się być przejęta tym, o czym doniósł jej Slughorn. Jedyne, co doszło do ich uszu, to było jedno słowo: "Pettigrew".

Pamiętał, jak świecili latarką, by go obudzić. A miał taki cudowny sen... z Lily. Szli razem, o niczym nie myśląc, po Hogsmeade. I brutalnie przywrócono go do rzeczywistości. Niby jakieś hałasy, niby McGonagall i Slughorn, ale jakoś wszystko to było wtedy dla niego odległe.

Gdy doszedł do siebie, jeszcze raz mu streścili wszystko.
- Nie ma Ogona - powiedział poważnym głosem Lupin.

Potter tylko zamrugał, a Black mu przytaknął.
- Jak to: Nie ma Ogona?! - Do Jamesa właśnie dotarło, że ich przyjaciel zaginął. - Ale jak się to stało, do jasnej... ciasnej?!

Chłopak zaczął chodzić po pokoju. Zupełnie jak Lily w dniu naszej randki, pomyślał James i uśmiechnął się do siebie.
- Nie wiemy! Spaliśmy! - zaczął się bronić Syriusz. Też był przerażony całą tą sytuacją.
- Ale moment. - Potter zatrzymał się. - Ja to się stało, że usłyszeliście hałasy z dołu, a Petera nie?

Zapadła cisza. Dzwoniła w uszach do bólu. Cała trójka popatrzyła na siebie. Chłopcy byli coraz bardziej przestraszeni tą sytuacją.
- Gdzie on może być? - spytał Lupin. - Uciekł?
- Zaraz: Uciekł - powiedział sceptycznie Black. - Peter by ci uciekł. Z Hogwartu. Pomyśl. Nasz Ogonek nie grzeszy odwagą, powiedzmy sobie to otwarcie.
- Masz rację - przytaknął James. - To porwanie.

Lupin otworzył szeroko oczy i spojrzał na Syriusza. Ten również stał oniemiały.
- Ale kto? Za co? - spytał głosem pełnym popłochu.
- Najlepsze pytanie: Po co? - Lupin był śmiertelnie poważny. W dormitorium zapadła grobowa cisza.

James wrócił myślami do swojego pokoju. W ręce trzymał list od Blacka. Ale co z tym wszystkim ma wspólnego Peter?!, spytał samego siebie, bezskutecznie próbując odnaleźć na to pytanie satysfakcjonującą odpowiedź.

Spojrzał na koślawe pismo Syriusza.

Od razu pomyślałem, że fakt ten niewątpliwie pasuje do całej tej afery. Trzeba się dowiedzieć, co robił w nocy.
Cała ta sprawa robi się nieco przykra dla Glizdogona w kontekście plotek, które krążą po szkole... Nie odnaleziono jednego z jednorożców. Zniknął. Tak przynajmniej szumią wierzby w obrazie pana Floodsa, na piątym piętrze. A wiesz, jak to jest: poczta obrazów w Hogwacie jest szybsza niż jakakolwiek inna pantoflowa.
Napiszę też to do naszego Luniaka, a Ty wymyśl, co robimy.
Łapa

James przetarł zabrudzone okulary naciągniętym fragmentem swetra. Nie ma się co zastanawiać. Trzeba zorganizować spotkanie. I to czym prędzej.

Wyciągnął kawałek pergaminu na stół, schwycił pióro i maczając co jakiś czas jego końcówkę w atramencie, naskrobał:

Serwus, Łapecjuszu!

Twój dowcip z koniem był całkiem udany. Ja, do Twojego przezwiska dodałem nieco więcej powagi, niż można byłoby się spodziewać po osobie noszącej tę ksywkę, więc wychodzisz na plusie, hehe.

A przechodząc do rzeczy... W Hogwarcie w ogóle zaczynają się dziać podejrzane rzeczy. Mam tylko nadzieję, że ten cały Voldek-Swądek nie maczał w tym tych swoich obrzydliwie chudych palców. Obawiam się jednak, ze Ogonek mógł paść jego ofiarą. Sam pomyśl: dodaj do tego wszystkiego tego "Lorda", a od razu wszystko układa się w jedną całość.
Jak dla mnie, to za tym wszystkim stoi ta czarnoksięska bestia. A ci jego śmierciożarłacze porwali Petera. I pewnie szantażowali. Ha! Nadal szantażują. Przecież odjeżdżał z nami! Nie wyglądał zbyt zdrowo, jak się zastanowię... Zapewne mają coś na niego... Podejrzewam, że Glizdogon wszedł w posiadanie jakiejś poważnej informacji. A przecież wszyscy wiedzą, jaki z niego tchórz. Biedak, pewnie im wszystko powiedział.
Coraz bardziej mnie to niepokoi.
Co robimy? Spotykamy się. Jutro o godzinie dziewiętnastej. U Ciebie, w tej nowej chacie.. Wezmę śpiwór, bo może nam trochę zejść.
Napiszę o tym Lunatykowi.

Rogaś, Mistrz Kopytek.


***



Chata Syriusza stała na skraju gęstego lasu. Była niewielka, cała z drewna o betonowej podmurówce. Generalnie nie należała do kanonu architektonicznego panującego w Londynie, ale niewątpliwie miała swój klimat.

James stanął przed drzwiami i zapukał w nie energicznie, bo powoli odmrażało mu palce.

- Nie wal w nie tak! - usłyszał ryk Syriusza. - Co ty masz na sobie?! Kopyta?!
- Bynajmniej! - odkrzyknął ubawiony James.

Black miał niewybredne poczucie humoru, ale Potterowi odpowiadało.
- Nie mam rąk, otwarte! - krzyknął ponownie kumpel.
- Wiem - roześmiał się James, wchodząc do ciepłego pomieszczenia. - Tylko łapy!
Oboje zanieśli się wesołym śmiechem. Syriusz niósł właśnie garnek z wrzącą wodą.

James rozglądnął się po pomieszczeniu. Było ciepłe, schludne i przytulne. A w rogu stał kominek, w którym trzaskał wesoło płomień, dając sporo ciepła. Ale centralnego, to tu nie ma, pomyślał smutno Potter. Mieszkanko nie wyglądało w ogóle, jakby Black tu mieszkał.
- Ładnieś się urządził - pokiwał z uznaniem James, wciągając do płuc pachnące żywicą powietrze. - Powinieneś jeszcze zainwestować w czajnik - dodał, widząc jak Syriusz z wysiłkiem próbuje nalać do szklanek wrzątku z garnka.
- A tam! - żachnął się. - Na co dzień nie miewam tylu gości. Zaraz będzie tu Remus.
- W porządku. Musimy wszystko obgadać - przytaknął Potter, sadowiąc się wygodnie na drewnianym stołeczku przy niewielkim stole.

Rzucił w kąt swój śpiwór, patrząc by ten nie wylądował w kominku. I w tym momencie usłyszeli pukanie do drzwi.
- Otwarte, Lupi! - krzyknął Potter.

W drzwiach stanął Remus, który bardziej przypominał śnieżnego bałwanka niż poważnego prefekta Gryffindoru. Otrzepał się powierzchownie i wszedł do środka, szczękając zębami.
- Potworność - zajęczał, zmierzając w stronę kominka z wyciągniętymi rękami. - I do tego jeszcze to twoje zadu...znaczy... no, Łapa, mieszkasz na końcu świata! Sto kilometrów stąd wrony zawracają!

Potter i Black roześmiali się i przez chwilę wszyscy gawędzili trochę o niczym, czekając, aż Lupin trochę się zagrzeje i będzie można poważnie porozmawiać.

Kiedy już Remus sięgnął po swoją herbatę, siedząc wygodnie obok Jamesa, chłopcy usłyszeli czyjeś kroki.
- Kto to może być? - spytał Potter, lekko zaniepokojony reakcją Blacka, który zamarł, wciąż nasłu****ąc.
- Tu nie ma prawa nikogo być, James. - Chłopak był śmiertelnie poważny.

Lupin tylko przełknął głośno ślinę. Cała trójka czekała w ciszy, którą zakłócał jedynie ogień w kominku. Tylko ten nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Huncwoci podskoczyli w przerażeniu.
James poczuł, jak serce zaczyna przyspieszać w jego piersi, a oddech robi się płytki. Nerwowo przełknął ślinę, wpatrując się w drzwi tak jak pozostali.

Zobaczyli, że klamka idzie w dół powoli i nieśpiesznie.
Wszyscy obawiali się najgorszego, choć dokładnie nie mogliby zdefiniować, co w tym momencie byłoby najgorsze.

Drzwi uchyliły się energicznie i w progu stanął Peter Pettigrew we własnej osobie. Był pogodny i uśmiechał się od ucha do ucha, pokraśniały od mrozu i wiatru.
- Chłopaki! - zawołał, wchodząc w głąb pomieszczenia. - To tak się wita swojego?

Roześmiał się i zaczął rozpłaszczać, nie zauważywszy nawet nietęgich min, zastygłych na twarzach swoich kumpli.

Chłopcy nie mogli dojść do siebie.

W jaki sposób Peter mógł się dowiedzieć o tym spotkaniu?! Potter nie umiał znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedział, że możliwości były tylko dwie: albo ktoś przechwycił sowę, albo któryś z nich przesłał mu wiadomość. Ale kto?!

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
I pojawił się Aniutek ;). Witamy, witamy! Ja ze swej strony wiesz... dzięki wielkie za te moje ą i ę bez Ogonów. I za ŁAPAnie Mistrza Kopytek! :d

Edytowane przez mooll dnia 24-12-2009 09:35

Dodane przez Lady Holmes dnia 24-12-2009 09:24
#68

James odsunął od siebie arkusz pergaminu, z napisanym od Syriusza listem i spojrzał przez okno.

Niepotrzebny przecinek.
Napiszę też to naszego Luniaka, a Ty wymyśl, co robimy.

Brakuje mi słowa do to a naszego.

PS. Nie jestem pewna mooll, czy wszystkie wyłapałam.
***
Cudo. Po prostu nie wiem co napisać. Przy dobrych fickach trudno coś sensownego napisać, więc ograniczę się do:
Ten rozdziała jest super i podoba mi się i życzę weny.
I przy kilku momentach miałam małe ataki śmiechu.

Edytowane przez Lady Holmes dnia 24-12-2009 09:26

Dodane przez Peepsyble dnia 24-12-2009 09:25
#69

Nie wiem jeszcze, jaki rezultat negocjacji, ale ja bez moich kiełbasek umrę śmiercią męczeńską!

Mi bardziej pasuje: jaki jest rezultat negocjacji.

Rogaś, Mistrz Kopytek.

Rozbroiłaś mnie. ; d Padłam, leżę i kwiczę.
Mistrz Kopytek... <kwiik>

No, no. Jeden z lepszych rozdziałów, serio. Podoba mi się strasznie, ale to już chyba mówiłam...? Ale tak na poważnie. Idzie ci naprawdę coraz lepiej, widać poprawę, widać, że się wprawiasz w tym. Świetnie zrobiłąś tą scene końcową z Ogonem, bo trochę strachu było. Tylko... Ja mam jeszcze jedna myśl. ; d Albo ktoś glizdkowi dał znać gdzie będą, albo ktoś przechwycił sowę, albo... to nie jest Glizdek. Stawiam na eliksir wielosokowy, ale dowiemy się mam nadzieję w następnym odcinku? ; } Powodzenia.


Dodane przez Doru Arabea dnia 24-12-2009 10:02
#70

Rozdział napisany najlepiej(no dobra, tylko ten z zegarem był lepszy). Świetna akcja, łatwy do zrozumienia. Podoba mi sie, jak każdy inny. Ale "Rogaś, Mistrz Kopytek" mnie rozbroił. Zwijałam się ze śmiechu! Życzę weny, Wesołych Świąt!

Edytowane przez Doru Arabea dnia 07-01-2010 12:28

Dodane przez Alice dnia 26-12-2009 20:23
#71

woww... o kurcze, skąd się wziął Glizdek??? Mam nadzieję, że w następnej części wszystko się wyjaśni... nigdy za nim nie przepadałam;/
Czekam na kolejny rozdział;)

Dodane przez MartinMakker dnia 28-12-2009 11:01
#72

Przeczytałem dopiero pierwszy rozdział i bardzo mnie wciągnęło. Oby więcej takich opowiadań :D:D

Edytowane przez MartinMakker dnia 28-12-2009 12:46

Dodane przez Nelennie dnia 01-01-2010 20:32
#73

Wow. Jestem pod wrażeniem...

Muszę podziękować Alice, za polecenie mi tego FF. Zwala z nóg. Syriusz i James są świetni! Chociaż Evans, tez jest niczego sobie... Trzeba dziewczynie przyznać.
Z część na część piszesz coraz lepiej. Straaaaasznie mnie ciekawi (i ni mnie jedną) skąd ten zdrajca, Piter wiedział.
Swoją drogą, przez pół FF (kiedy się nie śmiałam z wypowiedzi bohaterów) było mi żal biednego Pottera, który miała takiego pecha, że zawsze jak cos przeskrobał , to akurat Lily musiała być w pobliżu... Ale to jest urok tego opowiadania, które mnie urzekło :) Dodatkowo jeszczejednym wielkim plusem są opisy. Taki miłe dla oka i plastyczne - ja niestety takich nie potrafię - że czytelnik widzi to miejsce. Gratuluję i szczerze się dziwię, że tak mało osób czyta / komentuje ten FF. Uważam, że jest niedoceniony ;(

NIe mogę się doczekać kolejnego rozdziału, więc mam nadzieję, że już niedługo uraczysz nas nową częścią. Pozdrawiam wszystkich, autorkę, betę, czytelników. ::smile::

Ale do autorki ślę jeszcze wielgachny bukiet weny.

Ściskam,

~ Nel.

PeeS: WYBITNY jak się patrzy ! ;*

Dodane przez mooll dnia 05-01-2010 21:47
#74

Od razu uprzedzam, tych, którzy spodziewają się czegoś konkretnego, a tu rozprężenie. To nie jest absolutnie wina Wena. Tak ma być. Wszystko, co nadejdzie w bliskiej i dalszej przyszłości - mam nadzieję to wyjaśni. Może to brzmi zagadkowo. Zapewniam, że nie będzie po przeczytaniu rozdziału... ;]



ROZDZIAŁ XXII


James pamiętał tę krzywą sytuację u Blacka. Na tę myśl złapał go skurcz żołądka.
Jak to się mogło stać?!

Oprócz emocji, targał nim silny wiatr, kiedy wracał rano trochę zmięty, po nieprzespanej nocy u kumpla. Wszyscy rozeszli się pod drzwiami Syriusza. Żaden nie chciał stwarzać sytuacji, w której należałoby poruszyć ten nieprzyjemny temat Petera.

Potter oderwał wzrok od zasypanej śniegiem ścieżki. Mrużąc oczy przed wichrzyskiem, spojrzał w dal. Ujrzał malowniczą, białą polana, na której stało tylko jedno, samotne drzewo. Ono również miało czapkę ze śnieżnego puchu.

James pomyślał, że to bardzo malownicze miejsce i na wiosnę musi być tu uroczo. To tu weźmie Lily, jeśli się zejdą.

Lily... przemknęło przez myśl chłopakowi. Podrapał się po głowie, myśląc tak intensywnie, że nie zauważył, kiedy wiatr zrobił się jeszcze bardziej przenikliwy. Przecież o spotkaniu hunców u Blacka w sprawie Ogona wiedziała też ona! Sam James pisał jej o tym w jednym ze swoich listów. Wymienili ich trochę podczas tej przerwy świątecznej.

Serce stanęło mu w gardle. Pokręcił energicznie głową, jakby chciał odpędzić od siebie tę niedorzeczną myśl. Ta jednak nie dawała mu spokoju. Zarówno Remus, jak i Syriusz byli tak zaskoczeni, że... nie, nie potrafiliby tego tak odegrać. Nawet profesjonalnie aktorzy mieliby z tym problem. Chłopaki do końca byli zmieszani i nie mogli odnaleźć się w tej sytuacji. Nie, oni nie mogli zawinić. Poza tym sowy docierały do nich punktualnie.

Co innego Lily. Ale jak ona mogłaby uprzedzić Petera?! Nie zrobiłaby czegoś takiego, mowy nie ma! A może jednak to nie Glizdogona szantażowano, ale ją! Może to ona musi zbierać informacje na temat ich kumpla i po prostu musiała mi donieść!

James był coraz bardziej zdenerwowany. W głowie kłębiło mu się zdecydowanie za dużo impulsów myślowych.

Tylko dziewczyny tyle myślą i rozbierają wszystko na czynniki pierwsze! Co się ze mną dzieje?!

Ocknął się z tego korowodu nerwowych myśli. Obawiał się, że dojdzie jeszcze do jakiś nonsensownych wniosków.

Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie, cały drżąc na ciele. Nie odczuwał jednak tak bardzo zimna. Myślał już tylko o tym, że po powrocie Błyskotka od razu będzie miała lot do Evans z listem.

Zrazu odczuł wyrzuty sumienia, że rzuci małą sówkę na taką zawieję. Ale wnet przywrócił swe myśli do pionu - w tym momencie ważniejsze jest, by wyjaśnić sprawę z Glizdogonem. A Błyskotka była w końcu doświadczonym ptakiem i nie takie rzeczy zmuszona była przejść, więc podoła zadaniu.

* * *



Potter obudził się, siedząc w fotelu przykryty ciepłym kocem, przed kominkiem, w którym dogasał już ogień.

Spojrzał przez okno. Która może być godzina? Na dworze wciąż było ciemno. Na dodatek noc była bezgwiezdna.

Chłopak przeciągnął się. Czyżby coś go obudziło? Rozejrzał się wokół. Na stoliku deserowym, niedaleko niego, stała mała sówka, która najwyraźniej zbudziwszy swego pana, nie czekała na pozwolenie i rzuciła się na swój ulubiony przysmak - ciastka z sezamem.

- Ej, Błyskotkuś, a list, cwaniuro? - Potter odrzucił pled i rzucił się do małej ptasiej nóżki. Początkowo swoim nagłym zachowaniem wystraszył sówkę. Szybko jednak uporał się z odwiązaniem listu.

Potter,
Miło, że w końcu doczekałam się odpowiedzi na mój list. Dawno się nie odzywałeś.
Nie pytałeś, ale u mnie ok, jakbyś był czasem ciekawy.
W ogóle, czy Ty się, Chłopcze, dobrze czujesz? Bardzo dziwnie piszesz... O jakie spotkanie Ci chodzi?
A co Ty insynuujesz? Jakieś machlojki z Ogonem? Skąd Ci to przyszło, Głuptasie, do głowy?! Przecież ja nawet za dobrze go nie znam!

Napisz mi, czy wszystko "gra", bo zaniepokoił mnie ten list.
L.E.


James zamrugał szybko oczami. Czyżby nie dostała listu? Ale jak to się stało?! Błyskotka wróciła od niej. Cała i zdrowa. I do tego z listem. Następnego dnia miał się nawet zabierać na jego odpisanie.

Chłopak zerwał się na równe nogi i pobiegł po schodach do swojego pokoju. Tam rzucił się w stronę biurka. Jak zwykle panował tu okropny bałagan: Wszędzie poniewierały się jakieś papierzyska, pergaminy, pióra, puste kałamarze, czy inne tego typu akcesoria.

Gdzieś tu powinien być ostatni list od Evans... , pomyślał Potter, przerzucając sterty niepotrzebnych papierzysk.
Znalazł go na samym spodzie. Czyściutki, starannie napisany. Evans miała wprost cudowne pismo. Bardzo dziewczęce, ale jednocześnie dojrzałe.

Wziął do ręki ten kawałek pergaminu i przeleciał wzrokiem tekst. W szufladzie odnalazł też poprzednie listy Lily. Pismo było wręcz identyczne. Ale w świecie magii dużo trudniej jest prowadzić śledztwo. Charakter pisma już nie jest "nie do podrobienia", a wiele rzeczy można trwale zatuszować. Tylko, że treść się... no tak.

Potter uderzył się otwartą dłonią w czoło. Co ta miłość robi z człowiekiem?, uśmiechnął się do siebie chłopak, ale szybko wrócił do rzeczywistości. Po prostu uznał, że Evans zmienia trochę tematy rozmów, by urozmaicić im korespondencję. Tymczasem... to najprawdopodobniej nie ona pisała. Ktoś inny na bazie listu Jamesa, próbował coś sensownego napisać w odpowiedzi.

Ale to nie mógł być ktoś sprytny. Raczej amator, pomyślał Potter. W końcu nawet on, James, wiedziałby, że list należy posłać dalej do adresata, a nie z powrotem do nadawcy.

Jest to jednak ktoś na tyle cwany, że wiedział, który list będzie zawierał jakieś poufne informacje.

James zmarszczył brwi w skupieniu. Nie mógł się w tym połapać. Czytał tyle o zagadkach, przygodach i tajemnicach. A teraz, kiedy chyba znalazł się w środku porządnej intrygi, w której na dodatek uczestniczy jego kumpel, chciałby się z tego wycofać. Nie, tu nie chodzi o tchórzostwo, ale o to, że wygodnie było mu w tej cieplutkiej, wychuchanej rutynie.

Monolog wewnętrzny powoli go zaczął irytować i męczyć. Wziął głęboki oddech i stwierdził, że sprawa nie jest tak poważna i może poczekać do końca ferii świątecznych. A wysyłając sowy, może się przyczynić tylko do pogorszenia sytuacji. Dlatego wystosował krótki, ale miły liścik do Lily.

Kochany Rudziku,
nie musisz się o nic martwić! Nieustraszony James "Rrrrogacz" Potter panuje nad sytuacją! ;)
Jednak wszystkie kwestie budzące u Ciebie jakiekolwiek wątpliwości wyjaśnimy sobie najlepiej w Hogwarcie. Chyba, że tak bardzo się o mnie lękasz, to zapraszam w moje piękne okolice. Razem możemy zapoznać się z cudowną o tej porze fauną i florą, wybierając się na romantyczny spacer. Co Ty na to?

Ten Jedyny Rrrrr... Rogacz!


Domyślał się reakcji Evans, ale to nawet lepiej, że przestanie go wypytywać go spotkanie i skupi się na "aroganckim stylu", jaki zaprezentował James w liście.

Sowa ruszyła dzielnie w czerń nocy...



Błyskotka wpadła, zataczając się lekko, na dywan. Trzęsła się, ale dzielnie trzymała nóżkę, by Potter mógł odwiązać z niej liścik. Lily jeszcze nie odpisała mu w tak błyskawicznym tempie.

Było to o tyle dziwne, że była już trzecia nad ranem, jak zdążył się zorientować James. Zaczął czytać:

No i wraca "stary" Potter...


"Dla Ciebie zawsze młody", pomyślał chłopak z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Szybko jednak skarcił się w duchu. Takie rzeczy już dawno powinien mieć za sobą!

... Wiesz dobrze, jak nie znoszę, gdy mówi się do mnie zahaczając o kolor moich włosów. A mimo to uśmiałam się prawie do łez. Twój nagły powrót do dawnego stylu mocno mnie rozśmieszył. Znając Cię teraz lepiej, mogę zrozumieć Twoje żarty ;).
No tak, gdzieżby Potter nie panował nad sytuacją! A nad sobą panujesz? Ha ha ha! ;)

Wiesz co? Chyba jeszcze nigdy nie dostałam tak nonszalanckiego zaproszenia na zwykły spacer! I powiem Ci szczerze, że chętnie je przyjmę. Jakieś szczegóły?

Lilka


P.S. Z "Tym Jedynym rrrr...." dałeś do pieca... Umarłam ze śmiechu, Potter! Ha ha ha ;D


James wyszczerzył się do kawałka pergaminu. Uwielbiał to uczucie: narastające w nim przeczucie, że tak dobrze idzie mu z Evans. Poza tym, spotkanie z nią na neutralnym gruncie, daje więcej swobody. I nie chodzi tu tylko o lepsze poznanie się, ale przede wszystkim o porozmawianie z nią na temat Glizdogona.

Potter sam zastanawiał się chwilę, dlaczego łatwiej przyjdzie mu pogadać o tym z Lily, niż ze swoimi kumplami. W tym momencie - chłopak to wiedział - tylko ona nie ma z tą sprawą nic wspólnego. Od tamtego sławetnego wieczoru u Blacka, Potter podejrzewał już każdego z nich. Z osobna i razem. W końcu jakim cudem Glizdek miał się dowiedzieć o spotkaniu? A ktoś, kto przechwyciłby ewentualnie sowę, też musiał wiedzieć którą, kiedy i dlaczego ma przechwycić. O spotkaniu wiedzieli tylko oni. I to martwiło Pottera najbardziej.

Przy tym wszystkim, brał też pod uwagę, że dziewczyny są dużo lepsze w rozwiązywaniu takich spraw, dociekaniu, przemyśleniach, bo więcej myślą i zastanawiają się. Mają w tym wprawę.

Jak się dobrze zastanowię, nie mam pojęcia, kiedy ostatnio zastanawiałem się nad tym, co by mnie tak zastanowiło.

Dość tego
, pomyślał, kręcąc gwałtownie głową, jakby chciał się otrząsnąć. Zaraz dostanę kociokwiku... Nie mógłbym być dziewczyną. One za dużo myślą!

Evans, jak każda dziewczyna, na pewno już się uodporniła na takie myślowe niuanse i będzie idealnym rozmówcą. No i będą mieli sporo czasu na to, by zbliżyć się do siebie wystarczająco blisko.

Uśmiechnął się i z rozmarzeniem spojrzał w okno. Wciąż padał śnieg, który odbijał światło księżyca i stwarzał wrażenie magicznej aury. Biała kołderka przykryła już wszystko, co zdążyły za dnia odśnieżyć pługi. Było cicho i spokojnie, a małe, białe drobinki tańczyły w powietrzu, migocząc urokliwie. Wyglądały, jak czarodziejski pył.

Potter odwrócił się od okna, zasuwając uprzednio granatowe kotary w białe misie i od razu zrzedła mu mina.

Mama wciąż traktowała go jak dziesięcioletniego chłystka, którego bawią takie wzorki. Aż bał się pomyśleć, jak będzie się zachowywać przy Evans. No tak, mama może tu być dużym problemem. Ale na wymyślenie czegoś był jeszcze czas.

Spojrzał na Błyskotkę, która miała już ewidentnie dość. Dziobała apatycznie ciastko z owsianki, mrużąc przy tym sennie czarne ślepka, więc postanowił, że da jej odpocząć, a list do Lily wyśle dopiero nazajutrz.

Chłopak przeciągnął się i ziewnął szeroko. Jemu też zamykały się oczy. Było może przed czwartą - przesadził tej nocy. Ale już koniec na dziś.

Wskoczył do łóżka i przykrył się pierzyną. Chciał odczekać jeszcze ze dwie minuty, aż nagrzeje się mu przestrzeń. Jednak odpłynął w momencie, gdy przyłożył głowę do poduszki.

Tego mu było trzeba: słodkiego snu o szczęśliwej parze Lily i Jamesa Potterów...



-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Tradycyjnie - podziękowania dla Aniutka ;]

Edytowane przez mooll dnia 06-01-2010 17:16

Dodane przez Peepsyble dnia 06-01-2010 15:50
#75

Spojrzał przed siebie, mrużąc oczy przed wichrzyskiem. Przed nim malowała się biała, rozległa polana, na której stało tylko jedno, samotne drzewo.

Powtórzenie "przed". Nie mam w tej chwili pojęcia jak to zmienić, czy czymś zastąpić... Musiałabym dłużej się zastanowić. Jestem trochę zabiegana i zaraz muszę spadać. ; }

Zarówno Remus, jak i Syriusz byli tak zaskoczeni, że... nie sposób byłoby tego tak odegrać.

Odegrać? Nie bardzo rozumiem. Pierwsze co mi się nasunęło to "rozegrać" i "odegnać". Sama nie wiem...

która zbudziwszy najwyraźniej swojego pana

Jest w porządku, jednak ja zmieniłabym kolejność słów. "Najwyraźniej zbudziwszy swego pana" brzmi lepiej.

cwaniuro

Może jestem tępa, ale pierwszy raz widzę takie słowo. Mogę się dowiedzieć co ono znaczy? ^^ Bo mi tutaj bardziej "cwaniarą" zalatuje...

Rzeczywiście trochę się zdziwiłam. Słowo określające ten rozdział... No nie wiem. Mi najbardziej pasuje "chaos", choć sama nie wiem czemu. Ale skąd znowu, to wcale nie źle. Nieco inny, ale nie znaczy to, że gorszy.
Podoba mi się to, że odwlekasz jak się da różne kwestie i rozwiązania problemów James'a, zastępujesz je innymi, jednak wcale nie jest nudno. Na przykład Lily. Już tyle razy byli tak blisko... A jednak to jeszcze nie to. Odwlekasz i dajesz nam posmak tego... A potem zaczynasz nowy wątek. ; d Nie mam ci tego za złe - wręcz przeciwnie, to bardzo dobrze, bo powstaje interesująca i wręcz perfekcyjna opowieść.
Muszę lecieć, więc aż tak bardzo nie będę się rozpisywać. W każdym razie powodzenia. ; }

Dodane przez Lady Holmes dnia 06-01-2010 16:16
#76

I błędów mi nie zostawili (zemszczę się).
Ten rozdział dla mnie był taki inny. Znalazłam w nim przemyślenia Jamesa - i to mi się podobało. Nie był zbyt nudnawy , ale zasiałaś we mnie wiele pytań i domysłów. I za to ci dziękuję.

Dodane przez mooll dnia 06-01-2010 17:10
#77

Do Peep:

Zarówno Remus, jak i Syriusz byli tak zaskoczeni, że... nie sposób byłoby tego tak odegrać.

Odegrać? Nie bardzo rozumiem. Pierwsze co mi się nasunęło to "rozegrać" i "odegnać". Sama nie wiem...

Miała na myśli grę aktorską. Coraz częściej się przekonuję, że dla mnie oczywiste zwroty... są nie tak oczywiste, jak mi się wydaje. Cóż, spróbuję coś z tym zrobić ;].


cwaniuro

Może jestem tępa, ale pierwszy raz widzę takie słowo. Mogę się dowiedzieć co ono znaczy? ^^ Bo mi tutaj bardziej "cwaniarą" zalatuje...

Cwarniura... To takie potoczne określenie cwaniaka. Wiesz, taka odmiana tego słowa. To jest - jak sądzę - poprawnie. Zwłaszcza, że jest to użyte w dialogu, a tu mowa potoczna jest jak najbardziej wskazana. Już narratorowi by nie wypadało, ale w dialogach bohaterowie mogą sobie dowolnie stosować neologizmy. Jednak jest to kolejna wskazówka dla mnie, co do tych "oczywistych nieoczywistości" ;p. Kolejne będą w przypisach, w takim razie ;}

Podejrzewałam, że takie będą reakcje. Ale głównie martwiłam się, że akcja będzie nieczytelna.
Trudno jest stworzyć taką fabułę, której pewien zarys już każdy ma w głowie i na tej kanwie zbudować jakąś trzymającą w napięciu akcję. I nie jest tak prosto połączyć wszystkie wątki w jedno ;p.
Zapewnić mogę o jednym: wszystko się połączy.

Do Bell:
Myślę, że zemsta nie będzie potrzebna xD.. A co do przemyśleń Jamesa - nawet faceci je mają. Wiem: szok, ale zaprzeczyć temu nie sposób ;]

Dodane przez Peepsyble dnia 06-01-2010 17:15
#78

W takim razie zwracam honor. ; } Po prostu nie byłam pewna, tylko tyle.
Ale głównie martwiłam się, że akcja będzie nieczytelna.

Jak mówiłam: lekki chaos. Ale nie bierz tego dosłownie. Nie, nie, wyszło znakomicie. ; }

I nie jest tak prosto połączyć wszystkie wątki w jedno ;p.

Na razie idzie ci dobrze, wierzę w ciebie. Wiem, że nie jest łatwo - sama miewam z tym problemy. Idealnie jak dla mnie rozwijasz akcję i dodajesz nowe watki, trzymasz w niektórych momentach w lekkim napięciu. To dobrze.

Dodane przez Lady Holmes dnia 06-01-2010 18:53
#79

Myślę, że zemsta nie będzie potrzebna xD.. A co do przemyśleń Jamesa - nawet faceci je mają. Wiem: szok, ale zaprzeczyć temu nie sposób ;]

Nie jest to dla mnie jakiś wielki szok, ale ładny zapis jego myśli jest dla mnie czymś wspaniałym. Nie musiałam się zmuszać, żeby przeczytać do końca (co jest trudne) i jest to dla mnie namiastka czego poważniejszego. (Wiem, wiem, że piszę tak czasami, ale inaczej nie potrafię czasem inaczej).

Dodane przez Nelennie dnia 08-01-2010 20:13
#80

Hej, hej. Witam:)

Kolejny świetny rozdział mooll... Kobieto, jak Ty to robisz. Z rozdział, na rozdział jestem coraz bardziej uzależniona od tego FF....

Moim zdaniem rozdział był naprawdę dobry. Żadnych błędów nie widziałam. Ale jeśli nawet były - treść była zbyt zajmująca, by je zauważyć - moim skromnym zdankiem ;] I tak trzymaj !

Potter jeste taki.... Słodki. Nie mogę tego inaczej okreslić. Taki kochany idiota - w pozytywnym sensie.

Jestem ciekawa, kto mógł pomóc w jakiś sposób Glizdkowi. Oczywiście oprócz Voldka :)

czekam na kolejną część, życze weny !

Pozdrawiam,

~ Nelennie. ;*

Dodane przez Carol dnia 08-01-2010 20:21
#81

No cóż ja mogę powiedzieć? Świetnie piszesz, bardzo mi się podoba. FF bardzo wciągający. Czekam na kolejne rozdziały ;)

Dodane przez Bloo dnia 09-01-2010 17:54
#82

No i wpadłam... (lekka konsternacja) nigdy nie komentowałam niczyjej twórczości, więc mam w tym zerowe doświadczenia. Ale pragnę się podzielić moimi odczuciami, więc jestem :)
No więc tak, najsampierw to muszę napisać, że przeczytałam dopiero 4 rozdziały, bo brak internetu, a przede wszystkim czasu na razie mnie hamuje, ale odbiję sobie w lutym i już się doczekać nie mogę, żeby to przeczytać w całości.
Piszesz świetnie - lekko i przyjemnie. Potrafisz pobudzić wyobraźnie. Serio, to jest coś absolutnie najważniejszego - to, czego oczekuję od autora historii.
Pokażę ci co mnie urzekło, te opisy w stylu:
"To była Monica Blanc. Blondi-Krukonka. Fatałaszki nosiła wyłącznie w kolorach lila, róż, pastele i błękity, a ulubionym zajęciem - prócz zagadywania Jamesa - było malowanie paznokci. To znaczy, był to wniosek huncwotów (ale, jak się okazało, nie tylko) po pobieżnych obserwacjach (dłuższe grożą Nie-Chcę-Wiedzieć-Czym)."
Naprawdę świetnie ją przedstawiłaś. Nie ma u ciebie nic wymuszonego (naczelna zasada: "Nic na siłę, wszystko młotkiem")
Jestem pod wrażeniem, tym bardziej, że dotychczas nie fascynowały mnie opowiadania o Jamesie i Lily, o Huncwotach... no jakoś to do mnie nie przemawiało (może dlatego, że do tej pory trafiały mi się lipne historie z tej serii, gdzie po dwóch częściach miałam ochotę coś zniszczyć) , ale powiem ci, że chyba będę musiała zmienić zdanie. Czeka mnie sporo czytania, ale najważniejsze, że to na pewno nie będą zmarnowane chwile, te cztery rozdziały, które już przeczytałam, co do tego mnie przekonały. (I jeszcze Snape... czego chcieć więcej?:) )
Dobra kończę, wybacz za taki, a nie inny komentarz, ale musiałam się podzielić swoimi odczuciami, a przeważnie wychodzi mi to w całkowicie chaotyczny sposób.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo, dużo weny.

Dodane przez mooll dnia 10-01-2010 22:08
#83

ROZDZIAŁ XXIII



- Nie, wcale nie traktuję cię jak dziecko! - Jej głos mówił Jamesowi, że jest lekko poirytowana i jakby oburzona jego spostrzeżeniem.
- Mamo - starał się, by jego głos brzmiał naturalnie spokojnie. - To dla mnie bardzo ważne...
Prychnęła i odwróciła się w stronę okna z miną po tytułem: "Dotknęło mnie to do żywego...!"

Tak, a teraz mi powie, że już jej nie kocham, czy coś w tym stylu... pomyślał z sarkazmem Potter.
- Jesteś niewdzięczny! - rzuciła drżącym głosem.
Taaa... Tego też można się było spodziewać, monolog wewnętrzny Pottera trwał.
- Przesadzasz - powiedział cicho i wtedy właśnie w drzwiach stanął, jeszcze w szlafroku, jego ojciec. Była ósma rano, a on potrzebował kofeiny, zanim pójdzie do pracy. Święta minęły. Na szczęście ferie Jamesa trwały aż do pierwszego dnia Nowego Roku.

Na widok tej sceny tylko westchnął i ruszył w stronę ekspresu do kawy. Najwyraźniej nie zamierzał nawet pytać, co się stało tym razem. Chociaż pewnie jakieś tam wyobrażenie miał: James zapewne coś przeskrobał.
- A twój ojciec nawet się nie zainteresuje, co się tu dzieje - powiedziała wymownie głośno pani Potter.
- Mamo... - próbował James, ale jego tata już zdążył się włączyć.
- O co ci chodzi? - spytał zaczepnie. - To sprawa, jak widzę, między tobą i Jamesem...
- I nie staniesz w mojej obronie?! - oburzyła się kobieta i chwyciła pod boki.
- Całkiem nieźle sobie radzisz... - Ojciec wciąż krzątał się leniwie wokół ekspresu, przygotowując wszystkie niezbędne akcesoria. - Napijesz się ze mną kawy?
- Ty mi tu o kawie, kiedy oskarża się mnie o złe wychowanie?! - prawie krzyczała.
- Co?! - James wybałuszył oczy na kobietę tak, jakby nie mógł w niej rozpoznać własnej matki. - Jakie wychowanie, mamo?! Tato, ona znów bierze wszystko do siebie...

Ojciec uśmiechnął się na znak, że rozumie, o co synowi chodzi.
- Daj mu powiedzieć, Emily. - Tata Jamesa podszedł do niej z kubkiem świeżo zaparzonej kawy i skierował w stronę krzesła.

Chłopak odetchnął. Zawsze ta sama jatka, kiedy zwróciło się mamie uwagę na cokolwiek.
- Przyjeżdża do mnie koleżanka... - zaczął ostrożnie, akcentując ostatnie słowo. - Nie mogę mieć kotar w białe misie! Ja to toleruję, jak jestem sam, bo nie chcę się z mamą szarpać...
- Ze mną?! Szarpać?! - Emily Potter o mało się nie zapowietrzyła ze zdumienia, ale mąż uspokoił ją, by syn mógł skończyć wypowiedź.
- No więc: Toleruję, ale nie akceptuję tego. Nie lubię białych misiów, ani podtykania mi wszystkiego pod nos. Mam siedemnaście lat, niech to do was dotrze. S-i-e-d-e-m-n-a-ś-ci-e. To zobowiązuje. Chciałem, żebyście mi w końcu zaufali i nie traktowali jak dziesięciolatka...

Tu z obawą spojrzał w stronę matki. Głównie to ona skakała wokół niego. Doceniał, że nigdy niczego mu nie brakowało, ale chciał im pokazać, że jest już dorosły i odpowiedzialny.

Kiedy im to wszystko powiedział, zapadła przydługa cisza, przerywana tylko tykaniem zegara.
- Dobrze. Spróbujmy. - Głos Emily Potter był spokojny, ale i trochę jakby smutny. - Zmień sobie w pokoju, co chcesz. Wołać was będę tylko na posiłki.

James odetchnął. Spocił się przy tym wszystkim jak mysz. Podziękował im za rozmowę i wrócił do swojego pokoju. Nie mógł uwierzyć, że ma ją już za sobą.

Evans zdecydowanie działała na niego motywująco. Uśmiechnął się na tę myśl, spoglądając ostatni raz na obrzydliwe, białe misie.

* * *


- Witaj, Słonko! - Pani Potter otworzyła zamaszyście drzwi, uśmiechając się szeroko. Niestety, James nie zdążył dobiec. Stanął więc w drzwiach przedpokoju, czekając aż mama zakończy wstęp o tym, jak to jej miło, że tyle słyszała o Lily i w ogóle James nie mógł się doczekać jej przyjazdu.

Nie było mu to na rękę, bo cały ten prolog, stawiał go w niekomfortowej sytuacji. Zwłaszcza, że chłopak walczył o względy Evans. Kiedy matka zasunie (niby niegroźnymi, ale jednak) tekstami, jego "podchody" spełzną na niczym.

Z obawą więc słuchał trajkotania matki, ale na razie szło jej nieźle. W pewnym momencie, chociaż dość sztucznie, ucichła i wycofała się w głąb domu.
- Cześć - odezwał się James z przepraszającą miną.
- Cześć. Twoja mama jest... miła - uśmiechnęła się Evans, zdejmując kozaki. Płaszcz wziął od niej James i powiesił na wieszaku.
- Taa... - mruknął znacząco. - Rano powiedziałem jej, żeby przystopowała i trochę... źle to znosi.

Lily pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Skądś to znam. - Wzięła swoją torbę i zarzuciwszy ją sobie na ramię, ruszyła za chłopakiem w głąb domu. - Wszystkie to przechodzą. Moja też - szepnęła. - Ładnie macie urządzony dom.

Weszli do jasnego salonu, w którym pełno było roślin i kwiatów. Duże okna wpuszczały sporo światła, a w rogu stał kominek, w którym trzaskały płomienie. W drugim z kolei, stała pękata kolorowa choinka, na której migotały wesoło światełka.
- Ogrzejemy się? - zaproponował Potter. Musiał stworzyć bardziej kameralną sytuację, by móc porozmawiać z dziewczyną o Peterze.
- Chętnie napiłabym się czegoś rozgrzewającego. - Wyszczerzyła się do niego, rozcierając ręce.
- Przyniosę herbatę a la grzaniec. Rewelacja, mówię ci. - James nie wiedział, skąd w ogóle przyszły mu te słowa, ale nie dał nic po sobie poznać i odwrócił się w stronę kuchni.

Postawił wodę na gazie i zaczął szykować kubki.

Czekając aż woda się zagotuje, dyskretnie wychylił się, by zobaczyć gdzie usiadła Evans. Podsunęła sobie mały zydelek i wyciągnęła ręce w stronę kominka.

Jak zwykle wyglądała czarująco. Miała na sobie ciemne jeansy i ciepły, wełniany golf koloru śliwki. Włosy spięła w jeden, długi warkocz. Uwielbiał jej ogniście rude włosy. Miały w sobie coś magnetycznego.
- Kochanie. - James podskoczył w miejscu, chwytając się za serce. - Tu są...
- Mamo... - sapnął chłopak. - Przyprawisz mnie o zawał, jak się tak będziesz za mną skradać...!

Zaskoczona kobieta zamrugała.
- Ja się nie skradam! To ty byłeś w innym wymiarze, jak sądzę... kiedy patrzyłeś na nią. Bardzo ładna. I wydaje się miła.

Pani Potter uśmiechnęła się lekko.
- Mmm. O tobie powiedziała to samo - odparł James, na co kobieta wyraźnie pokraśniała.
- Zanieś je. Dobrze jest coś przegryźć- powiedziała, wciskając mu talerz z górą grzanek o przeróżnych smakach. - A po herbatę cię zawołam.
- Dzięki...

Podszedł do Lily, która zamyśliła się i nie zauważyła, kiedy chłopak do niej podszedł.
- Bardzo tu u was przytulnie - powiedziała cicho ciepłym głosem, nawet na niego nie patrząc.

Potter przysiadł na drugim zydelku tuż obok dziewczyny. Zrobił to w bardzo naturalny sposób, mimo że odległość między nimi zmniejszyła się tak, iż dotykali się ramionami, wpatrując w płomienie.

James odwrócił głowę, by sprawdzić jaką minę ma Lily. Uśmiechała się, a jej policzki lekko się zarumieniły. Oczy błyszczały, odbijając obraz skaczących figlarnie małych ogników.

Najwidoczniej poczuła na sobie jego wzrok, bo odwróciła się powoli, nie odsuwając. Teraz ich zwrócone do siebie twarze dzieliła niewielka odległość połowy stopy.*

Oboje wpatrywali się w siebie, wyczekując na ruch drugiej osoby. James analizował odcień zieleni tęczówek Evans, a ta co jakiś czas szybko mrugała i połykała nerwowo ślinę. Odległość nie zmniejszała się.

Potter pomyślał, że ma deja vu z wieczoru w Magic Cafe, czy coś, co było tamtego wieczoru Pokojem Życzeń. Jeszcze brakuje, by ktoś im tę magiczną scenę przerwał...
- James, kochanie...! - No pewnie, matka zawsze umiała się odnaleźć w sytuacji, pomyślał sarkastycznie chłopak i uśmiechnął się przepraszająco w stronę rudowłosej dziewczyny.

Wstał i poszedł po te nieszczęsne herbaty, których zapach poczuł, wchodząc do kuchni. Był lekko pieprzowy i korzenny. Wyczuwał tam goździki i coś jeszcze... czego do końca nie mógł zidentyfikować.

Wrócił do kominka, przynosząc ze sobą tak aromatyczny zapach, że Lily z zapałem sięgnęła po parujący kubek. Jej dłonie na moment zatrzymały się na dłoniach Jamesa.

Widocznie atmosfera była sprzyjająca, bo żadne z nich nie czuło się skrępowane tą sytuacją. James najzwyczajniej w świecie usiadł na swoim krzesełku tuż obok Evans i westchnął. Wiedział, że musi z nią pogadać o Peterze, mimo iż sto razy bardziej wolałby zaproponować jej wspólne pomilczenie, czy rozmowę ze splecionymi dłońmi.

To jednak musiało poczekać.
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. - Chciał ją nastawić na odpowiednie tory myślowe. Sprawa Ogona była jak najbardziej poważna.

Evans spuściła lekko głowę w dół, ożywiając się nagle na widok swoich skarpetek. Uśmiechała się.

Jej zachowanie nieco zdziwiło Jamesa. Wydawało się mu, że powinna raczej wpatrywać się w niego z uwagą, wyczekując tematu rozmowy. Mógł się jednak mylić, w końcu dziewczyny są dziwne i przekonał się o tym już niejeden raz.
- Chodzi o Petera - powiedział w końcu.

Lily spojrzała na niego totalnie zaskoczona. I trochę jakby rozczarowana, ale mogło się mu przewidzieć.
- A co Peter ma z nami wspólnego? - spytała, nie rozumiejąc w ogóle kierunku konwersacji, którym zaczął podążać Potter.
- Z nami? - Tym razem to James wybałuszył na nią oczy. Chyba sam zaczął się gubić.
- A o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała dziewczyna, mrużąc oczy.

Potter zmieszał się. Czyżby ona sugerowała, że chciał rozmawiać o nich?! Zatkało go całkowicie.

Po chwili, pozbierał się i podjął jeszcze raz:
- No, o podejrzanym zachowaniu Glizdogona, i tym, że zaginął list, który wysłałem do ciebie. Napisałem w nim o spotkaniu z Łapą i Luniakiem właśnie w sprawie Petera.

Wszystko to powiedział jednym tchem, po czym spojrzał na reakcję Lily.

Przygryzła dolną wargę, uważnie słuchając Pottera. Kiedy zorientowała się, że skończył, rzekła:
- Teraz już rozumiem... A ja myślałam, że po prostu urwałeś ten ciąg listów
- Ja?! Dobrowolnie?! - James zaśmiał się. - Pomyśl.

Evans uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Fakt - przytaknęła.

Jeszcze chwilę dyskutowali, prześcigając się w pomysłach, kto miałby interes w organizowaniu całej akcji z listami. I dlaczego Peter nagle zrobił się taki tajemniczy, nie mówiąc niczego huncwotom.
- Do Klubu Ślimaka oczywiście się zapisał, nawet was o tym nie informując, pamiętasz? - podsunęła Lily.
- A propos... Żeby tylko nasz Peter nie był zamieszany w te "zgony", w które swego czasu zapędził się Slughorn - powiedział pół żartem, pół serio Potter.

Dziewczyna upiła łyk herbaty, rozkoszując się chwilę wybornym smakiem napoju z zamkniętymi oczami.
- Jakimi "zgonami"? - zapytała, otwierając oczy i marszcząc przy tym czoło.
- Sama kiedyś mówiłaś, że Slughorn łasy jest na wszelkie korzyści wynikające z czyjejś śmierci... A skoro do jego Klubu należy nasz biedny, nieasertywny Ogonek, mógł dać się namówić na jakąś głupotę, byle "być kimś"...

James poczuł, jak ogarnia go niewytłumaczalny smutek i przygnębienie. Dotarła do niego właśnie pewna prawda, której nie mógł zaprzeczyć.

Peter był słaby i wiele by zrobił, by móc przed kimś zaszpanować. Czymkolwiek. Był też klasycznym tchórzem i byle czym można go było nastraszyć. To wszystko razem daje osobę, którą łatwo można "namówić" w taki i czy inny sposób do "współpracy".

Lily położyła mu dłoń na plecach i pogłaskała.

James powoli wracał do rzeczywistości. Glizdogona trzeba ratować. On może zrobić głupstwo i skrzywdzić kogoś, nie życząc nikomu źle, pomyślał.

Chłopak znów spojrzał na Evans i westchnął ciężko.
- Odkryjemy, o co tu chodzi, zobaczysz - powiedziała dziewczyna pewnym głosem, chcąc napełnić Jamesa energią i pokrzepić. Pokazać, że i na nią może w tej sprawie liczyć.

Rękę, którą przed chwilą pogładziła go po plecach, teraz położyła mu na nadgarstku, przy przegubie dłoni, którą trzymał swój kubek.

Potter spojrzał w tym kierunku i przełożył herbatę do drugiej dłoni, by móc wolną ręką odwzajemnić uścisk Evans. Po chwili ich dłonie splotły się i mocno zacisnęły.

James bał się spojrzeć Lily w twarz. Jego serce minimalnie przyśpieszyło, a motylki poczuł tylko w niewielkim stopniu. Zdziwiło go to, ale w głębi duszy nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Przepełniało go szczęście, mimo że przecież to jeszcze niczego nie oznaczało.

Patrzył w płomienie, uśmiechając się do siebie.
Niespodziewanie Lily oparła głowę o jego ramię, co spowodowało, że chłopak chciał wyć ze szczęścia. Oczywiście zachował spokój, nie odzywając się ani słowem, bo bał się, że może się ze szczęście rozpłakać. A to byłaby już żenada. I to przy Lily...

Nie wiedział, jak ona to traktuje. Będzie z nią musiał o tym porozmawiać. W końcu może się okazać, że zajście przed kominkiem będzie uważała, za taką "jednorazową wpadkę".

Ale zdawał sobie sprawę, że o wszystkim na spokojnie porozmawiają dopiero w Hogwarcie.

______
* pół stopy - 15 cm. Około, oczywiście ;]

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Tradycja nakazuje (a i dobre maniery ;p), by dziękować za okazaną pomoc.
"Dziękuję, Aniutku!" ;]

Dodane przez Peepsyble dnia 11-01-2010 12:12
#84

Kurczę, jak zaczęłam czytać, to dotarło do mnie, że po błędach nie ma śladu, jednak w końcu coś udało mi się znaleźć...

- Zanieś je. Dobrze jest coś przegryźć- powiedziała, wciskając mu talerz z górą grzanek o przeróżnych smakach.

Spacja przed drugim myślnikiem.

- Teraz już rozumiem... A ja myślałam, że po prostu urwałeś ten ciąg listów

Brak jakiekolwiek kropki. Może być wielokropek, w każdym razie coś musi tu być.

- A propos... Żeby tylko nasz Peter nie był zamieszany w te "zgony", w które swego czasu zapędził się Slughorn - powiedział pół żartem, pół serio Potter.
Dziewczyna upiła łyk herbaty, rozkoszując się chwilę wybornym smakiem napoju z zamkniętymi oczami.
- Jakimi "zgonami"? - zapytała, otwierając oczy i marszcząc przy tym czoło.

Trochę nie pasuje mi tu forma pytania, jakie zadała Lily. Raczej nie "jakimi zgonami", tylko "jakie zgony", co brzmi lepiej. Przynajmniej jak dla mnie Twoja forma tutaj nie pasuje.

Kolejny świetny odcinek, jak najbardziej oryginalny. Muszę przyznać, że matkę James'a przedstawiłaś świetnie, podobnie ojca. Idealnie opisałaś tą atmosferę "przy kominku", delikatnie a zarazem stanowczo "podkręciłaś nieco ogień" pod rozwijającą się miłością miedzy bohaterami. I to mi się najbardziej podoba. ; }
Kiedy przeczytałam o białych misiach... Po prostu padłam i zaczęłam chichotać. Genialne, naprawdę. ^^ Dodało tu nieco humoru - tak, potrafisz pisać o rzeczach jak najbardziej poważnych, a jednak z tą nutą humoru, co wygląda ładnie i czyta się przyjemnie.
Jak już wiesz, będę oczekiwać następnego odcinka. Weny.

Dodane przez Lady Holmes dnia 12-01-2010 20:20
#85

Ale i ja coś zauważyłam.
Oczywiście zachował spokój, nie odzywając się ani słowem, bo bał się, że może się ze szczęście rozpłakać.
Literówka.

No więc tak... Rozdziały powstają szybko ( i to mnie cieszy) i zawsze są ciekawie (przynajmniej jak dla mnie).
Przy niektórych fragmentach był humor, uczucia i inne kluczowe rzeczy.
Życzę Weny.

Dodane przez hermiona27 dnia 14-01-2010 16:21
#86

Bardzo fajna historia. Kiedy ciąg dalszy?

Dodane przez Rogacz dnia 14-01-2010 19:46
#87

To było...
extra(muszę nauczyć ograniczać to słowo);)

A
Wybitne:):):):)

Dodane przez Luna14 dnia 15-01-2010 16:00
#88

Kurdę no.. :) To jest takie świetne , że w 1,5h przeczytałam wszystkie części Twojego opowiadanie Mooll xD Mam nadzieję ,a wręcz prosiłabym Cię , żebyś napisała ciąg dalszy tej historii , bo aż mnie korci z ciekawości ^^ Pozdrawiam ;*

Dodane przez TheJuka05 dnia 15-01-2010 19:48
#89

Świetne!
No jest parę błędów, ale każdemu może się zdarzyć ;D
Uwielbiam Jamesa, resztę Huncwotów <najmniej Glizdka..> i Lily! ;D

Dodane przez TheJuka05 dnia 15-01-2010 19:49
#90

Luna14 napisał/a:
Kurdę no.. :) To jest takie świetne , że w 1,5h przeczytałam wszystkie części Twojego opowiadanie Mooll xD Mam nadzieję ,a wręcz prosiłabym Cię , żebyś napisała ciąg dalszy tej historii , bo aż mnie korci z ciekawości ^^ Pozdrawiam ;*


POPIERAM!!!

Dodane przez TheJuka05 dnia 16-01-2010 15:18
#91

Świetne ;D

Dodane przez TheJuka05 dnia 24-01-2010 13:43
#92

Opowiadania są extra!!!
Ale co z Mel...?
Czemu jej nie ma? ;-)

Dodane przez monia3437 dnia 31-01-2010 15:59
#93

`Ekstra, super dawno nie czytałam czegoś tak wciągającego.
Błędów szukać nie będę bo nie mam ochoty wytykać Ci ich.
Super każdą nową notkę będę czytać. :D

Dodane przez mooll dnia 10-02-2010 10:34
#94

ROZDZIAŁ XXIV


Pchając ciężki wózek z kufrem i Błyskotką, James pomyślał, że przerwa świąteczna minęła zdecydowanie za szybko. A niewątpliwie najmilszym jej akcentem była korespondencja z Lily. Jednak listy były okrojone ze wszystkich możliwych sugestii dotyczących tego niesamowitego wieczoru przy kominku.

Wyglądało to tak, jakby rzeczywiście oboje czekali na wyjaśnienie sobie tego w Hogwarcie twarzą w twarz. Zawartość w listach aż płonęła od zawziętej dyskusji na temat głodu na świecie, współistnienia czarodziejów z mugolami i "Lorda Volde-porypańca", jak nazywał go Potter (a był to ostatnio bardzo aktualny wątek w mediach). Jednak żadne z nich, nawet między wierszami, nie próbowało przekazać jakiejkolwiek aluzji.

Nie pisali też o Glizdogonie. James obawiał się przechwycenia sowy. Przypuszczał, że właśnie w ten sposób Porywacz Sów (jak go roboczo zaczynał nazywać James) dowiedział się o potajemnym spotkaniu huncwotów. Poza tym nie chciał we wszystko wplątywać dziewczyny. Jeśli okaże się, że ta sprawa nie tylko groźnie wygląda, ale i taka jest w rzeczywistości, lepiej dla Lily, by jak najmniej wiedziała.

Jeszcze poprzedniego wieczora ułożył sobie wszystko w głowie. Przewidywał bardzo prosty plan, który musiał przedyskutować jeszcze z chłopakami. Chociaż bardzo chciał spotkać się z Evans, by mogli sobie wszystko na spokojnie wyjaśnić, zdawał sobie sprawę, że w tym momencie ważniejsza jest sprawa Ogona.

Z huncwotami miał się zejść w drugim przedziale czwartego wagonu, gdzie zamierzał omówić z nimi Plan Złapania Porywacza Sów. A plan był dosyć rozbudowany i James chciał ich teraz tylko wtajemniczyć w pierwszą część.

Nigdy nie myślał, że zwróci się o pomoc do Moniki Blanc, ale jej osoba jest po prostu pozbawiona podejrzeń i dziewczyna - tak, to było z jego strony dość bezczelne - była w stanie wiele dla niego zrobić. A w tym genialnym planie chodziło o to, by sprawdzić Glizdogona. Z ich strony nie będzie to przyjacielski gest, ale nie można z góry zakładać, że Peter jest całkiem czysty. Zadaniem Krukonki miała być randka z Ogonem i wyciągnięcie z niego wszystkiego, co wie.

Plan Pottera zakładał, iż Glizdogon bez namysłu umówi się z Blanc. Znając jego marne doświadczenie randkowe i ten zazdrosny wzrok, który posyłał szkolnym parom, James dałby się posiekać, że Peter poleci jak na skrzydłach. W końcu Monica była bardzo atrakcyjną dziewczyną.

Kiedy znalazł się na peronie 9 i 3/4, zaczął szybko odliczać wagony, a potem perony, by nie mieć problemu z dotarciem do tego odpowiedniego.

Ruszył w stronę upatrzonego wejścia, nie zwracając na nic uwagi. Nie chciał też prowokować nikogo do zaczepki. Zajęcie przedziału było konieczne dla zapewnienia dyskrecji. Śpieszył się więc, szarpiąc zawzięcie swój wózek, aż klatka z małą Błyskotką podskakiwała.
- Potter! - Przed nim stanęła ruda piękność i uśmiechnęła się z błyskiem w oku. Tymczasem on ledwie wyhamował, łapiąc w locie klatkę z sówką, która wypadła siłą rozpędu wózka.

Sapnął z ulgą.
Biedne stworzenie, pomyślał. Na sowią starość będzie miała nerwicę, biedaczka.
- Mógłbyś być nawet szukającym - oceniła Lily, pocierając dłonią podbródek z miną fachowca.
- Trochę byś uważała, kobieto - fuknął na Evans pół żartem, pół serio, żeby się nie obraziła, bo znów wszystko będzie musiał przechodzić od początku. A tego by nie zniósł.
- A jak miałam inaczej zwrócić na siebie uwagę, hę? - zapytała, zaplatając ręce na piersiach i odrzuciła głowę do tyłu. Kosmyki włosów, które wypadły spod dużej, włochatej czapki, lekko unosiły się na wietrze.
- Ty? Zwrócić moją uwagę? - Potter zamrugał, trochę oszołomiony tym, co usłyszał.

Dziewczyna przewróciła oczami o migdałowym kształcie i westchnęła, a jej oddech pod wpływem niskiej temperatury przeobraził się w biały obłoczek.
- Biegniesz do wagonu i świata poza wejściem do niego nie widzisz - zaśmiała się, jakby oczami wyobraźni zobaczyła tę scenę po raz drugi. - I nie słyszysz. Wołałam cię.

James zająknął się.
- Nie słyszę? - zarumienił się. Głupio wyszło. Tak by chciał móc spędzić z nią chwilę, ale przypomniał sobie, że chłopaki czekają. Nie może ich zawieźć.

Lily zmrużyła oczy, marszcząc przy tym piegowaty nos.
- Coś nie tak, Potter?
Tak, jestem totalnie rozkojarzony. Myślę o wielu rzeczach na raz. A tego się nie da zrobić niezauważalnie.
- Eee... nie - bąknął. - Posłuchaj, Evans... Naprawdę mi zależy, żeby pogadać, ale teraz po prostu nie mogę.

Spostrzegł, że nieznacznie się skrzywiła. Ale chciała utrzymać fason, więc nie dała tego po sobie poznać.
- Huncwoci. - Sam nie wiedział, czy miało to być z jej strony stwierdzenie, czy pytanie. Ale było w nim wiele zawodu. Jakby z nimi przegrała. Widział to w jej twarzy. A może tylko chciał to widzieć?

Jednego był pewien. Nie chciał jej okłamywać. I dałby wszystko, by nie musieć przytaknąć, ale taka była prawda: Właśnie przełożył ich nad nią. I nie mógł temu zaprzeczyć.

Już prawie zaczął kręcić głową, lecz szybko wypuścił powietrze z rezygnacją.
- Taa...
- To na razie - powiedziała bezbarwnym tonem i odwróciła się do swojego wózka. Nie zamierzała się zatrzymywać. Jej twarz przybrała obojętny wyraz.
- Evans, no! - James odwrócił się za nią. W jego głosie była jakaś nuta żalu.
Czemu Lily nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że na wszystko jest przeznaczony czas? Przecież nie odprawiłem jej na dobre. Przełożyłem rozmowę; powiedziałem, że mi na niej zależy! Co jeszcze mam zrobić?! W końcu nie zawsze wszystko będzie się kręciło wokół niej!

Odwróciła się. Czekała, aż on coś powie.
- Daj spokój, proszę cię. - Chciał by się z tym pogodziła.
Czy tak trudno to zrozumieć?
- Ja mam dać spokój, Potter? - No i znów ta kpina. Pewnie, Potter winny wszystkiemu. Niech jeszcze powie, że się nie staram...
- Nie możesz zrezygnować chociaż raz? Zawsze razem jedziecie do Hogwartu. - W tym momencie James pomyślał, że zejdzie na apopleksję. Wziął jednak głęboki oddech i odpowiedział spokojnie.
- Właśnie teraz jest ten "wyjątkowy raz"! - Krzyczał. Ta odległość była bardzo... publiczna. Jak miał jej to tłumaczyć, kiedy dzieliło ich dziesięciu stóp!? - Evans, tak się nie da gadać. Zresztą już rozmawialiśmy o tym.
- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała dziewczyna i podeszła do niego. Tym razem zostawiła wózek sam sobie.

Stanęła tuż przed nim i ściszyła głos.
- Czego nie rozumiem? Wytłumacz mi. - Chłopak nie miał pojęcia, dlaczego mówi to wszystko przez zaciśnięte zęby. Jakby jej cierpliwość była na wyczerpaniu.

James westchnął.
- Chodzi o Petera - powiedział tak cicho, jakby poruszał tylko wargami.

Lily wyglądała teraz na kogoś, komu się przejaśniło w głowie.
- Jakiś plan? - zapytała cicho, na co Potter kiwnął głową.
- Macie go tutaj wcielić w życie, czy omawiać? - przybrała bardzo konspiracyjny szept i rozglądnęła się wokół, czy nikt jej nie słyszy lub nie obserwuję.

Potter przewrócił oczami. Dziewczyny to jednak amatorki, pomyślał nieco ubawiony zachowaniem Evans.
- Nie rób tak, bo przyciągasz jeszcze większą uwagę, niż zwykle - powiedział, uśmiechając się półgębkiem.

Jednak Lily nie bardzo wiedziała, co chłopak ma na myśli i wyraźnie wpadła w zakłopotanie.

Nie chcąc dalej tego przeciągać, James powiedział, że dopiero ma zamiar przedstawić ów genialny plan chłopakom.

Wówczas to Evans popatrzyła na niego z politowaniem.
- A gdzie będzie wtedy Peter? - Jej ton był chytrze zamaskowany pod przykrywką zwykłej ciekawości.
- Osz, cholera...! - Oczy chłopaka rozszerzyły się nagle w przerażeniu. Przypominały teraz małe monety.

Lily pokiwała głową z dezaprobatą.
- Cóż. Zwalisz to na mnie - powiedziała w końcu.
- Że co?! - James nie rozumiał.
- Zobaczysz, że kiedy w przedziale pojawi się Glizdogon, będą ci wdzięczni, że nie zdążyłeś zacząć mówić o tym całym planie. - Chwyciła go pod rękę i jakby nigdy nic, pocałowała go w policzek, uśmiechając się przy tym niewinnie.

James nie stawiał oporu. Szedł, gdzie go prowadziła. Jednak był zdezorientowany i nie końca przekonany o słuszności tego, co robi.
- Powiesz, że to moja wina. Nie dałam ci dojść do odpowiedniego przedziału - powiedziała, próbując umieścić kufer na półce znajdującej się nad siedzeniami, kiedy już znaleźli się sami w przedziale.
- Daj, pomogę ci - powiedział James, przejmując ciężar bagażu. - Jak dla mnie, to nie będzie naturalne...

Wciąż się wahał. Evans namawia go, żeby z nią został, robi wszystko, by nie szedł do huncwotów, mają przedział cały dla siebie, a on się waha!
Może to jakaś choroba? Bo jak to wytłumaczyć w inny sposób? Przemknęło mu przez myśl.
- Nie będzie naturalne? - zdziwiła się dziewczyna. - Widziałam, co potrafiłeś zrobić, żeby tylko mnie spotkać.
- Na przykład? - Potter odwrócił się do niej, kiedy umieścił już oba kufry na półce.
- Czekałeś, by mnie spotkać sam na sam - powiedziała.
- No, ale takich sytuacji była masa, sama wiesz. To nie jest żaden konkretny przykład. I niczego nie dowodzi. - Potter patrzył jej prosto w oczy. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby w tej absurdalnej, nieromantycznej sytuacji miał mieć miejsce ich pierwszy pocałunek.
- Tak, ale na minutę przed rozpoczęciem zajęć z transmutacji... - Lily zniżyła głos niemal do szeptu. - Nawet ty sobie na to nie pozwalasz zbyt często. W końcu McGonagall jest nieprzejednana. Zwłaszcza jeśli chodzi o jej podopiecznych , Gryfonów. O huncwotach już nie wspomnę...
- Tak, ale to była taka... jednorazowa wpadka. - Ich twarze zbliżały się powoli ku sobie, a ich szepty cichły.

Zawsze w takich momentach zwykle coś bestialsko ścinało atmosferę i przerywało ten nastrój.

Tymczasem okoliczności zupełnie nie nadawały się do całowania, jak stwierdził Potter. Oboje stali na środku przedziału i patrzyli sobie w oczy. James czuł mrowienie w stopach. Odetchnął głębiej, ale niezauważalnie. Nie myślał teraz o konsekwencjach jakie pewnie poniesie za to, iż nie zjawił się w umówionym przedziale. Nic nie liczyło się bardziej niż Lily, jego upragniona, ukochana...

Delikatnym ruchem dłoni uniósł kosmyk, który opadł jej zbyt blisko twarzy i ostrożnie założył za zgrabne ucho.

W wydaniu Evans, wszystko wydaje się cudownie idealne, pomyślał przenosząc tę samą dłoń ku policzkowi. I prawie jej nie dotykając, przesunął wzdłuż kości policzkowej. Jej skóra była tak miękka i aksamitna. Dłoń chłopaka powędrowała w stronę ucha pod włosami, lekko obejmując drobną szyję dziewczyny.

Lily przymknęła oczy i przytuliła twarz do ciepłej dłoni Jamesa. Swoją wyciągnęła i oparła o niego na wysokości klatki piersiowej.

Potter przełknął ślinę. Serce znów przyspieszyło, a jego uszy zrobiły się nagle nienaturalnie ciepłe. W żołądku motyle uniosły się niespodziewanie, zmuszając chłopaka, by energicznie zaczerpnął powietrze, gdyż poczuł, że uczucie to lekko go przydusiło.

Lewą rękę wyciągną w stronę wąskiej talii Evans. Dopiero kiedy jej dotknął, wiedział że to nie może się skończyć ot tak; że on na to nie pozwoli, bo potrzebował Lily jak powietrza. Przy niej czuł, że oddycha, żyje, a jego zmysły funkcjonują lepiej niż kiedykolwiek. Poczuł, że mógłby tak stać z nią do końca świata...

Zbliżył swoje usta w stronę warg Lily, która otworzyła oczy i przechyliła lekko głowę.

Ich usta zeszły się w błogim, miękkim pocałunku. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że usłyszy gwizd ze swoich uszu, które zaczynały go piec. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Przyciągnął ją mocniej ku sobie. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo tego potrzebował, jak tego pragnął. Lily odwzajemniła ten uścisk, obejmując prawą ręką szyję chłopaka.

Potter miał wrażenie, że od jakiegoś czasu, gdzieś z boku dochodzi jakiś dźwięk, ale czuł się jakby był w innym wymiarze. Wszystkie odgłosy rejestrował z dużym opóźnieniem i jakby z oddali.

Dźwięk był jednak coraz wyraźniejszy i głośniejszy. Teraz przypominał nawet chrząkanie. James zastanawiał się, skąd by się tu mogło wziąć chrząkające zwierzę.

W końcu ów dźwięk zaczął się zmieniać. To już nie było chrząkanie, ale... głos. Przepraszał...
O co tu chodzi...? główkował Potter. Skonstatował nawet, że głos ten bardzo przypomina... Łapę?!

Chłopak otworzył nagle oczy i zawstydzony odsunął się od równie zmieszanej Evans. Ta szybko odwróciła się w stronę okna, jakby naprawdę interesowały ją widoki i zaczęła poprawiać zmierzwione włosy.

Potter przytknął zewnętrzną stronę dłoni do ust, lekko je wycierając. W drzwiach stał Syriusz. We własnej osobie.
- Znów w innym wymiarze byłeś, Rogaczu - powiedział tonem nie zwiastującym niczego złego.
James zaśmiał się nerwowo.
- Głośne otarcie drzwi i chrząkanie przez pół minuty nie dawało rezultatu. - Potter wyczuł nutę ironii. - Musiałem zawołać.
- Taa...
- Nie, żebyśmy w przedziale czekali na ciebie... - Tym razem ironizował na całego, ale bardzo spokojnie, przyglądając się niby z zainteresowaniem swoim paznokciom.

Potter zacisnął mocno powieki.
Wiedziałem, że tak się to skończy, pomyślał James, wyklną mnie, jak nic!
- Łapa, posłuchaj... - zaczął, ale Syriusz nie dał mu skończyć.
- Martwiliśmy się, wiesz? - Ton, który przybrał Black zaczął powoli działać na nerwy Potterowi.
- Nie dasz mi dokończ...! - próbował zabrać głos, ale Syriusz w ogólne go nie słuchał.
- Wszyscy cię szukamy! - Kumpel dopiero teraz spojrzał Jamesowi w oczy i podniósł głos. - A ty sobie w najlepsze...! - Tu pokazał ręką na Lily, jakby brakowało mu sił na dokończenie zdania. - Co z tobą, Rogaczu?!
- Syriuszu, możesz mnie wysłuchać?! - Potter powiedział to dobitniej i ostrzej niż musiał.

Chłopak oparł się o ramę drzwi przedziału i założył zaplótł ręce na piersi. Na jego twarzy malowało się lekkie zniecierpliwienie, co nieco zirytowało Pottera.
- Tak było może lepiej - zaczął. Nie chciał zrzucać winy na Lily, jak mu doradzała. - Co byśmy zrobili z Peterem?
- Dla twojej wiadomości: Spławiliśmy go. Nie było to trudne, gdyż miał mieć spotkanie Klubu Ślimaka. Już zapomniałeś, że podczas jazdy do Hogwartu zawsze się spotykają? - James poczuł, jak Black miażdży jego najsilniejszy argument.

Zacisnął powieki i zęby. Jak mógł o tym zapomnieć?! Dla tych wspaniałych chwil z Lily, musiał się teraz przygotować na starcie z huncwotami. A to przecież najmniej odpowiedni moment na kłótnie! Potrzebne jest wspólne działanie na rzecz Ogona!

Black oddalił się bez słowa pożegnania, nie zamykając za sobą drzwi.

James spuścił głowę. Wtedy poczuł, że jakieś delikatne dłonie unoszą ją. Otworzył oczy. Evans uśmiechała się do niego krzepiąco. Nie mówiła nic. Nie potrzebował teraz żadnym słów.

Dziewczyna po prostu się do niego przytuliła. A był to mocny uścisk, który miał go podnieść na duchu.

Potter tylko pogłaskał ją po głowie i westchnął głęboko.
Teraz tym bardziej nie wiem, na czym stoję. Black oddalił się bez słowa, niejednoznacznie dając znak, że jest zły. A Evans? Też ma swoje dziewczyńskie symbole i półsłówka. Nawet nie wiem, czy teraz jesteśmy razem!

W głowie Pottera znów pytania górowały nad odpowiedziami. I nie wiedział jak zmienić ten stan rzeczy.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Niestety nie ma Aniutka, który(-a) by przeczytał(-a) przedpremierowo... Pojechała w siną dal. A mnie naszedł Wen. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, Kochana... ^^

Edytowane przez mooll dnia 15-02-2010 20:33

Dodane przez Peepsyble dnia 10-02-2010 14:41
#95

O matko. Ooo...
Jesteś absolutnie genialna. Genialna! oO
Rany... Jaki szok. Nie dość, że rozdział jak zwykle niezły, to jeszcze James i Lily... Świetnie wyszło, powiem ci, serio, wspaniale. Nie mogłam się doczekać tego momentu, nie miałam pojęcia, że już... ; } Jakoś taka dzisiaj mało konstruktywna jestem, źle się czuję, także raczej się nie rozpiszę. W kazdym razie wiedz, że jak zwykle mi się podobało i z przyjemnością przeczytam części kolejne. Produkuj się szybko. ; } Tymczasem drobna literówka:

Ty[?

I to by było na tyle.

Dodane przez hermiona27 dnia 10-02-2010 17:01
#96

Genialne, po prostu genialne... naprawdę podziwiam, ja nie umiałaabym tak napisać. Świetnie!!!

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:06
#97

Rozdział 1

Harry uniósł do ust filiżankę z herbatą, stojąc przy oknie i wpatrując się w nocne Sydney. Herbata była gorzka, noc ciemna i chłodna, a on był zupełnie wykończony. Pracował w zoo dla gadów i od kilku dni sprzątali terraria, co było dość wyczerpującą pracą. Na ogół koledzy transportowanie gadów z jednego miejsca na drugie pozostawiali jemu. Były tam również wielkie węże, które były zbyt leniwe, by się poruszyć, więc Harry musiał je przenosić.

Ale nie denerwował się na swoich współpracowników: wyczerpanie było wyśmienitym sposobem, aby szybko zasnąć, nie myśląc o Ronie, Lunie, Lupinie i Hermionie, którzy...

Nie. To było skończone. Z cichym stuknięciem odstawił filiżankę i wycofał się od okna. Czas do łóżka. Wszedł do małej kuchni, kilkoma szybkimi ruchami umył naczynie i odstawił je na tacę. Kochał porządek wokół siebie, często po prostu czuł, że bez tego zewnętrznego ładu - pozostałości jego wewnętrznej dyscypliny - bardzo szybko by oszalał. I pomimo, że wcale nie chciał aż tak bardzo żyć, bycie szaleńcem nie było zbyt kuszącą perspektywą. Za dobrze pamiętał rodziców Neville'a. Ale on nie miał nikogo, kto by go odwiedzał...

Po krótkim prysznicu założył szlafrok i usiadł w swoim ulubionym fotelu, by chwilę poczytać: przekartkował lokalną gazetę (typowe majowe nudy, nic więcej) i sięgnął po książkę, kiedy ktoś zapukał.

Ręka Harry'ego zatrzymała się w połowie ruchu. Było wpół do jedenastej, nietypowa godzina na wizyty towarzyskie. A co do innych odwiedzin... - po krótkim namyśle Harry odrzucił ten pomysł. Tutaj nie miał żadnych znajomych, z wyjątkiem swoich kolegów z pracy i kilku sąsiadów. Prawdopodobnie właśnie któryś z sąsiadów ma jakiś naglący problem, o którym chce porozmawiać. Ale on nie chciał rozmawiać, więc się nie poruszył. Pukanie jednak nie ustało i Harry usłyszał jak ktoś przeklina cicho pod drzwiami. Uśmiechnął się. Co za niecierpliwy człowiek! Z cichym jękiem wstał i już miał podejść do drzwi, by je otworzyć, kiedy usłyszał cichy szept "Alohomora!" i drzwi otwarły się.

W następnej chwili leżał na brzuchu za sofą, przeklinając siarczyście samego siebie za porzucenie własnej różdżki, kiedy wreszcie postanowił zostawić za sobą czarodziejski świat i żyć normalnym, mugolskim życiem, jak wszyscy inni, jak Dursley'owie: normalne życie bez szalonych mrocznych lordów i jeszcze bardziej szalonego przywódcy Światła, takiego jak Dumbledore. Zupełnie przeciętne życie z pracą i snem, a może później z małżeństwem i dziećmi - a Dumbledore mógł sobie robić z Voldemortem cokolwiek chciał. Już go to nie obchodziło. To już nie była jego wojna. Nie było już ludzi, dla których chciałby walczyć. Po tych wszystkich zgonach Harry poczuł, że miłość zniknęła z jego serca, a wiedział dokładnie, iż była ona jedyną rzeczą, która czyniła go silniejszym od tamtego mrocznego potwora.

Ale nie był już w stanie kochać, więc uciekł, a teraz leżał za meblem z myślami wirującymi w głowie.

- Potter - w ciszy jego pokoju zabrzmiał zirytowany głos i Harry omal nie zemdlał.

Intruzem był nie kto inny, jak jego dobry, stary nauczyciel Eliksirów, jedyny nauczyciel, którego Harry nienawidził wręcz niewyobrażalnie.

Nie wspominając o tym, że poprzednim razem, kiedy byli bliżej niż cztery stopy od siebie, Harry odpłacił za część okrucieństwa ograniczonemu Ślizgonowi: stało się to w dniu ukończenia szkoły. Harry bez dodatkowych ceregieli podszedł do mężczyzny (który już nie był od niego wyższy) i z radością rąbnął go w nos. Nos złamał się z przyprawiającym o mdłości chrzęstem, ale Harry miał to gdzieś. To było za wszystkich, których Harry kochał, a którymi dupek pogardzał: za Rona, który nie mógł zostać Aurorem z powodu braku OWTMów z Eliksirów (może gdyby nim został, nie... stop, stop, musiał przestać gdybać, przeszłość była przeszłością, i nie dało się jej zmienić) i za Hermionę, która była bardzo dobra na tych zajęciach, ale zawsze słyszała tylko pogardliwe słowa i zjadliwe uwagi zamiast potrzebnego wsparcia i uznania, którego zawsze pragnęła - a Snape mówił o niej złośliwie nawet po tym, jak ona... nie. To był kolejny zakazany temat.

Od tamtego czasu Dumbledore dbał, aby rozmawiać z nimi osobno, a podczas zebrań Zakonu Feniksa siadali jak najdalej od siebie. Nie wspominając o tym, że ostatni raz Harry widział swojego byłego dyrektora i członków Zakonu ponad jedenaście miesięcy temu.

- Potter, wyłaź! Wiem, że tu jesteś! - burknął Snape i Harry się poddał. Kiedy wstał, zobaczył, że jego były nauczyciel stoi na środku pokoju z różdżką w dłoni; ze swą starą fryzurą i typowym wyrazem twarzy - tylko jedna rzecz była zdecydowanie inna: ubranie. Snape miał na sobie mugolską odzież: dżinsy, podkoszulkę i sweter - jak przeciętny mugol.

- Nie wiedziałem, że w kręgu rodzin czystej krwi wolno wchodzić do czyjegoś domu bez przyzwolenia - zadrwił Harry i poprawił szlafrok. - A zważywszy na fakt, że ja zdecydowanie nie chcę, abyś przebywał w moim domu, możesz odejść. Natychmiast, jeśli będziesz tak miły... - machnął ręką w stronę drzwi.

Snape uśmiechnął się, podniósł różdżkę i wskazał nią na Harry'ego z sadystyczną radością w oczach.

- O nie, Potter...

Harry nawet nie drgnął, tylko skrzyżował ramiona na piersiach i patrzył na mężczyznę z pogardą.

- Jeśli nie chcesz, abym wezwał policję, Snape, lepiej odejdź.

Snape uniósł brew.

- Policję, Potter? A co z twoją różdżką? - podszedł bliżej.

- Nie mam swojej różdżki, jak zapewne wiesz. Zostawiłem ją u Dumbledore'a. Teraz odejdź.

- Nie - Snape uniósł różdżkę i puknął się nią w policzek. - To piękna okazja abym trochę ci... odpłacił, Potter.

- Odpłacił! - Harry wypluł to słowo i odwrócił się. - To nadal ja mam za co ci odpłacać, nie ty, dupku.

W następnej chwili upadł, przewracając po drodze lampę, kiedy Snape powiedział "Impedimenta".

- Nie uciekniesz tym razem, Potter. Tutaj nie ma Dumbledore'a, by ciebie ochronić...

Harry przekręcił się na plecy, nadal leżąc.

- Zabij mnie, Snape. Wierz mi, to będzie pierwszy wspaniałomyślny czyn w twoim przeklętym życiu.

- Popisujesz się, Potter? - Snape spojrzał groźnie, chociaż Harry był przekonany, że jego były nauczyciel zamierzał się uśmiechnąć. - Takie wielkie słowa: "wspaniałomyślny czyn", naprawdę... Nie, nie zabiję cię, z jakiegoś powodu Dumbledore chce, abyś żył, ale trochę zabawy...

Nie podał szczegółów, co miał na myśli mówiąc "zabawa", ale Harry nie był tego zbytnio ciekawy. Tylko wzruszył ramionami, nie próbując nawet wstać.

- Zrób to więc. Kiedy już skończysz, możesz sobie pójść i pozdrowić Dumbledore'a w moim imieniu. Powiedzieć mu, żeby toczył swoją wojnę beze mnie, bo ja nie jestem tym zainteresowany.

Najwyraźniej "zabawa" z biernym przeciwnikiem nie była wystarczająco interesująca dla Snape'a, ponieważ opuścił różdżkę.

- Sprowadzę cię z powrotem do Anglii, cokolwiek powiesz, Potter. Rozkaz dyrektora był jasny. Chce, abyś wrócił.

- Ale ja nie chcę wrócić. No dalej, Snape, rzuć w końcu na mnie te klątwy i opuść mój dom. Możesz nawet mnie zabić, jeśli chcesz. Przynajmniej Dumbledore będzie miał pretekst, żeby znaleźć kolejnego wybawiciela do poświęcenia.

- Jak śmiesz tak o nim mówić? - Snape pochylił się i wysyczał gniewnie.

- No dalej, Smarkerusie. Zabij mnie, nie wahaj się. Możesz nareszcie zemścić się za to, co mój ojciec zrobił ci ponad dwadzieścia pięć lat temu... - Silny policzek uciszył Harry'ego.

- Nie waż się nazywać mnie tym przezwiskiem!

Harry zlizał krew z warg i uśmiechnął się.

- No dalej, Smarkerusie. Możesz więcej niż to. Nie powiem Dumbledore'owi, zapewniam. - Kolejne uderzenie. - Mam nadzieję, że umyłeś wcześniej tę swoją brudną rękę, Smarkerusie. Nie chcę się ubrudzić... W tym momencie Snape chwycił go za szlafrok i praktycznie rzucił Harry'ego na krzesło.

- Finite Incantatem - powstrzymał działanie Impedimenty. - Idź, włóż jakieś ubranie. Wracamy. Natychmiast.

Harry przeciągnął się powoli, leniwie.

- Nie, Snape. Już ci powiedziałem. Nie wrócę. Żegnam. Drzwi są tam - wskazał w kierunku wyjścia. - Mam nadzieję, że teraz jesteś zadowolony. Dobranoc.

W następnym momencie ręka Snape'a dusiła go, a twarz starszego mężczyzny pochylała się niewiarygodnie blisko twarzy Harry'ego. - Och nie, panie Potter. Pójdziesz ze mną - wysyczał groźnie.

- Powiedziałem ci, że możesz mnie zabić, Snape - Harry z trudem przeciskał słowa przez ściśnięte gardło. - Ale nigdy nie wrócę. Jeśli Voldemort chce czegoś ode mnie, może przyjść tutaj. Jestem tu, czekam na niego, a jeśli zdecyduje się nie przychodzić, będę żył swoim życiem. - Gniewnym ruchem uwolnił szyję z uchwytu mężczyzny i rozmasował ją. - Nie obchodzi mnie jak wiele niby-przepowiedni ułożono o mnie, moim życiu, moich krewnych, psach, kotach, kwiatkach, czymkolwiek... Zostanę tutaj gdzie jestem i będę się cieszył życiem, jakie sam sobie wybrałem. Ja sam - a nie sławni przywódcy i mało inteligentne nietoperze...

- Czarny Pan zabił...! - krzyknął zirytowany Snape, ale nie mógł skończyć.

- WIEM TO! - wrzasnął Harry, a potem dodał lodowato: - Jestem zupełnie świadomy tego, dziękuję bardzo. Ale moja śmierć nie sprawi, że wrócą.

- Ale... - Snape otwarł usta, aby odpowiedzieć, ale Harry mu na to nie pozwolił.

- Widziałeś, co się stało, gdy byłem w szóstej klasie, kiedy chciałem zemścić się za śmierć Syriusza! Prawie przeszedłem na mroczną stronę! Pod koniec tamtego roku nie potrzebowałem Dumbledore'a, aby wiedzieć, że zemsta nie może być moją siłą napędową, jeśli nie chcę zostać kimś takim jak Tom Riddle! - krzyknął Harry i zerwał się na nogi. - Albo kimś takim jak ty, Snape! A teraz odejdź albo ponownie złamię ten twój zakrzywiony nochal!

Ciemnowłosy mężczyzna najpierw był zaskoczony wybuchem Harry'ego, ale szybko odzyskał nad sobą panowanie i na jego twarzy nie było widać żadnych emocji, tylko oczy błyszczały mu nienawiścią.

- Bawisz się w primadonnę, Potter?

Ale Harry nie był już tym skorym do gniewu nastolatkiem, jakim był przed laty. Był dwudziestodwuletnim mężczyzną, weteranem wojny ze sporym doświadczeniem. Nie wpadł w gniew, nawet się nie zdenerwował, tylko lekko uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Nie wiem, której części mojej wypowiedzi nie zrozumiałeś, Snape. Wypaliłem się. Nie jestem już w stanie czuć miłości. A nie chcę zostać mordercą. Chcę żyć swoim życiem, to wszystko. Możesz iść.

Po raz pierwszy tego wieczora Snape nie wiedział, co począć.

- Wiesz, Potter, że ta przepowiednia jasno mówi, że to ty masz go zabić - wysyczał poprzez zaciśnięte zęby. Harry zaśmiał się krótko i gorzko.

- Złoty Chłopiec, chciałeś powiedzieć? - zapytał z kpiną.

- Nie zmieniaj moich słów, Potter!

- Idź do diabła, Snape!

- Twoja decyzja zabije czarodziejski świat!

- Więc wyślę pieniądze na stypę. Czemu ma mnie to obchodzić? Nic nie otrzymałem od twojego świata! Uratuj go, jeśli chcesz, ale ja mam dość! Rezygnuję, moja decyzja jest ostateczna. Nigdy nie wrócę. A nawet jeśli zabierzesz mnie siłą, to niczego nie rozwiąże. Nie będę walczył. Nie umrę za was. Znajdźcie innego głupca do ukrzyżowania! Jestem tylko człowiekiem! - powiedziawszy to, odwrócił się i wymaszerował do sypialni. Z łóżka wykrzyknął jeszcze raz: - Nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi!

Snape najwidoczniej nie był w wyrozumiałym nastroju, ponieważ w następnej chwili całe posłanie Harry'ego wyparowało, a on wylądował na podłodze bez koca, prześcieradła i poduszki. Po chwili namysłu westchnął i ułożył się na podłodze. Z pewnością Snape nie mógł sprawić, aby również podłoga zniknęła!

Nie, nie mógł, ale temperatura wydawała się być poniżej zera i Harry, jeśli nie chciał nabawić się zapalenia płuc, musiał wstać.

- No dobra, wygrałeś - wymamrotał gniewnie. - Możesz spędzić tutaj noc, i możesz torturować mnie znowu rano, tylko oddawaj mi łóżko. Nawet dam ci czysty komplet pościeli i możesz spać na sofie, możesz korzystać z mojej łazienki i pić moją herbatę, tylko daj mi teraz trochę odpocząć.

- Nie jestem śpiący, Potter.

- Nie obchodzi mnie to, Snape. To moja ostateczna oferta. Och, albo możesz teraz wyjść, to druga opcja!

Harry podszedł do szafy, wyciągnął pościel, ręcznik i rzucił to Snape'owi. - Trzymaj. Możesz wybrać sobie jakąś książkę z mojej półki, jeśli ci się nudzi.

Znienacka wyrwał różdżkę Snape'owi, który nadal trzymał pościel z lekkim oszołomieniem, i wypchnął mężczyznę ze swojego pokoju. W następnej chwili rzucił na drzwi zaklęcie zamykające, potem wyciszające, w końcu przywołał swoje łóżko z niebytu i poszedł spać.

Jutro. Jutro zajmie się sprawą Snape'a. Ale teraz jedyną rzeczą, jakiej pragnął, był sen.

-----

Po tym jak Potter wyrzucił go z sypialni, Snape stał przez chwilę w miejscu.

Cała sytuacja zmieszała go. Coś było po prostu... dziwne. Potter nie zachowywał się jak Potter, ale jakoś inaczej. Nie, nie lepiej, ale zdecydowanie inaczej. Nawet nie próbował go zaatakować, uderzyć czy przekląć po tym, jak ukradł jego różdżkę - po prostu zamknął drzwi i poszedł spać.

A bez różdżki Snape nie miał pojęcia, co zrobić dalej. Więc westchnął i poddał się. Spędzi noc w obrzydliwym mugolskim mieszkaniu Pottera, a rano sprowadzi gówniarza do Hogwartu. Lepiej, aby Potter pokonał Czarnego Pana. Snape nie mógł poruszać się swobodnie po swoim własnym kraju od ostatniego dnia lipca, kiedy to Czarny Pan nagle i niespodziewanie zaczął kwestionować jego lojalność. Ledwo przeżył tamtego dnia, musiał pod koniec skorzystać z zapasowego świstoklika otrzymanego od Dumbledore'a, co potwierdziło podejrzenia jego byłego pana. Od tamtego czasu jego byli koledzy siedzieli mu na karku, próbując go złapać i zanieść jego głowę na srebrnej tacy swemu rozdrażnionemu panu.

To było głównym powodem tego, że Dumbledore wpadł na ten idiotyczny pomysł, by właśnie on odnalazł zaginionego Pottera. Wiedzieli, że bachor wyruszył do Ameryki po tym jak podjął decyzję odejścia, ale tam Snape stracił jego ślad i zajęło mu prawie dziesięć miesięcy stwierdzenie, że Pottera tam nie ma.

A tutaj, w Australii, znalazł go w miesiąc. Był z siebie dumny.

Owszem, znalazł Pottera, ale stał jak głupiec, bez różdżki, w bawialni przygotowując sobie posłanie na sofie.

Zabije gówniarza, to było pewne. Ta cała przemowa o nie byciu zdolnym do miłości, to było takie typowe dla Pottera!

Z drugiej strony... czegoś brakowało. Potter nie zachowywał się typowo.

Walić to! Czemu miał się przejmować? Jutro dostarczy Pottera do Dumbledore'a, to tyle. Wtedy dyrektor wyleczy problemy psychologiczne swojego ulubionego pionka, tak jak chciał.

Uspokojony Snape postanowił przyjąć ofertę Pottera i wybrać książkę z regału. Były tylko mugolskie książki, ale Snape wiedział o nich sporo: to była starannie dobrana kolekcja, która zaskoczyła go bardziej niż dziwne zachowanie bachora. Kto by pomyślał, że Potter miał jednak jakiś gust?

Och, był nawet tomik Yeatsa! Minęły lata od chwili, kiedy ostatni raz czytał jego wiersze - ten irlandzki poeta był również ulubionym poetą Heather - rozmarzył się i uśmiechnął. Wyciągnął książkę z półki, wziął ją i rozsiadł się wygodnie. Książka otwarła się prawie automatycznie i Snape zobaczył pierwsze słowa: "Kiedy już siwa twa głowa, osnuta snem, zamyśleniem," (1) - znał ten wiersz. Był głęboki, wymowny i piękny. Jak Heather. Coś, czym Potter nigdy nie był. A z drugiej strony książka pokazywała, że jej właściciel kocha ten wiersz i ciągle do niego wraca, aż ta strona zaczęła wyglądać na pomarszczoną i zmęczoną jak stara twarz. Snape nagle przyjrzał się dokładnie papierowi. Wyglądał, jakby poplamiono go wodą, albo więcej, jakby jakiś płyn go poplamił.

Och.

Czując się jakby szpiegował prywatność innej osoby, otworzył książkę w innym miejscu. Spomiędzy stron na podłogę wypadła kartka papieru. Snape odłożył książkę i pochylił się. Kiedy ją podniósł, nagle poczuł duszności. To był akt zgonu z ministerstwa magii. Co ten dokument robił w bibliotece Pottera, w tej szczególnej książce? Walcząc z nagłą ochotą wyważenia drzwi do sypialni bachora, domagając się wyjaśnień, rozłożył kartkę drżącymi dłońmi.

Wciągnął nagle powietrze i poczuł jak nieznajome uczucie uciska jego oczy i nos. Nie, to nie mogła być prawda!

To, co zobaczył, potwierdziło jego najgorsze obawy.

Miał uczucie, jakby świat zaczął rozpadać się wokół niego.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:08
#98

Harry Potter sierota i podrzutek, od niemowlęcia wychowywany był przez ciotkę i wuja, którzy - podobnie jak ich rozpieszczony syn Dudley - traktowali go jak piąte koło u wozu. Pochodzenie chłopca owiane jest tajemnicą; jedyna pamiątka z przeszłości to zagadkowa blizna na jego czole. Ską jednak biorą się niesamowite zjawiska, które towarzyszą nieświadomemu niczego Potterowi? Wszystko wyjaśni się w 11. urodziny chłopca, a będzie to dopiero początek wielkiej tajemnicy.` [komentarz do książki `Harry Potter i Kamień Filozoficzny.Książki, jakie ukazały się do tej pory: ~ Harry Potter i Kamień Filozoficzny ~ Harry Potter i Komnata Tajemnic ~ Harry Potter i Więzień Azkabanu ~ Harry Potter i Czara Ognia ~ Harry Potter i Zakon Feniksa ~ Harry Potter i Kaiążę Półkrw.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:08
#99

Harry Potter sierota i podrzutek, od niemowlęcia wychowywany był przez ciotkę i wuja, którzy - podobnie jak ich rozpieszczony syn Dudley - traktowali go jak piąte koło u wozu. Pochodzenie chłopca owiane jest tajemnicą; jedyna pamiątka z przeszłości to zagadkowa blizna na jego czole. Ską jednak biorą się niesamowite zjawiska, które towarzyszą nieświadomemu niczego Potterowi? Wszystko wyjaśni się w 11. urodziny chłopca, a będzie to dopiero początek wielkiej tajemnicy.` [komentarz do książki `Harry Potter i Kamień Filozoficzny.Książki, jakie ukazały się do tej pory: ~ Harry Potter i Kamień Filozoficzny ~ Harry Potter i Komnata Tajemnic ~ Harry Potter i Więzień Azkabanu ~ Harry Potter i Czara Ognia ~ Harry Potter i Zakon Feniksa ~ Harry Potter i Kaiążę Półkrw.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:47
#100

To było dwa tygodnie temu od spotkania z Lupin w toalecie, a Harry jeszcze nie czułem się lepiej od tamtego czasu. In fact, he felt as though he was getting worse. W rzeczywistości czuł się tak, jakby było coraz gorzej. He tried visiting Madam Pswafield in the Hospital wing, but she had no answer to his strange sickness. Chciał odwiedzić Pani Pswafield w skrzydle szpitala, ale ona nie ma odpowiedzi na jego dziwne choroby.
He carried on like everything was normal. Prowadził się jak wszystko było normalne. He had acquired a nickname, set by most of the school. Nabył pseudonim, wyznaczonym przez większość szkół. Since Harry and James were with each other round the clock, they became known as, r0;The Twinsr1;. Ponieważ Harry i James byli ze sobą przez całą dobę, zaczęto je nazywać "Twins". It probably had something to do with the fact that they were rarely seen without each other, and looked uncannily alike. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z faktem, że były one rzadko obserwowane bez siebie i wyglądał przedziwnie podobne.
Harry and Lupin met regularly to discuss the plan that would be put into action. Harry i Lupin regularne spotkania w celu omówienia planu, który będzie wdrażany. This was their last meeting for their scheme. To było ich ostatnie spotkanie dla ich systemu.
Ginny, Lupin and Harry gathered around a small table hidden among the shelves of the library. Ginny, Lupin i Harry zgromadzonych wokół stolika ukryte między półkami biblioteki. They were speaking in rushed whispers. Mówili w rzucili się szeptem.
r0;Don't forget; give slight signals through out the day, so they suspect something.r1; Lupin said, using his hands in forceful talk. "Nie zapomnij, daj niewielkie sygnały poprzez obecnie dzień, więc coś podejrzanego. Lupin powiedział, używając ręce stanowczy rozmawiać. Harry and Ginny nodded with understanding. Harry i Ginny głową ze zrozumieniem.
r0;Nothing too obvious though, just subtle,r1; he continued. "Nic nie zbyt oczywiste, jednak tylko subtelne," he continued. r0;Save the big stuff for later.r1; Save the big stuff na później.
Randomly Harry reached over and grabbed hold of Ginny's hand. Losowo Harry osiągnęła ponad i chwyciła rękę Ginny. Remus smiled at the two of them. Remus uśmiechnął się do dwóch z nich. r0;You know, I still find it weird that James and Lily get married and the result is sitting -my age- in front of me with his girlfriend.r1; "Wiesz, ja ciągle bardzo dziwne, że James i Lily za mąż, a wynik posiedzenia, w moim wieku, przede mną ze swoją dziewczyną.
r0;Tell me about it. "Tell me about it. Having my parents run around as ignorant teens is pretty weird.r1; Harry agreed. Po moich rodziców biegać w niewiedzy nastolatków jest dość dziwne. "Harry zgodził. When the bell sounded, the trio made their way to first period. Kiedy dzwonek, trio udały się do pierwszego okresu.
r0;Action,r1; whispered Lupin. "Akcja", szepnął Lupin. As if on cue, James and Sirius waltzed up with Wormtail waddling and wheezing, following in their footsteps. Jakby na zawołanie, a James Syriusz waltzed się z Glizdogon kaczkowaty i świszczący oddech, idąc ich śladami. Harry and Ginny had turned to each other at the sight of him and immersed themselves in deep conversation immediately. Harry i Ginny zwrócił się do siebie na widok jego i zanurzyć się w głębokie rozmowy natychmiast. And to top it off, Harry tucked a fiery loose strand of hair behind Ginny's ear. I do góry go, Harry schowany ogniste luźny kosmyk włosów za ucho Ginny. Ginny smiled with a flirty r0;thanksr1; escaping her lips. Ginny uśmiechnęła się z Glamour "dzięki" ucieczce ustach.
r0;Hey Ginny, Harry.r1; James said with a sliver of concern. "Hej Ginny, Harry." Powiedział James z taśmy niepokoju.
r0;Hello James,r1; Ginny sang brightly. "Cześć James, Ginny śpiewał jasno. r0;Care to walk me to class? "Care mi chodzić na lekcje? See you later Harry.r1; With that last statement, she gave a wink. See you later Harry. "Z tym ostatnim oświadczeniu, dała mrugać. Harry smiled and received a suspicious glare from James. Harry uśmiechnął się i otrzymał podejrzanych odblask James. Harry washed the smirk from his face. Harry myje uśmiech z jego twarzy. He raised his eyebrows and gave James a ''what?'' look. Podniósł brwi i dał James'', co?''Wygląd.
Harry's books were hung low with both hands in front of him, when James stalked off with Ginny, Sirius and Peter. Harry książek wisiały nisko trzymając obie ręce na jego oczach, kiedy James podkradał się wyłączyć z Ginny, Syriusz i Peter.
Harry turned to walk with Lupin. Harry zwrócił się do walk z Lupin.
r0;Nice,r1; Remus said as they trudged down the way to Dumbledore's office. "Nice" Remus powiedział, ponieważ mozolnym krokiem w dół aż do biura Dumbledore'a. r0;So, are you sure, you haven't been getting any better?r1; Remus enquired as they went against traffic towards their destination. "Tak, jesteś pewny, nie były coraz lepiej?" Remus pytała wyruszył przeciwko ruchu w kierunku ich podróży. r0;Maybe it gets worse before better you know? "Być może jest jeszcze gorzej, zanim lepiej znasz? Do you even know where we're going?r1; Do you even know where we're going? "
r0;You've never been to Dumbledore's office?r1; Harry asked sounding quite shocked, although he had no reason to be. "Nigdy już do biura Dumbledore'a?" Harry zapytał brzmiące zupełnie wstrząśnięty, choć nie miał powodów, aby być. Not many students had business to take to the Headmaster's home. Nie miał wielu uczniów do podjęcia działalności w domu dyrektora's. Harry stopped them just before the familiar gargoyle statue. Harry zatrzymał się tuż przed ich zna pomnik gargulec. Remus glanced over and Harry gave him a reassuring look. Remus spojrzał na Harry'ego i dał mu uspokajające spojrzenie.
r0;Fizzlepops.r1; Harry said. "Fizzlepops." Powiedział Harry. Remus looked at him as though he were nuts. Remus spojrzał na niego jakby orzechów.
r0;Wha-?r1;r1; he didn't get to finish his thought, for just at that moment the gargoyle jumped aside to reveal a hidden staircase. "-Wha?" On nie skończysz jego myśli, bo właśnie w tej chwili Gargoyle skoczył na bok, aby odsłonić ukryte schody. Remus obviously was not prepared for such an incident, because he leaped backwards away from the disguised door. Remus oczywiście nie był przygotowany na takie zdarzenia, bo skoczył do tyłu od ukrytych drzwi.
r0;How in the world did you know that?r1; Lupin asked in awe as they boarded the revolving staircase. "Jak w świecie nie wiesz, że?" Lupin zapytał respekt, ponieważ pokład obrotowych schodach.
r0;Special bond,r1; Harry said as a joke, gesturing upwards to the office, but he knew it were true. "Szczególna więź," powiedział Harry jako żart, gestykuluje w górę do biura, ale wiedział, że to prawda. When the staircase came to a halt, Harry rapped on the door a number of two times. Po schodach zatrzymał się, Harry zastukał do drzwi numer dwa razy. There was no answer so Harry decided to go right in. Odpowiedzi nie było więc Harry postanowił iść w prawo cala
r0;Are you sure you're allowed to go right in?r1; Lupin asked in a shocked whisper. "Czy na pewno wolno iść w prawo?" Lupin zapytał wstrząśnięty szeptem.
r0;Hello, Harry! "Cześć, Harry! I was wondering when you'd come to see me again. Zastanawiałem się, gdy przyjdziesz do mnie ponownie. I've missed your company.r1; I've missed firmy.
Dumbledore was seated at his desk, as was he stationed on the other side of the room. Dumbledore siedział przy biurku, a on był stacjonujących po drugiej stronie sali. r0;Sorry I didn't reply. "Przykro mi nie odpowiedział. I was just in a meeting.r1; He then made a hand motion towards his older self. Właśnie w spotkaniu. "Potem się ruch ręką w kierunku jego starszy siebie. Harry sighed; it was a mix between relief and the fact that his head started spinning again. Harry westchnął, było kombinacji ulgi i fakt, że jego głowa zaczęła przędzenia ponownie. Lupin was still stationed at the door with his jaw dropped. Lupin nadal stacjonował w drzwi szczęka spadła.
r0;Hello Remus,r1; Harry's Headmaster said from the other side of the room. "Cześć Remus, Harry Dyrektor powiedział, ze po drugiej stronie pokoju. Lupin switched gazes between the two Dumbledore's positioned in the room. Lupin włączony spojrzeń między dwoma Dumbledore'a umieszczony w pokoju. Harry sat down across from the youthful Dumbledore. Harry usiadł naprzeciwko młodego Dumbledore'a.
r0;I need to talk about the way I feel.r1; Harry started. "Chcę rozmawiać o tym, jak się czuję." Harry zaczął.
r0;This is normal for you? "To jest normalne dla ciebie? Two Dumbledore's?r1; Lupin interjected. Dwa Dumbledore'a? "Lupin przerwał. Harry nodded, and then continued. Harry kiwnął głową, a następnie kontynuowane. r0;I haven't been getting better. "Nie byłem coraz lepiej. I feel as though I've been getting Czuję się jakbym już coraz
worse.r1; gorzej ".
r0;From the Animagus transformation,r1; the aged Dumbledore stated. "Od transformacji Animagus" wieku Dumbledore stwierdził. r0;Yes, Harry I know.r1; He added, answering the questioning atmosphere of Harry's face. "Tak, Harry wiem." Dodał, odpowiadając na przesłuchanie atmosferę twarzy Harry'ego.
r0;Yes we suspected it would happen.r1; He then spoke. "Tak, mamy podejrzenia że to się stanie." Potem mówił.
r0;What? "Co? What's happening?r1; Co się dzieje? "
This time the Dumbledore seated at the desk answered. Tym razem Dumbledore siedział przy biurku odpowiedział. r0;You're starting to feel the effects of being erased.r1; "You're zaczynają odczuwać skutki są usuwane."
Lupin looked horror struck. Lupin spojrzał horror uderzył.
r0;Being erased?r1; Harry said fairly outraged caused by fright. "Bycie usunięte?" Harry powiedział dość oburzenie wywołane przez strach. r0;I thought we had more time!r1; he suddenly felt very nauseated. "Myślałem, że mieliśmy więcej czasu!" Nagle poczułam się bardzo niedobrze.
r0;Don't worry Harry, we can figure this out.r1; Future Dumbledore said. "Nie martw się Harry, możemy postać this out." Przyszłość Dumbledore powiedział.
r0;How?! "Jak?! How can we figure this out?r1; he nearly screamed. Jak możemy obliczać ten obecnie? "Omal nie krzyknęła. Lupin was now sinking into the shadows, clearly thinking everything through. Lupin był teraz pogrąża się w cieniu, jasno myśli wszystko dzięki.
The present day Dumbledore stood up and started circling around his desk towards Harry. Dziś Dumbledore wstał i zaczął krążyć wokół jego biurka w kierunku Harry'ego. r0;It is to my understanding that you already have a plan. "To jest moje zrozumienie, że masz już plan. Yes?r1; Tak?
Harry nodded trying to hold back an outburst that he felt welling up in his throat. Harry kiwnął głową próbując powstrzymać wybuch, że czuł się tryskającym w gardle.
r0;Then that will do.r1; Harry's Dumbledore said. "Potem to zrobi." Harry's Dumbledore powiedział. r0;We trust you.r1; "We trust you."
r0;Yeah, but it's not your life on the line.r1; Harry said setting out the door, saying r0;Come onr1; to Lupin. "Tak, ale to nie twoje życie na linii." Harry powiedział określający drzwi, mówiąc: "Come on", aby Lupin.
Harry was walking furiously down the empty corridors. Harry szedł wściekle dół puste korytarze. He couldn't help but think of Ron and Hermione. Nie mógł jednak myśleć o Rona i Hermiony. He'd been so busy with his whole escapade, that he never had a moment to sit and ponder the thought of them. Był już tak zajęty, z całą eskapadę, że nigdy nie miał chwilę usiąść i zastanowić się na myśl o nich.
He missed them greatly at this point. Tęsknił bardzo im w tym momencie. He would love nothing more than to just laze in his favourite chair in the common room and talk about anything besides his parents. On miłości niczego więcej niż tylko leniuchować w swoim ulubionym krześle we wspólnym pokoju i rozmawiać o wszystkim prócz rodziców.
He didn't want to wait until later that night. Nie chciał czekać aż do później nocy. He wanted to get it over with. Chciał to skończyć. He quickly changed his direction and carried up the staircase on his right. Szybko zmienił kierunek i uniesiony schody po prawej.
r0;Hey, Harry, we have Binns,r1; Lupin said standing his ground at the base of the stairs. "Hej, Harry, mamy Binns" Lupin powiedział stojący jego ziemi u podstawy schodów. Harry ignored him and carried on. Harry ignorowali go i prowadzili.

He marched with purpose straight to the class which James had. Szedł z celów prosto do klasy, Jakub. He still didn't know quite what he was going to do, but to his luck standing outside was James accompanied with Ginny. Nadal nie wiedziałem zupełnie, co on zamierza zrobić, ale na szczęście poza jego stały się James wraz z Ginny.
r0;Harry . "Harry. . . .r1; Ginny was cut off by Harry grabbing her and pulling her into a forced -but full of love-kiss. . Ginny została odcięta przez Harry'ego chwytając ją i ciągnąc ją na przymusowe, ale pełen miłości pocałunek. He didn't break off for what seemed to be ages. Nie przerwało to, co wydawało się wieki. He was getting his parents together and going back home. Był coraz rodziców razem i wrócić do domu.
When he did brake off, he peered over and saw to his great surprise and appreciation, that James and Lily stood stock still completely shocked at the previous incident. Kiedy nie hamulec off, on zajrzał i spojrzałam na jego wielkim zaskoczeniem i uznaniem, że James i Lily stały czas jeszcze całkowicie zszokowany poprzedniego zdarzenia. James switched gazes between Harry, Ginny and a shameful Lupin. James włączony spojrzeń między Harry, Ginny i Lupin haniebne.
r0;What is this?r1; he looked fairly angry and hurt at the same time. "Co to jest?" Spojrzał dość smutny i boli w tym samym czasie. Lily looked close to tears. Lily wyglądała bliski łez. She was staring at Harry as though it were the ghost of her dead grandmother. Patrzyła na Harry'ego jakby duch jej zmarłego babci.
r0;Can't you see? "Czy nie widzicie? You guys are meant for each other.r1; Ginny said. You guys przeznaczone są dla siebie nawzajem. "Ginny powiedziała. She indicated Lily and James. Komisarz poinformowała, Lily i James.
r0;Evans and me?r1; he looked quite shocked. "Evans i mnie?" Spojrzał dość wstrząśnięty.
Lupin now stepped up. Lupin teraz przyspieszyć. r0;Come on, the only reason you even took a second glance at Ginny is because Lily would never give a second glace to you.r1; "Come on, tylko dlatego, nawet wziął sekund spojrzenie na Ginny, ponieważ Lily nie dałoby sekund glace do was".
r0;You just did it to get over her.r1; Harry said in a mellifluous tone. "Po prostu to zrobił, aby uzyskać nad nią." Harry powiedział w miodopłynny dźwięk. r0;You only have one first love. "Masz tylko jeden pierwszą miłością. Why not make it your only?r1; Dlaczego nie jedynym?
Lily seemed small and confused. Lily wydawało małych i zagubionych. She was biting her thumbnails nervously. Była gryzienie jej miniaturki nerwowo.
r0;Come on, you know as well as I do that Evans and I would never work out. "Come on, wiesz jak to zrobić Evans i nigdy nie wyszło. I've asked her out every day since the second year.r1; Prosiłem ją codziennie od drugiego roku.
Without notice, without any warning, James was cut off by a startling action made by Lily. Bez uprzedzenia, bez żadnego ostrzeżenia, James był odcięty przez zaskakujące działania ze strony Lily. She had pounced on him. Miała rzucił się na niego. She wrapped herself completely around him, and thrust her lips towards his. Owinęła się całkowicie wokół niego i przebił usta do jego.
Both Harry and Ginny looked taken aback, while Lupin looked thrilled and yet a little disgusted. Zarówno Harry i Ginny spojrzała zaskoczona, gdy Lupin patrzyli zachwyceni i jeszcze trochę zdegustowany.
When James and Lily broke apart, Lily looked shocked at her own actions. Kiedy James i Lily rozłam, Lily spojrzała zszokowana na swoje działania. She then turned shyly and started to briskly drift off. Następnie zwrócił się nieśmiało i zaczęła energicznie Drift off. James stopped her by throwing his hand out and clasping hers. James zatrzymał ją rzucając rękę i ściskając jej. He yanked back and grabbed her face to steal another kiss. On szarpnął do tyłu i chwycił jej twarz w celu kradzieży innego pocałunku.
When he released, he looked at her with pure and utter love. Kiedy zwolniony, spojrzał na nią z miłością czystą i wypowiedzieć. The plan worked. Plan pracy. It was simple, but did the job. To było proste, ale nie praca.
Harry and Ginny, now a free couple, grabbed each other closely and jumped into an immediate hug. Harry i Ginny, a teraz kosztuje para, chwycił sobą ściśle i wskoczył do natychmiastowego objęcia. They then carried down the corridor hand in hand. Następnie przeprowadzone w dół strony korytarza w ręku.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:47
#101

Chodź Harry, poważnie It's time to get up." Harry powiewały oczy otwarte na surowa twarz Hermiony.
r0;How are you so awake when you got the same amount of sleep as me? "Jak się tak obudzić, kiedy dostał tę samą ilość snu mnie? What was it . Co to było. . . . . like ten minutes?r1; Harry asked shutting his eyes once again. jak dziesięć minut? "Harry zapytał przymykając oczy po raz kolejny.
r0;Very funny,r1; Hermione sternly laughed. "Bardzo śmieszne" Hermiona surowo zaśmiał się. r0;But let's go we have to meet Ron.r1; Harry slowly but surely awoke and got ready. Lecz chodźmy musimy spełnić Ron. "Harry powoli, lecz obudziłem i dostałem gotowy. Within 45 minutes they were walking down the enchanted streets of Diagon Alley. W ciągu 45 minut szli w dół Enchanted ulicach Diagon Alley. Hermione dragged Harry all around helping him buy all his supplies. Hermiona przeciągnięty Harry całym pomagając mu kupić wszystkie jego dostaw.
r0;Hermione I honestly think that I have enough quills now. "Hermiona szczerze uważam, że mam wystarczająco dużo kołdry teraz. You've bought me six!r1; Harry said trudging along with the weight of everything holding him down. You've kupił mi sześć! "Harry powiedział trudging wraz z wagą wszystko posiadania go.
r0;Hey,r1; Harry swished around to see his tall, gangly, fire-haired best friend Ron. "Cześć, Harry swished okolice, aby zobaczyć jego wysokości, gangly, ogień włosach najlepszy przyjaciel Ron.
r0;Ron,r1; Harry was so excited that he almost dropped his books. "Ron" Harry był tak podekscytowany, że omal nie spadła jego książek. r0;And Ginny,r1; he added as the gorgeous younger sister of Ron came up, at which point he did drop his books. A Ginny, dodał, jak wspaniałą młodszą siostrą z Ron podszedł, w tym momencie zrobił spadek jego książek.
r0;'No Harry, like you don't have a soul' . "" Nie Harry, jak nie masz duszę ". . . . . 'Sleep with girls and swears, boy, you're a charmer.' "Sleep dziewcząt i przysięga, boy, you're czarodziej". 'Harry, the reason you are the chosen one, is because you were born.' "Harry powodu jesteś wybrańcem, to dlatego, że się urodziłeś." 'You're not only taking away the life I have, you're taking away my life completely.' "Nie jesteśmy tylko pozbawianie życia mam, jesteś zabierając moje życie całkowicie. 'If we do not get them back together in time, you will be erased from existence.' "Jeśli nie dostaniemy je z powrotem wraz z czasem, będzie wymazane z istnienia". 'It's a Phoenix feather!' "To pióro Phoenix! 'Only someone with such a strong soul could have a Phoenix as an Animagus form. "Tylko ktoś tak silna dusza mogła Phoenix jako forma Animagus. It was your father's blood wasn't it?' To był twój ojciec krwi nie było? " 'From the Animagus, yes, Harry I know.' "Od Animagus, tak, wiem, Harry. 'You're starting to feel the effects of being erased.' "You're zaczynają odczuwać skutki są usuwane. 'You only have one first love. "Masz tylko jeden pierwszą miłością. Why not make it your only'r1; Dlaczego nie jedynym "
Harry froze as the images ran through his head, overlapping, flashing in and out. Harry zastygł jak obrazy prowadził przez głowę, pokrywają się miga i obecnie. He was half way through picking up his possessions as he stood immobile, watching a far off screen in his head, play different photos of a life else where. Był w połowie drogi do podnoszenia swojej własności, jak stał nieruchomo, przyglądając daleko ekranu w głowie, odgrywać różne zdjęcia z życia gdzie indziej.
Ginny bent down to help him with his belongings. Ginny wygięte w dół, aby pomóc mu w jego rzeczy. As her hand touched his, one last burst of memory flooded in. W jej ręka dotknęła jego, ostatni wybuch pamięci zalane w.
Harry hadn't felt more comfortable since he was a baby. Harry nie czuł się bardziej komfortowo, ponieważ był dzieckiem. Staring into Ginny's eyes he slowly leant closer. Patrząc w oczy Ginny powoli oparł bliżej. His lips touched hers and sent a surge of energy throughout his body. Usta dotknął niej i posłał falę energii w całym ciele. There was such a connection. Nie było takiego połączenia. He started out slowly and gave her a passionate kiss. Zaczął powoli i oddał jej namiętny pocałunek. When they broke apart they examined each other with pure love. Gdy rozbił się one zbadane siebie z czystej miłości.
He broke from his trance, and studied the figure before him. Zerwał z odrętwienia, studiował rysunek przed nim.
r0;I remember too Harry,r1; she whispered to him. "Pamiętam, że zbyt Harry, szepnęła do niego. He was hesitant for a moment, before he quickly moved in for a kiss. Był waha się chwilę, zanim on szybko przeniosła się do pocałunku. He let go and gave her a hug that could only mean, r0;I love your1; Puścił i dała ją przytulić, które mogą znaczyć tylko "I love you"
After that incident, they had to explain the whole story, so Hermione and Ron could wipe the confused expressions off their faces. Po tym incydencie, musieli wyjaśnić całą historię, więc Hermiona i Ron mógł wytrzeć mylić wyrazu poza ich twarzach.
When they arrived back at the Granger's they got an unexpected visit from Remus Lupin. Gdy przyjechali z powrotem na Granger's dostali niespodziewane odwiedziny Remus Lupin. He sat Harry and Ginny down. Usiadł Harry i Ginny w dół.
r0;Well it worked.r1; He said in an obvious tone. "Cóż to zadziałało." Powiedział w oczywisty sygnał.
Ginny and Harry sat hand in hand, and had a chuckle at the statement made by r0;Captain obvious.r1; Ginny i Harry sob w parze, a nie chichotać na oświadczenie "Captain oczywiste."
r0;I still can't believe that you were pushed through time. "Wciąż nie mogę uwierzyć, że zostały zepchnięte przez długi czas. And when did this happen?r1; he moved his hand back and forth between the two. A kiedy to się stało? "Przeniósł się ręką w tę iz powrotem między nimi. He rubbed his face that was plastered with a great grin. On wytarł twarz, która była otynkowana z wielkim uśmiechem. r0;Well, I best be off, oh and Harry, use the Phoenix carefully.r1; He winked and exited the building. "No cóż, najlepiej jest wyłączyć, oh i Harry, skorzystaj z Phoenix ostrożnie". Mrugnął i odszedł budynku.
Harry made a r0;heh-hehr1; look, for the r0;you'd-better-explain-boyr1; look Ginny was giving him. Harry wykonane "heh-heh" spojrzenie na "you'd-lepiej wyjaśnić-boy" spojrzenie Ginny dawał mu.
The ride back to Hogwarts on the train was played out differently than before. Wracać do Hogwartu w pociągu rozegrał się inaczej niż wcześniej. Harry kissed Ginny knowing what was to happen. Harry pocałował Ginny wiedząc, co się stało.
r0;Oh, sorry, was I interrupting something?r1; "Och, przepraszam, ja przerywania coś?"
Harry resurfaced from Ginny and without even turning his head, said, r0;As a matter of fact you are.r1; Harry powrócił z Ginny, a nawet nie odwracając głowy, powiedział: "W rzeczywistości jesteś."
He then turned to Cho, r0;But don't worry, you're still my friend.r1; He smiled at her, with a warm smile that said he still wanted to be friends. Następnie zwrócił się do Cho, "Ale nie martw się, nadal jesteś moim przyjacielem." Uśmiechnął się do niej, z ciepłym uśmiechem, że powiedział, że nadal chce być przyjaciółmi. She returned a weak smile that said the same only with pain. Wrócił słabym uśmiechem, że to samo powiedział tylko z bólu.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:47
#102

Bagaż zapakowany w przedpokoju, a szkoła hustled i wlazł do Wielkiej Sali. The first years came shortly after and began the sorting ceremony, which only led closer to the dinner. Pierwszy rok przyszedł i zaczął wkrótce po sortowaniu ceremonii, która doprowadziła tylko bliżej kolację. With stomachs aching, and the sorting done, the feast began. Z żołądków bóle i zrobić sortowanie, święto zaczęło. The room rang with every student catching up on the latest news, and how summers had gone. W pokoju rozległ się każdy student nadrobienia zaległości w zakresie najnowszych wiadomości, i jak lata wyjechał. It was a welcoming feeling. To było poczucie gościnności. With everyone greatly satisfied, the headmaster stood up, to welcome everyone. Z wszystkich bardzo zadowolony, dyrektor wstał, aby powitać wszystkich.
r0;And so, we begin our new year at Hogwarts,r1; "A więc zaczynamy nasz nowy rok w Hogwarcie,"
Harry looked around the hall, into every face of his peers. Harry spojrzał po sali, na wszystkich twarzach jego kolegów. This was his home. To był jego dom.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:48
#103

"Hmm," Hermione myśli, prostowanie poduszki na jej kanapie. She gazed around the sitting room. Spojrzała na całym salonie. Everything was perfectly in its place. Wszystko było idealnie na swoim miejscu. It had been a strange few years. To było dziwne kilka lat. She sank down onto the couch, reminiscing. Ona osuwa się na kanapie, wspominając.

Seventh year had seen Harry Potter, now even more a hero than ever before, leave school and go around the world, slowly destroying parts of Lord Voldemort's soul. Siódmego roku widział Harry Potter, teraz jeszcze bardziej bohaterem niż kiedykolwiek wcześniej, opuszcza szkołę i pójść na całym świecie, powoli niszczy części duszy Lord Voldemort's. This left Hermione on her own with Ron, where she slowly fell so deeply in love with him that it hurt. Ten po lewej Hermiona na własną rękę z Ronem, gdzie powoli upadł tak głęboko zakochana w nim, że to boli. She was almost certain Ron felt the same. Była niemal pewna Ron czuł to samo. But both were too unsure to make a move. Ale obaj byli zbyt pewni, aby przenieść.

Professor Minerva McGonagall, the temporary Headmistress, made Hermione head girl. Profesor Minerva McGonagall, tymczasowe Headmistress wykonane dziewczyna głową Hermiona. Ernie Macmillan was made head boy. Ernie Macmillan powstał chłopiec głowy. They worked well together and became a great help to poor Professor McGonagall who hadn't got over the death of Albus Dumbledore, her truest and closest friend. Pracowali również razem i się wielką pomocą dla ubogich profesor McGonagall, który nie dostał po śmierci Albusa Dumbledore'a, jej przyjaciel najprawdziwszym i najbliższych. Ron, much to his great delight, had been made Quidditch Captain due to the absence of Harry. Ron, ku jego wielkiej radości, dokonywany był kapitan Quidditcha z powodu braku Harry.

Hermione taught all the younger students Transfiguration, because it was much too much work for devastated Professor McGonagall. Hermiona nauczyła wszystkich młodszych uczniów Przemienienia Pańskiego, bo zbyt dużo pracy dla zniszczonych profesor McGonagall. The Defence against the Dark Arts post was filled, once again, by Remus Lupin, much to the students delight, as he was the best teacher they had ever had (r0;Besides Harry, of course,r1; Hermione thought to herself with a smile.) Defence against the Dark Arts classes were doubled in frequency due to the dark times they were all going through. Obrony przed Czarną Magią post był wypełniony po raz kolejny, by Remus Lupin, ku uciesze uczniów, jak był najlepszym nauczycielem oni kiedykolwiek ( "Poza tym Harry, oczywiście," Hermiona pomyślała sobie z uśmiechem. ) Ochrona przed Dark klas Pięknych zostały podwojone w częstotliwości ze względu na mroczne czasy byli wszyscy przechodzimy.

Ron and Hermione wrote to Harry almost every day. Ron i Hermiona napisał do Harry'ego prawie codziennie. It was odd not be able to go with him on his quest, but he insisted they finished school before they came to join him. To było dziwne, nie mógł udać się z nim na jego poszukiwania, ale upierał się skończyła, zanim przyszedł do niego dołączyć. Harry couldn't tell them very much in his letters. Harry nie mógł im powiedzieć, bardzo w listach. During the Christmas holidays, they were all reunited at the Burrow. Podczas świąt Bożego Narodzenia, wszystkie były zjednoczone w Norze. Harry informed them he had destroyed all the Horcruxes, all but one. Harry poinformowała je miał zniszczyć wszystkich horkruksów, wszystkie oprócz jednego. Unfortunately, he couldn't work out what the last one could be. Niestety, nie mógł pracować, co ostatnio można było być.

In May, Harry wrote to tell them he had figured it out. W maju, Harry napisał im powiedzieć mu figured it out. He was the last Horcrux. Był ostatnim Horkruks. Both Ron and Hermione cried the evening they received this letter. Zarówno Ron i Hermiona krzyknęła wieczoru odebrał list. They sat together curled up on the couch and cried. Siedzieli razem skulona na kanapie i płakał. Ginny joined them when she realised. Ginny dołączył do nich, kiedy zdała sobie sprawę. That evening was possibly the saddest evening in Hermione's life so far. Tego wieczoru był prawdopodobnie najsmutniejszych dni w życiu Hermiony do tej pory.

School finished at the end of June. Szkoły gotowe pod koniec czerwca. Hermione and Ron went immediately to Harry's side. Hermiona i Ron poszedł natychmiast na stronie Harry'ego. They wanted to be with him to finish this. Chcieli być z nim to skończyć. The plan was, Harry would let Voldemort kill him and then Ron and Hermione were to kill Voldemort. Plan był Harry pozwolił Voldemort zabijmy go, a potem Ron i Hermiona mieli zabić Voldemorta. Harry knew the end was coming soon. Harry wiedział, że na koniec roku już wkrótce. The tension was painful. Napięcie bolesne. The killings had increased and increased steadily until there was a sudden lull. Zabójstw wzrosła i rosła aż do chwili był nagły zastój. For almost two months, there were no deaths. Przez prawie dwa miesiące, nie stwierdzono zgonów.

Then suddenly, on the 31st July, it started. I nagle, na 31 lipca, to się zaczęło. The Dark Mark shone high in the sky above Hogwarts, high enough for everyone to see. Dark Mark świeciło wysoko w niebo nad Hogwarts, wystarczająco wysoki, widoczna dla wszystkich. This time, though, it didn't mean someone was already dead, it meant everyone was about to die. Tym razem jednak, to nie znaczy, że ktoś już nie żyje, to znaczy każdy miał umrzeć. It signalled the start of the greatest war the wizard world would ever see. To oznaczało początek największej wojny kreatora świata kiedykolwiek widzieć. Wizards from all around grabbed their wands and apparated to Hogsmeade. Czarodzieje z całego trzymanie różdżki i aportował do Hogsmeade.

Hogwarts was surrounded. Hogwart został otoczony. Death Eaters, Giants, Inferi, Dementors, and, most evil of all, Lord Voldemort. Śmierciożercami, Giants, Inferi, Dementorzy, a przede wszystkim złe, Lord Voldemort. Fortunately, flocking to the scene, were even more wizards than attended the Quidditch World Cup. Na szczęście, uciekają się do sceny, nawet bardziej niż kreatorów uczestniczyło Quidditch World Cup. The streets of Hogsmeade, packed with wizards, all looked to Harry. Ulice Hogsmeade, pakowane z kreatorów, wszystko wydawało się Harry. After the death of Albus Dumbledore, Harry was now thought to be the most powerful wizard, next to Lord Voldemort. Po śmierci Albusa Dumbledore'a, Harry był już uważany za najpotężniejszego czarodzieja, obok Lord Voldemort. Harry climbed onto the roof of Honeydukes Sweet Shop. Harry wspiął się na dach Honeydukes Sweet Shop.

He gave a speech that would have made an Army Commander proud. Wygłosił przemówienie, które dokonały dowódca armii dumna. He taught new spells, new methods he had come up with for defeating Giants and Dementors. Uczył się nowych czarów, nowe metody miał wymyślić do pokonania Giants i dementorów. He taught old spells, spells he had learnt from the greatest wizard of all time, Albus Dumbledore. Uczył starych zaklęć, czarów miał doświadczenia z realizacji największego czarnoksiężnika wszechczasów, Albus Dumbledore. The good side ran into that battle so confidently, it brought a tear to Hermione's eye to think upon it. Dobre strony biegł w tej walce z taką pewnością, przyniósł łzy do oczu Hermiony myśleć po nim.

Each person surrounded by a Ring of Fire, to keep away Inferi and Dementors, those brave men and woman charged at the armies of evil. Każda osoba otoczona Ring of Fire, aby nie zbliżać się Inferi i dementorów, tych dzielnych mężczyzn i kobiety opłata w armii zła. But a lone trio, ignoring the fighting between good and evil, were in search of just one man, knowing when this man was defeated, it would be finished. Ale samotny trio, ignorując walki między dobrem a złem, byli w poszukiwaniu tylko jeden człowiek, wiedząc, kiedy ten człowiek został pobity, to za zakończoną. They found him. Znaleźli go. He was lurking in the Dark Forest on his own, undefended. Był czyhających w Dark Forest na własną rękę, bez obrony. Harry instructed Ron and Hermione to hide. Harry poleciła Ron i Hermiona do ukrycia. He would figure them out too quickly if they all went charging in. On postać je zbyt szybko, jeśli wszystko pójdzie ładowania cala

So, Ron and Hermione huddled together, terrified, hiding in Hagrid's hut. Tak, Ron i Hermiona stłoczeni, przerażona, ukrywając się w chacie Hagrida. They heard raised voices from the forest. Usłyszeli podniesione głosy z lasu. The heard Harry attempt to disarm Voldemort unsuccessfully. Harry usłyszał próbę rozbrojenia Voldemort bezskutecznie. They heard Voldemort yell r0;Avada Kedavra.r1; They saw an almighty flash of green light. Usłyszeli Voldemort krzyczeć "Avada Kedavra". Widzieli wszechmocny błysk zielonego światła. They heard Harry fall to the ground. Usłyszeli spadek Harry na ziemię. Then they saw Voldemort shoot another Dark Mark into the sky. Potem zobaczyłem Voldemort strzelać innego Mroczny Znak na niebie.

Hermione flung the door of Hagrid's hut open and they sprinted out. Hermiona rzuciła drzwi chaty Hagrida otwarty i ich sprinted obecnie. Voldemort was running towards the school building. Voldemort biegnące w kierunku szkoły. Hermione, with exceptional aim, even with the tears falling like a river down her cheeks, shot an amazing stunner at him which hit him square in the back. Hermiona, z wyjątkową celu, nawet ze łzami wchodzących jak rzeka po policzkach, strzał amazing szlagier na niego, który go uderzył placu w plecy. He toppled over and lay perfectly still. On przewrócił się i leżał nieruchomo. She set off towards the most evil man on the face of the earth, her eyes fixed, her stride determined. Ruszyła w kierunku najbardziej zły człowiek na ziemi, oczyma jej kroku określony. Then she faltered. Potem się załamał. Glancing over her shoulder, she saw nothing. Spojrzawszy przez ramię, widziała nic. Ron was gone. Ron nie było. She reached Voldemort and yelled, her voice full of more hatred than ever before, r0;AVADA KEDAVRA!r1; A jet of green light shot from her wand and hit him between the eyes. Sięgnęła Voldemort i krzyknął głosem pełnym nienawiści, niż kiedykolwiek wcześniej "Avada KEDAVRA! Strumieniem zielone światło strzał z jej różdżki i uderzyć między oczy.

Her heart leapt then plunged deeper than ever before. Jej serce podskoczyło następnie spadły głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Voldemort was dead. Voldemort był martwy. But so were Harry and probably Ron, her two best friends. Ale tak się Harry i Ron chyba, jej dwaj najlepsi przyjaciele. Hermione lay down in the grass and cried. Hermiona leżała w trawie i płakał.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:48
#104

"Hermiona? Hermione, get up!r1; Ginny ran to see her. Hermiona, wstawaj! "Ginny prowadził ją zobaczyć. r0;Hermione get up! "Hermiona wstawaj! Come on! Come on! You have to see this! Musisz to zobaczyć! It's important!r1; She grabbed the back of Hermione's clothes and lifted her to a sitting position. Ważne! Złapała powrót odzieży Hermiony i podniósł ją do pozycji siedzącej. r0;Look!r1; "Patrzcie!

Hermione followed Ginny's finger. Hermiona po palec Ginny. Voldemort's wand was shuddering violently by his side. Różdżki Voldemorta została wzdrygając gwałtownie u jego boku. r0;What the hell-?r1; thought Hermione. "Co to piekło?" Myśli Hermiona. Then it stopped and a mini version of the Dark Mark appeared. Wtedy zatrzymał się i wersja mini Mroczny Znak pojawił. It floated upwards until it was about 10 metres above the ground then started to fade away. To płynął w górę aż było około 10 metrów nad ziemią, a następnie zaczęła zanikać. As it faded, the light around the girls decreased and as they looked up, they seen what was happening. Jak się wyblakłe, światło wokół dziewcząt, ponieważ zmniejszyła się i spojrzał w górę, nie widzieli co się dzieje. The glowing green, giant Dark Mark was fading at the same time as the shadow. Świecące zielone, olbrzymie Mroczny Znak był zanik w tym samym czasie jak cień.

Then the wand started shuddering again. Następnie różdżki zaczęły wzdrygając ponownie. This time a head emerged from the wand followed by shoulders and a torso. Tym razem szef wyszedł z różdżką po ramiona i tors. The girls' jaws dropped. Szczęki dziewcząt została usunięta. His legs came out of the wand followed by his feet. Nogi wyszedł z różdżką po nogach. The shadow of a man drew itself up to a standing position. Cień mężczyzny zwróciła się do pozycji stojącej. This time, instead of fading like the little Dark Mark, it gained in density. Tym razem zamiast Fading Like trochę Mroczny Znak, uzyskał w gęstości. It was turning into an actual person. On stawał się żywą osobą. Slowly, it solidified until it was most certainly a solid person. Powoli, zestalony aż było z pewnością solidną osobę.

r0;Harry!r1; Hermione and Ginny shrieked together, running and grabbing him. "Harry!" Hermiona i Ginny krzyczała razem z systemem i chwytając go.
r0;I suspected this would happen. "Podejrzewam, że to się stanie. It was a risk, I admit, but look, I was right!r1; Harry said with a wink and hugged them back. To było ryzyko, muszę przyznać, ale wygląda, miałem rację! "Harry powiedział z przymrużeniem oka i przytulił je z powrotem.

They ran round to the front of Hogwarts where everyone else had been fighting. Oni pobiegłem do przodu Hogwart, gdzie wszyscy walczyli. There was an eerie glowing light and it was suddenly very misty and cold. Nie było dziwne świecące światłem i nagle bardzo mgliste i zimne. The Inferi were now as dead as they had originally been, lying all over the grass. Inferi były już jako martwe, ponieważ pierwotnie, leżącego na całym trawy. The Giants had all fled because of the amount of wand use. Giganci nie wszystkie uciekły ze względu na ilość użyć różdżki. The Dementors, no longer under Voldemort's control, had turned on his Death Eaters and sucked out every last soul. Dementorzy nie są już pod kontrolą Voldemorta, odwrócił się w jego śmierciożerców i wysysał co ostatnio duszy.

Lying on the ground, too, were many bodies of the Good Side. Leżąc na ziemi, także byli wiele ciał dobre strony. Among those were Colin Creevey, Lavender Brown, Padma Patil, Draco Malfoy who died saving Ginny, Arthur Weasley, and many other Hogwarts students that they didn't know very well. Wśród nich były Colin Creevey, Lavender Brown, Padma Patil, Draco Malfoy, który zmarł oszczędności Ginny, Arthur Weasley, i wiele innych uczniów Hogwartu, że nie wiem bardzo dobrze. But, overall, the Good side didn't do too badly. Ale ogólnie dobra strona nie zrobił źle.

Hermione looked around. Hermiona rozglądał. Harry was down on one knee holding Ginny's hand in both of his. Harry był w dół na jednym kolanie gospodarstwa strony Ginny w obu jego. r0;I guess that's another wedding for me to go to,r1; Hermione had thought, really happy for her friends. "Myślę, że kolejny ślub dla mnie do" Hermiona myśli, naprawdę szczęśliwy dla swoich przyjaciół. Then a thought hit her. Wtedy myśli uderzyć.
r0;Harry! "Harry! Your parents!r1; Twoi rodzice! "
r0;I know, Hermione, I know,r1; Harry said with the excitement of a little boy. "Wiem, Hermiona, wiem," powiedział Harry z radością z małym chłopcem. r0;Lets go back around to- well you know where I mean. "Lets Go powrotem do dobrze wiesz, gdzie mam na myśli. I expect there will be a lot of confused people needing our help!r1; Oczekuję, że będzie dużo zdezorientowanych ludzi potrzebujących naszej pomocy!

Harry played the hero all night, helping confused children and disorientated old people coming out of Voldemort's wand until, finally, he got his reward. Harry grał bohatera przez całą noc, pomagając mylić dzieci i zdezorientowany starych ludzi wychodzących z różdżki Voldemorta, aż wreszcie dostał swojej nagrody. His parents emerged from the tip of Voldemort's wand and solidified as Harry had done hours before. Jego rodzice, wyłoniła się z czubka różdżki Voldemorta i zestalone Harry zrobił godzin wcześniej. They hugged and Harry introduced Hermione and Ginny, his fiancée. Oni przytulił i Harry wprowadzone Hermiona i Ginny, jego narzeczona.


After that amazing evening, things only got better. Po tym wspaniały wieczór, co tylko jeszcze lepsze. Harry and Ginny got married three months later. Harry i Ginny ożenił się trzy miesiące później. Harry's parents couldn't be prouder or happier at how their son turned out. Harry rodziców nie może być prouder lub szczęśliwszy, jak ich syn okazał. Everyone was at the wedding. To było na weselu. Everyone, except the Best Man. Wszyscy, z wyjątkiem Best Man. Harry and Ron had always said they would be each other's Best Men but since Ron wasn't around anymore, Harry went for second best, Ernie Macmillan. Harry i Ron zawsze twierdzi, że byłoby siebie najlepszych ludzi, ale od Rona już nie było w pobliżu, Harry poszedł do drugiego najlepiej, Ernie Macmillan. Ginny chose Hermione as her Bridesmaid. Ginny wybrała Hermiona jak jej Druhna. Ernie and Hermione went perfectly together. Ernie i Hermiona udał się doskonale ze sobą. Everyone said so. To tak powiedział. So when Hermione caught the bouquet, that was sign enough for Ernie. Więc kiedy Hermiona złowionych bukiet, który był znakiem wystarczy Ernie. He proposed that evening and Hermione immediately said yes. Zaproponował, aby wieczorem i Hermiona od razu, że tak.

She knew she would never love again. Wiedziała, że nigdy nie bedzie love again. Not like she had with Ron. Nie tak miała z Ron. But Ernie was right next to Ron. Ale Ernie był obok Rona. She had always liked him a lot. Miała zawsze lubił go dużo. He was smart and funny and he respected her. Był inteligentny i zabawny i szanował ją. She couldn't ask for more, what with the love of her life dead. Nie można prosić o więcej, co z miłością swego życia zmarłych.

And so it was. I tak było. Hermione married Ernie a few months later. Hermiona mąż Ernie kilka miesięcy później.

The Hermione sitting started. Hermiona Posiedzenie rozpoczęło. She had been sitting there for almost half an hour. Była tam siedział prawie pół godziny. She stood up, smoothed out the rug where her feet had been and straightened the cushions again. Wstała, wygładzone dywanie, gdzie nogi były i poprawił poduszki ponownie.

She heard a key scratch in the lock and the door swing open. Słyszała kluczowych podstaw w zamku i drzwi wahadłowe otwarte.
r0; 'Mione?r1; her husband called. "" Mione? Męża nazwie. r0;We're here.r1; "Jesteśmy tutaj.
Hermione fixed her robes and ran her fingers through her hair and stepped out into the hall. Hermiona stałe jej szaty i pobiegł jej palcami włosy i wyszedł do przedpokoju.
r0;Ernie,r1; she said, kissing his cheek, r0;Minister. "Ernie", powiedziała, całując go w policzek, "minister. Lovely to see you again. Lovely to see you again. Won't you come in and sit down?r1; Czy nie przyjść i usiąść? "
r0;Hermione, dear, how many times have I told you? "Hermiona, drogi, ile razy ci mówiłem? Minister is for the office. Minister jest dla urzędu. To you, I'm Harry,r1; exclaimed the Minister giving Hermione a warm hug. Do Ciebie, jestem Harry zawołał minister dając Hermiona ciepły uścisk.
Ernie led Harry through to the living room while Hermione went to the kitchen to prepare them some supper. Ernie doprowadziły Harry aż do salonu natomiast Hermiona udała się do kuchni, aby przygotować ich kilka kolację.

It seemed like forever since the wedding although it was really only three weeks. Zdawało się, jak zawsze od ślubu, choć było tak naprawdę tylko trzy tygodnie. She spent all day alone because Ernie had to work. Spędziła cały dzień tylko dlatego, Ernie musiał pracować. In a way she couldn't wait for Hogwarts to start again. W zasadzie nie mogła poczekać do Hogwartu, aby rozpocząć jeszcze raz. This year, she was taking on the full time post of Transfiguration to allow for Professor McGonagall's retirement. W tym roku była biorąc na pełnym po chwili Przemienienia Pańskiego w celu umożliwienia przejścia na emeryturę profesor McGonagall nic. The new Headmaster/mistress had not yet been revealed. Nowy Dyrektor / pani jeszcze nie zostały ujawnione. Instead of staying in the school dormitories, it had been agreed that she would use the fire in the new Headmaster/mistress' office to travel home. Zamiast pobytu w szkole domy, to zostało uzgodnione, że będzie ona używać ognia w nowym dyrektorze / pani "biuro podróży do domu.

Hermione couldn't quite get over how quickly after the Great War that Harry Potter had been made Minister of Magic. Hermiona nie całkiem się nad tym, jak szybko po Wielkiej Wojnie, że Harry Potter został złożony Ministra Magii. His parents glowed with pride. Jego rodzice płonął z dumą. He was doing an exceptional job. Robi wyjątkowych miejsc pracy. Hermione just wished he could have more time to spend with his old friends. Hermiona tylko chciał mógł więcej czasu spędzić ze swoimi starymi przyjaciółmi. He was still the same but she wasn't sure she was. Był wciąż ten sam, ale nie była pewna była. She felt Harry was by far her superior now. Poczuła, że Harry był zdecydowanie przełożonego teraz. Ernie was Deputy Minister of Magic, which meant Harry and he had become very close. Ernie był zastępcą Ministra Magii, co oznaczało, Harry i stał się bardzo blisko.

The past two weeks, Ginny had been staying with her mother, Molly, who was ill in hospital. W ciągu ostatnich dwóch tygodni, Ginny nie przebywa z matką, Molly, która była chora w szpitalu. Since Mr Weasley had died, Molly's health had seriously deteriorated. Ponieważ pan Weasley umarł, zdrowia Molly miała poważnie się pogorszyła. Also, she missed her youngest son, Ron. Ponadto, że brakowało jej najmłodszy syn Ron. She missed having all her children living at home with her. Tęskniła o wszystkich dzieci mieszkających w domu z nią. Ginny, being the youngest, felt it her duty to stay with her until she got better. Ginny, jako najmłodszy, uważali za swój obowiązek, by pozostał z nią aż sie lepiej.

Harry's parents were on a Caribbean cruise to celebrate being alive again. Harry rodzice byli na Karaiby rejs do świętowania jest znów ożył.

This was why Harry was sitting in Hermione's living room for the 4th time this week. To dlatego Harry siedział w salonie Hermiony na 4. raz w tym tygodniu. Not that Hermione minded or anything. Nie, że Hermiona minded or anything. She picked up a tray laden with homemade scones and tray bakes and cups of tea and headed into the living room. Podniosła tacę z ładunkiem z domowymi biszkoptów i piecze zasobnika i filiżanki z herbatą i udał się do salonu.

r0;Hermione,r1; Harry said, before she even had both feet through the door, r0;I have some news.r1; "Hermiona" Harry powiedział, zanim nawet gdyby obie stopy w drzwiach ", mam nowinę.
r0;This can't be good,r1; thought Hermione. "To nie może być dobre", pomyślał Hermiona.
r0;Last night, I got a letter. "Ubiegłej nocy, dostałem list. From Ron.r1; Od Ron. "

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:48
#105

"Co?" Powiedziała Hermiona.
r0;I got a letter from Ron,r1; Harry replied, with patience, giving her what he thought was a comforting smile which looked more scarily menacing to her. "Dostałem list od Rona, Harry odpowiedział, z cierpliwością, dając jej to, co uważał za pocieszający uśmiech, który wyglądał bardziej scarily groźny dla niej. Hermione dropped the tray she was carrying, scones bouncing everywhere and tea burning her legs as it splashed all over the floor. Hermiona spadła tacy niosła, biszkoptów i herbata odbijając wszędzie spalania nogi jak spryskane na podłodze. She slumped onto the ground, everything fading grey, then white and finally black. Ona gwałtownie spadły na ziemię, szary Fading wszystko, to białe i wreszcie czarny.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:49
#106

"Hermiona" Hermiona, słyszysz mnie? "Hermiona poczuł zimno, silne ręce delikatnie unosząc ją w pobliżu kanapy. With tremendous effort, she forced her eyelids apart and looked up to see both Ernie and Harry gazing down at her with looks of grave concern. Z ogromnego wysiłku, ona zmusiła ją powieki i spojrzał w górę, aby zobaczyć jak Ernie i Harry patrząc na nią z wygląd głębokie zaniepokojenie.
r0;You got a letter from RON???r1; Hermione exclaimed everything quickly flooding back to her. "You got pismo RON?? Hermiona zawołała wszystko szybko powodzi do niej. r0;How? "Jak? How is that possible? Jak to możliwe? Dead! Martwy! What?r1; she struggled to string a comprehendible sentence together, her head still spinning and her thoughts confused. Co? Ona walczyła o ciąg comprehendible zdanie razem z głową wciąż przędzenia i myśli mylić.
r0;Hermione, I have no idea what you are talking about! "Hermiona, nie mam pojęcia o czym mówisz! Just lie back here and relax,r1; said Ernie, then to Harry in an undertone, r0;She must have hit her head when she fell! Wystarczy położyć się na plecach tu odpocząć, powiedział Ernie, a potem Harry półgłosem "Musiała uderzyć głową, gdy upadła! A letter from Ron! Pismo Ron! That's impossible! To niemożliwe! He's been dead for four months! On nie żyje od czterech miesięcy! She's clearly delirious.r1; Ona wyraźnie Delirious ".
r0;I'm NOT delirious! "I'm Not Delirious? And I'm not talking nonsense! I nie mówię bzdura! Harry, you just told me you got a letter from Ron!r1; Harry, po prostu powiedział mi, że dostałem list od Rona!
Harry just shook his head and looked at the floor. Harry tylko pokiwał głową i spojrzał na podłogę.

r0;ARRGH!r1; Hermione screamed out, exasperatedly, lying back down and putting her left hand over her eyes. "ARRGH! Hermiona krzyk, exasperatedly, leżąc z powrotem w dół i oddanie lewej ręce na oczy. Ernie scurried out of the room and could be heard talking through the fire in the kitchen to the Family Healer. Ernie poruszały się z pokoju i słychać było rozmawiać przez ogień w kuchni Rodzina uzdrowiciela. Harry held her other hand and stroked her hair. Harry trzymał ją z drugiej strony i gładził jej włosy.
r0;r30;It's the third time this has happened in the last two weeks!r1; they overheard Ernie exclaim to the Healer. "... To już trzeci raz w tym działo się w ciągu ostatnich dwóch tygodni! Ich podsłuchał zawołać Ernie do uzdrowiciela.
Harry stared inquisitively at Hermione. Harry spojrzał pytająco na Hermionę. She blushed slightly and nodded, looking scared. Zarumieniła się lekko i skinął głową, patrząc przerażony. He knelt down beside the couch close to her head and whispered, r0;Hermione, what's going on?r1; Ukląkł obok blisko kanapy do głowy i szepnął, Hermiona, co się dzieje? "
r0;I don't know but it scares me,r1; she said with a look of pure terror. "Nie wiem, ale przeraża mnie, powiedziała z wyglądu czystego terroru. r0;I heard the words coming out of your mouth. Słyszałem słowa wychodzi z twoich ust. It was exactly like you were saying it.r1; Było dokładnie tak, jak pan mówił to. "
r0;I didn't say that Hermione.r1; "Nie powiedziałem, że Hermiona.
r0;I know that now, but it is so real when it happens. "Teraz to wiem, ale to jest tak prawdziwe, kiedy tak się dzieje. Last time, it was much worse. Ostatni raz, było znacznie gorzej. Ernie was at work and I was in the house on my own. Ernie był w pracy i byłem w domu na własną rękę. I was watching the Muggle News on the television and the newsreader suddenly read out, 'Wizard Ron Weasley discovered alive and wellr30;' and at that point I passed out. Patrzyłem mugoli News w telewizji i nagle czytnika odczytać "Kreator Ron Weasley odkrył cały i zdrowy ..." iw tym momencie zdałem obecnie. I was unconscious for about three hours. Byłem nieprzytomny przez około trzy godziny. The first time, it was a really sunny afternoon so I decided to go for a walk. Po raz pierwszy, to był naprawdę słoneczne popołudnie, więc postanowiłem pójść na spacer. Along the road I met a mother with her new born baby and I stopped to admire the baby when suddenly Ron's voice came from the baby's mouth. Po drodze spotkałam matkę z nowych urodzenia dziecka i zatrzymałem się, aby podziwiać dziecka, gdy nagle głos Rona pochodzi z ust dziecka. He said, 'Hermione help me. Powiedział: "Hermiona mi pomóc. It's your fault I'm like this!' It's your fault I'm like this! " The woman didn't seem to notice anything and brought me to a Muggle doctor when I collapsed. Kobieta nie wydaje się zauważyć niczego i zaprowadził mnie do lekarza mugoli kiedy upadł. I would have told you, Harry, but Ernie said everyone would think I was going insane and that I would be better off not telling anyone.r1; She sighed, and then continued, r0;I dream about things like this every night. I would have told you, Harry, ale powiedział Ernie wszyscy będą myśleć, że jadę szalony i że będę lepiej nie mówi nikomu. Westchnęła, a następnie kontynuuje: "marzę o rzeczach tak co noc. I think I am crazy.r1; Myślę, że jestem szalony. "

r0;Hermione,r1; Harry started, r0;You are NOT crazy. "Hermiona" Harry zaczął, "You Are Not crazy. It's a natural reaction. Jest to naturalna reakcja. People all have different reactions to death of loved ones and-r1; Ludzie mają różne reakcje na śmierć bliskich i-"
r0;Well how come you haven't seen Ron yelling at you from babies! "Well how come you haven't seen Ron krzyczy na ciebie od dzieci! You haven't had any crazy reactions!r1; Ci nie mieli żadnych reakcji crazy! "
r0;Maybe Ron and I weren't as close as the two of you were.r1; "Może Ron i nie były tak blisko, jak dwóch z was".
Hermione's face became thoughtful. Twarz Hermiony zamyślił.
r0;I justr30; I know itr30; in my heart it says he IS still alive.r1; "Po prostu ... Wiem, że ... w moim sercu mówi że on wciąż żyje.
r0;Hermione, he is not alive. "Hermiona, nie żyje. He would have contacted us before now if he was!r1; Musiał teraz przed nami skontaktować, jeśli był! "
r0;I think I need to rest,r1; she said weakly and sank back down onto the couch, falling into a fitful sleep. "Myślę, że muszę odpocząć, powiedziała słabo i opadła z powrotem na kanapie, należących do urwany sen.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:49
#107

Hermiona obudził się po raz kolejny, aby zobaczyć ludzi zagląda na nią. This time, it was Ernie and the all too familiar face of Healer Angelina Johnson. Tym razem było Ernie i zbyt znane oblicze Healer Angelina Johnson.
r0;Hermione,r1; said the Healer, r0;Ernie has told me all about yourr30; 'Problem'r30; and I think it would be best if you came to St. Mungo's with me. "Hermiona", powiedział Healer "Ernie opowiedział mi o swoich ..." problem "... i myślę, że byłoby najlepiej, jeśli doszedł do St Mungo's with me. You will have your own room and everything. Będziesz miał swój własny pokój i wszystko. I know you probably don't want to go but it is what we think is best for you. Wiem, że pewnie nie chce iść, ale to, co uważamy za najlepsze dla Ciebie. And Ernie can come and see you whenever he wants. I Ernie może przybędę i ujrzę was, gdy chce. We just want to monitor you. Chcemy tylko, aby monitorować Ciebie. Please,r1; she finished lamely. Proszę, ukończyła lamely.

r0;Okay,r1; Hermione said, slowly getting up and heading for the door to pack some things. "Dobra", Hermiona mówi, powoli wstając i kierując się drzwi do pakowania niektórych rzeczy.
r0;It's alright, dear, I have everything packed,r1; Ernie said, looking strangely proud of himself. "It's Alright, kochanie, ja wszystko opakowane" Ernie powiedział, patrząc dziwnie dumni z siebie. He muttered into the fire and the flames roared green. Mruknął do ognia i płomieni wjeżdżały na zielono. Lifting a bag from his feet, he stepped into the fire, dropped a handful of Floo Powder and exclaimed, r0;St Mungo's Hospital for Magical Maladies and Injuries.r1; The Healer held onto Hermione's arm and led her towards the fire and copied what Ernie had done just before. Podnoszenie torba, z nogami, podszedł do ognia, spadła kilka Fiuu Proszek i wykrzyknął: "St Mungo's Hospital for Magical Maladies i urazów." Uzdrowiciela trzymała rękę Hermiony i doprowadził ją do ognia i kopiowane co Ernie miał wykonane tuż przed. Hermione felt the awful but familiar spinning feeling of traveling by Floo Powder, and squinted her eyes closed. Hermiona poczuł okropny, ale zna uczucie wirowania podróżujących Fiuu Proszek i zerknął zamknięte oczy. When the spinning stopped, she found herself in what is commonly known as r0;The Crazy Wardr1; in St. Mungo's. Podczas przędzenia zatrzymana, znalazła się w tym, co jest powszechnie znane jako "Crazy Ward" w St Mungo's.

The Healer led them into a very small room with a crisp white bed and bright white walls. Healer doprowadziło ich do bardzo mały pokój z łóżkiem ostre białe ściany i bielą. It was cold and draughty. Było zimno i przeciągi. There was one tiny window, high up on the left wall, and the room was lit with the bright fluorescent lighting only found in hospitals and schools. Był tam jeden drobny okno, wysoko na lewej ścianie, a pokój był oświetlony z jasnym świetlówek znaleźć tylko w szpitalach i szkołach. The room was all one colour apart from an offensive large red button beside the bed. W pokoju wszystko było w jednym kolorze, z wyjątkiem obraźliwych duży przycisk czerwony przy łóżku.
r0;If you need anything, push this button and someone will come and help you immediately,r1; said Angelina, departing. "Jeśli musisz coś, wciśnij ten przycisk i ktoś przyjdzie i pomoże od razu", powiedział Angelina wychodzących.
r0;'Mione, I hate to have to leave you here, but I really need to go back to workr30;,r1; "" Mione, nienawidzę się aby dodać tutaj, ale naprawdę trzeba wrócić do pracy ... "
Ernie said looking sincerely sorry. Ernie powiedział patrząc szczerze przepraszam.
r0;It's fine Ernie, I'm really tired anyway. "It's fine Ernie, jestem naprawdę zmęczony anyway. I love you.r1; I love you ".
r0;I love you too,r1; he said and walked out the door, shutting it quietly behind him. "I love you too", powiedział i wyszedł drzwiami, zamykając go spokojnie za nim.

Dodane przez Lady_Luna dnia 15-02-2010 19:49
#108

W biurze szefa auror w Ministerstwie Magii, za duże dębowe biurko, sob kreatora zwykłego wyglądu. With unruly black hair, average height and startling emerald eyes, and a strangely shaped scar on his forehead, he was ordinary looking in every aspect. Z niesforne czarne włosy, średniego wzrostu i zaskakujący szmaragdowe oczy i dziwnie kształcie bliznę na czole, był zwykłym patrząc w każdym aspekcie.
Harry Potter, now 36, looked around the office that had been his for ten years and examined the objects lining his walls for the hundredth time. Harry Potter, teraz 36, rozglądał się po biurze, które były jego dziesięć lat i zbadać jego obiektów okładzin ścian po raz setny. Awards of outstanding service, his Order of Merlin, First Class that had been given to him all those years ago, the pictures of his family and friends, all his memories of the past lined the walls. Nagrody wybitnych usług, jego Order Merlina I klasy, które zostały przyznane mu przez te wszystkie lata temu, zdjęcia rodziny i przyjaciół, wszystkie jego wspomnienia z przeszłości wzdłuż ścian. His eyes passed over the picture of him with his wife, Ginny Potter, and their twin girls, Lily and Hermione. Jego oczy przeszło zdjęcie go ze swoją żoną, Ginny Potter i ich bliźniacze dziewczynki, Lily i Hermiona. As always, his eyes lit up and a smile grew on his face. Jak zawsze, oczy świeci i uśmiech dorastał na jego twarzy. But when his eyes moved to the next picture.... Ale gdy oczy przeniósł się do następnego obrazu ....
From a gilded frame in the center of the largest wall hung his most painful reminder. Od złocone ramy, w centrum największej ścianie wisiały jego najbardziej bolesne przypomnienie. Staring down at him was a young witch with a mane of bushy auburn hair, knowing chocolate eyes, and a radiant smile. Wpatrując się w niego był młody czarownica z grzywą krzaczaste włosy kasztanowe, oczy wiedząc, czekolady i promienny uśmiech. As he looked at the picture, tears came to his green eyes, and memories came unbidden from his past. Patrząc na obraz, łez jego zielone oczy i wspomnienia przyszedł nieproszony ze swej przeszłości. "HARRY LOOK OUT!" "Harry LOOK OUT!" .... .... a crumpled form on the ground....whispered words... zmięty postaci na ziemi .... szeptać słowa ...
And the man whom the wizarding world called the greatest sorcerer who ever lived, the strongest man alive, put his head down on his desk and cried. A człowiek, którego świat czarodziejów nazywany największym czarownika, który kiedykolwiek żył, najsilniejszy człowiek żyje, położył głowę na biurku i płakał. "Hermione... I'm sorry..." "Hermiona ... I'm sorry ..." Try as he might to shut out the memories of that terrible day, they seeped to the surface like bubbles in a cauldron. Spróbuj, bo może on zamykać się wspomnieniami z tego strasznego dnia, sączył się na powierzchni, jak bąbelki w kotle.


Harry stood with his friends on the edge of the Hogwarts lake in the quiet before dawn. Harry stał z kolegami na brzegu jeziora w Hogwarcie w cichym przed świtem. The three of them looked out across the lake at the sun as it slid over the horizon and lit up the castle. Trzy z nich wyjrzał przez jezioro na słońce, jak ślizga się po horyzont i oświetlony zamek. Hogwarts sat on the other side of the lake, and the light reflected off of the lake illuminated the castle in a haloed light. Hogwart siedział na drugiej stronie jeziora, a światło odbite od jeziora oświetlony zamek w haloed światła. Harry, Ron, and Hermione were in their seventh year at Hogwarts, and they had no worries as they stood by the lake. Harry, Ron i Hermiona byli w siódmym roku w Hogwarcie, a nie mieli zmartwień, ponieważ stał nad jeziorem. This day was very special, and was a cause for both celebration and great sadness. Ten dzień był bardzo szczególny, i był przyczyną zarówno uroczystości i smutek wielki. Today the three of them were going to graduate from Hogwarts with the rest of their year. Dzisiaj trzy z nich będzie absolwent Hogwartu z resztę roku. Ron put an arm around Hermione, the dawn light glinting off the ring he wore on his left hand,and Hermione looked up at him and smiled. Ron umieścić ramieniem Hermionę, światło świtu glinting off pierścień nosił na lewej ręce, a Hermiona spojrzała na niego i uśmiechnął się.
As usual Ron was the first to break the silence. Jak zwykle Ron pierwszy przełamanie milczenia. "What do you say we go and get started on our last meal at Hogwarts, you two?" "Co ty na to pójdziemy i zacząć na nasz ostatni posiłek w Hogwarcie, Ci dwa? he asked with an amiable grin. zapytał z miłym uśmiechem. Hermione rolled her eyes and shot him a scathing look. Hermiona walcowane na oczy i zastrzelił go bezpardonowo wygląd. "Do you ever think of anything but food, Ronald?r1; Harry grinned as Ron stepped back and assumed a thoughtful expression, his left hand gripping his chin. "Well I don't know 'Mione, why don't you look at this?" and with that he waved his left hand in her face. As he did so, the light glinted brightly off his golden wedding band. As she always did whenever someone brought up their wedding, Hermione blushed red and giggled. "Czy kiedykolwiek myśleć o niczym, ale jedzenie, Ronald" Harry uśmiechnął się Ron cofnął się i założyć przemyślane wypowiedzi, lewą chwytając podbródek. "Well I don't know" Mione, why don't you look at this "i że machnął lewą ręką w twarz. Jak to zrobił, światło glinted jasno zdjął złotą obrączkę. jak zawsze, gdy ktoś nie wychowany ślubu, Hermiona zarumieniła się czerwienią i zachichotała.
"Well I guess so." "No chyba tak." Hermione laughed again, and this time the other two joined in. "Ok that's enough you two," Harry laughed. Hermiona roześmiała się ponownie, tym razem dwóch pozostałych dołączył do środka "Ok, że wystarczy Ci dwa," Harry zaśmiał się. "I am kind of hungry, now that I think about it," mused Hermione thoughtfully. "Jestem głodny rodzaju, że teraz o tym myślę, zadumie Hermiona w zamyśleniu. "Ron, for once you're right. Let's go eat." "Ron, raz masz rację. Chodźmy jeść. He waved his hand again, and she blushed and said, "Well, fine then, you're right for the second time." Machnął ręką raz i zarumieniła się i powiedziała: "No, to dobrze, masz rację, po raz drugi."
And with yet another laugh the three best friends set off around the lake to the castle. I kolejny śmiech trzech najlepszych przyjaciół wyruszył dookoła jeziora do zamku. As they walked, Harry thought about the previous summer, when Ron and Hermione were wed. Gdy szli, Harry pomyślał o poprzedniego lata, kiedy Ron i Hermiona zostali małżeństwem. "Harry." "Harry". He grinned absently as he remembered Rons and Hermione's expressions, so full of love and joy. Uśmiechnął się bezmyślnie jak wspominał Rons i Hermiony wyrażeń, tak pełne miłości i radości. "Harry." "Harry". He remembered- "HARRY!" Przypomniał sobie, Harry! "
Harry started out of his reverie and looked around for the source of the noise. Harry zaczął się jego zamyślenia i rozejrzał się za źródłem hałasu. "What's on your mind, Harry? You've been off in dreamland for the last few minutes." "Co myślisz, Harry? You've been off in Dreamland w ciągu ostatnich kilku minut. Hermione looked at him with a quizzical expression. Hermiona spojrzała na niego z dziwaczny wyraz. Harry opened his mouth to ask what she was talking about, and then looked up to see the oak front doors of the castle right in front of him. Harry otworzył usta, by zapytać, co ona mówi, a potem spojrzał w górę, aby zobaczyć drzwi przednich dąb prawo zamku przed nim. Changing what he was going to say, he looked at Hermione. Zmiana, co mu powie, spojrzał na Hermionę. "I was just thinking about last summer... you know." "Właśnie myśląc o ostatnie lata ... wiesz. She grinned and looked pointedly at Ron, and he nodded. Ona uśmiechnął się i spojrzał ostentacyjnie na Rona i kiwnął głową.
By the time they reached the Great Hall, students had already begun wandering in. Harry, Ron, and Hermione headed for their usual place at the Gryffindor table and sat down. W chwili dotarli do Wielkiej Sali, uczniowie już zaczęli Wandering in Harry, Ron i Hermiona na czele ich zwykłe miejsce przy stole Gryffindoru i usiadł. Filling their goblets with pumpkin juice and loading their plates with food, they began to eat. Wypełnienie ich kielichy z dyni i soku trwa ich talerze z jedzeniem, zaczęli jeść. As they sat, the Hall began to fill. Jak oni siedzieli, sala zaczęła wypełniać. When the Hall was finally full, and all the students and staff was present, Harry said to his two friends, "I'll be right back." Gdy Hall wreszcie pełne, a wszystkich studentów i pracowników była obecna, Harry powiedział do swoich dwóch przyjaciół, "I'll be right back." He had discussed what he wanted to do with them in the common room last night, and they nodded. Miał omówione, co chciał zrobić z nimi we wspólnym pokoju w nocy, i skinął głową. Harry stood up and walked slowly to the front of the Hall, toward the staff table. Harry wstał i szedł powoli do przodu sali, w kierunku tabeli pracowników. As he walked, he barely noticed the usual stares and whispers that accompanied him all the way up the Hall. Jak szedł, on ledwo zwykle patrzy i szepcze, że towarzyszyła mu przez całą drogę do sali.
When he arrived at the staff table, he walked to the center where Professor McGonagall sat in the Headmistress' chair. Gdy przybył na stole pracowników, szedł do centrum, gdzie profesor McGonagall siedziała w krzesło Headmistress. "Professor, may I speak to the school?" "Panie profesorze, może mówić do szkoły?" After gazing inscrutably at him for a long moment, she nodded. Po inscrutably patrząc na niego przez dłuższą chwilę, skinęła głową. "Thank you Professor," Harry said, and picking up a goblet from the staff table, he turned to face the school. "Dziękuję Profesorze," powiedział Harry, i odebranie kubek z tabeli pracownicy, odwrócił się twarzą do szkoły. By this time many of them were already looking at him, but as he opened his mouth to call for attention, sparks shot into the air behind him. W tym czasie wielu z nich już patrząc na niego, ale on otworzył usta, aby zadzwonić na uwagę, iskier strzał w powietrze za nim. At this, everyone in the Hall turned in his direction. Na to wszyscy w Sali odwrócił się w jego kierunku. "Thanks Professor,r1; Harry muttered out of the corner of his mouth. "Dzięki Profesorze," Harry mruknął z rogu ustach.
Steeling himself, Harry looked around the room at his fellow students before speaking. Steeling sam Harry spojrzał po pokoju w jego kolegów przed mówienia. "I want to say something that needs to be said today, our graduation. I would like to remember and honor those who should have been with us here today, and those who would have gone before us." "Chcę powiedzieć coś, co trzeba powiedzieć dziś, nasz ukończenia szkoły. Chciałbym przypomnieć i uczcić tych, którzy powinni być tu dzisiaj z nami, i tych, którzy byli przed nami". Harry felt nervous reciting Hermione's words, but they felt right after a fashion. Harry poczuł nerwowy recytujący Hermiona słowa, ale czuli się zaraz po modę. "The best of us are not here today, and we must stop to pay our respects. Today as we stand together for one final time, we remember Dean Thomas. We remember Neville Longbottom. We remember Parvati Patil. We remember all the other friends we have lost in the last year. And we remember Cedric Diggory. I ask everyone to please stand and raise your goblets to these, our departed friends." "Najlepszych z nas nie jest tutaj dzisiaj, a my musimy przestać płacić naszym względami. Dziś jak stoimy razem po raz ostatni, pamiętamy Dean Thomas. Pamiętamy Neville Longbottom. Pamiętamy Parvati Patil. Pamiętamy wszyscy inni przyjaciele straciliśmy w zeszłym roku. A pamiętajmy, Cedric Diggory. Proszę wszystkich by się stać i podnosić swoje kielichy do tych, naszych zmarłych przyjaciół. " As everyone drank, Harry was dreading his next words. Jak wszyscy pili, Harry bojąc jego dalsze słowa. Choking back the lump in his throat, he forced out, "And to Albus Dumbledore, the greatest man and the greatest wizard who ever lived." Choking powrót guzek w gardle, zmusił się, "i Albus Dumbledore, największego człowieka i największego czarnoksiężnika, jaki kiedykolwiek żył." As he finished, there was a pause, but after a moment he heard all the voices in the Hall speak as one, "Albus Dumbledore." Jak skończył, nie było przerwy, ale po chwili usłyszał wszystkie głosy w Sali mówić jednym, Albus Dumbledore. " As all raised their goblets, Harry drained his own in one gulp and set the goblet on the table behind him. Ponieważ wszyscy podnieśli kielichy, Harry odsączone własne w jednym haustem i ustaw kubek na stole tuż za nim. Harry opened his mouth to speak once more, but could think of no more fitting tribute to the former Headmaster than this. Harry otworzył usta, by mówić jeszcze raz, ale można pomyśleć o nie więcej montażu hołd dla byłej dyrektor niż ten.
Slowly walking down from the steps, he headed back to the Gryffindor table, surrounded by an almost palpable silence. Slowly walking down z kroków, kierował z powrotem do stołu Gryffindoru, otoczony milczeniem niemal namacalne. As he neared his seat, people began to sit back down, and by the time he reached his spot, everyone had resumed their seat, though no one spoke. Gdy zbliżała się jego siedziba, ludzie zaczęli usiąść w dół, a kiedy dotarł do jego miejscu, każdy miał wznowił swoją siedzibę, choć nikt nie mówił. Harry looked at Ron and saw friendship, and he nodded in thanks. Harry spojrzał na Rona i zobaczył przyjaźni i skinął głową w podzięce. He turned to look at Hermione, and saw unshed tears in her eyes before she wrapped her arms around him in a hug. Odwrócił się patrzeć na Hermionę i zobaczył unshed łzami w oczach przed Owinęła objęła go w objęcia.
Without needing to discuss anything, the trio rose from their seats and exited the Hall. Bez konieczności przedyskutowania nic trio wstali z miejsc i odszedł Hall. Once they reached the entrance hall, the three of them began climbing the marble staircase, and walked to Gryffindor Tower in silence. Gdy dotarli do przedpokoju, trzech z nich zaczął się wspinać na schody z marmuru, i podszedł do wieży Gryffindoru w milczeniu.

The hot sun blazed and beat down on the lawns of Hogwarts as the seventh years sat in rows by House. Gorące słońce błyszczało i ubić na trawnikach Hogwart jako siódmy rok siedział w wierszy House. Set up next to the lake, the pavilion where the staff sat faced the four rows of chairs set out on the lawn, each row representing one House. Skonfiguruj nad jeziorem, w pawilonie, gdzie pracownicy sob obliczu cztery rzędy krzeseł określone na trawniku, każdy wiersz reprezentuje jeden dom. Harry, Ron, and Hermione sat at the front of the mass of Gryffindors and watched as Professor McGonagall shook hands with the last of the Slytherins and turned to face them with a rare smile. Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy przedniej masy Gryffindors i patrzyłem, jak profesor McGonagall uścisnął dłoń ostatni Slytherins i zwrócił się do nich z rzadko uśmiechem. Looking around at her students, she took on an expression of contentment. Rozejrzał się na swoich studentów, ona przybrała wyraz zadowolenia. "Congratulations to all of you today. I am-" "Gratulacje dla was wszystkich dzisiaj. Ja-"
They never found out what Professor McGonagall was that day. Nigdy nie dowiedział się, co profesor McGonagall tego dnia. A jet of blazing green light flew out of nowhere - and struck her directly in the chest. Jet płonących zielone światło poleciał znikąd - i uderzył ją bezpośrednio w klatce piersiowej. Everyone present gasped as she flew backwards and fell, with a great splash, into the lake. Wszystkich obecnych dyszał jak ona poleciał do tyłu i upadł z wielkim splash, do jeziora. Harry was the first to turn around and see what stood behind the crowd. Harry pierwszy się odwrócić i zobaczyć, co stoi za tłumem. More precisely, who. Dokładniej, który.
A hundred masked Death Eaters emerged in a line from the Forbidden Forest, following two unmistakable figures. Sto zamaskowanych Śmierciożerców pojawiło się w linii z Zakazany Las, dwóch następujących jednoznaczne dane. Draco Malfoy walked toward them, lowering his wand, next to none other than Lord Voldemort himself. Draco Malfoy szedł ku nim, zniżając różdżki, obok nikt inny jak sam Lord Voldemort. "Am I too late to graduate?" "Czy jestem zbyt późno, aby przejść?" Malfoy asked mockingly. Malfoy zapytał drwiąco. "Oh well. I never liked school anyway." "No cóż. Nigdy nie lubił szkoły i tak". Malfoy, Voldemort, and all the Death Eaters began to laugh. Malfoy, Voldemort, a wszyscy Śmierciożercy zaczęli się śmiać.
As if this was a cue, many of the students turned and ran for the castle, followed by the laughter of Voldemort and his Death Eaters. Jakby tego było kija, wielu studentów odwrócił się i pobiegł do zamku, a następnie śmiech Voldemorta i jego Śmierciożerców. A large group, however, consisting mainly of the enlarged DA that Harry had taught for three years, and various members of the Order of the Phoenix, remained. Duża grupa, jednak głównie z rozszerzonej DA, że Harry uczył przez trzy lata, a poszczególni członkowie Zakonu Feniksa, pozostała. Harry made his way to the front, walking through the path that opened for him, followed, of course, by Ron and Hermione. Harry udał się do przodu, przechodząc przez drogę, która otworzyła dla niego, a następnie, oczywiście, Ron i Hermiona. When he reached the front he saw Remus Lupin standing with the other fifteen Order members present. Gdy dotarł do przodu widział Remus Lupin stojący z innymi członkami piętnaście Zamówienie obecnej.
"What do we do, Harry?r1; Lupin asked him. Harry turned with an expression of shock on his face, and opened his mouth to ask- "It's your day Harry. "Co mamy robić, Harry?" Lupin zapytał go. Harry zwrócił się z wyrazem szoku na twarzy, otworzył usta, by zapytać, "It's your day Harry. You lead us." Harry closed his mouth and stared at him for a moment, then nodded. He turned to look at the Death Eaters, who were now shouting taunts at them from where they had stopped a hundred feet away. "Tell everyone to form a long line and get ready to use stunners and whatever else they can think of when I start." Still shocked that the Order was taking orders from him, he was even more surprised when Lupin simply nodded and disappeared into the crowd. Ty prowadź nas. "Harry zamknął usta i patrzył na niego chwilę, po czym skinął głową. Odwrócił się patrzeć na śmierciożercami, którzy teraz krzycząc odzywek na nich, z których zaprzestano sto metrów." Powiedz wszystkim formie długiej kolejce i przygotować się do wykorzystania ogłuszania i co jeszcze mogą myśleć, gdy zaczynam. "Wciąż zszokowany, że Zakon przyjmowanie zamówień od niego, był jeszcze bardziej zaskoczony, gdy Lupin po prostu skinął głową i zniknął w tłumie.
As they slowly formed a line, one of the Death Eaters stepped forward from the line and removed her mask. Jak powoli tworzy linię, jeden z śmierciożercami wysunął się z linii i zdjęła maskę. "Are you going to fight us little Harry?" "Are you going to walka z nami trochę Harry? came the taunting voice that haunted his dreams. przyszedł głos szyderczy, że straszy swoich marzeń. Harry's hand tightened on his wand, but he did not acknowledge Bellatrix Lestrange any more than that. Strony Harry'ego zaostrzone na różdżkę, ale nie potwierdza Bellatrix Lestrange bardziej niż to. When Lupin returned and nodded again, Harry turned to face the Death Eaters. Kiedy Lupin wrócił i skinął znowu, Harry obrócił się Śmierciożerców. Standing between Ron and Hermione, he raised his wand with incredible speed and shouted "NOW!" Stały między Ron i Hermiona, podniósł różdżkę z niewiarygodną prędkością i krzyknął: "NOW!" and immediately followed with, "STUPEFY!" natychmiast po z "ogłupiać! A hundred blazing jets of red light flew across the field toward the surprised Death Eaters. Setki płonących strumienie światła czerwonego przeleciał przez pole w kierunku zaskoczony śmierciożerców.
Harry only dimly noticed the Death Eaters that fell as he charged forward amid a flurry of spells from both sides. Harry tylko przeczuwa zauważył śmierciożerców, który spadł jak przykazał przekazania wśród poruszenie zaklęć z obu stron. With a roar, the students on his side followed him, shooting spells across the field as the Death Eaters ran toward them, shooting their own spells. Z hukiem studentów na boku szedł za Nim, strzelanie czary w całej dziedzinie, śmierciożercami pobiegł w ich kierunku, strzelanie własnych zaklęć. The two lines met, and Harry found himself face to face with Draco Malfoy. Dwie linie spełnione, a Harry znalazł się twarzą w twarz z Draco Malfoy. Malfoy sent a killing curse at him, which Harry dodged and responded to with a jet of flame, which Malfoy blocked in turn. Malfoy wysłał zabijania klątwę na niego, co Harry uniknął i ustosunkował się do strumieniem ognia, który Malfoy zablokowana po kolei. Harry tried to move to the side, but tripped on a rock, and Malfoy sent a stunner at Harry, looking triumphant. Harry starał się przesunąć na bok, ale potknął się o skały i Malfoy wysłał szlagier na Harry'ego, patrząc triumfalny. Harry saw it coming, and at the last moment he shouted, "Protego!" Harry widział najbliższych, a w ostatniej chwili krzyknął: "Protego! The Shield Charm sprang to life in front of Harry, and reflected the stunner away... Tarcza Charm skoczył do życia przed Harrym i odzwierciedlane szlagier away ... straight into Malfoy's surprised face. prosto w twarz zaskoczony Malfoy's.
Rising from the ground without sparing another look for Malfoy, Harry saw Voldemort at the back of the mass of bodies, and began to make his way toward him, flanked by Ron and Hermione. Powstanie z ziemi, nie szczędząc innego szukać Malfoy, Harry zobaczył Voldemorta na tylnej masy ciała, a zaczęły się jego droga ku niemu, towarzyszyć Ron i Hermiona. He lost track of the number of Death Eaters he fought on the way, and only vaguely noticed when Hermione became engaged in a duel with a Death Eater. Stracił utwór liczby Śmierciożerców walczył na drodze, a jedynie mgliście zauważył, kiedy Hermiona zaręczył się w pojedynku z śmierciożercą. He had only just noticed that Ron had disappeared from his side when he stopped dead, wand raised. Miał dopiero zauważyłem, że Ron zniknął z jego strony, gdy zatrzymał się, podniósł różdżkę.
Bellatrix Lestrange stood directly in his path, and as Harry saw her, white-hot anger filled him, and he charged her. Bellatrix Lestrange stała bezpośrednio na jego drodze, a Harry ją zobaczył, white-hot gniew wypełnić go i rozkazał jej. She saw him coming and let out her evil sounding laugh. Widziała go przybycie i wypuścić ją zło śmiech brzmiący. "Ready to die just like poor Sirius, are you Potty?" "Ready to Die jak biedny Syriusz, jesteś Nocnik? she taunted. Ona nie drażnił. Harry wasted no time on words, however, and concentrated hard on an impediment jinx, silently flicking his wand so as to give her no warning. Harry nie tracił czasu na słowa, jednak i koncentratu ciężko jinx przeszkód, cicho strzepywanie różdżkę tak, aby nadać jej żadnego ostrzeżenia. The jinx struck her in the abdomen, and Bellatrix flew backward. Jinx uderzył ją w brzuch, a Bellatrix poleciał do tyłu. As she landed on the ground, Harry shouted, "Expelliarmus!" Jak trafiła na ziemi, Harry krzyknął: "Expelliarmus! and her wand flew out of her hand into the crowd. i jej różdżki wyleciał jej rękę w tłumie. As she lay on the ground staring up at Harry, he slowly advanced on her and stopped at her side, looking down at her. Gdy ona leżała na ziemi wpatrując się w Harry'ego, powoli zaawansowane nad nią i zatrzymał się na boku, patrząc na nią. Breathing slowly, Harry stared down into the terrified eyes of Sirius' murderer. Breathing powoli, Harry spojrzał w dół przerażone oczy mordercy Syriusza. Drawing a deep breath and raising his wand to point at her throat, he said very slowly and calmly, "This is for Sirius. Avada Kedavra!" Rysunek głęboki oddech i podniósł różdżkę do punktu, w gardle, mówił bardzo powoli i spokojnie: "To jest dla Sirius. Avada Kedavra!" Green light surged into Bellatrix, and for the first time in his life, Harry killed in cold blood. Zielone światło wzrósł do Bellatrix, a pierwszy raz w życiu, Harry zabił z zimną krwią.
Looking down at her body, he wondered why he did not feel sorry that he had just killed someone, wondered if- "HARRY LOOK OUT!" Patrząc na jej ciało, zastanawiał się, dlaczego nie żal mi, że właśnie kogoś zabił, zastanawiał się, czy-"Harry LOOK OUT!" His head snapped up and time seemed to slow. Głowę żywego i czas jakby się powoli. Harry saw Voldemort standing fifteen feet away with his wand pointed at Harry's heart, triumphant laughter on his lips, and a jet of vicious green light seemingly floating toward him. Harry zobaczył Voldemorta stojący pięć metrów od hotelu z różdżką wskazał na serce Harry'ego, triumfalnym śmiechem na ustach, a strumieniem błędne zielone światło pozornie pływające do niego. He looked at it and realized miserably that he had failed.... Spojrzał na nią i zrealizowane żałośnie, że nie udało .... failed his friends, Dumbledore, Sirius, all of them. nie jego przyjaciół, Dumbledore, Syriusz, wszystkie z nich. Time seemed to rush forward again... Czas zdawał się pęd do przodu ... and he saw Hermione dive in front of the killing curse. i ujrzał nurkowania Hermiona przed przekleństwem zabijania. Unable to speak, Harry raised his wand and tried to force Hermione out of the way, but before his wand got halfway up the curse struck Hermione in midair. Nie można mówić, Harry podniósł różdżkę i próbował zmusić Hermionę z drogi, ale przed jego różdżki ale w połowie wysokości przekleństwo uderzył Hermionę w powietrzu.
She flew backward, tossed like a rag doll, and landed on the ground at Harry's feet. Ona poleciał do tyłu, wyrzucił jak rag doll, i wylądował na ziemi u stóp Harry'ego. He dropped down to his knees and picked her up in his arms. On spadł na kolana i chwycił ją w ramiona. She looked at him weakly, the light fading from her eyes, and whispered to him haltingly. Spojrzała na niego słabo światło Fading z oczu, i szepnął mu rosło. Harry leaned closer, and he heard, "H-Harry.. tell Ron I... I...love him," Her voice dropped and Harry barely heard what she said next, but he caught the end. Harry pochylił się bliżej i usłyszał, "H-Harry Ron powiedzieć .. I. .. I. .. love him," Jej głos zniknął i Harry ledwo słyszał, co mówi dalej, ale on złapał koniec. "Get h-him for me... Harry..." "Get h-go dla mnie ... Harry ..." And Harry's friend, the greatest witch he knew, breathed her last, went limp in his arms, and died. I przyjaciel Harry'ego, największe czarownice wiedział, tchnął jej ostatni poszedł bezwładnie w ramionach, i umarł. Tears trickled down his face and sobs racked him as he hugged Hermione's body close. Łzy ciekły mu po twarzy i płacz łamali nim objął blisko Hermiony ciała. A high, cold laugh reached his ears, and rage erupted inside him. Wysoki, zimny śmiech osiągnęła uszy, a wściekłość wybuchła w nim.
Without putting her body down, Harry pointed his wand faster than the eye could follow directly at Voldemort and screamed, "AVADA KEDAVRA!!" Bez oddania swojego ciała w dół, Harry wskazał różdżką szybciej niż wzrok mógł śledzić bezpośrednio na Voldemorta i krzyknął "Avada KEDAVRA!" But Voldemort too moved quicker than thought, raising a magical shield that deflected Harry's curse. Ale Voldemort też przeniósł szybciej niż myśli, świadomości magicznej tarczy, która odchylane przekleństwo Harry'ego. The Dark Lord laughed again, and Harry knew that his life was over and lowered his head in defeat. Czarny Pan zaśmiał się znowu, i Harry wiedział, że jego życie się i spuścił głowę w klęskę.
Ron's Cruciatus curse hit Voldemort in the center of the back. Przekleństwo Rona Cruciatus hit Voldemort w centrum powrotem. Screaming, the mage fell to his knees, feeling the terrible, unexpected agony. Screaming, maga, upadł na kolana, uczucie okropne, niespodziewane agonii. Harry looked up and saw Voldemort on the ground and seized his chance. Harry spojrzał w górę i zobaczył Voldemorta na ziemię i chwycił swoją szansę. He raised his wand again and took aim. Podniósł różdżkę ponownie i zmierzył. Voldemort saw him and desperately raised another, weakened shield toward Harry. Voldemort zobaczył go i rozpaczliwie podniesione innego, osłabione tarczy w kierunku Harry'ego. Once more, Harry roared the fatal incantation, green light surged from his wand.... Po raz kolejny Harry ryknął śmiertelne zaklęcia, zielone światło wzrósł z różdżką .... and sliced through the shield straight into Voldemort's black heart. i krojone przez osłonę prosto w czarne serce Voldemorta.
Harry and Ron lifted their wands simultaneously from Voldemort as he clutched his chest, staring at Harry in shock. Harry i Ron podnieśli różdżki równocześnie z Voldemort chwycił za pierś, spoglądając na Harry'ego w szoku. Slowly, he fell on his face to the ground, and let out his last breath. Powoli, upadł twarzą na ziemię, i niech swoje ostatnie tchnienie. The Dark Lord was no more. Czarny Pan już nie ma. Harry looked at Ron, saw his expression filled with indescribable pain as he stared at Hermione's body. Harry spojrzał na Rona, ujrzeli Jego słowa pełne nieopisany ból, on patrzył na ciało Hermiony. Ron turned away and walked slowly into the Forbidden Forest. Ron odwrócił się i ruszył powoli w Zakazany Las.
The surviving Order members gathered around him, followed by the remaining students. Żyjący członkowie Zamówienie wokół niego, a następnie pozostałych uczniów. They had won. Mieli wygrać. But Harry just could not make himself care. Ale Harry po prostu nie mogli się opieki. Hermione.... Hermiona ....

Weeping freely, Harry thought about Ron. Płacz swobodnie, Harry pomyślał o Ron. He had gone insane that day, and had never been whole again. Udał się szalony dzień i nigdy nie była całość ponownie. Hearing a noise, Harry looked up to see the door of his office open, and a red haired head poked around the edge. Słysząc hałas, Harry spojrzał w górę, aby zobaczyć drzwi jego biura, biblioteki, a czerwone włosy głowy szturchnął wokół krawędzi. Ginny saw Harry and ran around the desk toward him and took him in her arms. Ginny i Harry zobaczył biegali biurko do niego i wziął go w ramiona. "It's alright Harry. I'm here." "It's Alright Harry. I'm here."

Dodane przez Maladie dnia 15-02-2010 20:12
#109

Wróciłam Molu, wróciłam. I już się biorę za błędy (ja z moim sokolim wzrokiem). Pozaznaczam kolorkami, tradycyjnie:

Jeszcze poprzedniego wieczora ułożył sobie wszystko w głowie.

wieczoru

- Ty[? Zwrócić moją uwagę? - Potter zamrugał, trochę oszołomiony tym, co usłyszał.


Przez przypadek kliknęłaś na nawias kwadratowy :happy:

W drzwiach stał Syriusz. We własnej osobie.
- Znów w innym wymiarze byłeś, Rogaczu - powiedział tonem nie zwiastującym niczego złego.
James zaśmiał się nerwowo.
- Głośne otarcie drzwi i chrząkanie przez pół minuty nie dawało rezultatu. - Potter wyczuł nutę ironii. - Musiałam zawołać.
- Taa...
- Nie, żebyśmy w przedziale czekali na ciebie... - Tym razem ironizował na całego, ale bardzo spokojnie, przyglądając się niby z zainteresowaniem swoim paznokciom.

Musiałam? To wypowiedź Syriusza, a nie Evans!

- Dla twojej wiadomości: Spławiliśmy go. Nie było to trudne, gdyż miał mieć spotkanie Klubu Ślimaka. Już zapomniałeś, że podczas jazdy do Hogwartu zawsze się spotykają? - James poczuł, jak Black miażdży jego najsilniejszy argument.

Z tego co wiem, to Lily też należała do Klubu Ślimaka. Czyżby opuściła spotkanie ze swoim ulubionym nauczycielem dla Jamesa? Slughorn by jej tego nie wybaczył...:smilewinkgrin:

Rozdział wspaniały. Czy już Ci mówiłam, że jesteś niepowtarzalna i masz talent? <pytanie retoryczne> :happy: Cudowne, po prostu brak mi słów.

Dodane przez malfoj_sam_segz dnia 15-02-2010 20:14
#110

Przepraszam, ale czy użytkownik o nicku "~Lady_Luna" robi sobie za przeproszeniem jaja, dodając jakieś dziwne teksty w tym dziale przeznaczonym jednemu ff, jak i w innych ? ;d

Dodane przez mooll dnia 15-02-2010 20:27
#111

malfoj_sam_segz napisał/a:
Przepraszam, ale czy użytkownik o nicku "~Lady_Luna" robi sobie za przeproszeniem jaja, dodając jakieś dziwne teksty w tym dziale przeznaczonym jednemu ff, jak i w innych ? ;d


Prawdę powiedziawszy też się zastanawiałam, o co tu chodzi.
Apel do Lady Luny:
"Nabroiłaś w moim temacie. Teraz się ludzie pogubią, psze pani...!"

|----> Można coś z tym zrobić?


Można. Posty usunęłam, pani rozrabiająca została ukarana. I znowu zapanuje spokój i harmonia.

Do Ani: [od razu mam skojarzenie z "Kultem"^^]

Jeszcze poprzedniego wieczora ułożył sobie wszystko w głowie.


wieczoru


Sprawdzałam, podobno obie wersje są poprawne. Tak stwierdził jakiś profesor, którego nazwiska niestety nie zdołałam zapamiętać.

I co do "Musiałam", to literówka. Nie pomyliłam tych postaci, jakby co ;P

[Pe es: <mysli> chyba mówiłaś^^, ale "dziękować!"]

Edytowane przez Alae dnia 15-02-2010 21:07

Dodane przez Nigellus_Black dnia 15-02-2010 21:27
#112

To fan-fiction jest świetnie ... na razie przeczytałem dopiero jeden rozdział, ale jestem pod wrażeniem lekkości w tym co piszesz. Naprawdę widać, że potrafisz dobrze pisać. Nie rzuciły mi się na oczy żadne błędy stylistyczne ani składniowe, to wspaniale świadczy. Fajne, mimo że romansidło w wielu momentach :]

Dodane przez Lady Holmes dnia 16-02-2010 17:56
#113

Nareszcie mogę w spokoju przeczytać ten rozdział.
Kiedy znalazł się na peronie 9 i 3/4, zaczął szybko odliczać wagony, a potem perony, by nie mieć problemu z dotarciem do tego odpowiedniego.
Może jestem nie kumata, ale nie wiem, o co chodzi z tymi peronami (zaznaczyłam na czerwono).

Śpieszył się więc, szarpiąc zawzięcie swój wózek, aż klatka z małą Błyskotką podskakiwała.
W tym zdaniu zgrzyta mi "więc".

Z tego co wiem, to Lily też należała do Klubu Ślimaka. Czyżby opuściła spotkanie ze swoim ulubionym nauczycielem dla Jamesa? Slughorn by jej tego nie wybaczył...Dowcipniś

Z tego co pamiętam, to Lily nie często chodziła na te spotkania.
*
Mol, jesteś wspaniała. Nie dość, że tak wspaniale piszesz, to potrafisz trzymać w napięciu. (I nie wiem, co dalej napisać.)
Więc pozostaje mi tylko życzyć Weny i czekać na następny rozdział.

Dodane przez mooll dnia 20-02-2010 00:13
#114

ROZDZIAŁ XXV



- Nie wiem, czemu was to tak przeraża...
- Ty nic nie rozumiesz! - warknęła rozczochrana głowa, którą James widział z odległości trzech metrów. Taką fryzurę mógł mieć tylko Syriusz.
- No to mi wytłumacz! - Jasna czupryna zatrzęsła się. Tu też nie było wątpliwości: Należała do Petera.
- Ogon, to nie jest takie proste. - Spokojna odpowiedź dobiegała teraz od strony głowy o przydługich brązowych włosach. Ten głos James też znał. Był on własnością Lupina. Cała trójka siedziała razem.
- Nie jest proste? - Ton głosu osoby o jasnej czuprynie podniósł się wyraźnie. - Tak mu dopingowaliście, a teraz nagle to jest takie nie do wytrzymania?!

James już się miał wtrącić, ale rozmowa przybrała dziwny kierunek. Ewidentnie mówili o nim.
Stał więc tuż za nimi i wpatrywał się w ich głowy. Usiedli razem na śniadaniu, wcześniej zeszli na dół, jakby całkowicie obojętne im było, co się z nim dzieje.

Lily Evans usiadła po przekątnej, więc dopiero po chwili go zauważyła. Jednak widocznie coś w postawie Jamesa powiedziało jej, żeby nie zdradziła jego położenia. Ciekaw był dalszej konwersacji huncwotów.

- Wiem, że poszedł z nią do przedziału. I co z tego? - Peter dalej się burzył. - Przecież trzeba mu dać trochę czasu, żeby mogli się sobą nacieszyć!

Po tych słowach, James zastanawiał się, dlaczego Evans nie protestuje i nie wtrąca się. Siedziała wraz z Dorcas. Nigdzie nie było Danielle. Może ich po prostu nie słyszała. Wątpił, by się na to dobrowolnie godziła.
- On nic nie kuma, stary... - mruknęła włochata głowa Blacka w stronę Lupina. Ten tylko pokiwał głową i zajął się widocznie tym, co ma na talerzu.
- Jasne! - Peter był coraz bardziej zirytowany całą tą sytuacją. - Nie powiecie mi, bo jestem głupi, tak?! Ogon był zawsze ogonem huncwotów!

Potter wyczuwał napięcie między nimi. Zdawał sobie doskonale sprawę, że gdyby mu chcieli powiedzieć, musieliby też zdradzić, dlaczego to spotkanie było takie ważne. A przecież dotyczyło Ogona.
- Wybacz stary, ale trochę cię ponosi - odezwał się Lupin swoim opanowanym głosem. - To nie ma z tobą nic wspólnego.
- To czemu nie chcecie mi wytłumaczyć?!
- Bo chodzi o to, że Rogacz się z nami umówił - powiedział cicho Remus. - Chodzi o dane słowo.

To zdecydowanie zamknęło usta Peterowi. James musiał przyznać, że Lunatyk jest niezłym dyplomatom. I ten ton głosu! Nie bez kozery jest prefektem. Szkoda tylko, że rzadko się ujawnia ze swoimi zdolnościami.
- To moja wina. - Usłyszeli gdzieś z boku. To była Evans. Trzy głowy, które James miał przed sobą jak na komendę zwróciły się w jej stronę.
- Słucham? - odezwał się któryś z huncwotów.
Evans przewróciła oczami i upiła łyk napoju, który miała w kubku. Czyli jednak słyszała... A to oznacza, że zgadza się z tym, co o nas mówili!, Pottera uderzyła fala gorąca.
- Spotkaliśmy się na peronie i namówiłam go, żeby was... hm... olał. - Zaczerwieniła się lekko i skierowała wzrok na swój talerz, gdzie James dostrzegł naleśniki.

W tym momencie poczuł, jaki jest głodny po nocy i natychmiast musi coś zjeść. Lily na dodatek odkroiła kawałek i włożyła go do ust. Potter poczuł, że jego żołądek niebezpiecznie się napina. Z jego brzucha dobiegło przeciągłe burczenie, którego nie był w stanie powstrzymać.
Na twarzy wystąpił mu mocno czerwony rumieniec. Skrzywił się i złapał brzuch oburącz rękami, by uciszyć domagający się jedzenia organ. Niestety obawiał się najgorszego...

Trójka huncwotów obejrzała się za siebie. James spurpurowiał na twarzy, ale wnet otrząsnął się. I z ogromnym wysiłkiem zrobił minę, która miała wskazywać, że to on nakrył ich na obmawianiu go.
- Rogacz! - Peter spoglądał na przemian to na chłopaka, to na kumpli. Coś w jego twarzy mówiło Jamesowi, że zauważył w zachowaniu obu stron jakąś anomalię.
- Podsłu****esz! - Syriusz oskarżycielsko wyciągnął palec wskazujący i dźgnął nim w brzuch Pottera. Ten odtrącił go zamaszyście ręką i - jakby nigdy nic - zasiadł do śniadania. Było już późno, a on czuł, że bez posiłku zemdleje na zajęciach.
- Daj spokój, Łapa! - warknął, nakładając sobie stertę naleśników i cztery maślane bułeczki z dżemem morelowym.

Kątem oka spostrzegł Remusa, który tylko z rezygnacją pocierał czoło i kręcił głową. Łatwo mu się tak zachowywać. To nie on tutaj jest ofiarą.
- Ostatnio wszystko potrafisz... spartolić, wiesz? - Syriusz kontynuował zaczepnym tonem.
- A ty wciąż się o coś obrażasz! Nie uważasz, że to dobre dla bab? - Potter zmrużył ciemne oczy. Wyglądało to bardzo komicznie, biorąc pod uwagę to, jaką tworzyły teraz kompozycję wraz z włosami. Umyte wczoraj wieczorem wyschły, tworząc rano dość dziwacznie nastroszony fryz. A Potter nie miał nawet czasu na próbę ich ujarzmienia.

Chrząkanie dobiegające z oddali, uświadomiło im ponownie obecność Lily.
- Chcesz coś jeszcze dodać na temat kobiet, Potter? - Na szczęście jej ton nie był bardzo zgryźliwy. Raczej chciała mu przypomnieć, że ona tu reprezentuje inną postawę, niż "obrażalska baba", mimo iż jest kobietą.
- Wybacz. - Uśmiechnął się do niej przepraszająco i wpakował sobie na raz pół naleśnika, na co Evans skrzywiła się z lekkim niesmakiem.
- 'O, ho?! - wybełkotał z pełnymi ustami. - G'hod'y 'est'm!
Syriusz zarechotał, widząc tę scenkę.
- Uff... - odsapnął Lupin. - Jak tylko usłyszałem burczenie, wiedziałem, że to Rogacz. A Potter głodny, to Potter wściekły. Kłótnia murowana - tłumaczył Lily, która przytakując głową zerkała na Jamesa, czy aby teoria Remusa była prawdziwa. - Wierz mi, to się zawsze sprawdza.

James kątem oka widział, jak Peter zagapił się w swój talerz i bezwiednie dziurawi małą bułkę. Potter posłał mu zaczepnego kuksańca w bok, by zwrócić jego uwagę. Ogon popatrzył na niego ledwie widzącym wzrokiem.
- Zgubiłem się w tym - powiedział bezradnym głosem.

James sięgnął po ćwiartkę pomarańczy i ugryzł ją tuż przy skórce. Obrócił się w stronę Petera i wyszczerzył. Zamiast zębów pokazał mu pomarańczową skórkę i wybełkotał: - Ha heh!

Pettigrew zmarszczył się niczym noworodek, próbując zrozumieć, co powiedział do niego Potter zza skórki.
- Na litość, James! - podniosła głos Evans, która zauważyła wygłupy Pottera. Ten tylko zrobił niewinną minę i wzruszył ramionami. Dziewczyna załamała ręce.
- Ej, Piękna! - zwrócił się do Lily Syriusz (widocznie złość na Jamesa nieco zelżała), zagryzając kiełbaską, jak zwykle na śniadanie. - Więc podoba ci się ten ćwok, skoro tak go od nas odciągnęłaś, co? - Tu wskazał głową na Jamesa.

Evans uniosła z lekceważeniem jedną brew i równoległy kącik ust.
- Jaka wyszukana ksywka, Łapa - zaśmiał się Lupin. - "Piękna"! No proszę!

Dziewczyna wciąż z niesmakiem zerkała na Jamesa, który tym razem instruował Petera, jak "wyszczerzyć się w pomarańczę" i czuł się jak za starych, dobrych lat. Nie odpowiedziała jednak na pytanie.
- Spróbuj go pokochać, jak robi z siebie głupa w łazience, kiedy stoi w samym ręczniku i śpiewa do szczoteczki do zębów "O, Evans...". *

Szczątki słów Blacka docierały do uszu Pottera, który teraz, czerwony niczym dojrzała ćwikła, zaczął się awanturować, by kumpel "zamknął się wreszcie".
- Nie unoś się tak, to, bądź co bądź, czyni cię romantykiem. - Syriusz bawił się wyśmienicie, opowiadając tę żenującą historię.
- Do szczoteczki! - Evans zaśmiała się perliście.
- Zrobiłeś ze mnie ciotę, Black. I to z "Samego w Domu" **- Potter czuł, że jest w nieciekawej sytuacji, dlatego wpakował sobie kolejną przerastającą jego możliwości porcję naleśnika. - Tylko raz! - dodał, kiedy wreszcie przełknął. Odczuwał potrzebę zminimalizowania swojej porażki.

Wszyscy się roześmiali. Wyglądało na to, że huncwoci całkiem nieźle się bawią i napięta atmosfera ustępuje.
- Dramatyzujesz - podsumował przyjaciela Syriusz. - Całkiem nieźle wyglądaliście w tym przedziale...

Black ewidentnie się rozmarzył. Przymknął oczy i objął się ramionami, niczym niewidzialnego kochanka.
- Och, dałbyś sobie spokój - powiedziała zaróżowiona Lily.
- Jakbyście ich widzieli! - zawył Syriusz. - Stali tak na środku i próbowali utrzymać równowagę, całując się namiętnie...
- Całowałaś się z nim? - Dorcas odezwała się pierwszy raz podczas tego śniadania, otwierając oczy ze zdumienia.
- Dori, plis... - jęknęła Evans, czerwieniąc się aż po nasadę włosów.
- Jak nie przestaniesz mielić jęzorem, to ci przyłożę! - warknął James. - Zobaczysz jakie to będzie namiętne. I to tak, że nawet ta twoja Brook będzie miała problem, żeby cię rozpoznać.

Syriusz zarechotał i wypił porządny łyk soku z dyni.
- Hej, żadna "moja", jasne? I dajcie już spokój, żartowałem...!

Potter prychnął.
- Idź do Smarka żartować w ten sposób. Widzę, że mu brak odpowiedniego towarzystwa. Chyba zaczął tęsknić. - Ostatnie zdanie wypowiedział jednak już na uśmiechu, który rychło zgasł, kiedy chłopak natknął się na spojrzenie Evans.

Przy stoliku na moment ucichło.
- Slughorn pytał o ciebie. - Peter odezwał się nieadekwatnie, żeby wypełnić czymś tymczasową ciszę.
- Nie znoszę tych jego spotkań - wyznała.
- Ty?! - Wszyscy wybałuszyli na nią oczy. Nawet Dorcas zamrugała zdziwiona.
- Miałam ciekawsze rzeczy do roboty - powiedziała, spuszczając wzrok, co od razu zostało przez Syriusza wyłapane. Ten jednak powstrzymał się z ogromnym trudem od skomentowania tego, kiedy Lupin posłał mu kuksańca w bok. - Jemu tam niewiele trzeba. Puści się jakąś ściemę i daruje mi tę wątpliwą przyjemność oglądania go poza lekcjami.

Takie słowa ze strony Evans były nie lada zaskoczeniem. Ulubiona uczennica nauczyciela eliksirów i prymuska nagle pokazuje swoje prawdziwe oblicze.

Czyli jednak ma jakieś ludzkie cechy, zaśmiał się w duchu Potter. I bardzo dobrze!
- No, jak się ma taką alternatywę... - James wypiął dumnie pierś i puścił oko do dziewczyny, która tylko przewróciła oczami i zarzuciła rude włosy na plecy.
- Już późno, za dziesięć minut zaczyna się nam lekcja z naszym ulubionym profesorem Slughornem... - powiedziała Lily, wstając od stołu. Wskazujący palec włożyła do otwartych ust, symulując odruch wymiotny. Przez stół przetoczyła się fala śmiechu, podczas której Evans mruknęła coś do Dorcas. Ta kiwając głową, przepuściła dziewczynę, by mogła wyjść zza stołu. - Potter, my idziemy na rozmowę.

James podniósł na nią zdziwiony wzrok, gdyż powiedziała to zbyt ostrym tonem, niż się spodziewał.
- Uuu... - gwizdnął Remus i uśmiechnął się.
- Toś wpadł, chłopie. - Black pokręcił głową ze współczuciem. - Jak śliwka w kompot...

Potter porwał jeszcze dwie maślane bułki na drogę i wstał, zabierając przy tym torbę.
- Kapeć! - Peter widocznie miał wielkie ambicje dogryźć Jamesowi.
- Ogonku, mówi się PANTOFEL! - Syriusz ostatnio słowo wykrzyknął, by Potter jeszcze to usłyszał. Ten jednak tylko się obrócił i wystawił język do połowy, by nie wzbudzić zainteresowania innych. W końcu w ten sposób zachowują się raczej dzieci.

Kiedy chłopak obrócił się z powrotem w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, drogę zaszedł mu Snape. Zmierzył go tylko wzrokiem, ale nie odezwał się słowem. James objął Lily ramieniem i rzucił Smarkowi spojrzenie pełne wyższości i triumfu.

Dziewczyna szybko wyswobodziła się z uścisku, posyłając Potterowi groźne spojrzenie. Nie chciała, by doszło do czegokolwiek między chłopakami. Jednak nie spojrzała Snape'owi w oczy.

- Chodź tędy - szepnął jej do ucha, kiedy byli na wysokości obrazu Bridget Wenlock, słynnej numerolog, której akurat nie było "u siebie". - Niech ją...! Gdzie tym razem polazła!?
- Wenlock? - zdziwiła się Lily. - Wiesz, że wynalazła magiczne właściwości liczby siedem?
- Nie... - westchnął z rezygnacją Potter, ledwie rozumiejąc, co dziewczyna do niego mówi. W końcu, co to miało za znaczenie w chwili obecnej.
- Pewnie poszła siedem obrazów w prawo lub w lewo - zasugerowała dziewczyna.

Potter spojrzał na nią z ukosa i ruszył w lewo, odmierzając obrazy. Był bardzo zaskoczony, kiedy okazało się, że Evans miała rację.
- Bridget! - jęknął w stronę obrazu.
- Jame! - zapiszczała. Nigdy nie wymawiała jego imienia poprawnie. Zapominała zazwyczaj o "s" na końcu.
- Jamesss... - poprawił ją, kładąc nacisk na ostatnią spółgłoskę.
- Tak, tak... - uśmiechnęła się znad okularów i potrząsnęła ciemnymi lokami. - Już idę do siebie, chodźcie.

Od razu wpuściła ich do środka. Za obrazem nie było żadnego pomieszczenia, ale całkiem miły korytarz. Jedynym minusem była jego wysokość. Trzeba się było mocno schylać podczas przemierzania go. Na podłodze był jednak miły dywanik, na którym usiedli. Różdżkami oświetlili sobie otoczenie.
- Dość klaustrofobiczne to miejsce - skwitowała Evans.
- Masz z tym jakiś problem? - zapytał Potter.
- Skąd - odparła. - Ale do rzeczy. Zauważyłeś, że nie ma Danielle?
- Eee... Tak. - Potter jednak spodziewał się, że rozmowa dotyczyć będzie raczej ich samych, a nie ich przyjaciół. Wiedział, do czego zmierza Lily.
- Black na nią wyjechał - powiedziała. - Bo się na ciebie wściekł.

James skrzywił się.
- Łapa jest impulsywny...
- Teraz się bidulka zapłakuje - westchnęła.
- Danielle?! - Nie wiedział, jakim cudem Dan miałaby płakać. To było dla niego zupełnie niewyobrażalne. Potter sądził, że dziewczyna zawsze ma jakiś odporny na wszelkie ciosy, niewidzialny pancerz.
- Mówiłam ci, że się zakochała!
- Dobrze, Lily - Trudno, niech stracę, pomyślał. - Pogadam z nim.

Dziewczyna rozpromieniła się i podziękowała mu, posyłając w powietrzu całusa.
- A ty masz nie zaczepiać Snape'a! - pogroziła palcem.
- Przecież się powstrzymałem! - rzucił James na swoją obronę. Miał nawet nadzieję, że go pochwali...
- Po prostu cię na to uczulam. - Lily wykonała rękami gest, który miał go uspokoić. - Nie daj się sprowokować. Wiem, że to dla ciebie niełatwe. Ale możesz to dla mnie zrobić?
- Dla ciebie: wszystko! - wyszczerzył się do niej.

I w tym momencie wpadł na genialny pomysł, by to właśnie Lily została łącznikiem pomiędzy nim, Syriuszem i Remusem. W końcu sprawa Glizdogona była wciąż nierozwiązana, a oni nie mieli jak się ze sobą komunikować, by Peter tego nie zauważył.

Od razu podzielił się tą myślą z dziewczyną.
- Może to zaoszczędzi nam konfliktów - perorował z zapałem.
- Uwierzą mi, że jestem kimś takim? - zapytała z miną świadczącą o tym, że nie jest do końca przekonana.

Potter zamyślił się.
- Jakby ci nie wierzyli, to powiesz im, że jestem animagiem. Jeleniem - rzekł po namyśle.

Lily przełknęła głośno ślinę i zamrugała kilka razy.
- Jesteś? - szepnęła. - Przecież to nielegalne.
- Tak, wiem... - Miał jej ochotę wszystko wytłumaczyć, ale nie było na to czasu. Poza tym nie miał pewności, że może powiedzieć jej więcej. - Obawiam się, że nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że mnie nie wydasz...
- Nie. - Raczej wyczytał to z ruchu jej warg, gdyż wypuściła z siebie powietrze, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
- No dobra... - Odetchnął chłopak i zapadła chwila ciszy, którą przerwała Lily.
- Wiesz... Po tym, co się... eee... stało w przedziale... - Szło jej dość opornie.
- Nie żałuję - powiedział stanowczo Potter, patrząc jej w oczy, których teraz nie widział zbyt dobrze przy skąpym świetle ich różdżek.

Dziewczyna uśmiechnęła się, walcząc ze stresem wywołanym tą rozmową.
- Myślisz, że byłbyś gotowy? - Czuł w jej głosie napięcie.
- Zawsze mi się wydawało, że jestem - powiedział dojrzale. - Ale teraz czuję, że to była dziecinada.
- Nie da się ukryć... - wtrąciła Lily.
- Teraz wiem, czego chcę, Evans. - Był bardzo poważny, kiedy to mówił. - Chcę być z tobą. Na zawsze.
- No, zobaczy się - uśmiechnęła się, unosząc jedną brew w górę. Zaczęła się zbierać do wyjścia, jakby rozmowę uznała za zakończoną.

Była konkretna jak na dziewczynę. Podobało mu się to.
Lily wciąż będąc na klęczkach, pocałowała Jamesa bardzo delikatnie i skierowała w stronę obrazu.
- Zobaczysz, jaka nas czeka przygoda - rozmarzył się chłopak, rozpoznając w żołądku znajome motyle i podążając za dziewczyną.
- Taa... Zaraz zobaczysz jaka nas czeka "przygoda", kiedy spóźnimy się na eliksiry. Sam wiesz, jaki szlaban bywa "ekscytujący" - powiedziała żartobliwie, chwytając go za rękę.

________________
* - Na melodię piosenki "O, Ela, straciłaś przyjaciela..."
** - Chodzi o film "Kevin sam w Domu" i scenę, w której udaje dorosłego w łazience. Próbuje się ogolić, śpiewając z playbacku piosenkę o bardzo niskim wokalu.



-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
No i znów podziękowania niczym z gali oscarowej. Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli. A z tym, co się w praktyce przydali - niezrównana Ania! <aplauz> ^^

Edytowane przez mooll dnia 12-03-2010 18:28

Dodane przez Lady Holmes dnia 20-02-2010 10:01
#115

I przyszła L.H...
Nie wyłapałam żadnego błędu.
***
Super odcinek. Miałam niekontrolowane wybuchy śmiechu z powodu Petera i Syriusza. A opis śpiewania do szczoteczki zupełnie mnie rozbroił.
Piszesz szybko i fajnie się czyta.
Życzę Weny i pozdrawiam cię Molu!

Dodane przez Peepsyble dnia 21-02-2010 07:53
#116

Potter wyczuwał napięcie między nimi. Zdawał sobie doskonale sprawę, że gdyby mu chcieli powiedzieć, musieliby też zdradzić, dlaczego to spotkanie było takie ważne. A przecież dotyczyło właśnie jego - Ogona.

Coś się pomieszało - jak nie Tobie, to mi. Najpierw jest Potter. Że wyczuł napięcie itd. Ostatnie zdanie mi nie pasuje. Skoro to Potter "myśli", to nie może powiedzieć, że spotkanie dotyczyło jego, czyli Ogona. Jak już to Rogacza, a jeśli dotyczyło rzeczywiście Ogona, to trzeba wykasować to "właśnie jego". Rogacz Ogonem nie był. ; }

w "O, Evans...*

Zgubiłaś drugi ten, ten. Kurczę, zaćmienie mam. No drugi ten, o - ".

Świetnie jak zwykle, ale nie chcę wyjść na wazeliniarę, wiec się nieco powstrzymam. ; } W każdym razie powodzenia, kochana. I na koniec...
Pantofell!!! (xD)

Dodane przez Doru Arabea dnia 12-03-2010 17:26
#117

I znowu się powtórzę: genialnie! Spadłam z krzesła, kiedy doczytałam się momentu "O, Evans..." i ". Oczywiście ze śmiechu ;p Błędów nie było(no przynajmniej nie zauważyłam), a czytało się przyjemnie :) Obyś pisała tak dalej, masz podwyższać sobie poprzeczkę, a nie obniżać swój poziom! :D
Co do samej zmiany charakteru Jamesa, którą tutaj opisujesz, da się zauważyć. Ale jak wraca "stary Potter" to wiem, że nie warto się bronic: i tak zaczynam się śmiać.
Tak więc, życzę powodzenia i nigdy nieuciekającego Wena :)

Dodane przez mooll dnia 19-03-2010 23:23
#118

ROZDZIAŁ XXVI



Od rozmowy Lily i Jamesa za obrazem słynnej numerolog minęły zaledwie dwa tygodnie, a wszyscy traktowali ich jak odwieczną, szkolną parę. Kiedy przechodzili korytarzem trzymając się za ręce, wielu uczniów uśmiechało się do nich. Dziewczęta podszeptywały między sobą na temat szalonej i nieskończonej miłości Pottera i nieugiętej Lily, którą dopadła w końcu strzała Amora. Chłopcy natomiast niejednokrotnie podchodzili do nich i gratulowali im szczęścia. Częściej jednak mijając ich, po prostu poklepywali Jamesa lub podnosili kciuki do góry.
- Czasami naprawdę korci mnie, żeby im coś przygadać. Wszyscy o nas mówią! - powiedziała Lily do Jamesa podczas jednej z przerw międzylekcyjnych. Już od dłuższego czasu ją to irytowało.
- Nie cieszy cię nasza popularność? - zdziwił się Potter, choć jego twarz miała wyraźne oznaki zmęczenia całym szumem, który powstał kiedy się zeszli.
- James, dobrze wiesz, jak trudno mi udawać. - Evans popatrzyła mu w oczy i głęboko westchnęła.
- Też mi się to czasem nudzi - mrugnął do niej, żeby ją rozbawić.
- Mam po prostu szczerze dosyć tych spojrzeń, poklepywań... - Była bardzo sfrustrowana. Zaczęła nawet gestykulować.

James chwycił jej ręce, które zdawały się fruwać bez ładu i składu, i położył sobie na kolanach, zaglądając jej w twarz.

Westchnęła i z lekkim zniecierpliwieniem spojrzała na chłopaka.
- Skarbie, musisz być cierpliwa - powiedział spokojnie. Ale kiedy prychnęła z pogardą, puścił ostentacyjnie jej dłonie i nieznacznie podniósł głos. - No, to co mam ci powiedzieć?! Przejdzie im to, ale do tego trzeba czasu!

Lily wydawała się niepocieszona.
- Tak... Ale gdybyś tak za mną nie gonił wcześniej, nie obrósłbyś w legendę! - Wyczuł w jej głosie wyrzut.
- Pięknie! - podsumował z ironią Potter i uderzył się w kolana. - Czyli to moje wina, tak? Gdybym za tobą nie gonił, nie wiedziałabyś o moim istnieniu!

Czuł, że trochę go ponosi, ale nie umiał tego opanować.
- Co? - Lily zamrugała, zaskoczona wyznaniem Jamesa. - Zauważyłam cię na pierwszej lekcji latania. Jeszcze nie widziałam nikogo, kto wyglądałby tak, jakby całe życie spędził na miotle!

Potter zachichotał. Wizja przeżycia kilkunastu lat na miotle nie wpłynęłaby korzystnie na jego chód.
- Czyżbym miał tak szeroko rozstawione nogi? - Nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu.
Dziewczyna również się zaśmiała, odrzucając do tyłu długie, rude włosy.
- James! - Trąciła go w ramię, wciąż się śmiejąc. - Bądź czasem poważny! Nawet trochę mi się podobałeś...

Uśmiech z twarzy chłopaka zgasł w jednej chwili. Zamrugał, gdyż właśnie dotarło do niego, iż przez swoje durne wygłupy tylko oddalał się od Lily.
- Czyli byłem kompletnym ciemniakiem... - mruknął bardziej do siebie, niż do niej.
- Nie! - zaprzeczyła natychmiast, wyciągając do niego ręce. Jednak szybko je cofnęła. - To znaczy: tak. Byłeś totalnym głupolem.

Potter czuł, że nie mówiła tego, by z rozmysłem go obrazić. Raczej próbowała sobie to wszystko poukładać.
- Miałem szansę... - powiedział, podnosząc na nią wzrok zbitego psa.
- Miałeś - Lily potwierdziła to podobnym tonem.

Siedzieli teraz oboje przygarbieni na schodach. Przerwa niebawem miała się skończyć. James uświadomił sobie, że nie tylko uczniowie przeżywali ich miłość, ale też nauczyciele. Wciąż nie mogli się nadziwić przemianie Pottera i ugięciu się Evans. Nie omieszkali też podkreślać tego na każdym kroku. Lekcje pod tym kątem wcale nie były odpoczynkiem tylko kolejnymi atakami, tylko z innej strony.

- Trzeba powoli zacząć myśleć o egzaminach - westchnęła dziewczyna, kiedy szli w stronę klasy profesora Flitwicka na Zaklęcia.

Potter nie odezwał się ani słowem. Z jego ust wydobył się jedynie cichy lęk. Miał nadzieję, że Evans mruczy tak tylko pod nosem i nie pociągnie tematu. Jednak się pomylił.
- Możemy się uczyć razem? - spytała, zerkając na niego od czasu do czasu.
- Razem? - James zdał sobie sprawę, że powiedział to bardzo wysokim tonem. Szybko chciał to zamaskować, donośnie chrząkając.
- Jak chcesz - perorowała beztrosko Lily - możemy się uczyć osobno, a razem zrobić powtórki.
- Powtórki...

James ledwie wyrabiał się z opanowaniem materiału. Nie miał co prawda żadnych problemów, tylko zbyt późno zabierał się za naukę, by myśleć o powtórkach.
- Nie wiem, czy zdążę... - powiedział cicho. Obawiał się, że Evans może chcieć go kontrolować, czy aby na pewno się uczy. Już zapomniał, że jest prymuską i w ogóle najlepszą uczennicą. Czarna wizja na moment zaciążyła na jego sercu, powodując coś na kształt ukłucia w klatce piersiowej.
- Dobrze, jak tam sobie chcesz - wzruszyła ramionami. - Jakby co, możesz na mnie liczyć. Gorzej pewnie będzie z częstotliwością naszych spotkań... Och!

Dziewczyna zatrzymała się nieoczekiwanie. Dłonie przytknęła do ust, a jej oczy były okrągłe jak spodki.
W pierwszej chwili James przestraszył się nie na żarty, jednak szybko okazało się, że Lily jedynie zapomniała powiedzieć pozostałym huncwotom, że jest łączniczką w sprawie Glizdogona.

Natomiast o tym, że James i Lily wreszcie są razem, huncwoci dowiedzieli się pierwsi, a ich reakcja była chyba naprawdę szczera.

Potter przypomniał to sobie. Wszyscy aż pokraśniali na twarzach, a Lupin z wrażenia aż uściskał ich oboje. Syriusz od razu zaproponował wypad do Trzech Mioteł, bo w końcu on nie wyobraża sobie, by takiego sukcesu nie oblać. Poszły też z nimi Dorcas i Danielle, choć ta ostatnia nie była w nastroju do szaleństw, wciąż obrażona na Blacka. Mimo to starały się cieszyć szczęściem nowej, szkolnej pary.
Lily oczywiście zobaczyła minę przyjaciółki i posłała serię znaczących spojrzeń w kierunku Jamesa, który "miał z tym coś w końcu zrobić". Ten odpowiedział jej również znacząco, że przyjął komunikat "S.O.S.", ale to trochę potrwa.

Generalnie jednak było bardzo miło i na szczęście młodzi czarodzieje nie doprawili się doszczętnie. Mogli spokojnie pójść na zajęcia bez żadnych dolegliwości, które mogą wystąpić po zbyt dużej dawce kremowego piwa. Jednak zarówno sprawa Ogona jak i Danielle, którą po cichu nazywał Nieszczęsną, wciąż leżała.

* * *


- Och, Skarbie, jesteś dziś pierwsza! Nawet przyszłaś przede mną! - James wydawał się być mile zaskoczony. Zawsze na randkę z Lily przychodził wcześniej, by dziewczyna nie czekała na niego. To było niedopuszczalne dla każdego gentelmana, a on przecież nim był. No dobra, na pewno chciał za takiego uchodzić.
- Nie "skarbuj" mi, błagam, nie znoszę tego typu... nazewnictwa. - James prawie usłyszał, jak zgrzytnęła zębami.
- Było mi powiedzieć, a nie burzyć się teraz! - fuknął na nią, ale szybko złagodniał. To w końcu ich randka i nie przyszli się tu sprzeczać. Zwłaszcza, że naprawdę nie było o co.

Lily westchnęła, a James spojrzał na nią znad swoich okularów i uśmiechnął się delikatnie.
Taka drobna, a taka dożarta, pomyślał, przytulając ją do siebie, jeśli tak dalej pójdzie - jak nic! - do pantoflarza jeden krok!

Poczuł zapach brzoskwiń, zanurzając nos w jej jedwabiście miękkich włosach. Pocałował ją w czoło i zapytał, gdzie tym razem spędzą te dwie godziny.
- Ta pora generalnie nie sprzyja łatwym rozwiązaniom - oceniła sytuację Evans i zmarszczyła lekko piegowaty nos.
- Za to na pewno pobudza nasze prawe półkule. - Potter błysnął białymi zębami. - Do twórczego myślenia.
- Zgrywus! - parsknęła Lily, udając że próbuje się wydostać z objęć chłopaka. - Przed kim to szpanujesz tą wiedzą, hę?
- No wiesz... - zaczął z tym swoim uśmieszkiem, lecz szybko spoważniał i palcem nakazał Lily milczenie.

Spojrzała na niego pytająco, lecz on w odpowiedzi tylko popchnął ją w stronę gargulca, za którym mieli szansę się ukryć.

Ktoś szedł korytarzem. Jednak już po chwili przekonali się, że to grupka osób. Usłyszeli bowiem kilka głosów.

W kryjówce nie było przyjemnie, lecz nagły przypływ adrenaliny sprawił, że zapomnieli o dyskomforcie i skupili całą uwagę na trójce chłopaków, którzy ukazali się im teraz w pełnej krasie. Obserwowali ich w milczeniu, by nie zdradzić swojego położenia.

Postacie szybko się zbliżały. Najpierw Potter rozpoznał w nich Ślizgonów, lecz kiedy podeszli bliżej zobaczyli, że to Snape, Avery i Nott: "Czarna Trójka", jak ich od niedawna zaczęto nazywać. Szli, rozmawiając o czymś z przejęciem, ale Potter wyczuł między nimi dziwne napięcie.
- Cholera, jesteście ustawieni... - Głos Snape'a lekko drżał.
- Ale ty masz zawsze lepiej, nie zauważyłeś? Niezależnie od wszystkiego. - Uwaga Avery'ego była nieco zgryźliwa. - Ja mam tylko jeden atut...
- Ha! - odezwał się Nott i uderzył rękami o poły szat. - Ale za to jaki! Masz już zapewniony awans...
- A tyś nie lepszy jest, wiesz? - żachnął się Snape. - Masz na koncie tego całego ... Pettigrewa, czy jak mu tam...

James o mało nie zakrztusił się własną śliną, kiedy usłyszał nazwisko Petera. Lily drgnęła. Spojrzał więc na nią z niepokojem: Niemym wzrokiem spoglądała w stronę Snape'a, a jej usta bezgłośnie wypowiedziały: "Sev", jak wyczytał z ruchu warg. Wyglądała na zdruzgotaną.

Potter czuł, że ta trójka ma coś na sumieniu. Co niby miało znaczyć: "Masz na koncie tego całego... Pettigrewa"?! To ewidentnie śmierdzi. I w dodatku dotyczy Petera. James zaklął w duchu. Znów kolejna poszlaka, która nie łączy się w całość z pozostałymi faktami. Co Smark może mieć wspólnego z Peterem?
- Myślę, że on ma po prostu wobec ciebie jakiś większy plan. - James usłyszał w oddali głos Notta. - Będziesz jeszcze zbierał laury...

Potem już tylko dał się słyszeć śmiech, a głosy stały się całkowicie odległe. Chłopak wyszedł zza posągu i w ciszy pomógł się wydostać Evans. Nie miał pojęcia, o kim oni mówili. Może chodziło o jakiegoś nauczyciela. Chociaż mocno w to wątpił, gdyż Smarka żaden nie darzy specjalną sympatią. Chyba, że Slughorn, z racji opieki nad całym domem Slytherinu... Niby nigdy nie okazywał empatycznych uczuć wobec Snape'a... ale ostatnio i tak działy się dziwne rzeczy. Taką ewentualność niewątpliwie trzeba wziąć pod uwagę...

Podzielił się z Evans swoimi przemyśleniami.
- Z tego, co mi wiadomo, wszyscy go unikają. Jest raczej odludkiem i nie garnie się do ludzi... - powiedziała powoli, myśląc intensywnie, czy aby na pewno nie wie o Snapie czegoś, co mogłoby im pomóc w odpowiedziach na kilka trudnych pytań.
- Do nas się garnie - zauważył kąśliwie James.
- Bo go zaczepialiście! - spojrzała na niego gniewnie.
- To jego włosy były czepliwe! - zaśmiał się Potter. W końcu to one były odwiecznym powodem i przedmiotem zaczepek huncwotów.

Dziewczyna znów rzuciła mu ostre spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
- Dobra, obiecałem poprawę - wyrecytował Potter, patrząc ostentacyjnie w sufit. - Ale sama przyznasz, że trąci to knowaniem. - Chłopak wrócił do poprzedniego tonu.

Lily potarła w zamyśleniu policzek.
- Mamy niebywałe szczęście, że się znaleźliśmy tu w tym miejscu o tej właśnie porze, nie uważasz? - spojrzała na niego. - Nieprawdopodobne!
- Słuszna uwaga... - odparł zaskoczony takim podejściem do sprawy. Żałował, że nie może podzielić się z kumplami tym, co teraz usłyszeli. - Już bym leciał powiedzieć chłopakom, że Smark coś knuje...
- Na razie wie tylko Syriusz - powiedziała dziewczyna, zgadując o czym mówi Potter. - Remusowi nie zdążyłam, musiałam się...
- ... pouczyć? - James przekrzywił nieco głowę, a dziewczyna wypuściła ze świstem powietrze i spuściła wzrok. - To nie jest chyba takie normalne - podsumował, kręcąc głową.
- Dziś mu powiedziałam. Stał tak sam, to wykorzystałam sytuację. - Lily ewidentnie chciała zmienić temat. Już zdążyła zauważyć, że Potterowi daleko do podzielania jej zdania na temat nauki.
- Sam? Łapa? Dziwne... - Potter zmrużył oczy. - Mów dalej, a tymczasem chodźmy na dół. Myślę, że na błoniach będzie teraz cudownie... - Uśmiechnął się.
- Niech będą błonie - zgodziła się i ruszyli beztrosko korytarzem, trzymając się za ręce. - Tak, był sam. I to tuż przed łazienką dla dziewczyn. Pomyślałam, że pewnie chce jakoś złapać Danielle, ale oczywiści napatoczyła się ta Brook!

Głos Lily narastał aż przeobraził się w gniewnie burczenie. Zdecydowanie nie lubiła Victorii, co oczywiście pozwoliło jej dalej ciągnąć ewentualny wątek miłosny Danielle i Blacka. James nie przeszkadzał jej, z uśmiechem obserwując, jakie robi miny, kiedy o czymś mówi. Była taka piękna...
- ... oburzające! - spojrzała na niego, po czym zamilkła.
- Co?
- Nie słuchałeś mnie - orzekła tonem znawcy.
- Ależ słuchałem! Ja też jestem za tym, żeby się zeszli. Danielle z Blackiem. - James próbował improwizować.

Evans machnęła ręką.
- Widziałam ten zamglony wzrok - ciągnęła diagnozę. - Bardzo mi pochlebia, że tak ci się podobam, ale podzielność uwagi jest coraz bardziej pożądaną umiejętnością, panie Potter.

James aż zapowietrzył się z oburzenia.
- Co ty mi tu sugerujesz? - zaperzył się. - Przecież wiem, o czym mówiłaś. Oddałem sens tego, co powiedziałaś!
- To są takie subtelne wnioski, że nie możesz sobie wysuwać jakiegoś swojego ot tak! - pstryknęła palcami. Była oburzona tak płaskim podejściem Pottera do tej sprawy i na podkreślenie tego pokręciła z niezadowoleniem głową.
- No masz ci...! - zebrało się Jamesowi. - Jestem facetem! Od subtelności jesteście wy, dziewczyny. Ja tak naprawdę potrzebuję tylko konkretów!
- Coś mi się zdaje, że kobiece spojrzenie będzie wam bardzo potrzebne do rozwikłania tej zagadki z Peterem - uśmiechnęła się Lily i tym razem to ona zastygła, nasłu****ąc. - Ktoś idzie!
- Za ten gruby świecznik - szepnął James i pociągnął dziewczynę za rękę.

Korytarzem spacerowym krokiem przechadzał się hogwarcki patrol, woźny Filch, a za nim kroczyła dumnie jego ukochana kotka, Pani Norris.
- Przejdziemy się jeszcze na piętro wyżej, kochana. - Filch wychrypiał głosem, który świadczył o częstym spożyciu Ognistej Whisky. - A potem się zobaczy...
Nie zauważył dwójki stojącej za świecznikiem. Przeszedł spokojnie obok a jego twarz wyrażała błogość, jaką może dać mu jedynie cisza i spokój Hogwartu. Bez zbędnych uciekinierów. Bez harcujących nocami huncwotów.

Kiedy się oddalił, James zaproponował Lily, by skorzystali z kilku tajemnych przejść. Pozwoliło by im to szybciej i bez stresu dostać się na błonia. Niestety nie wziął ze sobą mapy, która zawsze w takich sytuacjach była mu pomocna. Syriusz już dawno mówił, że potrzebuje tej mapy na dzisiejszy wieczór. Zatem Potter zdany był dziś tylko na siebie i swoją pamięć.

Pociągnął dziewczynę w kierunku głównych schodów na piątym piętrze. W ich pobliżu była cegła, która minimalnie wystawała poza szereg. Wystarczyło ją lekko pchnąć, a ukazywała małe przejście, którym można było się dostać na pierwsze piętro. Korytarzyk był wąski i długi, a przez to mało przyjemny. Był jednak ogromnym skrótem, dlatego Potter bez wahania zdecydował się właśnie na to przejście.
- Może nie być zbyt komfortowo, ale w końcu naszym głównym celem są błonia - powiedział, trochę jakby na usprawiedliwienie tego, co może ich czekać.
- W końcu to skrót. Nie jest pewnie zbyt uczęszczany, więc to raczej oczywista sprawa - powiedziała Lily, chcąc przekonać nie tylko Jamesa, ale i siebie.

Potter poklepał ją krzepiąco po ramieniu i nacisnął wystająca cegłę.
Sam nie wiedział, czego się spodziewać, dawno nie korzystał z tego skrótu. Ale na pewno nie oczekiwał tego, co oboje zobaczyli, kiedy przedarli się przez kotarę pajęczyn. Uderzył ich odór gęstego, stęchłego powietrza. Było tu zaskakująco ciepło, jak na takie przejścia i grube mury. Ktoś tu musiał przebywać.
- Potter! - usłyszeli syk. - Na litość, co ty tu robisz?!


* * *


James nie był w stanie wykrztusić słowa. Lily stała obok niego oniemiała.
- Na randkę z Evans to nie w to miejsce, chłopie. - W ciemności widzieli tylko dwie pary oczu.

W miarę jak przywykali do ciemności, zaczęli dostrzegać pewne kształty. Dwoje ludzi siedziało na małych krzesełkach.
- Przestraszyłeś nas jak diabli! - usłyszeli. - A tobie już kompletnie głos odjęło? Lumos!

Małe światełko różdżki rozjaśniło część korytarzyka.
- A wy tu tak w tych egipskich ciemnościach... - odezwał się w końcu Potter.
- Nie świntuszymy, wyobraź sobie! - Postać już nie szeptała. Z mroku i cieni James wyłowił twarz Syriusza. A obok niego siedziała...
- Danielle?! - Lily również odzyskała mowę. - A co ty tu robisz...? Oboje...? I to tutaj...? - Język wciąż się jej plątał.
- Cześć, Lily - wychrypiała dziewczyna. - Może nie drążmy tego tematu... Opowiem ci później...

Zaśmiała się nieco sztucznie. Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę a stare, duszne powietrze zaczynało im coraz bardziej dokuczać. James poczuł, że zaczyna się pocić, a to generalnie nie sprzyjało randce, jaka miała go czekać na błoniach.
- Słuchajcie, tu się nie da oddychać... - wydyszał. - Za mało tlenu dla czterech osób. Potem to sobie wyjaśnimy. Chodź, Lily...

Potter wyminął ich, ciągnąć Evans za rękę. Nie opierała się temu pomysłowi, jej również zaczęło przeszkadzać to powietrze.

Szli większość drogi w milczeniu, oświetlając ją sobie różdżką Jamesa. Oboje wiedzieli, że z rozmową trzeba zaczekać do końca korytarza.

Na ich szczęście pod koniec temperatura nieco spadła, a i powietrze było jakby nieco bardziej świeże. Zwolnili nawet kroku.
- Skąd oni się tam wzięli? - zapytała Lily w próżnię. W końcu wiedziała tyle, co Potter, czyli niewiele.
- Może jednak się umówili pod tą łazienką? - powiedział James. - Nie ma co gdybać, trzeba ich wziąć na spytki. Mówiłaś coś o Syriuszu...
- A tak! - Lily podchwyciła temat. - Powiedziałam mu wszystko. Stwierdził, że da ci znać, że informacja była dostarczona. Za każdym razem tak będzie. Co ty na to?

James pomyślał chwilę.
- Świetnie. A jaki to znak? Zapewne jakiś w jego stylu...
- Powiedział, że wyleje ci coś na rękę - powiedziała Lily, tłumiąc śmiech.
- Wiedziałem, że to będzie w jego stylu, ale że aż tak głupie?! - James klasnął się otwartą dłonią w czoło.
- Oby tylko jutro nie wziął sobie do śniadania kawy... - zachichotała Evans.

Potter rzucił jej tylko obrażone spojrzenie, ale nic nie powiedział, bo zobaczył przed sobą drugą stronę obrazu. Byli już na pierwszym piętrze. Teraz tylko musieli cichaczem przemknąć na parter. Niestety skrót był tuż koło łazienki prefektów, a tam często spacerował woźny lub ta jego kocica.
- Obyśmy zdążyli przed Filchem - powiedział na głos, odsuwając ramę obrazu. - Musisz iść za mną bardzo szybko. Kolejny skrót jest w dość niebezpiecznym miejscu.
- Gdzie to jest? - spytała Evans, zanim opuścili korytarz.
- Koło łazienki prefektów - odparł James.
- To ulubione miejsce Pani Norris... - skrzywiła się dziewczyna i ruszyła za Potterem, który zamknąwszy drzwi, podbiegł cicho do dużego świecznika. Czujnie rozglądał się wokół. Ani śladu patrolu.

Kiedy Lily pojawiła się tuż za nim, powiedział pewniejszym głosem.
- Wcale bym się nie obraził, jakby znaleźli gdzieś tę miałczącą potworę powieszoną za ogon właśnie koło łazienki. "Zginęła dzielnie trzymając wartę w swoim ulubionym miejscu". Może nawet bym się wzruszył.
- Jesteś strasznie zgryźliwy, złośliwcu - powiedziała Lily pół żartem, a pół serio. - Dobrze, że twój syn tego nie usłyszy.
- Jeszcze mi się nie śpieszy, moja droga - odpowiedział Potter, odwracając się do niej. Chciał ją w tym momencie objąć. Nic się nie liczyło. Stracił czujność.
- Niczego nie sugeruję. - Evans uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Ja mam tylko nadzieję, że mój przyszły syn odziedziczy po tobie zarówno urodę, jak i inteligencję. - Chciał jej schlebić, ale chyba naprawdę nie miałby nic przecinko temu, by tak się właśnie stało.
- Dodaj jeszcze, żeby nie był takim urwisem, jak huncwoci! - Lily zaśmiała się całkiem głośno. Ona również zapomniała o niebezpieczeństwie. Patrzyli sobie w oczy, zapominając, gdzie się naprawdę znajdują.
- To co ma po mnie odziedziczyć? - Potter idealnie udawał smutnego, zbitego psa.
- Hm... Może tę twoją nieokiełznaną czuprynę? - uśmiechnęła się szeroko i potargała mu włosy. - O! I ten twój dryg do miotły...
- Na pewno będzie go miał. - Usłyszeli za sobą chrapliwy głos. - Dość dużo spędzicie czasu z miotłami, żeby wasz przyszły synalek je pokochał!

Ich oczom ukazał się Filch, we własnej osobie. Jedną pomarszczoną i zniszczoną rękę położył na ramieniu Evans, a drugą - Pottera. Uśmiechał się triumfalnie.
- Zawsze marzyłem, żeby cię dorwać, Evans... - Jego oczy mówiły same za siebie. Niewątpliwie miał odbite na punkcie tej roboty. - Wiedziałem, że nie jesteś taka święta. A teraz mam dwa ptaszki, które romantycznie spędzą sobie czas na szlabanie.

Woźny roześmiał się, bardzo z siebie zadowolony. Potter prawie namacalnie wyczuwał, jak rośnie jego ego. Postanowił przeciwdziałać. Evans nie trafi na szlaban. Już on się o to postara.


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Uff. No, dawno nie było nowego odcinka. I oto jest: voi la! Dzięki Aniu! ^^

Dodane przez Doru Arabea dnia 20-03-2010 08:55
#119

Jestem pierwsza!
Mooll, pokazałaś nam kolejny mistrzowski odcinek! Bardzo mi sie podobał(jak cała reszta). Był taki dopracowany, taki spójny, no i w ogóle taki fajny. Od dziś zalicza sie do moich ulubionych odcinków twojego ff. Nie myliłam się twierdząc, że piszesz świetne opowiadania, o nie!
Nie podobały mi się tylko te wieczne kłótnie, podnoszenie głosu, sprzeczki Lily i Jamesa. Ale ta nuta romantyzmu to uczucie złagodziła. Tak więc zachowałaś idealną równowagę tych dwóch sił człowieczych. Oby tak dalej!
Nie ja jestem od oceniania twojego ff pod względem gramatyki, ortografii, bo zrobiła to Ania, wiec mogę tylko powiedzieć, że i pod tym względem powinnaś dostać Wybitny :)
I na końcu życzę ci powodzenia, idealnego przeskakiwania podnoszonych przez siebie poprzeczek i oczywiście wiecznego Wena. Żeby ci więcej nie uciekał! ;p

Dodane przez Lady Holmes dnia 20-03-2010 09:16
#120

Pomyślałam, że pewnie chce jakoś złapać Danielle, ale oczywiści napatoczyła się ta Brook!

Zgubiłaś "e".
***
Uff. No, dawno nie było nowego odcinka.

Bardzo długo, Kasiu xD.
"Zginęła dzielnie trzymając wartę w swoim ulubionym miejscu".

To zdanie strasznie mi się spodobało. Naprawdę.
Jak zwykle świetny rozdział. Dobrze rozłożona akcja, ale gdy zaczęłaś pisać o wejściu do tego korytarza, to momentalnie pomyślałam o Syriuszu.
Serio.
I co by tu jeszcze... Tylko życzyć Weny. Bo już nie będę po raz kolejny wyrażać podziwu dla twojego dzieła.
Pozdrawiam.

Dodane przez Peepsyble dnia 06-04-2010 18:39
#121

O rany. Ja serio sklerozę mam. Nie dość, że wykasował mi się temat z obserwowanych, to jak wyjechałam na święta całkowicie o nim zapomniałam, mimo Twego przypomnienia Molu. ;D
Cóż ja mam Ci rzec...? To jest ten moment, kiedy zaczynam się powtarzać, serwując Ci tu wazelinę. Jak zwykle rozdział świetny jak poprzednie. Myślę, że wpadłaś w ten rytm pisania i odpowiedniego dla Ciebie stylu, po prostu Cię wsysło. Jestem ciekawa co wymyśli James. Znowu zostawiasz nas w niepewności. ^^ Pisz, pisz, byle dobrze, wierzę w Ciebie. Powodzenia i weny!

Dodane przez muchor dnia 15-04-2010 16:09
#122

Dpiero niedawno przeczytałam twój ff i... Kocham cię mool, piszesz wspaniałe ff-y, ja sama też piszę, ale kompletie nie umywa się do twojego!!!!!!!
Błędów dużo nie widzę, bo szybka czytam i najwięcej to 2 na rozdział. Kompletnie nie zauważyłam, że już 26, tak miło się czyta! Jesteś niesamowieta! Czekam na następne części z utęsknieniem.
Pozdro i wenki:)
A prpos, w niektórych momentach myślałam, że umrę ze śmiechu.:rotfl:

Dodane przez mooll dnia 05-06-2010 01:34
#123

Witam wszystkich! Dawno mnie tu nie było... Nie, to chyba nie był brak Wena. Ciągle mi coś podszeptywał, chociaż niestety musiałam go odganiań przykrymi słowami: "Chol**, nie mam czasu! Muszę się uczyć!" Ale dzielna Maladie kibicowała mi, bym wciąż myślała o FF. Toteż myślałam ^^. I w końcu się udało... ;)


ROZDZIAŁ XXVII


- To tylko i wyłącznie moja wina, proszę pana - powiedział na głos James.
- No fajno... Tyle, że ja nie zauważyłem, żebyś użył jakiegoś środka przymusu wobec niej. - Filch spojrzał na Evans jakby z odrazą.

Potter zastanawiał się, czy jest na świecie osoba, która byłaby w stanie spojrzeć na Lily w ten sposób. A jednak. Filch często wykazywał zdolności, których nie posiadali zwykli zjadacze chleba.

- Bo to były bardzo... przekonujące środki przymusu. - Chłopak mówił ewidentnie to, co mu ślina na język przyniosła.

Twarz Lily była kredowobiała, a po tych słowach wyglądała, jakby miałam zemdleć. Cóż, "pierwszy raz u Filcha" może wywołać różne reakcje. Zwłaszcza dla prymuski i prefekta naczelnego w jednej osobie. A Potter miał w tym już niezłe doświadczenie.

Co go omamiło pod tą łazienką? No tak, Evans. Sam był sobie winny i teraz musi sobie poradzić. Z Filchem próbował wielu rzeczy, by się wywinąć ze szlabanu. Teraz to musi być coś innowacyjnego.

Jeśli się nie uda, to przynajmniej oburzy się na tyle mocno, że zapomni o Lily, pomyślał James.
- Nie wątpię. - Filch pokazał szereg nieco zaniedbanych zębów.
- A nie dałoby się tego jakoś... w inny sposób... załatwić? - Potter nieśmiało chciał wprowadzać swój plan w życie.

Kątem oka zerknął na dziewczynę. Wyglądała na przerażoną. Lecz tym razem jej mina wyrażała nie tylko przerażenie, ale i oburzenie. Gotowa była jeszcze w tej sytuacji upomnieć go, że takie przekupne propozycje, to w Ministerstwie Magii, a nie w Hogwarcie. I nie z Filchem.

Na tę myśl, o mało się nie uśmiechnął. Ściągnął usta i wbił stalowy wzrok w bure oczy Filcha.
Nawet kolor oczu ma taki jak ta jego kocica, przemknęło mu głupio przez głowę.
- A co ty mi tu, chłopcze, sugerujesz? - warknął woźny. - Nie jestem przekupny. Oboje będziecie zasuwać z miotłami do samego rana!
- Ja?! Ani mi to w głowie! - James oburzył się tak gwałtownie, że nawet Lily wyglądała, jakby mu uwierzyła.

Filch przyglądał się mu podejrzliwie. James natychmiast wykorzystał chwilę wahania i uderzył znów.
- Znam pewien sekret, umożliwiający panu częste odwiedziny w naszej kochanej wiosce! - Potter wyglądał, jakby był w swoim żywiole: propozycja nie do odrzucenia, utarg i murowany sukces.

Po tych słowach woźny zdawał się być nieco skołowanym. Jeszcze w zasadzie nikt nie odważył się z nim tak pogrywać. Jego mina była tak zabawna, że chłopak widział, jak Evans walczy, by utrzymać powagę na twarzy.
- Hogsmeade? - wychrypiał woźny.
- Jest takie jedno przejście... - Potter patrząc Filchowi w oczy, popchnął go lekko w plecy, jakby chciał zasugerować mu spacer. I tym samym oderwał od Lily, która teraz patrzyła jak jej chłopak nagabuje Filcha.

James kątem oka widział zdumioną twarzy dziewczyny, która niczym żona Lota z niedowierzaniem oglądała tę scenę, zamiast zejść z oczu woźnemu. Z jednej strony schlebiało mu to. Dogadanie się z Filchem, by odpuścił szlaban graniczyło z cudem. Nikomu dotychczas to się nie udało. Potter przeszedłby do historii już następnego dnia! Ale z drugiej strony, Lily naprawdę powinna stąd pójść. Póki Pani Norris nie ocknie się z amoku. Ta też stała jak zaklęta, nie mogąc się widocznie nadziwić zaistniałej sytuacji.

James powiedział Filchowi, co i jak. I, żeby Filch nie poczuł, że ktoś go wyrolował, oddał się na szlaban. Zresztą o Lily woźny już dawno nie pamiętał. Dziewczyna w końcu się ocknęła i uciekła do dormitorium.

Chłopak natomiast czyścił kantorek, w którym były same rupiecie. I nad ranem, kiedy wracał do swojego dormitorium, ze zmęczenia prawie zapomniał jak się nazywa. Wiedział tylko, że Mistrz Kopytek jest jeszcze mistrzem perswazji.

***



James wszedł do Pokoju Wspólnego powłócząc nogami. Coraz bardziej ciążyły mu powieki. Zwłaszcza podczas mrugania. Czuł, że najchętniej rzuciłby się w ubraniu na kanapę przed kominkiem, gdzie żarzyło się już tylko kilka czerwonych węgielków. Mimo, iż wiele rzeczy mu teraz zobojętniało, jak burcząca pod nosem Gruba Dama, niestety nie mógł sobie pozwolić na tę - wątpliwą mimo wszystko - przyjemność snu na kanapie.

Chłopak przetarł oczy i ziewnął potężnie. Starał się pozbierać, by jakoś doturlać swoje coraz mniej posłuszne ciało do dormitorium, a potem do łóżka. Czuł, że w tym momencie będzie to nie lada wyzwanie.

Właśnie mijał kanapę, gdy usłyszał, że coś się na niej poruszyło. Między poduszkami wystawała czyjaś noga. Po chwili z pieleszy wyłoniła się szopa zmierzwionych, rudych włosów, a potem nieco zmięta na twarzy Lily.

Potter rozpromienił się na jej widok i podszedł, patrząc na nią z czułością.
- Kochana, a co ty tu robisz? - Przysiadł na krawędzi kanapy. W jednej chwili ocenił swoje szanse: nogi ewidentnie mówiły "nie" dalszej wędrówce do dormitorium.
- Czekam na ciebie... - cicho powiedziała Lily zachrypniętym głosem, przygładzając swoje włosy.

Potter założył jej niesforny kosmyk za ucho i uśmiechnął się.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale mogłaś spokojnie pójść spać - zapewnił ją.

W jednym momencie wyraz twarzy dziewczyny zmienił się. Spojrzała na niego gniewnie.
- No pewnie! - żachnęła się urażona. - Abstrahuję już od tego, że układałeś się z Filchem, za co pewnie przejdziesz do historii, wyratowałeś mnie ze szlabanu, który wydawał się nieodwołalny i całą noc zasuwałeś na nim za mnie!

Z wrażenia, jakie wywołała ekspresyjna wypowiedź Lily, Jamesa aż odrzuciło do tyłu. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- I ja miałabym się spokojnie położyć spać, tak?! - zadrwiła.
- No dobra... - poddał się Potter. - Ale nie ukrywam, że zaskoczyłaś mnie tutaj. W zasadzie to było bardzo miłe zaskoczenie, ale teraz chodźmy już spać, bo padam z nóg!

*



Następnego dnia Lily i James stali się przedmiotem lekkich dowcipów i spekulacji, gdyż oboje wyglądali na niewyspanych, co dawało niektórym pole do aluzji.
- Nie będę się tym przejmował. - Potter machnął lekceważąco ręką. - Załatwiłaś Luniaka?

Lily popatrzyła na niego ze zgrozą i zamrugała.
- Eee... Mam inne, bardziej humanitarne sposoby komunikowania się, James - odpowiedziała, po czym oboje wybuchli śmiechem.
- Nie, niestety jeszcze nie. Jestem zbyt zagoniona, ale postaram się zrobić to czym prędzej. Nie będę się za nim uganiała - powiedziała i sięgnęła po torbę, bo zbierała się już na zajęcia. - Ty, mam nadzieję, powiesz coś w końcu Blackowi, hm?

Potter westchnął. Jej mina była wymowna i wiedział, że rozmowy z przyjacielem nie może dłużej odwlekać. Przytaknął więc tylko skinieniem głowy i nachylił się, by ucałować ją w czoło na "do widzenia".

W tym samym czasie spojrzał nad głową dziewczyny i zobaczył przyglądającego im się małego chłopczyka, który zapewne był pierwszoroczniakiem. James odniósł wrażenie, że próbuje się zebrać i podejść do nich.

Odsunął od siebie Lily i wskazał głową na małego. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła.
- Wszystko w porządku? - spytała chłopczyka, lekko przekrzywiając głowę.
Mały był najwidoczniej bardzo przejęty, bo wziął głęboki oddech, zanim zbliżył się do nich.
- Ktoś kazał mi to przekazać... - wyszeptał, wyjmując z kieszeni szaty kopertę i wręczył Lily.
- Dla mnie? - zapytała zaskoczona i spojrzała na Jamesa. Ten tylko wzruszył ramionami. Skąd mógł wiedzieć, od kogo?
- Byle by to nie było od jakiegoś tajemniczego wielbiciela. - Potter mówiąc to, zmarszczył groźnie brwi, na co Lily parsknęła krótkim śmiechem.
- Przestań, bo zwariuję! - Posłała mu kuksańca w bok, po czym zwróciłam się do chłopczyka z uśmiechem: - Dziękuję ci bardzo!
Ten tylko odwzajemnił nieśmiało uśmiech i odszedł.

Lily rozerwała kopertę i wyjęła niewielką karteczkę:

Panno Evans,

Serdecznie zapraszam na spotkanie Klubu Ślimaka, które odbędzie się zaraz na początku przyszłego tygodnia. Bardzo liczę na pani obecność. Proszę zarezerwować sobie termin przyszłego poniedziałku o godzinie dwudziestej u mnie w gabinecie.

Pozdrawiam,
Prof. Slughorn.

- James, to tylko Slughorn i jego banda się spotykają, nic poważnego. - Dziewczyna machnęła ręką i zmięła kartkę w dłoni.
- Klub Ślimaka... - myślał na głos James. - Trzeba to wykorzystać! Ej, nie mnij tego!

Potter rzucił się w stronę dłoni, w której tkwiła zmięta kartka.
- O co ci chodzi? - Lily wyraźnie nie rozumiała takiego zachowania. - Jak niby chciałbyś to wykorzystać?
- Pójdziesz tam! - James znów wyglądał jak w swoim żywiole: oczy mu się zaświeciły a na policzki wyszedł rumieniec podniecenia.

Lily wiedziała już, że opór będzie daremny.
- Czemu? - W jej głosie dało się słyszeć zrezygnowanie. - To najnudniejszy sposób na wieczór jaki znam! A do tego teraz zbliżają się egzaminy. Wyobraź sobie, że taki czas charakteryzuje się brakiem zbędnych wieczorów, które można byłoby marnotrawić właśnie w taki sposób.

James przewrócił oczami i westchnął, po czym chwycił ją za ramiona i pochylił się.
- Kochanie, to nie jest taka sobie zwykła prośba, czy moja fanaberia, wiesz? - powiedział spokojnie przyciszonym głosem.
- Wiem. - Lily spuściła wzrok. - Ale...
- Tak, wiem, to cholernie nudne. - Chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. - Ale tylko ty możesz na nie pójść bez podejrzeń! Wierz mi, że chętnie bym się zamienił, ale moja obecność tam, to już nie byłaby podejrzana, ale wręcz niemile widziana. - W tym miejscu uśmiechnęli się oboje.
- Pomyśl o Ogonku, ta sprawa śmierdzi coraz mocniej. A tam odbywają się rozmowy w elitarnym towarzystwie za zamkniętymi drzwiami. Może wypłynąć coś, co rzuci jakieś światło na tę sprawę.

Dziewczyna podniosła wzrok na Jamesa i powoli, w milczeniu pokiwała głową.
- Czyli zrobisz to? - Potter ewidentnie odetchnął.
- Tak, James - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy.
- Jesteś niesamowicie dzielna - przytulił ją do piersi. - Potrafisz się poświęcić... Uwielbiam cię.
- Wiem - odparła, odsuwając od niego głowę.

Chwilę patrzyli sobie w oczy i dali sobie przydługawego całusa na pożegnanie. James miał teraz Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami, choć na myśl o tej lekcji skręcało mu żołądek, zabrał swoje rzeczy i skierował się w stronę wyjścia na błonia.


* * *



James Potter zamknął oczy i pokręcił głową, jakby chciał odegnać zbędne i męczące myśli, które atakowały jego wyczerpany umysł. Eliksiry dały mu dziś popalić. Wykład teoretyczny na temat eliksirów zwiększających wydolność wcale nie podniósł jego kondycji. Wręcz przeciwnie: czuł się tak, jakby ktoś wyssał z niego pozytywną energię, siłę i werwę.

Jeśli tak czuje się człowiek po przejściach z dementorem, to rzeczywiście nie ma czego zazdrościć, pomyślał chłopak, otwierając do połowy oczy.

Przed nim majaczyła jakaś postać. Była zamazana, więc Potter zamrugał, by uzyskać przyzwoitą ostrość, która pozwoli mu rozpoznać stojącego przed nim ... huncwota.
Łapa..., westchnął ciężko James. Nie, jeszcze moment, nie dojrzałem do tej rozmowy...! Chłopak jęczał w myślach. Ból głowy zaczął mu doskwierać coraz bardziej. Jak on nie znosił poniedziałków!

Z kwaśną minął podniósł się do pozycji siedzącej na kanapie. W Pokoju Wspólnym nie było teraz nikogo.
- Z tymi babami to siedem światów...! - zakrzyknął na powitanie Black.
- Cześć, Łapa, mnie też ten dzień skopał cztery, szanowne i szanujące się litery... - powiedział James, krzywiąc się. - Chcesz gadać, to w ramach biletu przynieś mi kawę. Wróżka Maestro Kopytello chętnie przepowie ci, co masz robić, ale bez kawy to nie jest nawet w stanie myśleć.

Black roześmiał się i pokręcił głową.
- Ty jak coś wymyślisz: Kopytello!
- Pośmiejemy się, jak przyniesiesz mi kawę - zrzędził niezmiennie James, modląc sie w duchu, by ból w końcu ustał, a Syriusz ruszył się wreszcie.
- W porządku. Znaj łaskę Łapencjusza. - Black podniósł się leniwie z kanapy i ruszył w stronę wyjścia.

Potter zaczął myśleć o quidditchu. Czekało go teraz sporo pracy. Na karku czuł ciepły i obrzydliwy oddech pierwszych egzaminów. A z drugiej strony wiedział, że musi potrenować z drużyną, bo technika powoli zaczynała kuleć i trzeba było przeprowadzić porządny trening, a nie takie sobie "przelatywanie". Na meczu nie da się tak udawać. Zwłaszcza, że zbliżał się decydujący mecz Gryffindoru z Slytherinem. A ten trzeba wygrać, o drugim miejscu mowy być nie może. Ślizgoni nie mogę mieć tej satysfakcji. Stałby się pośmiewiskiem. W końcu to na nim spoczywa odpowiedzialność, jako że jest kapitanem drużyny.
- Najlepsza kawa pod słońcem! - usłyszał daleki skowyt Blacka, przypominający nawoływania przekupki na targu.

Odwrócił się w stronę dochodzącego wycia. Syriusz niósł kawę bardzo powoli, stawiając ostrożne, małe kroczki, by jej nie rozlać. Przy czym skupienie uwagi na niej, nie przeszkadzało mu w wydzieraniu się.

James roześmiał się, widząc ten zabawny obrazek i pokręcił głową.
- "Pod słońcem" o godzinie szóstej wieczorem? - spytał zaczepnie Potter.
- Cicho siedź, dekoncentrujesz mnie! - warknął Black, choć jego ton był zabarwiony uśmiechem. Wciąż szedł ostrożnie, nie spuszczając wzroku z tafli napoju.

Kiedy dobrnął wreszcie do kanapy (co sprawiło mu niebywałą ulgę), na której siedział z umęczoną miną James, do Pokoju Wspólnego weszła Lily, a tuż za nią Danielle.
Syriusz drgnął.

- O! Tu jesteś! - zakrzyknęła Evans i skierowała swoje kroki w stronę Jamesa. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
- Mój mózg po teorii Eliksirów nie może się odkształcić do swojego, oryginalnego kształtu - pożalił się dziewczynie, kiedy ta usiadła obok niego i przytuliła się.
- Ja też nie lubię tej wersji zajęć. Nudzą i niczego nie wnoszą - odpowiedziała, doskonale wychwytując, co Potter miał ma myśli.

Danielle przycupnęła przed samym kominkiem i wpatrywała się w skaczące płomienie. Była jakaś przygaszona: przywitała się z nimi bardzo słabym głosem. Była jakby nieobecna. James nie poznawał jej, to zdecydowanie nie było w jej stylu.

Po chwili dołączyła do niej Dorcas i próbowała zagadać po staremu, lecz ta odmawiała współpracy. W końcu Dorcas poddała się. Wzruszyła ramionami w stronę chłopaków na znak, że nie rozumie zachowania koleżanki i również zaczęła przyglądać się płomieniom.

- Hej - przywitał się od progu Lupin. Wyglądał na wychudzonego, chociaż minę miał pogodną.
Czyżby się zaczął uczyć do egzaminów?, przemknęło Potterowi przez myśl.

- Tworzycie bardzo komiczny rysunek. Wprost z XIX w. - uśmiechnął się Remus. - Rogacz na środku, jakby był głową klanu. A ta kawa idealnie się wkomponowuje. Mniejsza z tym, że "głowa klanu" wygląda, jakby miała zaraz zejść ze świata...
- Jeszcze mnie tak łeb nie bolał, jak chcesz wiedzieć - fuknął James.
- Nie wiem, czy chcę - odparł Lupin i nie drążył tematu. - A obok: małżonka, którą obejmujesz...

W tym miejscu Lily zaśmiała się perliście.
- Małżonka? - parsknęła, po czym spojrzała z zatroskaniem na Jamesa, któremu grymas bólu nie schodził z twarzy.
- A dalej: czcigodne wujostwo. - Teraz Remus wskazał na Blacka, który ze zdziwienia aż zaniemówił. Zamrugał jedynie dość gwałtownie. Widocznie na znak protestu i zaskoczenia.
- Wujostwo?! - wyleciał na Remusa oburzony Syriusz, kiedy już odzyskał mowę. - Ja tu pełnie najważniejszą rolę! No, może po małżonce - dodał, widząc wzrok Lily.
- A ty myślisz, że wtedy wujostwo było kim dla rodziny? - spytał Lupin, podchodząc i siadając na fotelu nieco oddalonym od nich.
- Eee... - zawiesił się Black. - Nie wiem, ale brzmi to dość dziwacznie.

Remus zaśmiał się.
- Zobacz na te kokoszki - wskazał podbródkiem dziewczyny przed kominkiem. - To potomstwo.

Lily skrzywiła się.
- Łeee... źle to brzmi. Jak u zwierząt! - podsumowała.
- Ja tam mogę być kotem w rodzinie - odezwała się jak z podziemi Danielle.
Lupin spojrzał na nią zaskoczony.
- Byle nie jakimś... "potomstwem"! - dokończyła. - A teraz dajcie mi spokój.

Remus i Black wzruszyli ramionami i zatopili się we własnych rozmyślaniach.

James wykorzystujące tę sytuację spojrzał wymownie na Lily, by podeszła do Lupina. Ta nie omieszkała mu się zrewanżować i wskazała na Blacka.

Evans podniosła się z kanapy i podeszła do prefekta. Kucnęła przy fotelu i rozpoczęła rozmowę, co jakiś czas spoglądając w zamyśleniu w stronę kominka. Wszystko to jednak po to, by kątem oka widzieć Pottera. Musiała to załatwić jak najprędzej, bo na dwudziestą umówione było spotkanie Klubu Ślimaka.

James natomiast odwrócił się w stronę Blacka.
- Ty... weźże, chłopie, zrób coś z tym! - powiedział zaczepnie.
Syriusz spojrzał na niego pytająco, na co Potter wymownie wskazał na Danielle.
- Ale co ja według ciebie mam zrobić? - szepnął Black, by nikt nie usłyszał szczegółów rozmowy.
- Nie wiem... zaproś ją gdzieś! - odszepnął James.
- Co?! - Szept Blacka stał się już bardzo głośnym szeptem. - Chyba zwariowałeś!
- Powiedz mi coś, przyjacielu... - zaczął James tonem mędrca. - Czy ty aby na pewno nic do niej nie czujesz?

Black zamyślił się chwilowo, po czym odpowiedział:
- Jest naprawdę świetną koleżanką... Ale nie czuję do niej czegoś... głębszego - powiedział z widocznym trudem.

James poczuł, że zapada się mu coś w klatce piersiowej.
A Lily tak się nastawiła na to, że oni się zejdą razem..., pomyślał smutno.
- Wiesz, jakbym miał wskazać jakąkolwiek dziewczynę, to pewnie by to była ona. Jak myślę o Veronice, to mam ochotę uciekać. Jest zbyt nachalna. A Danielle jest dla mnie idealna. Płaszczyzna porozumienia jest tak duża, że no... Nie wyobrażałem sobie nigdy, że można aż tak dobrze dogadywać się z dziewczyną!

James rozważał każde słowo kumpla i po chwili milczenia powiedział:
- Może warto zainwestować w tę znajomość. W końcu najczęściej uczucie przychodzi, gdy obie strony poznają się lepiej.

Potter sam nie wiedział, skąd mu się biorą takie mądrości w tej zmiażdżonej łepetynie. Podejrzewał, że Slughorn zrobił im tak na prawdę pranie mózgu, a nie wykład.
- U ciebie tak nie było - bronił się Syriusz.
- Ale ja jestem tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę - uśmiechnął się James i posłał przyjaznego kuksańca przyjacielowi.
- A jeśli nic z tego nie wyjdzie, to będzie na mnie! - Black nie poddawał się bez walki.
- Łapciuniu! - wyszczerzył się James. - Bez ryzyka nie ma niczego! Ja na przykład ryzykowałem i przegrałem.
- Black nie rozumieć. - Syriusz zamrugał. - Przecież jesteście parą!
- Lily powiedziała, że gdyby nie moje zachowanie, bylibyśmy może wcześniej już razem... - tłumaczył chłopak. - Ja płaciłem za swoje ryzyko niespełna siedem lat. A z drugiej strony mam pewne źródło, które wie, że twoje ryzyko nie będzie aż takie duże... - Potter wyprzedził pytanie Syriusza.
- Czyli... chcesz mi powiedzieć, że ona... że we mnie... że razem... my? - Black zaczął się jąkać, ale w jego oczach zapłonęły wesołe ogniki euforii i podniecenia.

Potter nie chcąc się zdradzić, tylko puścił mu oko, na znak, że umywa ręce. W końcu to Syriusz sam się domyślił wszystkiego.

W jednym momencie, kiedy Black prawie wstawał, by podejść do Danielle, Potter usłyszał:
- James! - Lily zerwała się na równe nogi. - Re-remusie? - pochyliła się nad chłopakiem i przytrzymując mu twarz obiema rękami, patrzyła mu z dziwnie puste oczy. - James, coś mu jest!

Dziewczyna wydawała się przerażona. Potter podbiegł do niej natychmiast, a za nim ruszył Black. Obaj byli przestraszeni, ale niespanikowani. Dziewczyny spod kominka również podbiegły, by zobaczyć, co się stało z Remusem.
- Jest trupio blady! - powiedziała Dorcas. - Trzeba go wziąć do Skrzydła Szpitalnego!
- Nie! - wrzasnął Potter i odwrócił się to tłumku dziewczyn. - Żadnego SS, żadnego nauczyciela, nikogo! Nikt nie wie, że Lupinowi... zrobiło się słabo.

James zarządzał organizacją tak zwanych nieprzewidzianych okoliczności. Tymczasem Syriusz próbował podnieść Lupina.
- My się nim zaopiekujemy - powiedział Potter i ukradkiem zerknął w stronę okna. - Musimy sobie poradzić bez Ogona, wiesz o tym? - Ostatnie zdanie szeptem skierował w stronę Blacka. Ten tylko w milczeniu przełknął nerwowo ślinę.
- James, ale o co chodzi? - panicznie dopytywała się Lily.

Chłopak podszedł do niej i odciągnął na stronę.
- Pójdziesz teraz na spotkanie Klubu Ślimaka. Nie mów nic Ogonowi. Pamiętaj: Tutaj nic nie zaszło... - powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
- Rogacz! - krzyknął Black. W pojedynkę nie mógł sobie poradzić z opornym Remusem, z którym był już coraz gorzej.
- A wytłumaczysz mi potem? - rozpaczliwie zapytała przerażona Lily.

James zawahał się.
- Spotkamy się później. Bardzo późno. Ja o to zadbam - powiedział, po czym podbiegł do kumpla i razem podnieśli Lupina i wynieśli z Pokoju Wspólnego.

James pomyślał, że to po raz pierwszy może się nie udać, kiedy zobaczył cieknącą ślinę na ubraniu kumpla. A byli dopiero na schodach. I w dodatku bez Petera.



^~^~^~^~^~^~^~^~^~^
Niestety tekst nieobetowany przez Aniutka, gdyż zabrakło jej w tym czasie. Jest niedostępna. Zatem czysto ode mnie - oceniajcie ^^

Edytowane przez mooll dnia 23-06-2010 16:36

Dodane przez Lady Holmes dnia 05-06-2010 08:49
#124

Ochronę Nad Magicznymi Stworzeniami
Opiekę Nad Magicznym Stworzeniami.
***
Wróżka Maestro Kopytello chętnie przepowie ci, co masz robić, ale bez kawy to nie jest nawet w stanie myśleć.
Lolz, leżę i kwiczę ze śmiechu:rotfl:
Świetny odcinek. Naprawdę (i nie wiem, co dalej napisać). Uśmiałam się przy paru momentach (patrz: cytat wyżej). Życzę ci Weny.

Dodane przez Arya dnia 05-06-2010 09:51
#125

Chcesz gadać, to w ramach biletu przynieś mi kawę. Wróżka Maestro Kopytello chętnie przepowie ci, co masz robić, ale bez kawy to nie jest nawet w stanie myśleć.

:rotfl:

Tekst świetny, jak zawsze. Podnosisz sobie poprzeczkę coraz wyżej, nie ma co! ;p Ale radzisz sobie z tym. Błędów wypominać Ci nie będę, ale mam n nadzieję, że Maladie niedługo wróci, bo niektóre fragmenty mnie raziły.

Pozdrawiam i Wena życzę! : ]
A.

Dodane przez weroniczka95 dnia 05-06-2010 10:39
#126

Jej to jest bardzo, ale to bardzo wciągające. Zaczęłam czytać o 7: 00 to zakończyłam o 10:49.


Pisz dalej!!!

Dodane przez Susie_Makes dnia 22-06-2010 22:09
#127

Bardzo fajne ff

Dodane przez mooll dnia 18-08-2010 00:09
#128

Powraca mooll i jego James Potter. Kto się cieszy, łapki w górę ;p.


ROZDZIAŁ XXVIII



- Je....he...ste...ś! - dobiegło do uszu zniecierpliwionej Lily Evans, czekającej na Jamesa Pottera tuż przy tajnym przejściu wiodącym na błonia.

Chłopak umówił się z nią w tym miejscu o piątej nad ranem. Lily już nie dyskutowała na temat tego, czy nie zna on bardziej ludzkiej pory na spotkanie. Chciała wiedzieć, czy z Lupinem wszystko w porządku, ale przede wszystkim zależało jej na wyjaśnieniach dotyczących samego zachowania huncwotów tego wieczora. Było aż zanadto podejrzane. Zwłaszcza w kontekście tego, iż Potter był, jak się okazało, animagiem. Pewnie znów wszyscy brną prosto w jakąś grubszą aferę.
- No jasne, przecież... - Dziewczyna odwróciła się i z wrażenia na chwilę odebrało jej mowę. - James! Jak ty wyglądasz?! Co się stało?!
- A... nie zwracaj na to uwagi... - zipnął, opierając się o duży świecznik i zamknął oczy.

Był skrajnie wyczerpany. Wierzba Bijąca dała im popalić. Niewątpliwie brakowało Ogona, który zwinnie by ją unieruchomił. Tymczasem Lunatyk był już w tak zaawansowanym stadium przemiany, że nie było mowy o spokojnym dotarciu na miejsce. Rogacz musiał go sam obezwładnić, żeby Łapa mógł jakoś zatrzymać to piekielnie wyrośnięte drzewo.

Na myśl o przyjacielu, Potterowi zaschło w gardle. Ten to dopiero wygląda! Wierzba sponiewierała go doszczętnie, zanim udało mu się nacisnąć odpowiednie miejsce.
- Nie zwracać uwagi?! - wydarła się na niego, nie bacząc na tak wczesną godzinę. Potter skrzywił się. Był przekonany, że Ślizgoni gotowi są wylęgnąć z lochów, jak tak dalej pójdzie.
- Ciiii... - próbował ją uspokoić.
- Przestań! - warknęła, po czym wzięła duży oddech. - Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wyglądasz tak, jakby przebiegło po tobie stado minotaurów?

James rzeczywiście nie przedstawiał okazu zdrowia. Był blady na twarzy, posiniaczony i poraniony. Jego ubranie było miejscami mocno przybrudzone i potargane. Generalnie wyglądał, jakby dopiero co stoczył walkę z miejscowymi siłami Zakazanego Lasu, co specjalnie nie odbiegało od prawdy.

Lily patrzyła na niego wzrokiem pełnym przestrachu, ale i ogromnej troski. Czekała na odpowiedź.
- Przewróciłem się... - powiedział dość niepewnie, nie patrząc na nią, tylko gdzieś w przestrzeń za jej plecami.

Ona jednak tylko uniosła z powątpiewaniem lewą brew do góry.
- ... na schodach... - Potter pociągnął wątek, czekając na jej reakcję. Ta jednak niezmiennie wyrażała zwątpienie.
- ...prowadzących do lochów - dokończył w końcu, mając nadzieję, że tym razem mu uwierzy.

Dziewczyna tylko pokręciła głową z rezygnacją.
- James... - westchnęła - czy ja wyglądam na kretynkę?
- No dobra - przewrócił oczami na znak, że się poddaje. - Byłem na błoniach.

Evans pokiwała głową. Brzmiało dość prawdopodobnie.
- A... Bo zahaczyłem o jakieś pnącze, czy coś - tłumaczył przekonująco, pokazując na swoje ubranie. - Nie wiem, co to było, w każdym razie runąłem jak długi i dość mną sponiewierało.

Lily miała dziwną minę. Potterowi wydawało się, że zastanawia się nad prawdziwością tych słów.
- Czemu mi nie powiesz wprost, że byłeś na błoniach? - spytała. - Fakt, że tego nie popieram, nie oznacza, że cię za to potępię, chłopie.

James przytaknął. W duchu modlił się, by nie zapytała, czemu musiał być na błoniach w nocy, tuż po tym jak ratowali Lupina. Widocznie Evans bardziej przejęła się stanem jego zdrowia. I bardzo dobrze. Teraz mógł odwrócić jej uwagę pytaniem, czy coś niezwykłego wydarzyło się podczas spotkania Klubu Ślimaka.

Potter chwycił dziewczynę za rękę i razem skierowali się w stronę wieży Gryffindoru, by wszystko na spokojnie omówić w Pokoju Wspólnym.

Minęli po drodze obraz Grubej Damy, która obudziła się właśnie na śródnocną toaletę, więc na całe szczęście nie miała do nich pretensji.

Kiedy już dotarli na miejsce, Potter zrobił im po kubku gorącej czekolady z kardamonem.

Usiedli na kanapie przed wygasłym już kominkiem, podczas gdy za oknem świtało już od dobrych dwóch kwadransów, a słońce powoli szykowało się do wielkiej wędrówki po niebie.
- Jakbyś ich wszystkich widział - roześmiała się dziewczyna, odpowiadając na pytanie Jamesa. - Jedni wychuchani, dumni i pyszni, którzy wszem i wobec obnosili się ze swoją pewnością siebie. A drudzy - speszeni, cisi i spokojni; może nawet zażenowani. Taki kontrast, że padłbyś!

Potter pokręcił głową ze zdumienia.
- A jak wyglądało to spotkanie? - spytał.
- Dużo jedzenia, picia, słodkości, deserów, czekoladek i innych takich bajerów. Wszyscy sobie słodzili, aż mdliło. Opowiadali swoje historie, które rzecz jasna potwierdzały ich wyjątkowość i tego typu atrakcje. - Evans mówiła tonem pełnym odrazy, jakby odcinała się od tej nadętej imprezy, na której była.
- Czyli żałujesz, że się nie uczyłaś wtedy? - zaryzykował James.
- Z jednej strony i owszem - odpowiedziała - ale z drugiej... Coś się wydarzyło...

Potter wyglądał, jakby zastrzygł uszami, czego oczywiście nie mógł zrobić z powodu braku takich, które nadawałyby się do strzygnięcia. Poprawił się na kanapie i upił potężny łyk czekolady.
- Wiedziałeś, że profesor Slughorn był nauczycielem Toma Riddle'a? - spytała pozornie z innej beczki.
- Toma Riddle'a? - powtórzył, nie bardzo wiedząc czego dotyczy to pytanie.
- No, Voldemorta!
- A...! Tak! - załapał James. - Znaczy: nie. Nie wiedziałem, że był jego nauczycielem...

Lily pokiwała głową i spojrzała chłopakowi poważnie w oczy.
- James, nie wiem, o co chodzi... - Potter usłyszał w jej głosie niepokój. - Ale Peter dziwnie się zachowywał, kiedy się o tym dowiedział.

Chłopak podniósł wyżej brwi, zachęcając dziewczynę do kontynuacji wypowiedzi.
- No wiesz - ciągnęła, ściskając coraz mocniej kubek ze słodkim napojem. - Zamiast się zaniepokoić, miałam wrażenie, że w jego oczach nauczyciel stał się kimś w rodzaju autorytetu.
- Wzrost podziwu dla Slughorna sam w sobie jest objawem jakiegoś schorzenia - powiedział James, główkując o co w ogóle chodzi. Powoli zaczął się gubić...
- Poza tym - dodała - trochę mu chyba ulżyło.
- Co masz na myśli? - spojrzał na nią uważniej.
- Peter był poddenerwowany przed spotkaniem - opowiedziała. - Długo milczał. Ale kiedy się o tym dowiedział, to tak, jakby mu kamień spadł z serca. Taka reakcja wydała mi się dość... dziwna... - Lily w zamyśleniu potarła czoło i założyła włosy za uszy.

James westchnął przeciągle. To, co chciał teraz zaproponować dziewczynie, na pewno jej się nie spodoba. Wierzył jednak, że stanie na wysokości zadania. W końcu do egzaminów zostało jeszcze ponad dwa miesiące. A ze swoją systematycznością nawet nie musiałaby się specjalnie przejmować powtórkami. To jemu przydałoby się posiedzieć nawet po kilka godzin dziennie nad materiałem z zeszłych lat. W tym roku co prawda zaskoczył wszystkich jaki potrafi być rzetelny, ale zagadnienia z poprzednich lat leżą gdzieś na biurku w ogóle nietknięte.
- Wiesz, to rzeczywiście jest podejrzane - podchwycił. - Myślę, że to może mieć swój dalszy ciąg...
- Zapewne... - przytaknęła ostrożnie dziewczyna. Nie była widocznie do końca pewna, czy aby James nie wyskoczy z jakimś pomysłem "absolutnie koniecznym do realizacji".
- Musimy trzymać rękę na pulsie... - James też z rozwagą dobierał słowa, by nie zniechęcić Evans - ...i być jeszcze na jednym spotkaniu....

Lily prychnęła i odrzuciła głowę do tyłu.
- My mamy być? - W jej głosie usłyszał dużą dawkę kpiny. - Daruj sobie te podchody, Potter.

Chłopak odwrócił się do niej bokiem, wpatrując się w wygasłe palenisko. No i co on ma jej powiedzieć? Żadne argumenty jej nie przekonują, bo to "strata czasu".

Nie odzywał się. Evans małymi łykami piła stygnący z wolna napój, również milcząc.
- Słońce... - zaczął Potter.
- Nie - przerwała mu ostro. - Nie, nie, nie. Nie ma mowy!

James rozumiał, że może jej się ten pomysł nie spodobać, ale żeby od razu tak ostro reagować?
- Naprawdę nie potrzebuję dodatkowego stresora. - Nie patrzyła mu w oczy. Poczuł, że może coś ukrywać.
- Czy coś się stało? - spytał, naprawdę zaniepokojony reakcją Lily.
- James... nic się...eee... nie stało. Nie wiem, skąd to przypuszczenie - dokończyła szybko. - Ty mi lepiej powiedz, jak się czuje Remus!

Potter zrozumiał doskonale, że to koniec dyskusji na temat Klubu Ślimaka. Pokręcił głową z westchnieniem i dopił ostatni łyk napoju, który już całkowicie wystygł. Miał teraz większy kłopot: Co ma odpowiedzieć Lily?
- On często miewa takie ataki... - Chciał, by zabrzmiało to nieco tajemniczo, żeby dziewczyna czuła, iż powierza jej jakąś tajemnicę. Wtedy obędzie się bez tłumaczenia jakim to "oswojonym" wilkołakiem jest Lunatyk.
- Ataki...? - Dziewczyna zamrugała.
- Wiesz, to taka wstydliwa choroba... - Chłopak skrzywił się celowo, jakby dzielił się z nią wyjątkowo żenującym sekretem.

Ten prawdziwy jest sto razy bardziej skandaliczny. Biedny facet z tego naszego Luniaka..., rozżalił się w duchu.
- Myślę, że nie powinienem ci mówić... To byłoby wbrew niemu - tłumaczył chłopak. - W końcu już tyle lat udaje mu się to zachować w tajemnicy. Wiemy o tym tylko my... huncwoci. I po części ty - uprzedził jej pytanie.
- Ale czemu musieliście z nim latać na błonia? Przecież w Skrzydle Szpitalnym byłby bezpieczny, czyż nie? - Lily mimo współczucia, była dość podejrzliwa.

Potter zbladł. Co miał jej na to odpowiedzieć? Może, że Lupin dostaje drgawek i rzuca się na wszystkie strony? I, że w SS sam byłby zagrożeniem dla wszystkich...?
- Eee... po prostu potrzebuje świeżego powietrza - bąknął pierwsze lepsze wytłumaczenie, jakie mu przyszło na myśl.
- I dlatego nie mogłam ci towarzyszyć? - Potter wyczuł w jej głosie nutę pretensji. - I jeszcze ta aura tajemniczości! Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, tak?

Niech to mantykora pożre w całości!, przeklął w duchu. Jestem spalony...
- Już ci tłumaczyłem, skąd ten sekret. Wierz mi, też byś nie chciała, czegoś takiego ujawniać... I...eee... dlatego właśnie... hm... - jąkał się James, coraz bardziej czerwieniąc na twarzy. - Nie chciałem was wtedy wplątywać w ten jego sekret. Lupin nie za dobrze kojarzy w czasie ataków... Mógłbym, zabierając was ze sobą, pogwałcić jego tajemnicę...

Lily spojrzała na Jamesa z ukosa.

Nie uwierzyła, to pewne. Jeszcze ma pretensje, oczywiście, jak każda kobieta, która nie dostanie tego, czego chce, pomyślał gorzko. A sama oczywiście nie powie mi, dlaczego nie może się poświęcić i pójść na jeszcze jedno spotkanie Klubu Ślimaka...
- Jesteś niesprawiedliwa - nie wytrzymał, a Lily odwróciła się do niego jak oparzona i otworzyła usta, jakby chciała coś na to odpowiedzieć, ale chłopak jej nie dał. - Tak. Ty, Lily. Sama masz sekrety! Okey, trudno, pogodzę się z tym. Masz do nich prawo. Ale ja w związku z tym chyba też mogę je mieć. Zwłaszcza, że w większości to nie są moje prywatne sprawy, a Remusa!
Evans patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i uchylonymi ustami.
- To nieprawda - wykrztusiła w końcu. - Naprawdę mam dużo pracy! Ale oczywiście ty tego nie dostrzegasz, bo dla ciebie wciąż jest masa czasu na to, żeby się przygotować ze wszystkich siedmiu lat, prawda? - Dziewczyna zmrużyła zielone oczy, ironizując.
- Jak zwykle przesadzasz! - uniósł się chłopak. - Można czasem odpuścić. Są rzeczy ważne i ważniejsze, wiesz?
- Od kiedy pamiętam w twoim rankingu nauka nie należała do żadnej z tych dwóch kategorii - powiedziała jadowicie.

James zacisnął zęby. Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Lily nie widzi tego tak, jak on i chyba nie zobaczy. A na pewno nie o tej porze. Dochodziła szósta trzydzieści. Chciał jeszcze zażyć snu. Chociaż ze dwie godziny. Marnowanie tego czasu na bezsensowne kłótnie nikomu nie pomoże.
- Mam dość - oświadczył. - Idę spać. Ta rozmowa nie prowadzi do niczego.
- Masz refleks, że tak szybko do tego doszedłeś - uderzyła cynicznie dziewczyna.

Potter zazgrzytał zębami. Miarka się przebrała. Czuł to wyraźnie pod skórą.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, skoro nie masz w sobie ani krzty przyzwoitości, żeby mi chociaż raz przyznać rację... - powiedział to z wyrzutem, nie z ironią.

Było mu niewymownie przykro. Nie wiedział, czemu Evans nagle tak poszła w zaparte. Ta współczująca, opiekuńcza i wspaniałomyślna Lily, nagle zrobiła się zimna i bez uczuć!


* * *




James zszedł po stromych schodach z dormitorium do Pokoju Wspólnego. Nie wiedział, która mogła być godzina. Na pewno późna, bo nikogo na dole nie zastał.

Usiadł na kanapie przed kominkiem i obserwował raźno skaczące płomienie. Dołoży jeszcze kilka polan i posiedzi trochę w samotności. Bardzo tego potrzebował: posiedzieć i porozmyślać. Musiał sobie wszystko poukładać w głowie, zbyt wiele myśli plątało się mu po kątach umysłu, a wiedział, że są ważne.

Do tego jeszcze Lily dała dziś do wiwatu swoim zachowaniem. Stracił cierpliwość. Mógł ją przeczekać; wiedział przecież jakie są kobiety, ale tym razem nie odpuścił.

Ona wciąż myśli, że to zawsze ja będę tym, który zgadza się na wszystko i przytakuje jej, bo jest w niej szalenie zakochany. Tak, to prawda! Ale miejmy umiar! Czy ona nie powinna czuć podobnie? A co za tym idzie - też trochę się poświęcić?

Im dłużej o tym myślał, tym większy czuł gniew, a zarazem rozgoryczenie i żal. Musi się teraz skupić na Glizdogonie. Poukładać te puzzle, zwłaszcza teraz, kiedy tak trudno mu pogadać z chłopakami bez podejrzeń Petera.

Spojrzał w stronę okna. Księżyc już był wysoko na niebie, a to usiane było drobniutkimi punkcikami - gwiazdami.

Taa... Niebo niby romantyczne, pomyślał, ale nastrój jakiś nie ten...

Wrócił myślami do zahukanego huncwota, który prawdopodobnie był w poważnych tarapatach. Od początku: Co go tak zaniepokoiło?

Jeszcze na początku roku chłopaki przyłapali go na szperaniu w jego osobistych rzeczach. Wtedy sprytnie odwrócił od siebie uwagę, przenosząc ją na Pottera i zasłaniając się podejrzeniami wobec niego. Nieźle wybrnął, James musiał mu to przyznać. Ale w takim razie, czego by tam szukał? Chyba nie śledziłby Pottera? Nie, to niedorzeczne. Późniejsze wydarzenia przekreśliły to.

O, na przykład cała akcja z tym biedakiem, jednorożcem. Zniknął. Noc wcześniej zniknął gdzieś Ogon. Rzecz jasna, niczego im nie objaśniając. Pomyśleli o porwaniu, ale oczywiście w toku kolejnych wypadków i ta ewentualność odpadła. Jego nazwisko pojawiło się wówczas w rozmowie Slughorna z McGonagall, którą chłopcy podsłuchali. Już nie mówiąc o tym, jak nauczyciel plótł o jakiś "zgonach", kiedy Potter stał po wywar dla skacowanej Lily. No i jasne, że on (Slughorn), jako ten, który ze wszystkiego chce czerpać korzyści - musiał być przy tych całych "zgonach".

Czy mogłoby się to wiązać w jakąś całość? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Glizdek jest zamieszany w porwanie jednorożca... Ale te "zgony"... No, pewnie! Chodzi o zgon tego biednego konia! Tylko...

Potter otworzył szeroko oczy i potrząsnął głową. Jeśli Peter ma coś wspólnego z tym martwym, niewinnym stworzeniem, jest przeklęty! Ale przecież sam z siebie nigdy by tego nie zrobił! Na zajęciach z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami mówili o tym! Peter nigdy by nie wziął na siebie czegoś, co wymagałoby większej odwagi, niż zabranie głosu bez pozwolenia. No, to byłaby przesada, ale ten jednorożec... Tego już odwagą ani ryzykiem nie można byłoby nazwać, tylko głupotą.

To tchórz, niestety, pomyślał James, ale w tym wypadku może i na szczęście... A jeśli chodzi o to, że widział sprawcę...?

W sumie, jakby się bliżej przyjrzeć, wniosek pasowałby też do innych klocków układanki. Kiedy na przykład pojawił się nieoczekiwanie w chacie u Łapy, mimo że nie miał prawa wiedzieć o tym spotkaniu... To raczej sprawka kogoś, kto przeczytał list adresowany do Lily i podszył się pod niego. W końcu eliksir wielosokowy nie jest aż taki skomplikowany. Jak się ktoś uprze (bo długo się go waży) i ma jako takie pojęcie o eliksirach, to da sobie radę. A zdobycie włosa nie jest takie trudne...

A my założyliśmy, że on tam był. Ha! Trzeba zapytać Glizdka, co wie na temat tego spotkania przy najbliższej okazji i tym samym sprawdzić, czy rzeczywiście tam był, czy to jednak nie był on.

No, a kiedy zaczął chodzić nieoczekiwanie na spotkania Klubu Ślimaka, o niczym nie mówiąc pozostałym huncwotom? Wstydził się i tyle. W końcu wie, jaki mamy stosunek do tych spotkań, a on mógł czuć się niedoceniany...

Potter pomyślał, że może go trochę zostawili na uboczu, a Slughorn go zaprosił. Czemu więc miałby nie skorzystać? Ale moment, nauczyciel zawsze wybiera takich ludzi, którzy się wybijają, ma przeczucie, kto może coś w życiu osiągnąć...

A mnie olał, dziad skończony, przemknęło Jamesowi przez głowę, ale szybko się skarcił. Co do mnie - pomyli się, ja na pewno coś osiągnę. Zresztą chodzenie z Lily jest już niebywałym sukcesem. Uśmiechnął się do swoich próżnych myśli, po czym odstawił je na bok.

Zatem co takiego zrobił Peter, że Slughorn go zaprosił? Może znów ma to związek z tym koniem? Widział przestępcę, ale mimo wszystko czuł, że krew jednorogiego, tak pożądana w magicznej medycynie, będzie "jak znalazł". Lekarstwa z niej mają ogromną moc, ale czarodzieje nie chcą ryzykować przekleństwa, więc leki z tym składnikiem są coraz trudniej dostępne i droższe. Zawołał Slughorna, bo się napatoczył. Ma zresztą swoją sypialnię stosunkowo najbliżej ze wszystkich nauczycieli. Oto, odpowiedź.

Jamesa martwiła tylko podejrzana rozmowa Ślizgonów, na których omal nie natknęli się, idąc z Lily po korytarzu podczas ostatniej randki.

Smark, Averus i Nocisko, pomyślał ze złością Potter, aż mnie zemdliło. Uch...

Wzdrygnął się.

Ale co miało wtedy oznaczać, że "Nott ma na koncie Petera"? Pamiętał, że takiego sformułowania użył wówczas któryś z nich. "Ma na koncie...". Może chodzi o to, że "odhaczył go z listy" albo że jest "dopiero co na nią wpisany". Te rozważania zatrważały Jamesa. A może pozbawienie życia biedaczynę z rogiem to była właśnie ich sprawka! I teraz chcą załatwić Petera, bo któryś z nich go widział. Możliwe, że go szantażują! Albo chcą zabić!

Potter struchlał. Trzeba czym prędzej go ostrzec. Ogonek był w poważnych tarapatach, James co do tego nie miał wątpliwości.

Jednego tylko nie umiał do tej historii przypasować. Glizdogon z podziwem patrzył na Slughorna, kiedy dowiedział się, że ten uczył Sam-Wiesz-Kogo-To-Lordek-Swądek-Łypie-Srogo.

Kiedy o nim myślę, w kieszeni otwiera mi się nóż, którego nie mam i sam ostrzy, pomyślał ze wściekłością James i zazgrzytał zębami. Nie wiedział czemu, ale miał alergię na tego faceta. Koleś ma nierówno pod sufitem, a wszyscy na myśl o nim mają pełno w portkach. Zamiast zamknąć gościa u św. Munga. Pff... Takie rzeczy się leczy, a nie pieści...

James nie zdążył przemyśleć tej ostatniej kwestii, gdyż oczy zamknęły się mu same i odpłynął w niespokojny, nerwowy sen. Wczesnym rankiem w pozycji siedzącej, przed wygasłym już dawno kominkiem zastała go Danielle, która umówiona była z Syriuszem na rozmowę jeszcze przed zajęciami. I obudziła go bardzo dźwięcznym śmiechem.
- Twoja mina z otwartą na oścież japą była bezbłędna! Nie mogłam się powstrzymać - zaśmiewała się. - Tego nie dają nigdzie za żadne pieniądze!



-.-.-.-.-.-.-
Dzięki Ci Aniu za tę szybką robotę! ;*

Dodane przez Lady Holmes dnia 18-08-2010 10:44
#129

Kto się cieszy, łapki w górę ;p.

<LH w tym momencie energicznie macha ręką>
- Eee...

I już teraz wiem, po kim Harry odziedziczył ten zwrot :D

Bardzo się cieszę, że jest kolejna część. Ale muszę powiedzieć, że dla mnie nie jest taka dobra, jak poprzednie. Wiem, tutaj zostały w większości przedstawione myśli Rogacza, ale brakowało mi w tym rozdziale czegoś. Ale nie wiem czego.
Pozdrawiam i życzę ci Weny, Mol.

Dodane przez Arya dnia 18-08-2010 14:50
#130

Ty nas chyba zagłodzić chcesz, kobieto! ;p

I co ja mam powiedzieć? Że mi się podobało? Tak, to oczywiste. Ale jakiego tu komplementu użyć? Mam po słownik sięgać? ;p Ja już nie wiem, co by Ci tu napisać. Chociaż... Aaa! Wiem! Pisz dalej! ;p

Weny!
A.

Dodane przez Peepsyble dnia 19-08-2010 17:42
#131

No, no, no! W końcu wróciłam i tu zawitałam. Udało mi się w końcu przeczytać wszystko i... jestem zachwycona, jak zawsze. Genialnie wyszły Ci następne rozdziały, już dążyłam zapomnieć, jak to strasznie wciąga. Mam nadzieję, że masz w zanadrzu jakieś kolejne części. ;}
I jeszcze:

Jeśli tak czuje się człowiek po przejściach z dementorem,

Brakuje "J" pochylonego.

James wykorzystujące tę sytuację spojrzał wymownie na Lily, by podeszła do Lupina. Ta nie omieszkała mu się zrewanżować i wskazała na Blacka.
Evans podniosła się z kanapy i podeszła do prefekta.

Powtórzenie, da się zamienić czymś innym.

Cała reszta świetna, cały czas trzymasz czytelników w napięciu, co do Ogona, czy związku Lily z James'em. Mam duża nadzieję, że jeszcze to pociągniesz i będziesz zachwycać nas dalej. ;}

Edytowane przez Peepsyble dnia 19-08-2010 17:43

Dodane przez Pandora dnia 20-08-2010 16:11
#132

Po wielu godzinach czytania Twojego dzieła,moje zapuchnięte i przekrzywione oczy domagają się więcej......powinnaś mieć trochę przyzwoitości i poczucia winy...bo oto wciągnęłaś mnie w nałóg.....sposób na zdobycie mojego wybaczenia jest jeden....wiem, to może wydać Ci się okrutne-Jak to tylko jedno wyjście?!Jednak ja nie znajduję innego....pisz dalej!!!!:D:D:D

Dodane przez Monika H dnia 25-08-2010 21:54
#133

No. Wreszcie się na dobre do klawiatury dobrałam.
Jeszcze mi trochę czasu zajęło samo znalezienie tematu, ale co tam;)
Co ja mogę właściwie napisać?
Generalnie, gdzie bym nie komentowała Twojej twórczości, to mi się to po prostu podoba. Za styl, za humor, za fajne wątki. Ot, za całokształt to lubię.
Tym razem coś mi do gustu przypadło zakończenie rozdziału, mianowicie obudzenie Jamesa z tekstem:

"- Twoja mina z otwartą na oścież japą była bezbłędna! Nie mogłam się powstrzymać - zaśmiewała się. - Tego nie dają nigdzie za żadne pieniądze!"


No z czegoś trzeba się w końcu cieszyć ;)
Ode mnie to na razie tyle
pzdr,
Monika

Dodane przez mooll dnia 28-08-2010 18:38
#134

ROZDZIAŁ XXIX



McGonagall westchnęła przeciągle i machnęła różdżką w stronę zbędnych papierzysk leżących na jej biurku. Te, w jednej chwili zamieniły się w miniaturowe wiatraczki. Kolejny ruch nadgarstkiem, a małe maszynki pofrunęły w stronę klasy, rozpierzchły się po całym pomieszczeniu i zawisły nad uczniami, obracając się rezolutnie.

Nauczycielka potarła skronie, a jej twarz wyrażała nie tyle ból, co zmartwienie.
- Jakbym ja miał do czynienia z takimi Gryfonami jak my, od razu zapisałbym się na terapię. - Syriusz skomentował zachowanie McGonagall, sięgając do torby po pergamin i pióro.

Potter zachichotał.
- Ja ją już podziwiam, że dała sobie radę tak długo... siedem lat, no, no, no...! - zacmokał z podziwem, nie patrząc na przyjaciela, po czym odwrócił głowę, kiedy ten jęknął przeciągle.
- No, ja się chyba utopię w babskiej toalecie...! - wybuchnął nieoczekiwanie Black, zwierzając się z tych intymnych szczegółów związanych z jego śmiercią. - Takiemu jak ja, zawsze wiatr w oczy...!

Black cały był w granatowym atramencie. Widocznie nie dokręcił słoiczka i wszystko, łącznie z niezapisanymi jeszcze arkuszami pergaminu, pokryte było ciemnymi plamami. James spojrzał pod krzesło. Z torby Łapy skapywała niebieska ciecz, tworząc na podłodze kałużę.
- Ojć... - wyrwało się Potterowi na pocieszenie.
- Nie pomagasz mi - zaskomlał Syriusz.
- Panowie! - McGonagall na pewno ma uszy pod zaklęciem dalekiego zasięgu, pomyślał James, kiedy nauczycielka zorientowała się, iż nie uważają. - Zajęcia z transmutacji rozpoczęliśmy już dobry kwadrans temu. Nie nadążacie za resztą z wypakowaniem potrzebnych rzeczy?
- Pani profesor... Bo ja tu miałem taką... hm... przygodę - odpowiedział Syriusz.
- Pańskie przeżycia związane z pana zainteresowaniami mnie nie interesują - odparła nauczycielka. - Co najwyżej fakt, iż zakłócają one przyswojenie wiedzy na mojej lekcji...

Syriusz przewrócił oczami, ale nie dał się wyprowadzić z równowagi. Chyba wiedział, że McGonagall też ma dzisiaj nie najlepszy dzień do cierpliwego znoszenia huncwotów.
- Jestem cały w tuszu - powiedział w końcu z nutą zniecierpliwienia, której nie udało mu się ukryć. - Czy mogę doprowadzić się do porządku?

Profesor McGonagall jedynie westchnęła z ulgą.
- Tylko nie w klasie. I proszę się pospieszyć.

Syriusz usiadł i zaczął się pakować.
- Idę do łazienki dziewcząt, gdzie Jęcząca Marta wykończy mnie samą gadaniną - szepnął do Jamesa, robiąc przy tym minę skazańca, którego właśnie opuściło poczucie sensu w życiu. - Zasnę wiecznie - rozmarzył się - co prawda nie w spokoju, ale w końcu.
- Daj se siana, stary... - skarcił go Potter.
- Ja nie jadam - odparował Syriusz i wyszczerzył się do przyjaciela. - Ale Rogasie ponoć ze smakiem...
- Panie Black, czemu jeszcze widzę pana w klasie? - dobiegł ich z katedry głos nauczycielki. - Jak już wspomniałam, dziś będą zajęcia powtórkowe. Powiem państwu, co potrzebujecie umieć na egzamin...
- To ja spadam - szepnął Black i skierował się w stronę wyjścia.

James uśmiechnął się do niego i westchnął. Evans wciąż się do niego nie odzywała. Nie mógł pojąć, dlaczego wszystkie baby są takie... obrażalskie! Jeszcze gotowa z nim zerwać z tego powodu! Jak znajdzie chwilę, będzie z nią musiał poważnie porozmawiać.

Spojrzał w stronę dziewczyny. Wyglądała jak zwykle przecudnie. Włosy upięła dziś w jeden gruby warkocz. A były piękne same w sobie. Uwielbiał ją obserwować, kiedy skupiona na zajęciach marszczyła lekko czoło lub brwi, przygryzając od czasu do czasu prawą stronę dolnej wargi. A jej usta...
- ...że nam pan Potter. - Z zamyślenia wyrwało go usłyszane jego własne nazwisko. - Zapraszam na środek.

James zamrugał. Niby co on tam na środku miał zrobić? Nie słyszał, co mówiła i nie miał bladego pojęcia, czego od niego chce. Chyba nie każe mu jakiś nowych rzeczy zamieniać, bo nie wiedział nawet jakie do tego byłoby zaklęcie... A nie chciał, w imieniu huncwotów, zarobić ujemnych punktów. Zawsze, jak któryś z nich obrywał, fala złych opinii zalewała dobre imię całej czwórki hucwotów...

Podniósł się ze swojego miejsca i ruszył w stronę katedry. Zdążył jeszcze w ułamku sekundy rzucić okiem w stronę ławki Evans. Nawet na niego nie spojrzała, co sprawiło, że poczuł lekkie ukłucie w klatce piersiowej.
- Zatem, jak już udało nam się ustalić, pan zamieniałby się w jelenia, mam rację? - usłyszał głos nauczycielki. Odniósł wrażenie, że postawiła akcent na "łby", wymawiając słowo "zamieniałby".

- Tak, to byłby jeleń - przytaknął chłopak, również nieznacznie akcentując ostatnią sylabę w słowie "byłby".

Już wiedział, czego od niech oczekiwała. Obawiał się, że zbyt doskonała zamiana może wywołać niepożądane skutki, jak na przykład podejrzliwe pytania i tego typu wątpliwe atrakcje.
- Zatem czekamy. Zobaczmy, jak dużo pan ćwiczył... - Na te słowa chłopak zmarszczył lekko brwi i spojrzał na nauczycielkę. Jednak jej wyraz twarzy niczego mu nie powiedział. Przez moment wydawało mu się, że McGonagall uniosła minimalnie jedną brew do góry, ona jednak doskonale maskowała swoje uczucia.

Uśmiechnął się blado do klasy i skierował różdżką na siebie.

Zamienić doskonale, czy nie zamienić..., myślał gorączkowo Potter. Oto durne pytanie.

Wypuścił szybko powietrze, myśląc Raz rogatemu śmierć i zmienił się w dorodnego jelenia. Jego sierść była lśniąca, szyja smukła, a poroże rozłożyste i mocne. Niejeden myśliwy określiłby go jako muzealny eksponat, mając na myśli sztukę idealnie nadającą się na wypchanie i postawienie jako książkowy egzemplarz. Rogacz prezentował po prostu piękny okaz tego gatunku.

Taka przemiana, doskonała w każdym szczególe, poruszyła nauczycielkę. Nawet ona przyłączyła się do oklasków, które zabrzmiały w klasie.

James rozejrzał się po wszystkich, zaskoczony ich spontaniczną reakcją. Gdzieś w środku zrobiło mu się przyjemnie ciepło, odczuł nawet lekkie wzruszenie. Dobrze, że miał sierść i nie musiał się martwić o to, że spłonie rumieńcem zakłopotania.

* * *



Huncwoci wybiegli na dwór zaraz po zjedzeniu obiadu.

Słońce rozlewało swoje promienie po błoniach, które o tej porze roku pokryte były jeszcze cienką warstwą śniegu. Tego marca dogorywający śnieg utrzymywał się wyjątkowo długo. Ale już niebawem całe błonia miała pokryć soczysta, zielona trawa i wtedy jeszcze bardziej nie będzie się im chciało uczyć.
- Już pachnie wiosną - zauważył Peter i zamknął oczy, wystawiając twarz do słońca.
- No - mruknął Syriusz. - A tu nam się każą uczyć! Sadyści, normalnie!

James roześmiał się.
- Normalnie, to ty powinieneś być koło Danielle - powiedział. - Szkoda, że nasz Lunatyk spędza ten czas samotnie w łóżku SS i nie może ci przemówić do rozumu.

Peter zachichotał pod nosem.
- Zgadzam się z Rogaczem - dodał od siebie.
- No to przyślijmy mu jakąś kobitkę, skoro taki on tam samotny... - Black ewidentnie chciał odwrócić od siebie uwagę, wykorzystując kwestię Lupina.
- Łapa, nie zmieniaj tematu! - skarcił kumpla Potter. - Znając Remusa, jestem przekonany, że on akurat świetnie da sobie radę. Nie to, co ty...
- A co ty mi tu sugerujesz?! - Syriusz aż nadął się z oburzenia. - Doskonale wiem, co należy zrobić...

James spojrzał na niego z politowaniem.
- W takim tempie, jakie zarzuciłeś, nie zejdziecie się z Danielle do końca świata - pokręcił głową Potter.
- Nie mów tak - poważnym tonem przystopował huncwota Pettigrew. - Teraz nie wiadomo, kiedy będzie koniec świata.
- No tak, cały nasz Ogonek - roześmiał się James. - Jedno jest pewne: Lupin teraz wypoczywa i ma wszystko, czego potrzebuje.

Syriusz tylko prychnął.
- Jeśli pani Pomfrey daje mu to wszystko, to, prawdę powiedziawszy, bardzo mu współczuję...!

Cała trójka zarechotała, po czym odezwał się Glizdogon.
- Łapa, ale James ma rację, wiesz? - starał się być delikatny.
- Jaaasne, on ma w ogóle wprawę - odparował ironicznie Black. - Zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie. Przez siedem lat biegałeś za tą panną, człowieku! - zwrócił się do Pottera. - I chcesz mi dawać radę, jak szybko zdobyć dziewczynę?! Masz pojęcie, jak to paradoksalnie brzmi?!

James pokręcił głową. Westchnął przeciągle, myśląc, że jego wybuch złości nikomu nie pomoże.
- Wyluzuj, ok? - spojrzał na Syriusza. - Nie bierzesz w ogóle pod uwagę takiego... przypadku, że uczę się na błędach?

Black szeroko otworzył oczy.
- Ho, ho! To taki przypadek jest do zrealizowania przez ciebie? Zaskakujesz mnie, chłopie! - Black stawał się coraz bardziej nieznośny. Potter nie wiedział, co mu się stało. Przecież niczego takiego nie powiedział!

James zatrzymał się na chwilę. Kiedy pozostali stanęli i spojrzeli na niego zaskoczeni, powiedział:
- Przeginasz, gościu. - Potter posłał kumplowi stalowe spojrzenie i zacisnął mocno wargi.

Nie daj się wyprowadzić z równowagi. To nie o to chodzi..., uspokajał się w myślach.

Na te słowa Syriusz prychnął kilkukrotnie.
- Weź się uspokój, Wąchaczu - dodał od siebie Peter.
- Co wy...? - Black przerzucał spojrzenia z jednego na drugiego chłopaka.
- Po prostu zacznij coś działać! - powiedział dobitnie James. - Myślisz, że mi, o-so-bi-ście, zależy na tym związku? A może według ciebie mam z tego tytułu jakieś korzyści?
- Nie... - odpowiedział cicho Syriusz. - Tylko...
- Dobra, wymówki zachowaj sobie na czarną godzinę, jak już będziecie razem - roześmiał się Potter. - A teraz zasuwaj do niej. Zaproś gdzieś, czy coś... Już raz się widzieliście...

Black skrzywił się nagle, jakby przyjaciel wypomniał mu coś wstydliwego i zaczął kręcić głową, by ten przestał.
- Eee... - bąknął. - Tak, ale... hm... Spotkaliśmy się, bo ona chciała, żebym jej oddał ulubioną maskotkę. Nie moją ulubioną, oczywiście, tylko jej - przewrócił oczami, widząc miny huncwotów.
- Powiedziała, że dla młodszej kuzynki, czy coś - tłumaczył się Black purpurowy na twarzy. - No i jej oddałem...
- Maskotkę...? - bardziej stwierdził, niż zapytał James.
- No... Taki kudłaty psiak z łatą na oku - potwierdził Black. - Nie chciałem, żeby wszyscy widzieli jak go jej oddaję, więc umówiliśmy się właśnie tam, gdzie nas zastaliście z Evans.
- Hm... - uśmiechnął się James. - To teraz weź ją na prawdziwą randkę. Podejdź do niej zaraz.
- CO?! - Syriusz energicznie zamrugał oczami. - Żartujesz?!
- No, już! Śmigaj! Tam siedzi - zawołał Potter i popchnął kumpla w stronę dziewczyny, wskazując głową kierunek.
- Idź, Syriuszu! - Z dopingiem dołączył się Peter.
- Ech... no dobrze. Spotkamy się na Zielarstwie - powiedział zrezygnowanym głosem, po czym odwrócił się i powoli, z widocznym wahaniem ruszył w stronę Danielle, siedzącej z Dorcas na murku.

Kiedy Black oddalił się, zadowoleni chłopcy pomaszerowali w stronę chatki gajowego.
- Chętnie spotkałbym się z Hagridem - powiedział James.
- To chodźmy.

Przez chwilę szli w milczeniu. Pottera świerzbił język. Teraz miał Petera na wyłączność i bardzo dogodne warunki, by zadać mu kilka pytań. W końcu odpowiedzi mogły rozwiać ich wszelkie wątpliwości!
- Zaczyna mnie martwić ta sprawa z jednorożcem - odezwał się w końcu. - Takie niewinne zwierzę! Takie szlachetne! A ktoś go... porwał.

Glizdogon zawahał się na moment.
- Jednorożca? - zapytał.
- No tak, to głośna sprawa... - ciągnął Potter.
- Ja słyszałem, że go zabito - sprostował Peter. - Na spotkaniu Klubu Ślimaka Slughorn nam o tym opowiadał.
Czyli zabito go. Potwierdził to nawet Slughorn..., zakodował w głowie James.
- Mówił wam coś więcej? - zapytał, udając średnie zainteresowanie, a raczej ciekawość.
- No... Ale nie mów nikomu... - poprosił Pettigrew. - Wziął jego krew. Wiesz, jakie ona ma właściwości, nie? A Slug jest pazerniakiem pierwszej ligi - roześmiał się, ale według Jamesa dość sztucznie.

I w tym Peter miał absolutną rację. Profesor eliksirów nie przepuściłby w życiu takiej szansy, która zdarza się naprawdę wyjątkowo rzadko.
- A skąd wiesz, że ją wziął? Wszystkim się pochwalił? - Potter nie mógłby w to uwierzyć. Pazerność pazernością, ale pozory, to jednak pozory: trzeba je było zachować, by nie stracić pracy. Krew jednorożca na własne potrzeby? Już widział minę Dumbledore'a. Nawet głupi by się zorientował, że coś tu śmierdzi...
- Eee... - zawiesił się Peter. - Nie... Tylko mi.

James wiedział, że to jego szansa.
- No, to gratuluję, że cię tak wyróżnił! - Potter starał się jak mógł, by jego reakcja wyglądała na bardzo szczerą.

I wtedy zauważył, jak Peterowi zrzedła mina. Coś, jak wymalowane na twarzy wyrzuty sumienia, kiedy uświadamiasz sobie, że żałujesz ukrywania czegoś w tajemnicy. Potter wiedział, że Glizdogon jest bliski powiedzenia mu tego. Zastanawiał się, czy jego teoria na temat Ogonka się sprawdzi. Chciał go czymś zachęcić.
- Coś się stało? - udał widoczne zatroskanie. - Powiedz!
- No... Właściwie... - zaczął, nie patrząc w oczy Jamesa. - To ja znalazłem tego jednorożca i powiedziałem o tym nauczycielowi... Chciałem to wykorzystać...
- Wykorzystać? - W tym momencie Potter nie musiał już grać. Był prawdziwie zaskoczony.
- No wiesz... Żeby się dostać do Klubu, to trzeba sobie na to zasłużyć... - mówił wstydliwym tonem.
- Chciałeś się tam wkupić? - zapytał James. - Ale czemu?
- Zawsze stoję w waszym cieniu... - powiedział, czerwieniąc się. - Chciałem, żeby mnie ktoś dostrzegł. A tam jest sama elita!

Potter prychnął. Elita, to huncwoci..., pomyślał ze złością. Poza tym, co to za czołówka, skoro nas w niej nie ma?!

Nie skomentował jednak wypowiedzi Petera w żaden sposób, żeby nie przerwać kumplowi wypowiedzi.
- No i wtedy widzieli mnie ci Ślizgoni... - bąknął. Przez całą rozmowę rozglądał się wokół lub patrzył pod nogi, ani razu nie spojrzawszy w stronę Jamesa.

No i jasne!, pomyślał Potter. Moja teoria się sprawdzi. Averusy i Smarkerusy widzieli go... To na sto procent oni kropnęli tego konia i zobaczyli Petera. A teraz czyhają na niego. Nie dziwota, że chłop rozgląda się, jakby miał manię prześladowczą...
- Rogaczu, spójrz tam! - wskazał głową Peter.

James odwrócił głowę. Pod drzewem siedziała Lily, zatopiona w lekturze. I zapewne nie miała zielonego pojęcia, że zbliża się do niej Smark.
- Oż ty...! - syknął i porwał się do biegu, zapominając kompletnie o Hagridzie i Peterze, który ruszył za nim.

Lekko zmachany, stanął niedaleko Evans, oddychając ciężko. Do tego czasu Snape zdążył podejść do dziewczyny i zacząć rozmowę, siadając obok niej.
- James, co ty tu... - Lily zauważyła Pottera, który jeszcze posapywał.
- To tak się wita miłość swego życia? - uśmiechnął się figlarnie, co kosztowało go sporo wysiłku w tej konkretnej sytuacji.

Evans pokręciła tylko głową.
- Tę przerwę spędzam z kimś innym, jak widzisz... - powiedziała sucho.
- Ach tak? - Ton głosu Jamesa stał się zaczepny. - Czyli mam rozumieć, że ci przeszkadzam?

Kipiało w nim jak w kotle. Czuł, że lada moment wybuchnie tutaj z jakąś wiązanką zaklęć.
- Trochę... - powiedziała złośliwie.

Czyli wciąż się wściekała. Obrażalska baba!
- Mogłabyś już przestać wydziwiać, wiesz? - wyrwało mu się. - Obraża się o wszystko. Takie są baby, Ogon - powiedział niby do Petera, ale nie zabrzmiało to naturalnie.
- James, chodźmy już, nie ma sensu jątrzyć tego... - cicho odpowiedział na to Peter.
- Racja. Chodźmy! - warknął Potter.

Chłopcy odwrócili się i odeszli bez słowa pożegnania.

Na swoje nieszczęście James zdążył usłyszeć głos Snape'a dochodzący z oddali:
- Że też widzisz w nim coś więcej, niż pustą głowę zapchaną śmieciami. Toto dąży tylko do uzyskania rozgłosu, sławy, jest super arogancki i egoistyczny... W tym waszym związku widzi tylko siebie!

Potter nie dał Evans zareagować na te słowa obrazy. W jednej chwili chwycił za różdżkę, odwrócił się i wycelował w Snape'a, zanim Glizdogon go powstrzymał.
- Petrificus Totalus!

Snape wydał okrzyk pełen cierpienia i runął w błoto jak długi. James wiedział, że porażenie ciała jest bardzo bolesne i w SS poleży kilka ładnych dni. Nie żałował tego, nawet jeśli miało go to kosztować widok bolejącej Lily, która z troską podbiegła do Snape'a i z czułością wymawiała jego imię.


-,-,-,-,-,-,-,-,-,-
Pojawia się kolejny rozdział, migusiem sprawdzony przez naszą kochaną Anię. "Dziękować!" ^^

Edytowane przez mooll dnia 29-08-2010 01:08

Dodane przez Upiorzyca dnia 28-08-2010 22:12
#135

Muszę stwierdzić, że dawno nie czytałam tak dobrego ff. Wprost majstersztyk!! Eh, aż mnie wen dopadł i przydusił do ziemi. No cóż idę, może coś napiszę. FF oczywiście zasługuję na W. Życzę weny i czekam na kolejną część.

Dodane przez Lady Holmes dnia 28-08-2010 22:44
#136

I pojawia się LH, by skomentować rozdział
<zaciera łapki i szuka błędów>

Włosy upięła dziś w jeden gruby warkocz. Miała piękne włosy.

To powtórzenie mi nie pasi.
- Tak, to byłby jeleń - przytaknął chłopak, również nieznacznie akcentując ostatnią sylabę w słowie rbyłbyr1;.

Wordowskie uroki pisania.
Już wiedział, czego od niech oczekiwała.

Chyba od "niego".
- powiedział zrezygnowanym głosem, po czym odwrócił się i powoli, z widocznym wahaniem, ruszył w stronę Danielle, siedzącej z Dorcas na murku.

Niepotrzebny przecinek.

Toto dąży tylko do uzyskania rozgłosu, sławy, jest super arogancki i egoistyczny...

Chyba chodziło ci o wyrażenie: "Toż to...".

***
Ten rozdział bardziej mi się spodobał od poprzedniego, przynajmniej zaczęła się wyjaśniać sprawa Petera - i to mi się podoba. Pozostaje mi tylko życzyć ci Weny.

Pozdrawiam, Lady House.

Dodane przez mooll dnia 30-08-2010 18:43
#137

Toto dąży tylko do uzyskania rozgłosu, sławy, jest super arogancki i egoistyczny...


Chyba chodziło ci o wyrażenie: "Toż to...".


Jest to ABSOLUTNIE poprawne stwierdzenie. Wielokrotnie spotykane w książkach różnej maści. Dlatego podejrzewam, że znajdzie się też w jakimś słowniku.

O! Nawet pofatygowałam się o link potwierdzający moje słowa:
http://www.sjp.pl...
a słownik języka polskiego to wiarygodne źródło, jak mniemam ^^.

Pozdrawiam, mooll

Dodane przez Lady Holmes dnia 30-08-2010 19:13
#138

Och. Zwracam honor ci, Mol. Nie wiedziałam o istnieniu takiego słowa, także przepraszam.

Dodane przez Utko dnia 05-09-2010 17:17
#139

[...].
Napisałaś jakiś romantyk.
Nie komentujcie mojej wypowiedzi, bo każdy ma prawo do własnej opinii.

Edytowane przez Alae dnia 05-09-2010 19:25

Dodane przez Crazy Flower dnia 05-09-2010 17:31
#140

Nie komentujcie mojej wypowiedzi, bo każdy ma prawo do własnej opinii.

Tak samo, jak każdy ma prawo do komentowania czyjejś opinii... Przynajmniej w pewnym stopniu. Ostrzeżenia za to nie dostanie, chyba, że jest to spam, lub coś innego niezgodnego z regulaminem.

Ale ja nie mam zamiaru nic komentować, oprócz oczywiście tego fajowego Fan Ficka, bo, jak słusznie już ktoś napisał każdy ma prawo do własnej opinii, jednak tak samo, jak do komentowania czyjejś opinii, jak już nadmieniłam.

Mooll, kolejny boski rozdział, który bez wątpienia zasługuje na W.

^.^

Dodane przez Utko dnia 09-09-2010 16:30
#141

Nie komentujcie mojej opinii, bo opini się nie komentuję, raczej o niej dyskutuje -_-

Dodane przez mooll dnia 09-09-2010 16:37
#142

Utko napisał/a:
Nie komentujcie mojej opinii, bo opini się nie komentuję, raczej o niej dyskutuje -_-


Naprawdę uważasz, że Twoja opinia jest tak interesująca, żeby o niej dyskutować? Wyraziłeś ją i to wystarczy, zapewniam Cię. I w porządku. Czy ja Ci bronię? Nikomu nie każę pisać pochlebnie o moim ficku. Ale jeśli to coś personalnego, to napisz do mnie PW i zamknijmy tę kwestię "dyskusji na temat Twojej opinii" w tym wątku.

Pozdrawiam,
mooll

A: Każdy kolejny post o opinii użytkownika Utko zostanie skasowany.

Edytowane przez Alae dnia 09-09-2010 17:28

Dodane przez Susie_Makes dnia 10-09-2010 23:07
#143

Bardzo mi się podoba twoje ff.Zasługuje na W

Dodane przez mooll dnia 09-10-2010 10:34
#144

ROZDZIAŁ XXX


- A ona na to najbezczelniej: "Co tak stoisz bezmyślnie?" - Syriusz aż się zapowietrzył z oburzenia i spojrzał na Jamesa, czy również podziela jego zbulwersowanie. - Co prawda stałem w pobliżu i nie mówiłem nic, bo zbierałem myśli do kupy, ale... bezmyślnie?!

Siedzieli tylko we dwójkę na krawędzi łóżka Pottera. Syriusz był już w swojej brązowej piżamie, lecz James wciąż w ubraniach. Dochodziła już dwudziesta pierwsza, ale Black najwidoczniej nie mógł ze swoimi rewelacjami poczekać do rana. W jego rutynie pojawiły się pierwsze oznaki rewolucji. A to oznaczało, że musiał Jamesowi opowiedzieć wszystko i to koniecznie teraz. Bo jak się okazało, Syriuszowi zaczęło zależeć na Danielle i teraz przeżywał każdy moment ich dzisiejszej rozmowy.

- Co ty mówisz...!
James starał się słuchać przyjaciela. Naprawdę. Nie jego wina, że teraz to także on miał problem z "zebraniem myśli do kupy".

Evans wciąż była obrażona. Minął kolejny dzień, a on nie wiedział jak ją udobruchać. Już nie wspominając o jego wyczynie na błoniach wobec Smarka. Ale, na litość, czy to z jej strony było w porządku? Kiedy on, James, był tuż obok, Lily jakby nigdy nic gawędziła sobie ze Snapem. Dobrze wiedziała, że samo jego imię działa nie niego jak płachta na byka. A odebranie trzydziestu pięciu punktów Gryffindorowi ma się do tego po prostu nijak!

- ... No i mówię jej, że ładny mamy dzień. - Syriusz wyglądał, jakby spowiadał się właśnie z najgorszej wpadki życia. - Zacząłem od pogody!

Ewidentnie go to załamało.
- Co ty mówisz...! - powtórzył Potter, kręcąc głową.
- Jakbyś widział jej minę! - Black zasłonił twarz rękoma. - Zaczęła się histerycznie śmiać. Myślałem, że ktoś rzucił na nią jakiś urok!
- Co ty mówisz...! - James włączył automat. Black zresztą potrzebował tylko wysłuchania, a nie rady. To nie była wina Pottera, że totalnie nie mógł się skupić.
- A potem do mnie z takim tekstem: "No to gdzie chcesz mnie zaprosić?" - Syriusz podniósł ręce w górę, jakby zachowanie dziewczyny wołało o pomstę do nieba. - Chwytasz?!

Potter nie chwytał. Dziewczyny mają jeszcze kilka dodatkowych zmysłów, więc fakt, iż czytają w myślach jakoś go nie zaskoczył. Lily - na przykład - umiała jeszcze zmusić go do rzeczy "niezmuszalnych". Ech... Lily...
- ... mnie tylko tak na moment zatkało, a ta znów: "Podnieś tę szczękę z trawy." - Black zrobił minę, jakby zaraz miał zasłabnąć.
- Co ty mówisz...! - A Potter znów to samo, jakby odtworzył swój tekst z taśmy.
- Stary! - Syriusz najwidoczniej nie zauważył nieobecnego wzroku Jamesa, bo ciągnął dalej: - Ale potem odzyskałem mowę - powiedział dumnie.

James pokiwał głową. Musi na przerwie obiadowej pogadać z Lily. Nie mogą tak żyć! On już zaczyna naprawdę tęsknić! Na przykład za zapachem jej włosów i za tym zawadiackim spojrzeniem...
- I... Taram-taram, grają trąby...! - zawył śpiewnie Black, naśladując dźwięk wydawany przez jakiś instrument dęty. - Umówiłem się z nią na... RANDKĘ!
- Co ty mówisz...! - głucho powiedział Potter.

W tym momencie Syriusz zorientował się, że coś tu nie gra. James chyba się wyłączył, nastawiając przy tym autopilota.
- Ej, Rogacz, do jasnej... ciasnej! - rzucił mu spojrzenie mówiące "Halo, jest tam kto?!" - Czy ty mnie w ogóle...

I w tym właśnie momencie w drzwiach dormitorium pojawił się Remus Lupin. Wyszczerzył się do nich bez słowa. Jamesowi przyszło na myśl, że powinien jeszcze przyjaźnie zamachać ogonem. Ale to zachowanie prędzej pasowałoby do Łapy.
- Luniak, chłopie ty mój! - Syriusz rzucił się na kumpla, żeby go wyściskać.

Tym razem Remus był porządnie zmaltretowany swoją przemianą i chłopaki bardzo się ucieszyli widząc, że po dawnych ranach nie ma żadnego śladu.
- I co? Dostałeś tam wszystko od pani Pomfrey? - zagaił Black.
- Eee... - bąknął Lupin, nic nie rozumiejąc. - Znaczy... Co? Aż się boję, co ona mogłaby mi dać...

Roześmiali się.
- Rogacz nas tu uspokajał, że masz absolutnie wszystko. - Black spojrzał na Jamesa z udawaną pretensją w głosie. - A ja mu od razu mówiłem, że tobie to trzeba jakąś lasencję podrzucić do opieki nad... hm... duchem, skoro Pomfrey zajmowała się twoim ciałem...

Wszyscy wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.
- Ty już lepiej nic nie mów - powiedział do Blacka James, zwijając się ze śmiechu.

Wtedy też do dormitorium wszedł Peter. Jego twarz na moment rozjaśniła się na widok zdrowego Lupina, ale wnet zgasła.
- Co jest? - spytał go Potter.
- Nie mam dla ciebie dobrych wieści... - powiedział cicho. - Widziałem Evans z Sev... markiem - dokończył, poprawiając się.

James jęknął i skrzywił się. Spojrzał w okno. I do tego ta pogoda mnie dobija, pomyślał ze złością.
Remus spojrzał na nich, marszcząc czoło. Próbował odnaleźć się w tej sytuacji.
- Lily obraziła się na Rogatego - wyjaśnił Syriusz, kręcąc głową.
- Nie wiem, czemu mnie to nie dziwi. - Lupin mruknął bardziej do siebie, niż do nich. - To chyba musisz coś z tym zrobić.

Potter podniósł na niego wzrok zbitego psa.
- Chyba nie myślisz, że dziewczyna pierwsza wyciągnie do ciebie rękę. - Remus skrzyżował ręce na piersi. - Taka natura. A baby z naturą nie walczą. One zresztą w ogóle nie walczą.
- To znaczy?
- To znaczy, że to zawsze ty będziesz musiał starać się bardziej - podsumował Lupin.
- Ale Luniaku! - zaprotestował Potter. - Jak to?! Przecież to nie jest sprawiedliwe!

Remus uśmiechnął się tylko dobrodusznie, niczym siwiejący staruszek.
- A tyś widział sprawiedliwość na tym świecie, Rogasiu?

Potter poczuł, że głębiej zapada się w materac. Czyli został urządzony na cacy. I znów wszystko przez dziewczyny!
- Mówią: płeć słaba - podchwycił Peter. - Teraz wszystko jasne. Kobitki to wykorzystują... A zakochany facet to taki, któremu odebrało rozum i logiczne myślenie. Nie widzi nic, poza tą jedną...
- Ogonku. - Remus spojrzał na Peter wzrokiem pełnym podziwu. - Zdumiewasz mnie! To rzeczywiście prawda.

Peter aż pokraśniał od tego komplementu.
- Ja myślę, że wszystkim nam dobrze by zrobił porządny kawałek czekoladowego ciasta - mlasnął Syriusz, a jego wzrok był rozmarzony.
- A może wpadniemy do kuchni? - zaproponował James. - Skrzaty nie będą zachwycone, ale na huncwotów nie ma mocnych!

Roześmiali się wszyscy i potakiwali mu, nakręcając się na coraz to inne przysmaki, które zwędzą z kuchni.
- Rogaczu, no to jaki masz plan? - spytał Peter i wszyscy spojrzeli na Pottera.
Ten jednak tylko pokręcił głową z politowaniem.
- No, oczywiście wszystko na mojej głowie...! Ale skoro mam ją taką mądrą... Hm... - zastanawiał się głośno. - Słuchajcie, plan jest taki...


* * *


- Auu! - syknął Lupin. - Nadepnąłeś mi na stopę!
- Wybacz - szepnął Peter. - Ciasno tu jak w puszce sardynek!

Cała czwórka huncwotów dreptała powolutku pod peleryną-niewidką w stronę obrazu, za którym ukryte było przejście do kuchni. Robili to już nieraz. A nocne spacerki po korytarzach Hogwartu należały swego czasu do ich ulubionych rozrywek. Ostatnio jednak zaprzestali płatania zbyt wielu psikusów i drak. Sprawa Ogona, Lily... To wszystko nagle się skomplikowało, zakłócając prawidłowy rytm huncwotów.

Potter obawiał się, że mogli wyjść z wprawy, zwłaszcza po tym incydencie przy Grubej Damie. Peter musiał się na moment zamyślić, bo zahaczył o obraz swoją szatą i kobitka z obrazu momentalnie podniosła głos, uderzając przy tym w histeryczny ton. James, uciekając pod peleryną z chłopakami, usłyszał jeszcze coś o jakimś obcym duchu i rozboju w biały dzień. Dopiero później uświadomił sobie absurdalność tych słów: dochodziła w końcu dwudziesta druga.

James zerknął w ciemny tunel tajnego przejścia do kuchni. Było cicho. Kiedyś z Blackiem próbowali podglądnąć skrzaty podczas śniadania. Do kuchni nie udało im się wejść, ale już na początku tajnego przejścia słychać było gwar. Teraz było całkowicie cicho.
- Dobra nasza! - szepnął do kumpli. - Wszystko wskazuje na to, że skrzaciska śpią jak zabite.
- Jaka dobra?! - zaskrzeczał Syriusz.
- Ciiii! - uciszył go Peter.
- Zabite skrzaty nie zrobią mi kiełbasek! - szepnął, a jego mina wyrażał głęboką rozpacz.

James w ciemności usłyszał tylko westchnienia Petera i ciche prychnięcie Lupina. Sam natomiast klasnął się otwartą dłonią w czoło.
- One śpią, Black. Ś p i ą. - Potter powiedział to bardzo powoli i wyraźnie, żeby mieć dokładną kontrolę nad słowami. - W porównaniu z głupotą wszechświat ma swój koniec...

Syriusz w odpowiedzi tylko mocno pacnął go dłonią w potylicę, ale nie odezwał się już.
- Za mną - szepnął James i ruszył w głąb tunelu.

Kiedy już znaleźli się w środku i zasunęli za sobą obraz, Potter zwinął pelerynę i już po chwili szli, oświetlając sobie drogę światłem z różdżki wywołanym Zaklęciem Lumos.

Tunel kończył się małym otworem, który zasłonięty był przez niewielki obraz. W końcu skrzaty nie potrzebowały obrazów cztery razy większych od siebie.

James pchnął go lekko, a ten jęknął skrzekliwie, drgnął, po czym odsunął się. Chłopcy przecisnęli się przez otwór, a ich oczom ukazała się kuchnia.

Była ogromna, mimo iż wszystkie sprzęty były dopasowane do wzrostu przeciętnego skrzata. Potter dostrzegł nawet odrębny stolik, przy którym zapewne odbywała się degustacja dań mających trafić na stoły uczniów. Na piecach nie stały żadne resztki z kolacji, jak oczekiwali chłopcy, więc rozpierzchli się po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś słodkiego. Najlepiej z dużą ilością czekolady.

James zaświecił duże światło, by łatwiej mogli coś znaleźć. I w tym momencie stała się rzecz, której żaden z nich się nie spodziewał.
- No, skandal! - Był to skrzek zaspanego skrzata, którego tak naprawdę bardziej irytowało zaświecone u góry światło niż nieproszeni goście. - Co wy tu robicie, łobuzy?!

James odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł głos. Okazało się, że był to jakiś znany skrzat - którego Potter rzecz jasna nie znał - uwieczniony na tym obrazie i to jego zbudzili huncwoci.
- Pan wybaczy... - zaczął, lecz wnet uprzytomnił sobie, że zwrot "Pan" nie jest najlepszym na zwrotem dla skrzata. - Znaczy...Jakby tu...eee...

Skrzat z obrazu machnął ręką z irytacją, jakby cała ta farsa zanadto się przeciągała.
Syriusz zaraz zgasił światło pod sufitem i cała kuchnia pogrążyła się w mroku.
- Proszę sobie nie przeszkadzać... - podsunął Lupin, używając bezpiecznej formy bezosobowej.
- Ja sobie nie przeszkadzam, chłoptasiu! - usłyszeli z obrazu. - To wy mi przeszkadzacie!

I nagle zrobiło się cicho. Huncwoci zamilkli jakby się zmówili, choć niczego takiego nie ustalali. Czekali. Może skrzat po prostu niedowidzi - w końcu był już stary - i pomyśli, że się wynieśli, bo skutecznie ich spłoszył.

Potter nie sądził, by skrzat z obrazu ich znał. Zapewne nie był na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie. Te stworzenia stroniły od ludzi i byłoby to mało prawdopodobne, gdyby komunikował się z czarodziejami z obrazów na terenie zamku. A ten jedyne informacje mógł zaczerpnąć z gabinetu dyrektora, gdzie miał - jak przewidywał James - swój drugi obraz. W końcu jakoś porozumiewał się z Dumbledorem, reprezentując stronę skrzatów w szkole.

Cisza przedłużała się, aż Potterowi zaczęło dzwonić w uszach. W końcu usłyszał szept Petera:
- Hej, jego tu nie ma!
Zaraz zaświecili swoje różdżki i oświetlili obraz. Był pusty. Spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się mroczne cienie. Nie musieli nic mówić, wiedzieli, że od tej chwili mają naprawdę mało czasu, by działać.

Przyjąwszy założenie, że skrzat ich nie rozpoznał, tylko udał się do dyrektora, nie powie mu, kto buszuje między garami. Jednak zapewne szybko tutaj powróci, by nie przepuścić ich tajnym przejściem. Peleryna też na niewiele by się zdała w tym wypadku: skrzat po prostu zablokuje przejście i cześć pieśni! Zresztą ich przepustka do nocnych harców - niewidka - nie pomogłaby im przy Dumbledorze, to jasne. Jeszcze by ją skonfiskował, więc wówczas jej użycie byłoby zwyczajnie głupie.

Istniała też inna opcja, bardziej prawdopodobna: dyrektor zorientuje się, że tylko oni mogli wpaść na taki pomysł i pośle kogoś, by sprawdził, czy są w łóżkach. Jeśli ich nie będzie - karę mają jak w banku, nawet jeśli nie znajdą ich w kuchni - nie zdołają wrócić do dormitorium niezauważeni. Jeżeli jednak uda im się wyjść przed powrotem skrzata (zakładając, iż ten przybędzie zaraz po rozmowie z Dumbledorem, by pilnować łobuzów), będą mieli szansę znaleźć się w łóżkach przed kontrolą.

Chłopcy zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, czym się je takie sytuacje, więc rzucili się na półki, w których mogły być ukryte łakocie.
- Szybko! - popędzali się wzajemnie. - Zaraz tu będzie!
- Mam coś! - rzucił Black, a reszta pognała w jego stronę.

Jedna z ogromnych lodówek, które stały w rzędzie pod ścianą świeciła otwarta na oścież. Już z daleka widać było, iż w całości służy do przechowywania ciast, tortów i innych słodyczy. A tych było w bród!
- O, ludzie! - Peter wydał z siebie cieniutki kwik radości. - Co bierzemy?
- Tylko żeby nie upaprać peleryny tymi masami...! - powiedział przezornie Lupin. - Niech każdy weźmie po trochu.

Syriusz jęknął boleśnie.
- "Po trochu"?! To dla mnie jak wyrok! Ja biorę ile wlezie! - i powiedziawszy to, sięgnął po leżący na suszarce nóż, a z szuflady wyjął papier śniadaniowy.
- Dobry pomysł - pochwalił Blacka Potter i wyjął cały czekoladowy torcik, dając do ukrojenia Syriuszowi.

Ten w mgnieniu oka, ze zręcznością zawodowca zanurzył nóż w masie, zagryzając przy tym w skupieniu dolną wargę. Odkrojony kawałek sprawnie zapakował w papier i już przed nim wylądował placek biszkoptowy z gęstą, śmietankową masą z bakaliami, polany czekoladą.
- Zaraz się roztopię... - szepnął do siebie, krojąc krzywo ogromny kawał ciasta. - Następny!

I tak chłopaki podsunęli mu z pięć różnych ciast i torcików. Sami zaś naładowali do papierowych toreb kilkanaście rodzajów drobnych ciasteczek. Były tam kruche przełożone konfiturą, rogaliki francuskie, babeczki z toffi oblane czekoladą, chrupiące orzechowe, z galaretką, z ptasim mleczkiem i owocami... Torby upchnęli do kieszeni szat.
- A teraz szybko, szybko, za obraz, póki nie ma tego zgreda! - zawołał James i pognał w stronę wyjścia.
- Ej... - usłyszeli obcy głos z kąta kuchni. I nie przypominał im on żadnego skrzata. To był jakiś uczeń.

Obejrzeli się za siebie i stanęli jak wryci. Potter miał wrażenie, że ktoś wmurowuje naprędce jego kończyny w podłogę.
- Mogę...eee... zabrać się z wami...? - usłyszeli chrapliwy głos.

Syriusz odwrócił się w stronę Jamesa. Tak, zdecydowanie odzyskali już zdolność myślenia, a nawet działania. Trzeba było wiać. I to czym prędzej.

James zamrugał. Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
- A-ale... - zająknął się, po czym jakby otrząsnął się z amoku i podniósł głos. - Na litość! Co ty tu - do diabła - robisz, Smark?! Hę?!


-.-.-.-.-.-.-.-.-
I znów, dzięki Ani - pojawiło się to, co się pojawiło. Inaczej: pojawiło się bez tych wszystkich "drobiazgów" ^^. Dzięki ^^

Dodane przez Crazy Flower dnia 09-10-2010 14:14
#145

Potter poczuł, że głębiej zapada się w materac. Czyli został urządzony na cacy. I znów wszystko przez dziewczyny!

To mnie powaliło! <lol>
Końcówka też fajna : D

No, kolejny świetny rozdział nam molek zaserwował. Bardzo miło się go czytało. Mam nadzieję, że następny pojawi się niedługo ;P

Dodane przez Arya dnia 10-10-2010 09:34
#146

Dobre ;D

Umiesz pisać i wykorzystujesz to przeciwko nam, czytelnikom o słabych umysłach i wolach walki! Nikt nie oprze się tej opowieści, a ty Molu, ty przebiegły pisarzu, z pełną premedytacją wykorzystujesz to przeciwko nam! Ale żeby nie było - my się nie bronimy ;P

Kolejny mistrzowski odcinek, nie naciągany pod względem tekstów i docinków bohaterów, który jak te ciasta sprawił, że z zachwytu mało się nie rozpuściłam ;P

Pisz dalej i niezastąpionego, niezmordowanego Wena ;]

Edytowane przez Arya dnia 12-10-2010 18:13

Dodane przez Lady Holmes dnia 10-10-2010 10:12
#147

Dobrze wiedziała, że samo jego imię działa nie niego jak płachta na byka.

Powinno być "na".
(zakładając, iż ten przybędzie zaraz po rozmowie z Dumbledorem, by pilnować łobuzów),

Dumbledore`em.
Jedna z ogromnych lodówek, które stały w rzędzie pod ścianą, świeciła otwarta na oścież.

Zgubiony przecinek.
***
Kolejna wspaniała część. Początek rozdziału i "Co ty mówisz" mnie rozśmieszyła. Również akcja pt."Zebrać łupy wojenne z kuchni" też niczego sobie. Ale ciekawe, co Severus tam robił? I jeszcze prosił Huncwotów o przysługę? Ciekawe, ciekawe.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
LH.

Dodane przez Julia S dnia 19-10-2010 10:52
#148

Na początku przyczepię się do najdrobniejszych szczegółów ; )

Syriusz był już w swojej brązowej piżamie, lecz James wciąż w ubraniach.

Bardziej by tu pasowało zamiast "lecz", słówko "a"
Syriusz był już w swojej brązowej piżamie, a James wciąż w ubraniach.

Potter podniósł na niego wzrok zbitego psa.

Po prostu: Potter spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa.

Te stworzenia stroniły od ludzi i byłoby to mało prawdopodobne, gdyby komunikował się z czarodziejami z obrazów na terenie zamku.

Jakoś dziwnie się to czyta. Chyba chciałaś napisać coś w stylu
"Te stworzenia stroniły od ludzi. Było mało prawdopodobne, aby komunikowały się z czarodziejami z obrazów na terenie zamku."

A inna sprawa. Ja bym pisała raczej, że skrzaty lubią czarodziejów i rozmowy z nimi, w końcu tak by to wyglądało z książek HP, sądząc po zachowaniu Zgredka i innych skrzatów z Hogwarckiej kuchni ; )
Ale to oczywiście Twój FF, więc ok, u Ciebie skrzaty są takie, a nie inne. I dobrze!

Torby upchnęli do kieszeni szat.

Hihi, to chyba były kieszenie bez dna!

Ale ogólnie na temat rozdziału i Twojego stylu pisania- super! Strasznie mi się spodobało to, jak piszesz!
Dużo dialogów, szybka akcja, bez nudy...
A do tego są opisy i dobrze oddajesz charakter każdej postaci!
Arrghh nienawidzę Cię! ;D
Moja droga, piszesz na prawdę dobrze. Weny i inspiracji życzę ci ogromnych pokładów i czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
Pozdrawiam ; )

Dodane przez Harry-Potter123 dnia 19-10-2010 15:10
#149

świetne !
co chwilę tu zaglądam, żeby ani rozdział mnie nie ominął ! ;D

Dodane przez Eluchi dnia 20-10-2010 16:49
#150

Och... Czekam na kolejny rozdział. Opowiadanie jest świetne :D

Dodane przez Susie_Makes dnia 24-10-2010 18:28
#151

Baaaardzo mi się podoba twoje FF.Dużo się w nich dzieje, jak to czytam to potrafię się chichrać jak wariatka, lub płakać jak bym była w depresji. Twoje FF po prostu mi się podoba!!!!!!!!

życzę wena

Dodane przez Eluchi dnia 29-10-2010 17:45
#152

Cudne jest twoje FF. Przeczytałam je w dwa wolne popołudnia.
Strasznie podoba mi zakończenie rozdziału:

mooll napisał/a:
James zamrugał. Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
- A-ale... - zająknął się, po czym jakby otrząsnął się z amoku i podniósł głos. - Na litość! Co ty tu - do diabła - robisz, Smark?! Hę?!


Życzę ci weny

Dodane przez SiriusBlack dnia 03-11-2010 19:03
#153

Twoje FF jesr super.Pisz dalej mam nadzieje ze jeszcze pare rozdziałów się ukaze,bo bardzo się wczułem,prawie jak w ksiązce HP.Zycze weny i czekam na dalszy ciąg wydarzeń.

Dodane przez polami dnia 09-11-2010 11:09
#154

Leżę sobie w łóżeczku z laptopem na kolankach i nadrabiam zaległości w czytaniu. Nadrobiłam i jak zwykle Nadrobiłam Twoim FF uśmiałam się jak norka. Więc bardzo dziękuję moll'u za zapewnienie mi tej rozrywki, życzę wena i gratuluję nowego awatara, bo jeszcze nie było okazji, żeby go pochwalić ;)

Dodane przez mooll dnia 25-12-2011 11:22
#155

Chciałam napisać krótkie słowo, zanim wstawię ten rozdział.
Nie było mnie ponad rok. Dużo. Ale też wydarzenia, które miały miejsce w tym czasie, a o których nie będę się rozwodzić, całkowicie usprawiedliwiają tak długą przerwę.
Nigdy nie przyznałam otwarcie, że chcę zakończyć pisanie tego FF na rozdziale XXX, choć często nachodziły mnie myśli, że "pewnie już nie uda mi się do niego wrócić". Tymczasem pojawił się XXXI rozdział (musiałam przebrnąć przez wszystkie 30, by przypomnieć sobie co nie co:) )!
Jeśli jeszcze jest ktoś, dla kogo mogłabym dalej pisać - dajcie temu wyraz z swoich komentarzach.

PS. A do końca już nie zostało daleko...

Życzę miłej lektury,
mooll






ROZDZIAŁ XXXI , część I


Ręka z z rozczapierzonymi palcami przecięła powietrze, szukając nocnej szafki. Na oślep błądziła po niej, aż niezdarnym ruchem chwyciła okulary i nałożyła na nos Jamesowi Potterowi.

Chłopak zamrugał. Powoli docierały do niego wydarzenia ostatniej nocy, gdyż z huncwotami położyli się, mając przed sobą zaledwie godzinę przyzwoitego snu. Zamierzał dosypiać na zajęciach. Trudno, niech straci... Egzaminy nie są w przyszłym tygodniu! Będzie miał jeszcze czas się pouczyć. Zresztą Lily mu pomoże...

Szlag! Lily... Musi z nią pogadać! Wciąż się na niego gniewa i chodzi ze Smarkiem wszędzie, chyba na złość Potterowi!

To mu od razu przypomniało, dlaczego zdecydował się na ten skok do kuchni. Było mu źle z tą sytuacją, a czekolada mogła z tym wypadku wiele zmienić.

Teraz pamiętał to doskonale. Korytarz i ten przeklęty obraz jakiegoś skrzata, który obudził się, gdy włączyli światło. No, pech.

Spieszyli się, by zdążyć zanim wróci od Dumbledore'a. Już mieli zwiewać, gdy swą obecność ujawnił nie kto inny, jak Snape! Był przerażony, to trzeba mu było przyznać. Chciał się z nimi zabrać pod peleryną, ale oni sami nie mieścili się już pod nią jak kiedyś.

- Smark - odezwał się Potter. - Nie wygląda to różowo. Nie zmieścilibyśmy się nawet jeśli chcielibyśmy ci pomóc.
- Jeśli byśmy chcieli - dodał zaczepnie Black.

Smark zatrząsł się. Co on tu, u licha, robił?! A teraz ze strachu gacie na jego szanownych czterech literach ledwie się trzymają. To zbyt podejrzane... James pomyślał wówczas, że ten lęk może wcale nie jest związany z Dumbledorem, albo tylko częściowo. Snape ewidentnie wpadł w tarapaty. A ponieważ Potter na tzw. kłopotach się znał, wiedział jaki to rodzaj strachu oblatuje wówczas człowieka. Smarkerus nie bałby się aż tak, gdyby chodziło tylko o jakieś punkty, naganę, czy jakąkolwiek inną karę nałożoną przez dyrektora. Ale w tym momencie Potterowi było mu go najzwyczajniej w świecie żal, bo wyglądał naprawdę żałośnie.

- James, musimy się spieszyć... - zapiszczał cicho Peter, dając w ten sposób wyraz swojemu strachowi.

W tym momencie usłyszeli dziwny odgłos. Nie potrafili go sprecyzować, ale oblał ich zimny pot.
- Szybko! - warknął despotycznie Potter w stronę Severusa, a ten skoczył jak oparzony i natychmiast znalazł się przy nich. - Do obrazu!

Huncwoci rzucili się w stronę przejścia. Udało im się dosłownie w ostatniej chwili zatrzasnąć za sobą obraz, zanim usłyszeli chrapliwy skrzek skrzata, że "ta banda łasuchów zdążyła zwiać". Wokół panowały egipskie ciemności.
- Idziemy - oznajmił sucho James i szepnąwszy Lumos!, by rozjaśnić sobie drogę, zaczął energicznie iść w stronę drugiego wyjścia. Nikt nie odważył się odezwać. Atmosfera gęstniała z każdą upływającą chwilą coraz bardziej.

Kiedy pokonali kilkanaście metrów, Potter zatrzymał się, odwrócił i przyświecił im końcem różdżki w twarz.
- Nie po oczach...! - zamachał rękami Black, mrużąc oczy. Pozostali zareagowali podobnie, więc James opuścił światło niżej.
- No dobra - odezwał się sucho. - Gadaj, Smark, o co tu w ogóle chodzi?! Uratowaliśmy twój kościsty tyłek, to się łaskawie odwdzięcz.

Snape milczał przez chwilę. W skąpym świetle różdżki jednak można było zauważyć, że intensywnie zastanawia się, co odpowiedzieć, by było na tyle satysfakcjonujące, aby dali mu spokój i na tyle oszczędne w szczegóły, by nie powiedzieć im zbyt wiele.
- A o co wam w kuchni chodziło? - odpowiedział pytaniem na pytanie i sam sobie odpowiedział: - O jedzenie. Mnie też.

Potter zaśmiał się krótko.
- Albo nas nie doceniasz, albo jesteś naprawdę bardzo naiwny myśląc, że ci uwierzymy - A tak naprawdę?

James nie miał pojęcia, co Snape kombinuje. Zwłaszcza w kontekście ostatnich zdarzeń, wszystko, co powie Smark, mogło być dla niego wskazówką.
- Zakwitniemy tu niebawem, pospiesz się - warknął nieprzyjemnie, by zmusić Snape'a do gadania.
- Uciekałem... - zaczął, a Potter zmrużył oczy, próbując wybadać, czy Pan Tłustowłosy w końcu zdecydował się mówić prawdę. - Przed Filchem.
- I przyniosło cię do kuchni, zamiast do lochów? - spytał Black, a w jego głosie było słychać, iż chłopak nie do końca mu wierzy.
- W przeciwieństwie do was, dla mnie spotkanie z Filchem jest ujmą na honorze - odpowiedział cicho, ale jadowicie.
- A ty żeś widział honor! - prychnął Black.

Potter lekko szturchnął przyjaciela, by nie przesadził. Snape był teraz dla nich źródłem informacji, a nie obiektem ataków.
- Skoro się zasłaniasz honorem, to czemu nie podszepnął ci, żeby się tuż przed północą nie plątać po zamku, hę? - znów zapytał James. Przeczuwał, że może uda mu się jeszcze wydobyć ze Smarka jakieś informacje.
- Wracałem ze spotkania - odparł Severus bardzo spokojnie. James miał wrażenie, że na twarzy chłopaka dostrzegł zabłąkany uśmieszek.
- Ach tak? - zachęcił go Black.
- Z Lily Evans, skądinąd ci znaną, Potter... - Snape uśmiechnął się niewinnie, choć gdzieś na dnie spojrzenia czaił się triumf.

Jamesowi pociemniało przed oczami. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Wiedział, że Lily często robiła mu na złość w ten sposób, kiedy się posprzeczali, ale nie o tej porze! Powoli zalewała go fala nieprzyjemnego gorąca. Musiało być dobrze po północy, kiedy się z nim spotkała, szybko obliczył w głowie.
- Czyżby? - warknął Potter przez zaciśnięte zęby, chcąc zyskać na czasie. Wcale nie podobała mu się wizja siebie, jako ostatniego frajera zrobionego na szaro przez dziewczynę.
- Sam ją o to zapytaj - odparł Snape, posyłając mu mały, irytujący uśmieszek.
- Widocznie coś w tobie wzbudza w niej litość - dodał Black, widząc, że James powoli pogrąża się w rozpaczy. - Skoro spotyka się z tobą dopiero jak już ma pewność, że nikogo nie spotka na korytarzu...

Pozostali chłopcy zaśmiali się dla potwierdzenia słów Syriusza, lecz był to nieco wymuszony śmiech.

James pomyślał, że powoli zaczyna go boleć głowa. Było już późno, w zasadzie wciąż nie byli bezpieczni, tylko tymczasowo ukryci i wciąż mieli do pokonania dwa piętra. I do tego ta szokująca informacja o spotkaniu Smarka z Evans... To było trochę za dużo na Potterową głowę.

- Nie mogę na ciebie patrzeć - skrzywił się chłopak, jakby go zemdliło. Jednak tak na prawdę miał szczerze dość tej rozmowy, klaustrofobicznego tunelu i chciał już pójść. Chciał jak najszybciej zostać sam.
- Naprawdę starałem się zrozumieć - powiedział cicho i bardzo powoli Snape, oddzielając każde słowo.

Chłopcy spojrzeli na niego pytająco.
- Co Lily w tobie widzi - dokończył równie powoli. - Naprawdę. I wiesz co? Nawet zastanawiałem się czy pociąga ją bycie tak aroganckim, beznadziejnie zadufanym w sobie dupkiem...

Potter pokręcił głową z politowaniem.
- Widocznie za mało myślałeś. Zresztą to jest dość proste. Czyżbyś tylko ty jeden nie zauważył, że się zmieniłem, Smark? Może bystrością umysłu nie grzeszysz, ale sądziłem, że to naprawdę widać. - James miał wrażenie, że opowiada kurze jak dodać dwa do dwóch. Tylko Smarkerus mógł tego nie dostrzec.

- Oczywiście, jak coś ma być w wykonaniu Pottera, to cała szkoła musi wiedzieć, bo inaczej nie ma sukcesu. Biedna Lily... Zmarnuje się przy człowieku, który tylko szuka sławy i rozgłosu. Nie ważne jak mówią, byleby mówili, co? - Ze Snape'a wylewała się gorycz i żal. James nie bardzo wiedział jak się zachować. Pierwszy raz bowiem widział Smarka w takiej sytuacji.

Chłopak zmrużył oczy, chcąc rozgryźć przeciwnika.

W co ten Smark gra...?, zastanawiał się.
- Twoja "przemiana" była tak nienaturalna, że aż rażąca. - Smark skrzywił się wymawiając słowo "przemiana" i pokręcił głową z politowaniem. - Żenujące zagranie...
- Jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mnie oceniać - wycedził Potter, celując w chłopaka różdżką. - Naprawdę mam ochotę zrobić ci tu krzywdę i zostawić...

Peter szturchnął Jamesa łokciem między żebra.
- Rogaczu... - szepnął.

Na co Snape nieoczekiwanie roześmiał się.
- Urocze, Potter. Naprawdę udany koniec tej... przygody - mówił to wciąż na uśmiechu, choć był to uśmiech głębokiego politowania. - Ro-gacz!
- Severusie - odezwał się dotychczas milczący Lupin swym opanowanym i spokojnym głosem - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że bardzo, ale to bardzo nierozsądne jest igranie z nami w tej chwili?

Snape spojrzał na Remusa uważniej. Pozostali również nadstawili ucha. Lupin nie za często odzywał się w takich sytuacjach. Zabierał głos, kiedy przybierały naprawdę zły obrót.
- Może nie zauważyłeś, że wzięliśmy cię ze sobą - kontynuował jakby nigdy nic chłopak.
- Właśnie - wtrącił swoje trzy grosze Peter. - Szkoda, że nie widziałeś swojej miny i błagalnego tonu!

Remus spojrzał karcąco na Glizdogona.
- Zabranie cię to była trudna decyzja, bo sami ledwie mieścimy się pod peleryną - ciągnął Lupin. - Nie masz na tyle przyzwoitości, by chociaż w takiej sytuacji okazać minimalną wdzięczność?

Nastała chwila ciszy. Chłopcy jednak wiedzieli, że Remus zrobił tę pauzę celowo i czekali, co nastąpi.
- Wiesz... Nie, żeby mnie na tym zależało... - powiedział z przekąsem Lupin.
- Ale niektórym może zależeć - wtrącił się Syriusz, posyłając świdrujące spojrzenie Snape'owi.
- Niektórym - Remus uśmiechnął się nieco sztucznie niezadowolony, że znów mu ktoś przerywa. - Ale tak naprawdę to świadczy tylko o tobie...

Cały Luniak..., pomyślał James. Chciał zadziałać na ambicję Tłuściakowi, ale Smark to nie ten poziom...
- Dajmy temu spokój - odezwał się jednak na głos. - Nie potrzebuję wdzięczności, ale honoru to ty nie masz. Idziemy.

I nie dając dojść do głosu Snape'owi, ruszył w stronę wyjścia z tunelu. Był coraz bardziej zmęczony. Wolał nie wiedzieć, w jakim stanie są teraz jego kieszenie szaty, w których zapewne rozpłynęły się kawałki tortów. Zresztą myśl o nich wcale nie poprawiła mu humoru.

Szli jeszcze z dobry kwadrans, z czego ostatnie pięć minut wspinali się po stromych schodach. Ostatnie dziesięć metrów powiedziało im, że są praktycznie na miejscu. Od przejścia za posągiem do wieży Gryffindoru mieli zaledwie kilkanaście metrów, więc spotkanie z woźnym praktycznie im nie groziło. Snape był w dużo gorszej sytuacji: musiał pokonać ogromną odległość. Bez znajomości skrótów i bez peleryny-niewidki.

Zatrzymali się tuż przed wyjściem. Chłopcy przystawili do ściany uszy. Cisza.

Black zastukał różdżką w trzy cegły i ściana rozsunęła się bezszelestnie. James wysunął głowę zza posągu by sprawdzić, czy na horyzoncie nie czai się Filch albo jego bura kotka Norris.
- Droga wolna - szepnął i minął posąg tak, by go nie poruszyć, co mogło wywołać hałas.

Pozostali huncwoci ruszyli za nim. Kiedy byli już na korytarzu, Peter niosący pelerynę rozłożył ją, by mogli się pod nią schować. Snape jednak został bez ochrony. Wściekły i trupio blady.
- Powodzenia... - rzucił James z nutą sarkazmu. - I tak odwlekliśmy twój szlaban w czasie, biorąc cię do tego przejścia. Idziemy.

Chłopcy ruszyli powolutku w stronę obrazu Grubej Damy. Niecałe pięć minut później umęczeni drobieniem małych kroczków, wyszeptali hasło.
- Jak ja to uwielbiam...! - skomentowała Gruba Dama. Po czym dodała z przejęciem: - Zjawia się taki, nie widać go, zna hasło... A jak to jakiś przestępca?!

James przewrócił oczami. Ta histeryczka mnie wykończy..., pomyślał i uchylił nieco pelerynę, by pokazać Damie swoją głowę.
- Na tiarę Merlina! - pisnęła. - Co się stało z twoim ciałem, chłopcze?! Było takie wysportowane... W quidditcha przecież grałeś! Jaka strata!
- Proszę cię...! - syknął James. - Zazwyczaj mam całe ciało, tylko tak na chwilę go nie mam...

Zdał sobie sprawę, że jego wypowiedź była totalnie pozbawiona sensu, ale nie miał już na nic siły. A mocowanie się z Grubą Damą o to, czy ma ciało czy może nie, wykraczało poza jego zapasy energii.

Kobieta zamyśliła się.
- No dobrze... - powiedziała powoli i odsunęła obraz, dodając: - Ale przyjdź jutro z ciałem, żebym się nie martwiła!

Black prychnął, a Lupin zachichotał.
- Przyjdę - zapewnił ją James, ledwie powstrzymując się od śmiechu.

W pokoju wspólnym Gryffindoru mogli już zdjąć pelerynę i roześmiać się na dobre.
- Zazwyczaj?! - parsknął Black i zgiął się wpół, przytrzymując jedną ręką oparcia fotela. - Padnę!
- Ale okazjonalnie pozwalam mojej głowie na wieczorne spacery - zawył Lupin. - Gościu, powalasz mnie!

Peter zawtórował im śmiechem.
- A już byłem pewny, że ta wyprawa skończy się katastrofą - powiedział Potter, uspokajając się powoli.
- I nie wiem, czy się nie skończy - usłyszeli zimny głos z kąta Pokoju Wspólnego. Z cienia wyłoniła się Evans we flanelowej piżamie w czerwoną kratkę i odrzuciła do tyłu włosy.
- Lily...? - zapiszczał James, po czym natychmiast odchrząknął: - A co ty tu robisz?
- A może ty mi odpowiesz na to pytanie? - spytała z udawaną uprzejmością, od której dreszcz przeszedł mu po plecach.

James powstrzymał się od wyciągnięcia na raz wszystkich dział i zrobienia dziewczynie awantury za te je nocne przechadzki z Potterowym ulubieńcem, Smarkerusem. Wiedział, że przyjdzie jeszcze czas, by mu to wyjaśniła.

Black poklepał przyjaciela po plecach krzepiąco i dał mu znać, że oni się wycofują z tej dwuosobowej imprezy do swoich dormitoriów.

Potter westchnął. No to się zacznie...
- Dumbledore cię szukał - powiedziała sucho.

Chłopak struchlał. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. Czego mógł chcieć od niego Dumbledore?! W jednej chwili zapomniał o swoim gniewie na Lily.

Zmartwiał: Skrzat z obrazu w kuchni przecież zniknął po to, by zawołać dyrektora! Chociaż tak na dobrą sprawę nie wiedzieli, gdzie on się udał, ale wszystko na to wskazywało. Najwidoczniej Dumbledore się wściekł. Wyrzucą ich. I to na ostatnim roku! Co za wstyd!
- Mnie? - jęknął. - U ciebie?
- Skoro nie znalazł cię u siebie... - Dziewczyna przewróciła oczami.
- No nie wiem, czy to takie oczywiste, że jeśli mnie nie ma u siebie, to na pewno jestem w dziewczęcym dormitorium! - James nieco oburzył się tokiem myślenia Evans. - Ładne masz o mnie mniemanie...

Lily jednak tylko pokręciła głową, jakby nie miała siły na tego typu kłótnie o drugiej w nocy.
- On nie był u mnie - uświadomiła go. - W każdym dormitorium jest obraz, który właśnie między innymi służy do kontaktu z uczniami.

Potter pokiwał głową na znak, że rozumie.
- Kazał mi przekazać ci, byś przyszedł do niego jak wrócisz... - powiedziała, próbując najwierniej odtworzyć słowa dyrektora. - I, że dość długo zajęła ci ta droga z kuchni... cokolwiek, to znaczy...

James przełknął ślinę. Czyli Dumbledore wie, że tam byli. Wszystko jasne. Teraz trzeba przygotować się na wydalenie ze szkoły... Jako huncwot musi to znieść dzielnie. Nie ma innego wyjścia. Poczuł skręt w żołądku.

Zrezygnowany podziękował Lily za informację i odwrócił się chcąc skierować się do wyjścia. Lecz w tym momencie naszła go myśl, że nie chce iść na tę ciężką rozprawę z dyrektorem, zanim nie pogodzi się z Evans. Możliwe, że nie będzie chciała, ale musi spróbować. Już mu było naprawdę obojętne, dlaczego Lily spotkała się ze Snapem.
- Lily...? - odwrócił się, a w jego głosie wyczuwalne było błaganie o zrozumienie.

Dziewczyna podniosła głowę i zrobiła krok naprzód, lecz szybko się zreflektowała i skuliła w sobie, próbując zachować pozory.

Lecz ten jeden ruch wystarczył chłopakowi, by odważył się podejść do niej pewnym krokiem i bez słowa ją przytulić.
- Kochanie - szepnął czule - proszę, nie gniewajmy się na siebie. Naprawdę nie obchodzi mnie, dlaczego byłaś dziś wieczorem ze Smarkiem...
Lily odsunęła od niego.
- Z Severusem, chciałeś powiedzieć? - spojrzała na niego uważniej. - A skąd o tym wiesz?
- Czyli to prawda? - Potter zrobił minę człowieka dogłębnie rozczarowanego, który do końca łudził się jednak, że dwa i dwa nie da w sumie czterech.

Evans przytaknęła z przydługim westchnieniem. James czekał, co powie.
- Wiesz... - zaczęła - trudno mu się pogodzić z tym, że jestem z tobą... Koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego ty...

Chłopak uniósł wysoko brwi. Czyżby Snape mówił prawdę? Z trudem to do niego docierało.
- ... to mu powiedziałam - ciągnęła Lily. - A ponieważ byłam na ciebie zła, stwierdziłam, że w zasadzie nawet o tak późnej porze mogę się z nim spotkać...

Spojrzała na Jamesa podejrzliwie, jakby chciałam znaleźć w jego twarzy wskazówkę, która podpowiedziałaby jej, czy wciąż jest na niego obrażona, czy nie.

Potter zrozumiał przekaz i szybko ją przytulił, lekko kołysząc.
- Wiesz, jak mnie teraz Dumbledore wyrzuci ze szkoły, chciałbym mieć chociaż pewność, że przynajmniej mam ciebie...
- Głuptasie - szepnęła na uśmiechu, co powiedziało mu, że już się nie złości. - Nie wyrzuci cię. Raczej potrzebował się z tobą skontaktować. Powiedział, byś skorzystał z jakiejś mapy...

James odsunął się nieco. Wciąż obejmował dziewczynę, ale tym razem patrzył jej w twarz.
- Jesteś pewna? - dopytywał się.
- Tak, na pewno cię nie ma zamiaru wyrzucić...
- Nie, ale czy mówił o mapie?

Lily kiwnęła zdecydowanie głową i dodała na potwierdzenie:
- Sto procent.

Teraz w głowie Pottera szumiało. Pojawiło się kilka poważnych pytań, na które niebawem miał uzyskać odpowiedzi. Nie wiedział, co o tym myśleć. Dyrektor, który w środku nocy szuka go po dormitorium i sugeruje skorzystać z mapy huncwotów...
- Aha - dodała Lily - masz się zgłosić do McGonagall.
- To w końcu do kogo? - nie rozumiał Potter.

Lily pokręciła głową.
- Do niej. To ona cię zaprowadzi o gabinetu dyrektora - odpowiedział cierpliwie.

Potter westchnął.
- To zbieram się.

Jeszcze raz popatrzył w tę cudowną, kochaną twarz Lily, pogłaskał po delikatnym, miękkim policzku i powiedział:
- Jaka to ulga móc cię znów mieć przy sobie. Uwielbiam cię, wiesz? - wyszczerzył się do niej.
- Wiem - odparła i dodała z zawadiackim uśmieszkiem: - Chyba zawsze to wiedziałam.

Edytowane przez mooll dnia 29-12-2011 13:35

Dodane przez Lady Holmes dnia 28-12-2011 23:36
#156

Na początek wyrażę swoją radość, że postanowiłaś kontynuować opowiadanie.
Rozdział jest świetny, błędów nie szukałam (o tej godzinie mózg mój nie jest w stanie szukać kruczków), jutro najwyżej ich poszukam. Romans kwitnie, i jestem ciekawa, co też za karę dostaną Huncwoci (chociaż znając Dumbla, może on wezwać ich przez zupełnie inny powód). I oczywiście całkiem niewinne tłumaczenie Seva*.*

Jeszcze raz, cieszę, że wróciłaś i postanowiłaś dokończyć to opowiadanie. Życzę Weny i czasu na pisanie.

Pozdrawiam, LH.


EDIT: Czas na błędy :)

Ręka z z rozczapierzonymi palcami przecięła powietrze, szukając nocnej szafki.
gdyż z huncwotami położyli się, mając przed sobą zaledwie godzinę przyzwoitego snu.
Korytarz i ten przeklęty obraz jakiegoś skrzata, który obudził się, gdy włączyli światło.
Nie zmieścilibyśmy się, nawet jeśli chcielibyśmy ci pomóc.
I tak odwlekliśmy twój szlaban w czasie, biorąc cię do tego przejścia.
- Kochanie - szepnął czule - proszę, nie gniewajmy się na siebie.

Zgubione przecinki.

Niecałe pięć minut później umęczeni drobieniem małych kroczków, wyszeptali hasło.

Literówka.

Edytowane przez Lady Holmes dnia 29-12-2011 10:43

Dodane przez mooll dnia 30-12-2011 09:37
#157

Lady House napisał/a:
Na początek wyrażę swoją radość, że postanowiłaś kontynuować opowiadanie.

Wiesz, dla mnie samej było to duże zaskoczenie^^.

Rozdział jest świetny, błędów nie szukałam (o tej godzinie mózg mój nie jest w stanie szukać kruczków), jutro najwyżej ich poszukam. Romans kwitnie, i jestem ciekawa, co też za karę dostaną Huncwoci (chociaż znając Dumbla, może on wezwać ich przez zupełnie inny powód). I oczywiście całkiem niewinne tłumaczenie Seva*.*

I tu zaskoczenie - to na "dywanik" poszedł sam James... I myślę, że to będzie duuże zaskoczenie.


Jeszcze raz, cieszę, że wróciłaś i postanowiłaś dokończyć to opowiadanie. Życzę Weny i czasu na pisanie.

Ej, kobieto, dzięki za support, bo ja już dawno przekroczyłam tę granicę, kiedy z zapałam łapałam za pióro, by dodać kolejny rozdział. A następny już był napisany...
No i za to miłe słowo - tym bardziej cenne, żeś Ty weteran fickowy ^^

Dodane przez emilyanne dnia 30-12-2011 10:56
#158

Rok nie obecności i chciało Ci się tutaj powracać? No ładnie. Ja bym się tak nie poświęciła. Moją opinię potem wyrażę, edytując ten komentarz. Na razie jadę od pierwszego rozdziału :)

m: Nie znoszę niekonsekwencji, więc zostawienie FF w połowie byłoby hipokryzją. Zatem czekam na edita ^^


Dobra, dojechałam do siódmego rozdziału xD Jest fajnie, zabawnie i w ogóle. James się zmienia, ale brakuje mi trochę jego szalonej postaci. Wrócę tu jeszcze później, bo na razie to mnie oczy bolą od czytania xD

Edytowane przez emilyanne dnia 30-12-2011 13:35

Dodane przez Asella dnia 30-12-2011 23:39
#159

Jej mam nadzieję że iedlugo wstawisz olejny rozdział bo musze się dowiedzieć co chce Dumblrdore i co zrobi Sev... to znaczy Smark po tej jakby nie było pomocy ze strony Huncwotów.
A tak na serio...
Świetne FF i doskonały pomysł. Dzieje się dużo akcji a też związek Lily i Jamesa nie jest bezproblemowy maja woje zmartwienia itd.
oczywiście daje W i czekam na kolejne części z niecierpliwością.

Dodane przez Sigyn dnia 07-01-2012 19:11
#160

No wreszcie dobrnęłam do końca. Nie ukrywam, że mi to zajęło trochę czasu :) No ale do rzeczy.
Podziwiam Cię, że po tak długiej przerwie, postanowiłaś znów wrócić do pisania i szczerze powiedziawszy, bardzo mnie to cieszy. Temat Twojego FanFicka jest oryginalny. I byłam zadowolona, że piszesz z punktu widzenia szanownego pana Pottera.
Przyznam szczerze, że na początku nie pasowało mi to, że James się zmieniał. A co za tym szło, zmieniali się wszyscy Huncwoci. Mogę powiedzieć, że nawet byłam z tego powodu zawiedziona. Stwierdziłam, że z tego powodu, opowieść będzie zwykłym romansidłem pozbawionym akcji i humoru. Dlatego z początku mnie to nieco zniechęciło. Jednak gdy zaczęłam czytać dalsze rozdziały, pozytywnie mnie zaskoczyłaś. W Twoim opowiadaniu nie brakuje akcji i bardzo ciekawie piszesz. Spodobały mi się szczególnie wątki Syriusz - Danielle. Podchody Jamesa do Lily chwilami doprowadzały mnie do niepohamowanego śmiechu. Ogólnie Twoje FF bardzo mi się spodobało i na pewno będę śledzić dalsze losy bohaterów. Daję W.

Edytowane przez Sigyn dnia 07-01-2012 19:13

Dodane przez mooll dnia 11-01-2012 17:16
#161

Nota: Jak się okazało, jeszcze są jakieś osoby, które coś pamiętają z mojej wersji siódmego roku Jamesa Pottera. A to się chwali. Tekst jest obetowany (błyskawicznie) przez Sz.P. Lady House - brawa.
Dziękuję za wszelkie sugestie dotyczące błędów i fabuły. Mam nadzieję, że druga część rozdziału Was nie rozczaruje...
Tymczasem rzucam ten tekst na pożarcie (Wam) i czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze. Pamiętajcie - ona karmią Wena! ^^





Rozdział XXXI - część II




James zapukał ostrożnie do gabinetu profesor McGonagall.
- Proszę! - usłyszał w odpowiedzi.

Chłopak ostrożnie nacisnął klamkę i pchnął solidne drzwi.

Rozglądnął się po pomieszczeniu. W gabinecie opiekuna Gryffindoru zdarzyło mu się być kilkukrotnie. Niestety, zazwyczaj nie były to przyjemne wizyty. Zawsze kończyły się albo odebraniem punktów, albo szlabanem.

Zauważył jednak, że od ostatniego razu gabinet nieco się zmienił. Wystrój był oszczędny. Dwa olbrzymie regały z książkami po prawej stronie zajmowały prawie całą ścianę. Po przeciwległej stronie całą płaszczyznę pokrywały półki o nieregularnych długościach i wysokościach, na których spoczywały różne drobiazgi i sprzęty magiczne. Ten brak regularności wprowadzał lekki oddech do sztywnych zasad, którymi zawsze kierowała się McGonagall. Z sufitu na cienkim łańcuszku zwisał żyrandol w minimalistycznym stylu: wyglądał jak pojedyncze pnącza rośliny wychodzące z jednego punktu, zakończone maleńkimi abażurami przypominającymi kielichy kwiatów. James pomyślał, że te małe punkciki w kielichach-abażurach dawały dużo większe światło, niż można byłoby się tego po nich spodziewać.

Na końcu pomieszczenia stało solidne, dębowe biurko, na którym spoczywały kałamarze, dwie dodatkowe lampki w stylu żyrandola i masa uporządkowanych papierów. Profesor McGonagall wyglądała, jakby za wszelką cenę chciała skończyć tę uciążliwą robotę i położyć się spać, ale pracy miała na co najmniej dwie godziny, jak oszacował James.
- Potter? - spojrzała na niego lekko zaskoczona, lecz szybko dodała: - Och, oczywiście... Tędy.

McGonagall wstała energicznie. Pomimo lekko podkrążonych oczu, wyglądała jakby dopiero skończyła z nimi zajęcia w południe. Miała na sobie ciemnozieloną, lekko połyskującą pelerynę a włosy wciąż nienagannie upięte w wysoki, ciasny kok.

W tym momencie jednak rozległo się głośne, natarczywe pukanie.
- Kogo zaś niesie? - mruknęła lekko poirytowana. Najwidoczniej była już bardzo zmęczona, pozwalając sobie na narzekanie, ale już głośniej powiedziała: - Proszę wejść!

Do gabinetu wkroczył Filch, kurczowo trzymając za ramię chłopaka, w którym James z miejsca rozpoznał Smarka.

Niedorajda od siedmiu boleści..., pomyślał siląc się, by jego twarz wyrażała obojętność. Szpiegiem to on nie ma szans zostać...
- Przepraszam, że przeszkadzam, pani profesor... - odezwał się chrapliwie woźny, choć nie wyglądał, jakby mu było z tego powodu specjalnie przykro i szarpnął energicznie Snape'a za ramię, jakby to miało wszystko tłumaczyć, lecz po chwili dodał: - Mam tu gagatka, pałętającego się po zamku...
- Widzę - odparła McGonagall oschle, po czym westchnęła z miną wyrażającą ból głowy. - Panie Snape... Cóż pan tak pilnie potrzebował załatwić poza swoim dormitorium?

Filch puścił chłopaka, kiedy opiekunka Gryffindoru, wskazała mu ręką krzesło znajdujące się tuż przy biurku.

Snape, rozmasowując sobie ramię, ze spuszczoną głową usiadł na krawędzi krzesła. Rzucił szybkie i ukradkowe spojrzenie w stronę Pottera, który tylko nieznacznie uniósł lewą brew. James zresztą przypuszczał, że chłopak nie może przeboleć, iż akurat on, Potter, jest świadkiem jego upokorzenia, czym niewątpliwie było spotkanie z Filchem, pogadanka u zastępcy dyrektora i najprawdopodobniej nałożenie kary, którą zapewne będzie szlaban. Jeszcze niedawno w takiej sytuacji James zrobiłby wszystko, by pokazać Smarkowi, gdzie jest jego miejsce, a następnego dnia przekazałby komu trzeba soczystą informację o upadku Snape'a, by dowiedziała się o tym cała szkoła. W zasadzie jego samego zaskoczyło, iż wcale nie cieszy go widok żałośnie wyglądającego Ślizgona, jednak nie czuł potrzeby dokopania mu z tego powodu. Wolał nie mieć z nim nic wspólnego, to wszystko.

Minęło kilka chwil, a McGonagall nie doczekała się odpowiedzi. Snape uparcie milczał.
- No, słucham? - ponagliła go.
- Nie mogę powiedzieć - odpowiedział w końcu bardzo cicho, a jego przetłuszczone, czarne włosy jeszcze bardziej przysłoniły mu twarz.
- Nie? - Twarz nauczycielki wyrażała głębokie zdziwienie. Rzadko spotykała się z tak otwartą niesubordynacją.

Nagle przechyliła głowę, jakby coś sobie uzmysłowiła. Spojrzała na Pottera. Odwróciła się w jego stronę i ruchem głowy wskazała, by poszedł za nią. Skierowała się za ogromną kotarę, dzięki której ani Filch, ani Snape nie mogli zobaczyć ogromnego obrazu, do którego podeszła. James zauważył, iż wyjątkowo nie przedstawiał on żadnego czarodzieja, a jedynie mugolskie miasto z lotu ptaka. Potter rozpoznał w nim Londyn dzięki charakterystycznemu Tower Bridge na rzece Tamizie, ale też leżącemu nad jej brzegiem Pałacowi Westminster i Big Benowi.

Londyn jest bardzo widowiskowy z góry..., przemknęło Potterowi przez głowę.

Nauczycielka szarpnęła za klamkę umieszczoną w ramie obrazu, który otworzył się niczym drzwi. Nie weszła jednak przez nie, lecz ręką wskazała chłopakowi kierunek.
- Pamiętaj: przed posągiem feniksa należy podać hasło - powiedziała szeptem, prawdopodobnie ze względu na woźnego i Smarka. - W tym tygodniu to Wełniane skarpety. A teraz na górę. Dyrektor też chce pójść spać, a wciąż na ciebie czeka.
- Tak jest - odparł szybko chłopak i zaczął szybko wspinać się po stromych, kamiennych schodach.




- Wełniane skarpety - powiedział niepewnie James, stojąc przed żelaznymi drzwiami gabinetu dyrektora. Czuł się trochę głupio, wypowiadając tak dziwaczne hasło.

W tym momencie w drzwiach strzeliło coś kilkukrotnie w różnych miejscach. Potter nie wiedział, czy jest to właściwy mechanizm, gdyż nigdy nie spotkał się z czymś takim. Kiedy trzaski ucichły, niepewnie zapukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Powtórzył to nieco mocniej, jednak wciąż odpowiedziała mu cisza.

W końcu zaryzykował i powoli nacisnął klamkę. Otworzył oporne, ciężkie drzwi i wszedł do środka.

Nigdy nie był w gabinecie dyrektora, więc chłonął oczami każdy milimetr pomieszczenia. Było wysokie i duże z antresolą, gdzie zauważył pełne regały sięgające sufitu z ciasno poukładanymi księgami.

W tej części gabinetu, w której teraz stał James, ściany pomiędzy oknami wypełniały szklane witryny, za którymi można było zobaczyć przeróżne urządzenia i przedmioty magiczne. Jednak po jego prawej stronie była oszklona wnęka, za którą znajdowała się solidna misa. Na sąsiadujących półkach stały różnej wielkości i kształtów pojemniki, flakoniki i buteleczki. Chłopak zdał sobie sprawę, że w gabinecie panował lekko niebieski odcień, który prawdopodobnie pochodził z niebiesko zabarwionych witraży w oknach, oddzielających kolejne witryny.

Potter stał jak zaczarowany, dopóki z transu nie wywołał go ciepły i spokojny głos.
- Dobry wieczór, James.

Chłopak zwrócił głowę w stronę dochodzącego głosu. Spojrzał w górę. Na antresoli stał profesor Dumbledore, który właśnie powoli zaczął schodzić w dół schodami kończącymi się przy dużym, solidnym biurku.
- Dobry wieczór - odpowiedział James nie do końca przekonany, że ten rodzaj powitania pasuje do godziny odwiedzin.
- Zapewne zastanawiałeś się, dlaczego cię tu wezwałem. - Dumbledore mówił spokojnie, wciąż przemierzając schody, nieśpiesznie stawiając stopy.

Chłopak tylko przytaknął skinieniem głowy.
- Usiądź, proszę - powiedział Dumbledore, wskazując solidne krzesło stojące przed biurkiem. Sam zaś powoli zasiadł po drugiej stronie mebla i oparł łokcie na oparciach. I splótłszy dłonie, przybliżył je do ust w zamyśleniu.
- Godzina nie jest młoda - odezwał się w końcu dyrektor - więc przejdę do rzeczy.

James czekał. Szumiało mu w głowie. Z jednej strony był pełen obaw, czy nie czeka go tym razem wyrzucenie ze szkoły. Z drugiej jednak pamiętał tę pewność, z jaką Lily powiedziała mu, że Dumbledore chciał się spotkać w zupełnie innej sprawie.

Przełknął nerwowo ślinę. Dyrektor chyba to zauważył, bo nieznacznie się uśmiechnął.
- Dla nas byłaby to większa szkoda, gdybym cię, James, wyrzucił - spojrzał na niego ciepło znad swoich okularów połówek.

Ulga, jakiej doznał Potter, była tak widoczna, że Dumbledore zaśmiał się krótko chropowatym śmiechem, a chłopak zawtórował mu nieśmiało.
- James - odezwał się znów po chwili. - Sprawa jest poważna i chciałbym, byś jej nie zbagatelizował.

Potter kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Wówczas dyrektor rozsiadł się wygodnie i przybrał minę bajkopisarza.
- Może sobie nie zdajesz sprawy - zaczął - że w szkole niewiele rzeczy się ukryje moim oczom... Mam na myśli to, że oczy innych są moimi oczami. Chodzi mi o duchy, postacie z obrazów, naszego pana Filcha i jego kotkę Norris...

Zrobił krótką pauzę, by pozbierać myśli.
- Tak, James, wiem o waszej mapie - powiedział w końcu bez cienia triumfu w głosie. - Czy chcesz mi jeszcze o czymś powiedzieć?

Chłopak zastanawiał się czy jednak nie powiedzieć o pelerynie. Skoro Dumbledore wie o istnieniu mapy i nie chce jej skonfiskować... Prawdopodobnie chodziło o Luniaka. W innym wypadku na pewno by im ją odebrał. Jednak Remus wymaga nadzwyczajnych środków i Dumbledore to rozumie. Jednak szybko skarcił się w duchu. Po co ma mu o niej mówić? Chłopak nie widział takiej potrzeby.
- Nie... - odpowiedział na głos.

Dyrektor jeszcze chwilę mu się przyglądał, po czym ciągnął dalej:
- Widzisz, James... Pomimo tego, że w praktyce mam więcej niż tylko dwoje swoich oczu, nie mogę rozwiązać bardzo poważnej sprawy...

Czyżby ten wielki Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, odznaczony niezliczonymi nagrodami, prosił o pomoc siedmioroczniaka Jamesa Pottera? Tego jeszcze nie grali, pomyślał z lekkim ubawieniem chłopak, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- A ponieważ twoja szajka... Jak wy się tam nazywacie? - staruszek zmrużył oczy, ściągnął brwi, usiłując sobie przypomnieć nazwę i lekko potarł podbródek.
- Huncwoci - podpowiedział James.
- No, jasne! - uśmiechnął się dyrektor. - Prawda jest taka, że wiecie więcej niż inni o tym, co się dzieje między uczniami naszej szkoły. Niestety żadna postać z obrazu i żaden duch nie jest mi w stanie powiedzieć niczego o relacjach uczniowskich. Wy natomiast - tak. A ponieważ to ty stoisz na jej czele, mam do ciebie kilka pytań.

Zapowiadało się naprawdę ciekawie. On, James, będzie pomagał przy rozwiązaniu zagadki samej dyrekcji Hogwartu. Ba! Będzie w tym celu mógł używać Mapy Huncwotów! Lily pęknie z dumy...!

W jednym momencie uleciał z niego lęk i odechciało mu się spać.
- Oczywiście, bardzo chętnie pomogę. Jeśli tylko będę w stanie - odpowiedział grzecznie i czekał, co nastąpi.
- Jestem przekonany, że doszły do ciebie słuchy na temat tego nieszczęsnego jednorożca, którego zabito... - Dyrektor rzucił krótkie, ale uważne spojrzenie w stronę huncwota, jakby sprawdzał jego reakcję.
- Tak... - odparł cicho James i zmrużył oczy, jakby to mu miało pomóc w przeszukiwaniu dysku twardego swojej pamięci.
- Niestety, sprawcy nie zdołaliśmy odnaleźć - powiedział smutno Dumbledore. - Nie wiem, czy do tego dojdziemy... Może kolejne wydarzenia pomogą nam w tym ustaleniu...

Potter zastanawiał się, o jakie "kolejne wydarzenia" może chodzić dyrektorowi, lecz na odpowiedź nie musiał długo czekać.
- Orientujesz się, jak sądzę, z jakiego powodu został zabity. - W spojrzeniu staruszka czaił się smutek.
- Nie trzeba mi do tego Mapy Huncwotów - uśmiechnął się gorzko Potter. - Dla krwi.

Dyrektor powoli pokiwał głową, aby potwierdzić słuszność wypowiedzianego przez chłopaka zdania.
- A tej nie było - powiedział z głębokim westchnieniem Dumbledore i chłopak zrozumiał, że to jest właśnie clou tej sprawy.

James zmarszczył brwi i spojrzał na nauczyciela, jakby się przesłyszał.
- Jak to: nie było jej?
- Upuszczono mu praktycznie całą krew - spokojnie odpowiedział dyrektor. - Pytanie więc jest nie: kto zabił jednorożca, lecz: komu ta krew była potrzebna. Inne pytanie, inne poszlaki, a odpowiedź prawdopodobnie tak sama, lub naprowadzająca.

Potter zaczynał rozumieć tok myślenia Dumbledore'a. Wiedział, jakie teraz padnie pytanie. A przecież dopiero co Ogon zwierzył mu się z tego, iż to on znalazł tego koniowatego. Albo osła, przemknęło Potterowi przez głowę, przypomniawszy sobie ostatnią lekcję ONMS.

Chłopaka obleciał blady strach. Zdał sobie sprawę, że Glizdogon wdepnął w coś gorszego, niż zwierzęce odchody. I to coś teraz będzie się za nim ciągnęło gorzej niż smród. Trudno będzie mu się obronić, nawet jeśli jest niewinny. Nie, no...! Peter j e s t niewinny!, nawrócił się w myślach. Ale jeśli nie... W zasadzie oni sami zamierzali rozwiązać tę zagadkę. Teraz jednak sprawy się komplikują. Jeśli Glizdek złamał prawo, oni mu to wybaczą, ale Ministerstwo może nie mieć tyle miłosierdzia. Potter był przekonany, że Peter jest szantażowany przez któregoś z Czarnej Trójcy i bał się myśleć, co od niego chciała, że teraz Dumbledore szuka u niego, Jamesa, pomocy.

W jednym momencie poprzysiągł sobie, że spotka się z resztą huncwotów w tej sprawie, jak tylko będzie taka sposobność i zrobi wszystko, ale to absolutnie wszystko, by Lily poszła do Slughorna na to głupawe spotkanie.

Już zaczął jej współczuć wieczoru, które będzie musiała spędzić w towarzystwie nadętych bubków, gdy dyrektor wyrwał go z zamyślenia.
- Widzę, że jesteś poruszony - rzekł powoli.
- Eee... - Potter szybko próbował wymyślić coś przekonującego. - No, ciężko, żebym nie był... Niecodziennie dowiaduję się o tym, że w zabitym jednorożcu nie ma krwi...

Staruszek przenikał go wzrokiem.
- Przecież to oznacza - perorował James - że ta krew jest komuś potrzebna. Komuś na krawędzi życia i śmierci... A to zawsze poważna sprawa. W końcu taki czyn wiąże się z przekleństwem tego życia...

Dyrektor przytaknął:
- Nie doceniałem chyba twoich zdolności... - uśmiechnął się tajemniczo i dodał: - Przemyśl swoją odpowiedź, wyśpij się i jutro po zajęciach przyjdź do mnie i powiedz mi, co wiesz w tej sprawie...

Potter także nie doceniał dyrektora. Jego przenikliwy wzrok widział naprawdę wiele. Chłopak był przekonany, że Dumbledore zobaczył coś w jego zachowaniu. Coś, co kazało mu przypuszczać, iż James ukrywa jakieś informacje, ale nie chce lub boi się mu powiedzieć. Widocznie przeczuwał, że w grę wchodzi coś naprawdę ważnego, jak przyjaźń lub miłość. Dał mu czas. Nie za dużo, ale nie ma wyjścia, musi mu wystarczyć. Wiedział, ze trzeba się spotkać i obmyślić strategię. Myślał, że zdąży się z chłopakami spotkać bez Petera zanim zdecydują się na poważną rozmowę z samym zainteresowanym. Czasu jednak nie było.

Chłopak czuł się jak w potrzasku. Bardzo bał się, że ta współpraca może zaszkodzić Ogonowi. Z drugiej jednak strony, jeśli Peter schodzi na złą drogę, trzeba go z niej zawrócić, a on może się stawiać - czasami ma takie odchyły, mimo iż raczej jest im wierny. Polityka wobec władz Hogwartu i Glizdogona musi być niezwykle delikatna.
- Oczywiście - odpowiedział Potter i chwycił się krawędzi biurka, jakby chciał wstać. Czekał jeszcze na pozwolenie Dumbledore'a.

Ten uśmiechnął się dobrodusznie i pozwolił mu odejść, życząc dobrej nocy.

Wychodząc z gabinetu, James spojrzał na zegar stojący na nieopodal biurka i pomyślał, że na pewno tej nocy się nie wyśpi - dochodziła czwarta.

Dodane przez Sigyn dnia 11-01-2012 17:46
#162

Wow:) Kolejny rozdział mnie zaskoczył. Gdy James wchodził do gabinetu profesora Dumbledora przychodziło mi do głowy tylko to, że dyrektor podejrzewa, że szanowny pan Potter jest zamieszany w sprawy Voldemorta. :D No cóż, mam bujną wyobraźnię.
Do rzeczy. Rozdział bardzo mi się podobał. Fajne opisy sytuacji i podobało mi się to jak ujmowałaś słowa Alubusa. Tak...Dumbledorowato :D
Zaczęłam czytać i po pewnym czasie chciałam zobaczyć ile mi jeszcze zostało. Patrzę, a tu koniec! xd Bardzo się wczytałam :P
Ogółem - podobało mi się. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział i życzę weny i... czasu :)

Dodane przez whitely dnia 22-05-2012 10:12
#163

bank before work at five o'clock. Does that mean for the future economic decisionmaking judgement of the situation, and the trend of the monetary policy and differencesUnknown, but I think this is, at least in February to all the economic data of a reaction. In January this year the economic data has now been released all over. Overall see, cute dressescute dresses this litres of didn't rise but lower, lace dresseslace dresses . this drop down not rise, no one can exciting data cheap homecoming dressescheap homecoming dresses . sexy prom dressessexy prom dresses And some other data shows this weekend is more worrying, sexy prom dressessexy prom dresses . media reports said in February 2012, a (10 days), four stateowned stateowned new Banks RMB loan only for 300 more than one hundred million yuan, is far less than expected in the industry. . If the bank loan increment down in January and "the objective cause" can emphasize that black lace dressblack lace dress . , after the Spring Festival, new loans to further reduce, less than in January, it will be difficult to

Dodane przez Maladie dnia 28-05-2012 02:38
#164

Tak, jednak wróciłam. I to chyba na dobre. Dla mojej Katarzyny :happy: która wybaczyła mi długą nieobecność spowodowaną tym, że Maladie zdawała w tym roku maturę. Ale jestem tu znowu, gotowa do jakiejkolwiek pomocy. To od razu zabieram się do pracy...

Co do pierwszej części rozdziału:



Wciąż się na niego gniewa i chodzi ze Smarkiem wszędzie, chyba na złość Potterowi!

Trochę mi nie pasuje szyk wyrazów w zdaniu. Zmieniłabym na "chodzi wszędzie ze Smarkiem", bo chodzi o osobę a nie o miejsce.




To mu od razu przypomniało, dlaczego zdecydował się na ten skok do kuchni. Było mu źle z tą sytuacją, a czekolada mogła z tym wypadku wiele zmienić.

"w" tym wypadku




Atmosfera gęstniała z każdą upływającą chwilą coraz bardziej.

Znowu mi nie pasuje kolejność słów. Wydaje mi się, że powinno być "coraz bardziej z każdą upływającą chwilą"




- Nie mogę na ciebie patrzeć - skrzywił się chłopak, jakby go zemdliło. Jednak tak na prawdę miał szczerze dość tej rozmowy, klaustrofobicznego tunelu i chciał już pójść. Chciał jak najszybciej zostać sam.

niepotrzebna spacja




- Oczywiście, jak coś ma być w wykonaniu Pottera, to cała szkoła musi wiedzieć, bo inaczej nie ma sukcesu. Biedna Lily... Zmarnuje się przy człowieku, który tylko szuka sławy i rozgłosu. Nie ważne jak mówią, byleby mówili, co? - Ze Snape'a wylewała się gorycz i żal. James nie bardzo wiedział jak się zachować. Pierwszy raz bowiem widział Smarka w takiej sytuacji.

"nieważne" razem - niepotrzebna spacja




Zrezygnowany, podziękował Lily za informację i odwrócił się, chcąc skierować się do wyjścia.

Po pierwszym słowie przecinek, ponieważ bez niego czytelnik odbiera słowo "Zrezygnowany" jako imię/pseudonim, a chodzi o stan, w jakim James się znajdował. Przecinek przyda się też w dalszej części zdania.




Spojrzała na Jamesa podejrzliwie, jakby chciałam znaleźć w jego twarzy wskazówkę, która podpowiedziałaby jej, czy wciąż jest na niego obrażona, czy nie.

- Do niej. To ona cię zaprowadzi o gabinetu dyrektora - odpowiedział cierpliwie.

Głodny mooll zjadł literkę "d" jak... Dopowiedz sobie sama :P A poza tym, w pierwszej części Kasia za bardzo weszła w rolę :happy:




Za część drugą wezmę się jutro, bo już mi się rozmazują literki xD Zedytuję, żeby nie zaśmiecać forum i nadrobię resztę moich zaległości, a potem czekam na nowy rozdział na PW :happy:




Edit by Maladie:

Wiem, nie zedytowałam wczoraj, ale mam nadzieję, że mnie nie z(a)bijesz, Kasiu :] Niestety, miałam problemy z Internetem i nie mogłam się zalogować na Hogsie. Ale już jest wszystko w porządku i mogę wracać do mojej "pracy". Teraz czas na część drugą:



- Proszę! - usłyszał w odpowiedzi.

Czasownik będzie pisany wielką literą, ponieważ jest to czynność niezwiązana z mówieniem.




W gabinecie opiekuna Gryffindoru zdarzyło mu się być kilkukrotnie.

kilkakrotnie




Filch puścił chłopaka, kiedy opiekunka Gryffindoru, wskazała mu ręką krzesło znajdujące się tuż przy biurku.

Zbędny przecinek




- Dla nas byłaby to większa szkoda, gdybym cię, James, wyrzucił. - spojrzał na niego ciepło znad swoich okularów połówek.

Czynność niezwiązana z mówieniem - zakończenie wypowiedzi kropką/pytajnikiem/wykrzyknikiem i pierwsze słowo wielką literą.




- A ponieważ twoja szajka... Jak wy się tam nazywacie? - staruszek zmrużył oczy, ściągnął brwi, usiłując sobie przypomnieć nazwę i lekko potarł podbródek.

Jak wyżej




Dyrektor przytaknął:
- Nie doceniałem chyba twoich zdolności... - uśmiechnął się tajemniczo i dodał: - Przemyśl swoją odpowiedź, wyśpij się i jutro po zajęciach przyjdź do mnie i powiedz mi, co wiesz w tej sprawie...

Pierwsze zdanie kończymy kropką, bo czasownik nie określa sposobu mówienia tylko czynność. Gdyby było:

Dyrektor odrzekł:
Dyrektor powiedział:


to jak najbardziej dwukropek może występować. Jeśli chodzi o ciąg dalszy, to Uśmiechnął wielką literą, bo określasz czynność, nie sposób mówienia.




Wiedział, ze trzeba się spotkać i obmyślić strategię. Myślał, że zdąży się z chłopakami spotkać bez Petera zanim zdecydują się na poważną rozmowę z samym zainteresowanym.

Primo, nie wcisnął Ci się Alt, żeby zrobić "ż". Sama często tak mam, jak chcę coś szybko zapisać :happy: Secundo, słowo się powtarza, a w drugiej części zdania jest niepoprawny szyk. Proponuję coś takiego:

Wiedział, że trzeba się spotkać i obmyślić strategię. Myślał, że zdąży zobaczyć się z chłopakami bez Petera zanim zdecydują się na poważną rozmowę z samym zainteresowanym.




Wychodząc z gabinetu, James spojrzał na zegar stojący na nieopodal biurka i pomyślał, że na pewno tej nocy się nie wyśpi - dochodziła czwarta.

Rozbawiło mnie to :]
Albo: zegar stojący na biurku
Albo: zegar stojący nieopodal biurka



To chyba wszystko. I przepraszam, Kasiu, za moją krytykę. I tak wiesz, że Cię uwielbiam :happy:

Edytowane przez Maladie dnia 29-05-2012 21:42

Dodane przez Pandora dnia 30-05-2012 23:42
#165

uwielbiam to , pisz proszę dalej, więcej i jeśli to jest możliwe...jeszcze bardziej wciągająco ;)))

Dodane przez Sharon665 dnia 08-07-2012 15:08
#166

Przez kilka ostatnich godzin zaczytywałam się w twoim opowiadaniu... I jest genialne!
Zazdroszczę ci talentu. To opowiadanie czyta się tak przyjemnie, że zapewne sama Rowling by ci go pogratulowała. :)
Szkoda tylko, że kilka ostatnich części było tak rzadko dodawanych. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że szybko się weźmiesz się za kolejną część, a wena będzie ci sprzyjała, bo czuję chwilowo niedosyt twojej twórczości. :)

Dodane przez Lil dnia 08-08-2012 18:07
#167

Uwielbiam twoje opowiadanie:) Życzę Ci powodzenia w dalszym jego tworzeniu- z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały;)
Pozdrawiam- Lil

Dodane przez mooll dnia 15-10-2012 12:52
#168

Bez wiedzy mojej bety, bo jakoś się rozminęłyśmy - najwyżej dostanę "beszt" po fakcie w kolejnym poście z wyliczeniem błędów : p - dodaję kolejny rozdział.

Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto przeczyta i skrobnie pocieszający komentarz : )



ROZDZIAŁ XXXII



James zerwał się na równe nogi. Przecież dziś po zajęciach ma pójść do Dumbledore'a i powiedzieć mu, co wie. Była siódma z minutami. Może jeśli teraz udadzą się do Hagrida, zdążą obmyślić plan jeszcze przed zajęciami. W zasadzie nie miał pojęcia, na czym ów plan miałby polegać. Sam James nie był do końca przekonany, że Ogon nie kręci, czegoś nie zataja... Mimo, że bardzo chciał mu wierzyć.

Chłopak stanął przed trudną decyzją. Nie wiedział, czy obudzić wszystkich huncwotów, czy może tylko Łapę i Luniaka.

Za dużo myśli i za mało snu, żeby je doprowadzić do porządku..., pomyślał łapiąc się za głowę. Wziął głęboki oddech. Z Ogonem dogadamy się na przerwie obiadowej...

Bezszelestnie odsłonił szkarłatne zasłonki łóżka Blacka.
- Stary...! - szturchnął kumpla w ramię, lecz ten nawet nie drgnął. Trudno się dziwić. Wczorajsza akcja dała im wszystkim porządną dawkę adrenaliny. I do tego ten torcik czekoladowy - na sen jak znalazł.

James jednak uciekł się do podstępu. Wiedział, że tylko to może zadziałać kiedy tradycyjne metody zawiodą:
- Black...! Parówki dają nogę...! - szepnął tak, by nie obudzić Petera. - Uciekają ze śniadania! Ratuj je!

I tak jak przewidział, Black momentalnie otworzył szeroko przerażone oczy.
- Na brodę Merlina...!
- Ciiii..! - uciszył go natychmiast Potter. - Wszystko z nimi w porządku... Ubieraj się.
- Co do...? - Black wydawał się skołowany, lecz potrząsnął szybko głową - James...
- Hagrid - uciął Potter, jakby to miało wszystko wyjaśnić.

Syriusz kiwnął energicznie głową, jakby wszystko stało się dla niego jasne i odwracając się w stronę zasłonek łóżka Lupina, szepnął konspiracyjnie: - Luniaku...! Alarm...!

W przeciwieństwie do Blacka Remus zareagował od razu. Przetarł oczy i usiadł na krawędzi materaca.
- No? Powiesz, o co chodzi? - spytał Syriusz, ewidentnie żądając wyjaśnień.
- Ty też się ubieraj - rozkazał Potter. - Słuchajcie. Chodzi o Petera... Tutaj nie możemy o tym rozmawiać. Idziemy do Hagrida. Na neutralny grunt.

Black potarł czoło w zamyśleniu i odrzucił kołdrę.
- Czy to ma coś wspólnego z wczorajszym spotkaniem z Piękną?

Potter skinął głową z uznaniem, patrząc jak dwóch huncwotów w pośpiechu szuka swoich ubrań.
- Blisko. Z Dumbledorem - odpowiedział. - Wczoraj Lily powiedziała mi, że dyrektor mnie szukał i miałem się natychmiast do niego zgłosić...

Remus i Syriusz na chwilę przestali grzebać w swoich kufrach i wymienili porozumiewawcze spojrzenia
- O co chodzi? - spytał James, marszcząc brwi.
- Wczoraj jeszcze przez jakiś czas czekaliśmy na ciebie. Wiesz, wasza rozmowa nie zaczęła się najlepiej... - powiedział Lupin, wciągając spodnie. - W pewnym momencie stwierdziliśmy, że to już trwa za długo i Łapa poszedł zobaczyć, czy przypadkiem nie ma ofiar śmiertelnych. A w Pokoju Wspólnym nie było nikogo.
- Pogodziliśmy się i Lily poszła spać, a ja do dyrektora. Ale o tym u Hagrida, bo zaraz Ogon się obudzi. A zęby, Łapa? - spytał James, widząc, że Syriusz już gotowy czeka na Remusa, choć samemu nie wchodził do łazienki.
- Przecież nie trzymam ich w szklance, żeby o nich zapomnieć. Nie wiem, jakie ty masz doświadczenie ze swoimi, ale moje są wciąż tutaj - wyszczerzył się i postukał w siekacze paznokciem palca wskazującego.

Potter pokręcił głową na znak, że brak mu sił by walczyć z tego typu poczuciem humoru w takiej sytuacji, miejscu i czasie. Wyjął tylko z kieszeni paczkę gum do żucia i wręczył kumplowi.
- Weź dwie, reszta do zwrotu. A teraz szybko! Nie wiem, czy nie będziemy musieli improwizować. Sprawa jest poważna.

*




- Otwieraj, bo się tu podusimy - szepnął ze zniecierpliwieniem Syriusz.
W tunelu, będącym tajnym wyjściem na błonia, panowały egipskie ciemności, a powietrze było zatęchłe, pełne kurzu i pajęczyn.

James pchnął niewielkie drzwiczki, które po chwili ustąpiły i omiótł ich podmuch świeżego, chłodnego porannego powietrza. Na zewnątrz było jeszcze szarawo, ale rześko i zapowiadał się całkiem miły dzień. Potter westchnął na myśl o nadchodzącym dniu. Miły to on może i będzie, ale dla kogoś innego...

- Panowie, ruchy! - pogonił chłopaków, którzy przystanęli, by przyzwyczaić oczy do jasności.

Ruszyli żwawym krokiem w stronę chatki gajowego, stojącej samotnie nieopodal wejścia do Zakazanego Lasu. Niewielka, z cegły, zdawała się być groteskowo niewinna na tle ciemnego Lasu. Z komina wydobywał się siwy dym, a w oknach świeciło się światło lampy, co oznaczało, że Hagrid już nie śpi. To był dobry znak, gdyż gajowy nie spodziewał się ich wizyty.

Zapukali w mocne, dębowe drzwi. Z drugiej strony usłyszeli szuranie i jakiś brzęk żelastwa. Po chwili doszło ich chrząkanie i nieco zachrypnięty głos:
- Kogo tu niesie o tej porze?
- To my, Hagridzie... - odezwał się James. - Hunce!

Zamek w drzwiach kliknął, a zza nich wychynęła ciemna, włochata głowa gajowego.
- James! Syriusz! Remus! - wychrypiał zmieszany i wpuścił ich do środka. - Co za... niespodzianka!
- Wybacz, że tak bez uprzedzenia - zaczął Potter - ale naprawdę nie było jak... To sprawa najwyższej wagi i w zasadzie dość... nagła.
- A gdzie macie Petera? - spytał Hagrid, próbując sprzątnąć zbędne przedmioty ze stołu i zrobić trochę miejsca na nim.
- No właśnie o niego chodzi... - powiedział cicho James. - A u ciebie jest... hm... neutralny grunt.
- Ma się rozumieć! - odparł z dumą Hagrid, uśmiechając się. - Co ma tu pozostać, pozostaje w tajemnicy! Napijecie się herbatki?
- A wiesz, że chętnie - powiedział szybko Black, wchodząc w słowo Potterowi, który zamierzał odmówić. - Widzisz, James także nam musi wyjaśnić, czemu ma służyć to spotkanie.
- O - wydobyło się z ust Hagrida. - To dam też ciasto!

Syriusz uśmiechnął się blado. Wypieki nigdy nie były mocną stroną Hagrida, ale nie chcąc mu robić przykrości, tylko skinął głową.

Wszyscy usadowili się przy stole z parującymi kubkami przed sobą i czekali, patrząc wymownie na Jamesa.
- Pogodziłem się z Lily - zaczął - tylko w dość dziwnych okolicznościach...

Hagrid popatrzył na nich wzrokiem pełnym zdziwienia.
- Ja już nie nadążam, panowie - machnął ręką i wstał, by pogrzebać trochę w palenisku i dołożyć kilka kawałków drewna. - Twoja historia z Lily, James, mnie zdumiewa. Telenowele brazylijskich czarodziejów przy twoich perypetiach to naprawdę nic specjalnie zawiłego.

Wszyscy zaśmiali się nerwowo.
- Okoliczności, Rogaczu. - Lupin postukał palcem wskazującym w swój zegarek.
- I tak czuję, że Peter będzie podejrzliwy - dodał Black.
- Chodzi o to, że to ona poinformowała mnie o tym, że Dumbledore mnie szukał - szybko wyjaśniał Potter. - Byłem przekonany, że chodzi o ten wypad, wiecie, do kuchni... Ale szybko okazało się, że Dumbledore potrzebuje naszej pomocy.
- Moment. - Black wyciągnął rękę, jakby chciał fizycznie powstrzymać Jamesa przed kontynuowaniem i uśmiechnął się, najwidoczniej mile połechtany taką informacją. - Czyli chcesz nam powiedzieć, że nasz dyrektor ma jakiś problem i potrzebuje pomocy huncwotów?!
- Eee... - zawiesił się James - chyba właśnie to przed chwilą powiedziałem.

Hagrid obrócił się w ich stronę z zainteresowaniem.
- Byliście w kuchni? - spytał, zbijając chłopaków z tropu. - Wiem, że to zakazane... Ale... Fajnie było? Mają tam dużo jedzenia? I takie małe szafki i piecyki?

Potter nie wiedział, czy ma się roześmiać czy jęknąć, że mu przerwano. Zwłaszcza, że kwestia wyglądu kuchni w Hogwarcie nie należała do tematu, dla którego się tu spotkali i po prostu nie mieli czasu na takie dygresje.
- Hagridzie - westchnął w końcu - kuchnia jest ogromna i miniaturowa jednocześnie. Ale to, co mam na myśli jest trochę zbyt skomplikowane, by wyjaśnić to w dwóch słowach, a mamy naprawdę mało czasu... Jak tylko odetchniemy, opowiemy ci o tej wyprawie, bo było jak za starych dobrych czasów.

Gajowy początkowo wydawał się lekko urażony, ale w miarę jak James wyjaśnił mu, że goni ich czas i nadrobią to w stosownym momencie, rozchmurzył się.
- Pewnie! Ale koniecznie! Nie przepuszczę wam tego! - zaśmiał się rubasznie.

Potter przymknął oczy, by zebrać myśli.
- No, czyli Dumbledore nas potrzebuje, krótko mówiąc.
- Ale czego on od nas może chcieć? - zdziwił się Lupin.
- Przecież jesteście huncwotami. Wiecie na pewno więcej niż obrazy i duchy - wtrącił Hagrid.

James spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Wiesz, że dokładnie to samo powiedział Dumbledore?
- Bo to prawda. - Hagrid przysiadł się do nich i zapytał konspiracyjnie: - Potrzebujecie pomocy?
- Eee... nie - odpowiedzieli równocześnie Remus i Syriusz. Tylko jeden James powiedział: "Niewykluczone".

Chłopaki spojrzeli na niego zaskoczeni.
- No, co ty, Rogaczu - palnął bez sensu Black.
- Stary, sprawa jest poważna. I niewykluczone, że naprawdę pomoc Hagrida będzie nieodzowna - tłumaczył James. - Dumbledore chce, bym przedstawił mu...hmm... to, co wiem w sprawie tego jednorożca.
- No, ale my nie wiemy w tej kwestii za wiele - zaoponował Lupin, rzucając przelotne spojrzenie w stronę Syriusza.
- Ale ja wiem... - James spuścił wzrok na kubek herbaty, która powoli zaczynała stygnąć.

Pozostała trójka wpatrywała się w niego, niecierpliwie oczekując aż dokończy.
- Ogon powiedział mi, że to on znalazł tego zwierza - powiedział jednym tchem. - Ale zgłosił się z tym do Slughorna, bo jego pierwszego spotkał. Slughorn uwierzył mu, ale sam oczywiście na tym skorzystał...
- Skorzystał...? - Hagrid zmarszczył brwi.

James i Black wymienili spojrzenia.
- Wziął trochę tej bezcennej krwi - zamiast Pottera odpowiedział Black. - A w zamian nie zadawał pytań. Ogólnie rozeznał się w sytuacji i puścił Petera, praktycznie go nie przesłu****ąc...

Potter tylko pokiwał głową.
- Otóż to.
- Ale... Co tam, do diaska, robił Peter!? - Lupin wypowiedział pytanie, które od samego początku wisiało w powietrzu, tylko nikt nie miał odwagi go zadać.

Cisza, która nastała zdawała się być zbyt długa i powoli zaczynała dzwonić im w uszach.

James spojrzał na palenisko. Dorzucone przed chwilą drwa z wolna zaczynały dogasać, gdy na zewnątrz słońce było już wysoko na niebie. Zerknął na zegarek i serce podskoczyło mu do gardła. Czas uciekał niemiłosiernie. Mieli niecałe pół godziny na obmyślenie strategii, a nawet nie wiedzieli czy Peter jest niewinny. James poczuł się przytłoczony. Chłopaki albo zerkali na siebie ukradkowo, albo w kubki już zimnej herbaty.

- I pomyśleć, że człowiek przejmuje się egzaminami... - sapnął Black i jęknął.

Chryste, uderzyło Pottera w tył głowy, teraz jeszcze mi brakuje stresu związanego z tymi przeklętymi...

- Po prostu pójdziesz do Dubledore'a i powiesz mu prawdę - powiedział Lupin bez owijania w bawełnę.

James, Syriusz i Hagrid spojrzeli na Remusa z lekkim niedowierzaniem.
- Ale... Chyba nie sądzisz, że... - jąkał się Potter. - Jak to: prawdę?
- No, wybacz, ale której części w słowie "prawda" nie rozumiesz? - Lupin wydawał się nieco zdenerwowany, co nie było normalne w jego przypadku. Zawsze spokojny prefekt, który zachowuje zimną krew i jednocześnie jasność umysłu, nawet kiedy pozostałym huncwotom puszczają nerwy, teraz był najzwyczajniej w świecie poirytowany.

Pozostali patrzyli na niego w osłupieniu.
- Ale... - zawahał się James, po czym odchrząknął i zaczął zdecydowanie: - Nic nie rozumiesz! Dumbledore nie zapytał mnie ot tak, czy przypadkiem, może czegoś nie wiem, bo huncwoci wiedzą bardzo wiele. To był pretekst! On doskonale wie, że coś wiemy. Nie dawałby mi czasu do namysłu. Albo coś wiemy, albo nie. I to coś może nam pomóc. Ale Peterowi może zaszkodzić.
- A może to mu pomoże - wtrącił Black. - Jeśli go oczyszczą z zarzutów, wszystko dobrze się skończy.
- Niekoniecznie - zasępił się James i westchnął ciężko. - Kiedyś na randce z Evans podsłuchaliśmy rozmowę Czarnej Trójcy. Snape chwalił się, że "ma w garści" Petera. Czy coś w tym stylu. Pomyślałem, że pewnie będą go chcieli zaskoczyć i coś mu zrobić. Nie wiem... Zastraszyć, żeby im donosił coś o nas... Czy coś...

Potter mówił pospiesznie, by wyrzucić z siebie wszystko i zamknąć ten temat, który od kilku miesięcy zaprzątał mu myśli. Pozostała trójka czekała w napięciu, aż skończy.
- Potem powiedziałem o tym Ogonkowi i on mi zdradził, że go szantażują; że go widzieli jak rozmawiał ze Slughornem nad tym jednorożcem i powiedzą komu trzeba, jeśli nie doniesie im kilku informacji o nas...
- No chyba sobie kpisz! - Syriusz uderzył pięścią w stół i prychnął.
- I co on na to...? - spytał Lupin ledwo słyszalnym głosem.
- Powiedział, że raz im coś powiedział... że mam randkę z Evans - skrzywił się James.

Black uniósł jedną brew.
- Randkę?
- No... - burknął James. - Potem wyszło, skąd Filch wiedział, gdzie byliśmy. Pojawił się znikąd i miałem szlaban. Sam, bo przekabaciłem starego, nawet nie wiem jak - uśmiechnął się słabo.
- I tyle? - zdziwił się Black. - Odpuścili mu?

Potter wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Obiecał mi wtedy, że niczego bez naszej zgody im nie powie - odparł James, drapiąc się za uchem.

Coś go niepokoiło. Black najwyraźniej wyczuł, co trapi przyjaciela.
- I do tej pory o niczym nie powiedział, prawda?

James przytaknął w zamyśleniu. Coś mu umykało, nie wiedział jednak, co takiego.
- Martwi cię to? - spytał Hagrid. - Może po prostu nasz Peter wziął się za siebie i chce wam pokazać, że poradzi sobie z tą sytuacją... Może też chce pokazać wam...

Hagrid urwał. Potter domyślił się, że nie chciał powiedzieć czegoś, co od lat wisiało w powietrzu, a czego nigdy w tym towarzystwie nie wypowiedziano na głos.
- ... że nie jest tchórzem - dokończył ponuro Remus. - To całkiem możliwe... Ale kiedy w grę wchodzi ten Voldemort...

Hagrid lekko się wzdrygnął. James zauważył to kątem oka, lecz nie skomentował tego, za to powiedział:
- Tak, nie powinien działać na własną rękę. Co więcej, trzeba go przekonać, że czasem honor należy odrzucić...

Black parsknął zdławionym śmiechem.
- I kto mu to powie? Ty? A może ja?

James westchnął ciężko.
Oczywiście, że w jego ustach brzmiało to co najmniej mało poważnie, już nie mówiąc o tym, że nawet śmiesznie.
- Fakt. - Potter pokręcił głową ze zrezygnowaniem i zamknął oczy, by zebrać myśli. Czas naglił.
- Trzeba go przyprzeć do muru - rzekł stanowczo Lupin. - Będziemy blefować.

Suriusz i James pokiwali głowami.
- Powiemy mu, że wiemy wszystko, niezależnie od tego czy wiemy, czy nie, musimy być przygotowani perfekcyjnie, by nie nabrał podejrzeń i sam nam to wyjaśnił - tłumaczył rzeczowo Remus.
- Luniaku, wiemy, co to jest blef. - Syriusz popatrzył na kumpla litościwie. - Ale co konkretnie mu powiemy?
- Powiemy mu, że żarty się skończyły, że wykazał się odwagą, nie informując nas tak długo o tym co się dzieje, ale teraz już koniec wygłupów, bo trzeba działać razem - wyjaśnił Lupin.
- A co z Dumbledorem? - zapytał James, zerkając na zegarek. - Nie zdążymy dowiedzieć się niczego przed rozmową z dyrektorem...

Remus wzruszył ramionami.
- Tym musisz się sam zająć...
- Wiem, załatwię to - powiedział James niecierpliwie - ale muszę wiedzieć, czy będziemy prowadzić podwójną grę czy nie. Dumbledore to nie byle nauczyciel. Jak już z tobą rozmawia, to cały jest skupiony na tej rozmowie i doskonale wyczuje, czy kłamię. Nie chcę ryzykować.
- I nie musisz - wtrącił się Hagrid.

Huncowci popatrzyli na niego zaskoczeni. Hagrid uśmiechnął się dobrodusznie.
- Przecież znacie profesora Dumbledore'a. On chce, żebyście mu pomogli, ale i odwrotnie: chce wam pomów. Wbrew pozorom współpraca z nim to zawsze jest współpraca z korzyścią dla dwóch stron.
- Chcesz nam powiedzieć... - Syriusz chciał podsumować swój tok rozumowania - że możemy być wobec niego szczerzy...? Z tym, że niewiele wiemy i powiedzieć mu wprost, że sami nie ogarniamy tego, co robi Ogon?

Hagrid uśmiechnął się.
- No, może ubrałbym to w inne słowa, ale... tak.

Remus stęknął, patrząc na zegarek.
- Za pięć minut zaczynamy zajęcia... Musimy się zmywać. Spotkanie zakończone...
- ... sukcesem. - sapnął Black, wstając. - Rogacz pójdzie do Dumbledore'a i powie mu, co wiemy. A raczej czego nie wiemy. My mamy czekać na rezultaty pertraktacji...

James jęknął. Nie chodziło o to, że został z tym sam, bo niestety tak umówił się z dyrektorem, ale o to, że dalej nic nie wiedzieli. Do tego za tydzień egzaminy, a Lily już nawet zrezygnowała z namawiania go do powtórek. Jeśli po rozmowie z dyrektorem nic się nie zmieni, a współpraca z nim zakończy się fiaskiem, obleje połowę egzaminów. Jak nie wszystkie. I pożegna się z karierą.
Kariera. Wszystko, czego teraz potrzebował, było...

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Było zbyt mocne i niecierpliwe.
Huncwoci popatrzyli odruchowo na Hagrida, który tylko wzruszył ramionami i ruszył w stronę drzwi.
- A kogóż to nogi niosą? - powiedział, spokojnie otwierając drzwi. - O!

Drzwi otworzyły się z impetem i do małej izdebki wparowała zdyszana Lily.
- Lil...! - James uniósł w górę brwi. - Co ty tu...? Ej! Skąd wiedziałaś, że...?

Lily tylko pokręciła głową na znak, że nie ma czasu by odpowiadać na te pytania.
- Nie teraz, James - wydyszała. - Dumbledore cię wzywa. Prędko!
- Teraz? - zdziwił się Potter i poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. - Umówiłem się z nim po zajęciach.
- To pilne - pokręciła głową dziewczyna. - Chodzi o Petera.
- Jakoś dziwnie przeczuwałem to... - odpowiedział kwaśno, z trudem przełykając ślinę.
- Tak, ale on zniknął!

Dodane przez gromon dnia 16-10-2012 08:10
#169

Naprawde,bardzo fajnie piszesz

Dodane przez Enchantte dnia 27-10-2012 12:57
#170

Ostatnio przeglądałam fanficki na forum, i zaintrygował mnie tytuł Twojego: "Ostatnia szansa", w dodatku o Jamesie Potterze. Pomyślałam sobie wówczas, że to może być ciekawe, zwłaszcza, że uwielbiam opowieści o Huncwotach. No i przed chwilą, niestety, doszłam do ostatniego rozdziału tego opowiadania. Jedyne, co nasuwa mi się teraz na myśl to: Wow! Naprawdę, wspaniale piszesz, trzymasz w napięciu, ledwo się odrywałam od laptopa, bo chciałam przeczytać następny rozdział! Jestem ciekawa, co dokładnie stanie się z Peterem, jak na to wszystko zareagują hunce, i tak dalej. Och, nawet nie wiesz jak Cię uwielbiam za tego fanficka! :)

Dodane przez Lil dnia 09-11-2012 22:12
#171

"Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto przeczyta i skrobnie pocieszający komentarz"
pocieszający? Moim zdaniem napisałaś kolejny świetny rozdział. UWIELBIAM ten rozdział i cały ff;)
Pozdrawiam- Lil

Dodane przez Jina007 dnia 10-11-2012 19:55
#172

Wszystko przeczytałam, ale nie chciało mi się po każdym rozdziale komenta pisać :) Tak więc napiszę teraz.
Opowiadanie jest na ocenę wybitną! Wczytałam się jak w mało które ff ;] Mam nadzieję, że rozdziałów będzie więcej i że nie wypadniesz z formy :P :jupi::)
Jak inni zdążyli zauważyć w poprzednich działach, jest kilka błędów. Minimalnych, na szczęście :)
Pisz dalej. Powodzenia!

Dodane przez daniel_mast dnia 22-11-2012 21:24
#173

Przeczytałem wszystko, dla mnie prawie najlepszy FF na forum :) .Ciekawi mnie ta sprawa Glizdogona. Daje oczywiście Wybitny.

Edytowane przez daniel_mast dnia 22-11-2012 21:26

Dodane przez Remfadora dnia 18-03-2013 15:39
#174

Bardzo mi się podoba :)

Dodane przez Marta_HP1464 dnia 27-03-2013 09:49
#175

Opowiadanie jest naprawdę super. Szkoda że tak późno zobaczyłąm ;)

Dodane przez mooll dnia 17-06-2013 17:40
#176

No dobra. Przyznaję, że minęło naprawdę sporo czasu od ostatniego rozdziału. Liczę jednak, ze na Hogsmeade jest jeszcze ktoś, kogo zainteresują dalsze losy Jamesa Pottera. Komentarze jak najbardziej wskazane.



ROZDZIAŁ XXXIII


- Zniknął?! - wrzasnął Potter.
Teraz był już całkiem pewien, że Peter jest w niebezpieczeństwie.

Zerknął na swoich towarzyszy zastygłych w przerażeniu i Lily, lekko posapującą ze zmęczenia po długim biegu. Wszyscy wyglądali na zdezorientowanych i najwidoczniej oczekiwali, że to on coś wymyśli.

James ostentacyjnie wziął głęboki oddech na uspokojenie i uważnie spojrzał na rudowłosą Lily, która oparła ręce na biodrach. Jej policzki były mocno zaróżowione od wysiłku a jasnozielone oczy szeroko otwarte. Jej twarz wyrażała zaniepokojenie, lecz gdy tylko James zwrócił się do niej, przybrała stanowczy wyraz.
- Jeszcze raz, Lil - powiedział spokojnie lecz bardzo rzeczowo. - Od początku.
- Kiedy jadłam śniadanie w Wielkiej Sali, podeszła do mnie profesor McGonagall i oświadczyła, że natychmiast muszę przyprowadzić cię do dyrektora... - odpowiedziała dziewczyna, lecz na moment urwała, jakby zastanawiała się nad czymś.
- Widzisz... - kontynuowała w zamyśleniu. - Wyglądała tak, jakby stało się coś niewyobrażalnego. Ten strach i przerażenie... I do tego jakby paniczny ton...

Huncwoci popatrzyli na siebie porozumiewawczo. McGonagall i paniczny ton?
- Widziałeś kiedyś, by była spanikowana? - spytała trzeźwym głosem Lily. - To jest tak nieprawdopodobne, jak to, że się zmieniłeś!

James parsknął. Nie wiedział, czy się śmiać czy złościć.
- No wiesz! - żachnął się.

Lily przerwała mu wyciągnięciem dłoń, chcąc zatrzymać go przed kontynuowaniem słów oburzenia.
- Ale się zdarzyło - dokończyła. - Tak jak i w przypadku McGonagall. I właśnie to mnie bardzo zaniepokoiło. Od razu zapytałam, czy znów wpadłeś w kłopoty. Obawiałam się, że jej rozhisteryzowany stan świadczy o tym, że przeszedłeś samego siebie i zafundowałeś Hogwartowi coś, z czego się nie pozbiera.

Potter patrzył na nią, kręcąc głową. Nie miał do niej pretensji. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego zachowania i zasłużył sobie, by to usłyszeć. Zrobiło mu się wstyd. Wiedział, że musi odpokutować za swoje poczynania, ale miał cel: słodka Lily Evans, dla której był w stanie wyrzec się całej swojej huncwockiej natury.

Reszta ekipy przyjęła jednak tę uwagę jako doskonały pretekst do rozładowania napięcia śmiechem.
- Cały Rogacz! - poklepał go po ramieniu Syriusz, wciąż z szerokim uśmiechem na ustach. - Kobieto, wiesz coś ty zrobiła temu człowiekowi?!

Mówiąc to Black z udawanym wyrzutem wzniósł ręce ku niebu. Wszyscy znów się roześmiali.
- Wiem - odparła Lily z tajemniczym uśmieszkiem. - Ocaliłam go.
- Ludzie - odezwał się Remus - fajnie, że się dobrze bawicie, ale to chyba nie ta pora...

W chatce Hagrida po kilku chrząknięciach zapadła cisza, by dziewczyna mogła kontynuować.
- Okazało się, że niczego złego nie zrobiłeś. Powiedziała, że była w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, a nawet prosiła chłopaków, by zawołali Petera, bo dyrektor go wzywa. Nikogo nie zastali w waszym dormitorium. Wtedy przyszła do Wielkiej Sali, lecz i tam nie było żadnego z was.
- Czemu ją to zaniepokoiło? - spytał Remus. - W końcu Peter łazi za nami wszędzie. Mógłby i tu z nami być.
- To prawda, ale McGonagall pytała Grubą Damę, czy nie widziała Petera - odparła Lily. - I ona odrzekła, że i owszem. Lecz pozostałą trójkę osobno i to dużo wcześniej.
- A to spryciula z tej Damy - pokręcił głową Syriusz. - Była taka zaspana i narzekała, że ją budzimy... Byłem pewien, że nas nie skojarzy!
- W każdym razie - ciągnęła Evans - McGonagall wiedziała, że jesteście rozdzieleni i nigdzie nie można was znaleźć. Poszła do dyrektora, a on, dowiedziawszy się, że Petera z wami nie ma, natychmiast kazał po ciebie posłać. Powiedział, że możecie być u Hagrida. McGonagall kazała mi po was pójść. Chyba stało się coś niedobrego, bo podobno dyrektor był bardzo wzburzony.

Wszyscy patrzyli na nią w osłupieniu.
- I ona ci to wszystko powiedziała ot tak? - nie dowierzał James. - Z takimi szczegółami, jak ten, że Dumledore się wściekł?

Lily uśmiechnęła się.
- Mnie nauczyciele lubią, James - odparła. - I McGonagall także. Oczywiście posłużyłam się moim darem perswazji, inaczej by mi nie powiedziała. No, James, biegiem! Nie ma czasu do stracenia!

Potter przytaknął i spojrzał jeszcze raz pytająco na chłopaków.
- Najpierw się dowiedz, o co chodzi, a potem zdecydujesz sam, czy to, czego się dowiedziałeś zmieni naszą decyzję w kwestii pomocy Dumbledorer17;owi - powiedział uspokajająco Remus. - A my na zajęcia, panowie.

Lupin ewidentnie zignorował pytające spojrzenie Evans. I dobrze, pomyślał James, w tej sprawie nie pozwolę jej grzebać. To może się okazać niebezpieczne nawet jak dla nas...

***


- Pani... profesor...! - krzyknął James już z daleka, biegnąc w stronę biurka McGonagall i sapiąc jakby przebiegł maraton.
- Potter! - Nauczycielka wstała, jakby lekko przestraszona.
- Dumbledore...! - wysapał zmachany chłopak.
- Jest u siebie - wskazała dłonią w stronę ukrytego przejścia za obrazem.

McGonagall bez dodatkowych słów sięgnęła za kotarę ukrywającą obraz Londynu i otworzyła go, jak drzwi. Ręką wskazała przejście za obrazem, ponaglając chłopaka.

James zaczął biec i mimo dokuczliwej kolki, zatrzymał się dopiero przed potężnie zbudowanymi drzwiami, za którymi znajdował się gabinet dyrektora.

Nie wiedział, czy hasło, które podała mu ostatnim razem McGonagall wciąż jest aktualne. Nie chciał się jednak wygłupić, więc stał dobrą chwilę i sapał zapamiętale, zastanawiając się, co zrobić.

Nagle drzwi otworzyły się, a za nimi stał nie kto inny jak Dumbledore.
- James - zaczął pierwszy - chyba nigdy nie widziałem cię tak zmachanego na żadnym meczu quidditcha jak dziś! Wejdź.

Chłopak przełknął głośno ślinę i starał się uspokoić oddech, słuchając co też ma mu do powiedzenia dyrektor.
- Sądziłem, że będziesz trochę później. Umawialiśmy się po zajęciach, prawda? - Dyrektor spojrzał na niego znad swoich okularów połówek, siadając wygodnie w fotelu za biurkiem. - Usiądź, proszę.
- To prawda - odparł James, zajmując miejsce naprzeciwko. - Chodzi mi jednak o te drugą sprawę; tę, która wyszła dziś rano...

Dumbledore splótł dłonie i lekko zmrużył swoje jasne oczy, skupiając się na słowach siedzącego przed nich chłopaka.
- I to ta druga kwestia zmusiła cię do tego morderczego biegu? - spytał dyrektor, nie odrywając wzroku od Jamesa.
- Zgadza się.

Do Pottera bardzo powoli zaczęło docierać, iż Dumbledore zdziwiony jego wczesną wizytą, nie rozumiejąc pośpiechu, prawdopodobnie nic nie wie o tej "drugiej sprawie".
- Kto cię do mnie przysłał? - zapytał dyrektor bardziej ubawiony tą sytuacją niż zdenerwowany.
- No... - James zawahał się, po czym odpowiedział niepewnie: - Profesor McGonagall...

Dyrektor uśmiechnął się szeroko.
- No, no... Nie przypuszczałem, że z naszej drogiej Minerwy taki dowcipniś! - roześmiał się ubawiony własnym poczuciem humoru. - James, nie wzywałem cię. Przynajmniej nie w trybie natychmiastowym. Zatrzymałem się raczej na naszej ostatniej rozmowie, podczas której umówiliśmy się na dzisiejsze popołudnie.

James zacisnął zęby w złości.
- Uch..! - wyrwało mu się. - Mogłem się spodziewać, że wywiną mi taki numer!

Dyrektor wciąż patrzył na niego wesoło.
- Na czele z panią profesor? - spytał.
- Ależ skąd! - żachnął się Potter. - Ta wiadomość została mi przekazana... I to przez Evans!

Dumbledore aż klasnął w dłonie.
- A to heca! Słyszałem co nie co od nauczycieli o twojej nieprawdopodobnej przemianie. Któż by przypuszczał, iż uczennica pokroju Evans uderzy w ciebie, James, twoja własną bronią! Przedni numer, muszę przyznać. Tymczasem wydaje mi się, że wciąż nie jesteś gotowy, by rozmawiać ze mną na temat jednorożca, więc będę tu czekał na ciebie po południu.

Chłopak uniósł się z fotela drętwo i automatycznie ruszył ku drzwiom. Jak mógł zostać tak haniebnie wystawiony! I to przez kogo? Przez własną dziewczynę!

Jeszcze nie nacisnął klamki, a dobiegł go głos dyrektora.
- Tylko nie bądź zbyt surowy w ocenie. Może to nie tylko dowcip...
Potter skinął głową i wyszedł.

* * *


- Żart?! - Black z wrażenia aż otworzył usta.
- Ta kobieta mnie zadziwia. - Remus pokręcił głową z uśmiechem. - Uderzyła w ciebie twoją własną bronią!
- No i? - Potter spojrzał na kumpla spode łba. - Dumbledore również to zauważył. Też wybrała sobie moment! Czy ona nie rozumie, że to nie czas na takie rzeczy?!
- Przyznaj, że cię pokonała, stary - powiedział Syriusz. - Poza tym, w każdym innym momencie też powiedziałbyś, że to "nie ten moment".

James westchnął.
- No dobra, pokonała mnie... Ale, na litość, Łapo, przecież wiesz, o czym rozmawialiśmy u Hagrida! Już i tak sytuacja była napięta! Pff... Co ja mówię: nadal jest!
- Racja, moment nienajszczęśliwszy - przyznał Lupin, zerkając na zegarek. - Teraz jednak nadszedł moment, żeby się zbierać na eliksiry...

Zajęcia przebiegały całkiem zwyczajnie. Jednak z powodu skomplikowanych receptur, Potter mógł oderwać swoje myśli od żartu Evans i czekającej go rozmowy z dyrektorem.

- Chyba się nie gniewasz, co? - usłyszał gdzieś nad swoją głową, kiedy nachylał się nad swoim kociołkiem, by przyjrzeć się kolorowi wywaru.
- Nie, no, w ogóle.. - odparł z udawaną obojętnością, lecz celowo dodał obrażoną nutę, nie odrywając wzroku od kociołka.
- No, co ty! - jęknęła dziewczyna. - Nie znasz się na żartach? Ty?! Mistrz dowcipu?! Nie ważne, że twój nie zawsze był na poziomie, ale jednak zawsze każdy cię bawił...

Potter podniósł wzrok na Lily. Z jej twarzy nie mógł niczego wyczytać. Zdawało mu się jednak, że widzi w jej oczach coś na kształt ironii.

- A ty niby zamierzałaś mnie ukarać, co? - rzucił cynicznie, mrużąc oczy. Był wściekły. - Zwłaszcza, kiedy już ich nie praktykuję, hę?
- Wiesz... - odparła niewinnie Lily. - Chciałam zrozumieć, co cię w nich tak kręciło...
- To wiesz, co? - wysyczał nachylając się w stronę dziewczyny i równocześnie zniżając głos. - To wybrałaś sobie zły moment.

Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Przecież wiesz, że Peter prawdopodobnie wpadł w tarapaty i to dość duże! - rozpędził się. - A potem nagle Dumbledore chce ze mnę rozmawiać o tym jednorożcu i nie mam bladego pojęcia jak mu powiedzieć, co wiemy w taki sposób, by się nie zorientował, że coś ukrywamy na temat Ogona...!
- A po co masz ukrywać? - zdziwiła się Lily. - Profesor Dumbledore jest po to, żeby nam pomagać, Peterowi nic nie grozi z jego strony...

James tylko pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.
- Nic nie rozumiesz! Może być zamieszany w sprawę z kradzieżą krwi tego konia!
- Co?! - Dziewczyna aż wstrzymałam powietrze, wybałuszając swoje zielone oczy w przerażeniu.
- No właśnie to! - syknął Potter i rzucił okiem w stronę profesora Slughorna, czy przypadkiem się do nich nie zbliża. - Kradzież krwi jednorożca to poważne przestępstwo!
- Wiem! - odburknęła urażona, że tłumaczy jej rzeczy tak podstawowe.

Potter mieszał już po raz ostatni w swoim wywarze. Wyglądało na to, że nie do końca przypominał kleistą, bladozieloną ciecz, a prędzej szarą breję.

Jęknął, kręcąc głową. Teraz już nie zdąży uwarzyć nowego eliksiru i obleje to zaliczenie.

Westchnął przeciągle. Czemu akurat teraz, tuż przez egzaminami zwala się na niego cała masa problemów, które nie chcą się rozwiązać? Nie dość, że cała ta sprawa z Ogonem powoli go już wykańcza, to jeszcze do tego Dumbledore i egzaminy na dokładkę. Mieszanka, której może nie udźwignąć...

- ...Panie Potter. - Z zamyślenia wyrwał go Slughorn, podchodząc do stolika z kociołkiem Jamesa. - Oj...

Nauczyciel nachylił się nad kociołkiem chłopaka i skrzywił, kręcąc głową.
- Ekhm, muszę przyznać, że się zamyśliłem i prawdopodobnie zgubiłem po drodze jakąś czynność... - powiedział cicho chłopak, masując sobie kark w zakłopotaniu.
- Widzę właśnie... - skrzywił się nauczyciel. - To musiało być całkowite zamyślenie, bo od miesięcy nie zrobił pan tak fatalnego eliksiru. Radzę poćwiczyć - egzaminy już za pasem, a to nie da panu oceny pozytywnej.

Potter tylko kiwał głową, czując jak wszyscy się na niego gapią. Zacisnął zęby i wbił ostry wzrok w Lily, która nie patrząc na niego dumnie prezentowała efekty swojej pracy. Jak zwykle zachwyciła Slughorna.

Kiedy tylko nauczyciel ogłosił koniec zająć, Potter błyskawiczne oczyścił stanowisko pracy i wypadł z klasy, by nie spotkać dziewczyny i nie powiedzieć jej czegoś niemiłego. Szybko dotarł do łazienek dla chłopaków, by nieco się odświeżyć przed rozmową z Dumbledorem. Musiał pozbierać myśli i przygotować, co mu powie. Wiedział, że musi, ale tysiące impulsów, które przebiegały mu przez głowę, uniemożliwiały mu realne, trzeźwe myślenie.

Odkręcając kran z zimną wodą wciąż starał się wymazać z pamięci Lily, niepowodzenie na eliksirach i te wlepione w niego twarze. Przetarł machinalnie oczy, jakby to miało mu pomóc w pozbyciu się mętliku z głowy. Pochlapał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. A im dłużej patrzył, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jakąkolwiek taktykę podejmie - dyrektor z pewnością ją wychwyci.

Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że naraża Petera na niebezpieczeństwo i wahał się, czy aby na pewno nie przypiąć do twarz maski pokerzysty i wyrecytować: "Myśleliśmy z chłopakami, czy ktokolwiek mógłby coś na ten temat wiedzieć, lecz wszystkie osoby, które mogłyby przyszły nam do głowy zaprzeczyły, iż coś wiedzą. Bardzo nam przykro, że nie mogliśmy pomóc."

Kierując się w stronę gabinetu McGonagall, skąd mógł się dostać do gabinetu dyrektora, nadal nie wiedział jak postąpi. Widział zarówno plusy jak i minusy całkowicie szczerej rozmowy, lecz żadne nie przeważały. Rozglądał się na boki, bacznie obserwował mijających go uczniów, jakby w nadziei, że gdzieś ujrzy rozwiązanie tego dylematu. Nic takiego nie zobaczył. Poczuł ucisk w żołądku, charakterystyczny dla stresującej sytuacji, w której lada moment miał się znaleźć.

Niepewnie wszedł do gabinetu McGonagall i automatycznie zapytał o dyrektora.
- A, tak... - odpowiedziała nauczycielka i wstała. - Jest u siebie. Wiesz, jak trafić. Hasło na dziś: Cytrynowe żujki.

Potter kiwnął głową, nerwowo przełykając ślinę. Nie odezwał się ani słowem, by nie zdradzić swojego zdenerwowania. Z coraz większym mętlikiem w głowie stanął przed solidnymi drzwiami. Odchrząknął i cicho powiedział:
- Cytrynowe żujki.
Hasło brzmiało wyjątkowo śmiesznie, lecz James w stresie wypowiedział je śmiertelnie poważnie.

Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka chłopaka.
- James - powiedział Dumbledore, podnosząc głowę znad zwoju pergaminu, na którym coś pisał. Odłożył pióro do kałamarza i wyprostował się w fotelu.
- Panie profesorze... - Chłopak niepewnie zbliżył się do ogromnego biurka.
- Usiądź - spokojnie powiedział dyrektor, wskazując miejsce naprzeciwko. Uśmiechnął się przyjaźnie.

Potter przełknął ślinę i odwzajemnił uśmiech, choć nieco nerwowo, po czym usiadł na fotelu.
- Cieszę się, że przyszedłeś - zaczął Dumbledore. - Co masz mi do powiedzenia w sprawie tego jednorożca?

James podniósł wzrok i spojrzał głęboko w bladoniebieskie, szczere oczy dyrektora, spoglądające na niego znad okularów połówek.

W jednym momencie chłopak poczuł jak odpływa z niego całe uczucie zdenerwowania - w oczach Dumbledore'a dostrzegł bowiem coś, czego sam nie potrafił określić, a co sprawiło, iż miał prawie stuprocentową pewność co do intencji dyrektora. Znalazł wyjście z tego męczącego go cały dzień dylematu.
- Panie profesorze, prawdę. Powiem panu całą prawdę.

Edytowane przez mooll dnia 01-07-2013 09:49

Dodane przez -muchor- dnia 29-06-2013 23:12
#177

Dobry rozdział, najlepszy fragment o kiełbaskach :3 Błędów kilka było, bodajże powtórzeń, ale niewiele. Najbardziej dokuczliwe są ery, o których chyba zapomniałaś, po tak długim okresie abstynencji od ff. W każdym razie czekam na następne rozdziały!

Dodane przez mooll dnia 01-07-2013 09:43
#178

-muchor- napisał/a:
Najbardziej dokuczliwe są ery, o których chyba zapomniałaś, po tak długim okresie abstynencji od ff.


Wiesz, tak naprawdę, to sprawdzałam je kilkukrotnie. Ale widocznie były takie, które mi umknęły. Zdarza się : )

Dodane przez -muchor- dnia 02-07-2013 02:08
#179

Jasen :D Pamiętam jakie sama zawsze miałam z nimi problemy. Strasznie trudne te skurczybyki wyłapać. Ale nie zmieniają one fakty że fan fick wspaniały!

Edytowane przez -muchor- dnia 02-07-2013 02:13

Dodane przez mooll dnia 02-07-2013 12:51
#180

-muchor- napisał/a:
Jasen :D Pamiętam jakie sama zawsze miałam z nimi problemy. Strasznie trudne te skurczybyki wyłapać. Ale nie zmieniają one fakty że fan fick wspaniały!


Dziękuję. Muchorku, dzięki temu, że to czytasz, warto mi pisać dalej : ) Ale mogę zdradzić, że już kończę. Jeszcze kilka rozdziałów, żeby rozwiązać akcję i zakończyć po ludzku. Ponad 30 rozdziałów, to wystarczająco dużo, żeby myśleć o zakończeniu. Nie chodzi o to przecież, by zmęczyć ludzi, którzy jeszcze to czytają, prawda? : )

A poza tym nie mam w zwyczaju zostawiać czegoś, co już zaczęłam : )

Dodane przez DJfunkyGIRLS dnia 10-07-2013 10:09
#181

Super,super naprawdę mi się to podobało,i takie długie :P

Dodane przez mooll dnia 04-10-2015 15:57
#182

Gdyby nie fakt, że z jakiegoś powodu zostałam uziemiona na długi czas, pewnie nawet nie pomyślałabym o powrocie do tego świata. I gdyby nie pewna bardzo miła wiadomość na priv... ^^


ROZDZIAŁ XXXIV



- Czyli, jeśli dobrze cię zrozumiałem - dyrektor podjął próbę podsumowania - wszystko to sprowadza się do tego, że pan Pettigrew ukrywa prawdziwych zabójców jednorożca.
- Tak, lecz nie może ujawnić, kto to jest. Nawet nam... - James zwiesił głowę. - I nie wiemy, dlaczego.

Dumbledore splótł dłonie, opierając łokcie o blat swojego ogromnego, dębowego biurka i zamyślił się przez chwilę.

- Profesorze Dumbledore... - zaczął gorączkowo Potter. - To nie może wyjść z pańskiego gabinetu...

Dumbledore w odpowiedzi tylko skinął głową, wciąż intensywnie o czym myśląc. Po kilku minutach, które zdawały się ciągnąć niemiłosiernie, odchrząknął i wyprostował się.

Przyjrzał się chłopakowi, po czym powiedział:
- Chyba mam pomysł, jak rozwiązać ten problem - zaczął, lecz widząc zaniepokojony wzrok ucznia, dodał szybko: - bez ujawniania tożsamości pana Pettigrew. Jednakże...
- Tak? - James wstrzymał oddech.
- Jesteś przekonany o niewinności swojego kolegi... - dokończył Dumbledore, uważnie przyglądając się chłopakowi.
- Panie profesorze, Peter od zawsze chciał być taki, jak my. Chodził za nami, domagał się uwagi, pokazując, że może być jednym z nas - tłumaczył Potter. - I udało mu się. Od zawsze pokazywał, jak bardzo mu zależy na naszej aprobacie, pochwale czy uznaniu. Obserwował każdą naszą reakcję, oczekując, że poklepiemy go po ramieniu ze słowami "Zuch chłopak!". Nie stanąłby po przeciwnej stronie. Nie zrobiłby niczego, co mogłoby nas narazić.

Chłopak zrobił krótką przerwę, by po chwili kontynuować.
- Te informacje, które przekazywał nie mogłyby nas skrzywdzić.
- Skąd ta pewność? - Dyrektor zmrużył oczy, poprawiając swoje okulary połówki.
- Powiedział nam o tym! - z przekonaniem stwierdził James. - Na przykład o terminach moich spotkań z Lily Evans.
- I to wystarczało tym szantażystom? - z powątpiewaniem spytał Dumbledore.
- Nie mieli wyjścia. Nic się nie działo ostatnio. Nawet nie szaleliśmy z chłopakami... Tylko raz byliśmy w kuchni - wymsknęło mu się.

James z niepokojem zerknął na dyrektora, czekając na jego reakcję. Ten jednak lekko skinął głową, uśmiechając się.
- I wtedy napatoczył się Snape - skwitował Potter. - Siedział w kuchni. Teraz myślę, że czekał na nas.
- Wiedział, że się zjawicie - powiedział Dumpledore. - Chciał zabłysnąć, wydając was mnie.
- Ewidentnie chciał nas uziemić, by zyskać czas - powiedział w zamyśleniu James, nie patrząc na dyrektora. - Załatwienie nam szlabanu umożliwiłoby im działanie... Nic nie wskórali, bo zasadzka się nie udała... Sam został złapany.
- Im? - Dumbledore nachylił się nad biurkiem. - Jakich "ich" masz na myśli, James?
- Snape i jego szajka... To znaczy Avery i Nott.
- A ci szantażyści to, w twojej opinii, właśnie oni z Severusem na czele, czy dobrze zrozumiałem?
- Tak. - James energicznie przytaknął i spojrzał na dyrektora.

Ten jednak wyprostował się tylko i krótką chwilę w zamyśleniu patrzył jak feniks stuka dziobem o pręty swojej klatki.
- Teraz wydaje mi się już wszystko bardziej zrozumiałe - powiedział Dumbledore po dłuższej chwili milczenia. - Dziękuję ci, James.

Chłopak uniósł lekko brwi, a jego mina mówiła, że nie bardzo rozumie, co stało się nagle takie zrozumiałe.
- Eee...? - wymsknęło mu się. - To znaczy... Bo ja nie rozumiem...
- Może to i lepiej. - Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie. - To by było na tyle, mój drogi chłopcze.

James wiedział, że nadszedł czas, by opuścić gabinet dyrektora. Posłusznie wstał, chociaż w głowie mu huczało od pytań, na które profesor z pewnością mógłby odpowiedzieć, bo teraz wszystko było dla niego jasne. Zmusił się do wyjścia.

Wszystko miało się wyjaśnić, a tymczasem tajemniczość dyrektora wszystko zagmatwała. On, James, powiedział wszystko, co wiedział w tej sprawie, a Dumbledore nie okazał mu nawet krzty zaufania, by cokolwiek wyjaśnić i uspokoić chłopaka. Był zły i głodny. Remus zapewne stwierdziłby, że jedno wynika z drugiego, ale tym razem zły nastrój Jamesa nie był spowodowany głodem.

Dotarł do portretu Grubej Damy, mrucząc do niej Nieoczywiste zawiłostki, i wszedł do Pokoju Wspólnego, który o tej porze był praktycznie pusty. Tylko kilku studentów kończyło swoje wypracowania, zupełnie nie zwracając na niego uwagi.

Usiadł na kanapie przed kominkiem i zapatrzył się w złote płomienie liżące zapamiętale poczerniałe polana drewna.
- Wiesz, co się dzieje, kiedy człowiek wpatruje się w ogień?

James nie drgnął, nie podniósł nawet wzroku. Na końcu świata, z zasłoniętymi oczami poznałby ten głos. Lily.

Ciężko opadła na kanapę obok niego.
- Posikasz się w nocy - zachichotała, ale jej śmiech był nieco nerwowy i szybko zmienił się w głośne westchnienie.

Chłopak odwrócił się w jej stronę. Widział to po niej: coś było nie tak. Na jej twarzy malował się niepokój i lekkie zdenerwowanie, ale w oczach widział jakiś upór... Taki sam, z jakim na początku roku po raz kolejny dała mu kosza. Nie znosił tego spojrzenia. Poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła: znów coś zrobił? Coś powiedział? Czegoś nie zrobił, nie powiedział?

Tym razem to on westchnął. Poczuł jak lęk o to, że po raz kolejny się pokłócą albo znów z nim zerwie, zmienia się w irytację. Miał tego dość. Cały rok robił wszystko, by udowodnić jej, że dojrzał, wydoroślał i spoważniał; skończył z głupimi żartami i zabrał się za rzeczy naprawdę istotne, ale - jak widać - to było za mało.
- Co znów zrobiłem? - spytał z rezygnacją, ale ton jego głosu wyrażał żywe zainteresowanie odpowiedzią na to pytanie.

Lily lekko przekrzywiła głowę i zamrugała kilka razy. Była zaskoczona.
- To nie tak... - zaczęła dość nieporadnie jak na nią.
- No przecież widzę po oczach - podniósł nawet rękę, by wskazać jej co dokładnie ma na myśli. - Nie umiesz kłamać, Lily.
- Chciałam powiedzieć, że nie zrobiłeś w zasadzie niczego złego... - podjęła jeszcze raz, ale tym razem przerwał jej James.
- W zasadzie? - zapytał z naciskiem. - Czyli nie do końca jesteś ze mnie zadowolona...?

Nie chciał, żeby zabrzmiało to aż tak ironicznie, ale się stało. No trudno.

Dziewczyna ściągnęła brwi, próbując zrozumieć, o co chodzi, po czym energicznie pokręciła głową, jakby chciała w ten sposób oczyścić umysł.
- To nie tak! - rzekła stanowczo. - Po prostu potrzebujemy przerwy!

James klasnął w dłonie, jakby usłyszał przedni żart i szeroko się uśmiechnął.
- Prawie zgadłem! - jego oczy śmiały się zimno.

Lily skrzyżowała ręce na piersi przyjmując postawę obronną, czekając aż chłopak się nieco uspokoi i przestanie żartować. Ona sama także wydawała się być poirytowana.

Chłopak nachylił się ku niej, chwycił mocno oburącz za ramiona i prawie niezauważalnie potrząsnął, patrząc jej głęboko w oczy.
- Lily, kocham cię, jak nikogo nigdy nie kochałem - powiedział łagodnie, ale z mocą mimo ściszonego głosu. Patrzyła na niego w osłupieniu tymi jasnymi zielonym oczami.
- James... - szepnęła słabym głosem, ale pokręcił głową, by mu nie przerywała.
- Nigdy nikogo nie będę kochał tak, jak ciebie - kontynuował. - Nie mogę... nie mogę tak dłużej...

Głos załamał mu się nieznacznie, więc odchrząknął i przełknął ślinę, by zatuszować emocje, jakie go wypełniały. Serce biło mu jak oszalałe, bo wiedział, że od tego co powie nie będzie powrotu.
- Walczyłem długo o ciebie nieskutecznie, aż odnalazłem drogę. Zmieniłem się, sama widzisz. Dla ciebie. Zrobię więcej, jeśli potrzeba, jeśli... jeśli... to cię przekona.

Lily otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale James zamknął oczy i gwałtownie pokręcił głową.
- Widzę, że wciąż masz wątpliwości... wystarczy niewielka rzecz, żebyś posłała mnie do wszystkich diabłów. Zamiast być szczęśliwy z tobą, to analizuję każde twoje krzywe spojrzenie. Ostatnią rzeczą jaką chcę, jest utrata ciebie... Ale chcę mieć jasność... Ta "przerwa"... Naprawdę cię nie trzymam... bo teraz widzę, że moje szczęście nie zależy od tego, czy będziesz ze mną, ale czy będziesz szczęśliwa. Jeśli ze mną - uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, a jeśli nie ze mną...

Przerwał, gdyż dziewczyna wyrwała mu się z uścisku. Dopiero teraz zauważył lśniące w jej cudownych oczach łzy.
- Nie mów tak! - szepnęła dramatycznie. - Ja... ja też cię kocham. Naprawdę.

Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Jeszcze ani razu nie wyznała mu miłości. Dla niego znaczyło to o wiele więcej niż to całe "chodzenie", to jak zaklęcie. Tylko silniejsze.
- Lilu... - rzekł czule, dotykając jej szyi i pociągnął ku sobie. Tulił ją długo w milczeniu, myśląc, co miała na myśli mówiąc mu o "przerwie".
- Egzaminy, James - powiedziała stanowczo Lily, odsuwając się od niego.

Siedzieli na kanapie naprzeciw siebie. W kominku już tylko kilka niewielkich płomyków delikatnie falowało po zwęglonych już drwach.
- Uhm...
- Po to miała być ta przerwa, żebyśmy się mogli do nich spokojnie przygotować, a nie... hm... rozpraszać - powiedziała z delikatnym uśmiechem, lekko się zaczerwieniając.
- Że niby zdam lepiej, jak się nie będziemy widywali? - popatrzył na nią z powątpiewaniem. - Ty może tak, ale ja...

Posłała mu kuksańca w żebro, śmiejąc się.
- Pokazałeś już na co cię stać, a mnie przy tym nie było... - wciąż się uśmiechała.
- No, ale byłaś spiritus movens!



* * *




Tydzień po rozmowie jaką James przeprowadził z Lily był dla niego wyjątkowo trudny. Opracowany przez dziewczynę system powtórek do egzaminów był znakomity: praktycznie zaraz po zajęciach siadał nad materiałem na dany dzień i starał się go skończyć przed zmrokiem, co nie było takie proste.

Do nauki nie siadał jednak sam. Zawsze towarzyszyła mu reszta huncwotów.
- Nadal nie rozumiem - powiedział nagle Syriusz, przerywając sporządzanie notatek - co wynikło z rozmowy z Dumbledorem.
- Uhm... - potwierdził Remus, nie odrywając się od pisania.

James westchnął głęboko. Zapatrzył się na widok z okna biblioteki. Zakazany Las o tej porze roku mienił się wieloma odcieniami soczystej zieleni. Wszystko rozkwitało, budziło się do życia. Tylko oni ślęczeli nad tymi powtórkami. Żal mu serce ścisnął.
- No... - zaczął Potter bezwiednie, wciąż z tępym wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali.
- Obudź się - szturchnął go w ramię Black.
- Co...? - spytał słabo James, po czym rozglądnąwszy się po wpatrzonych w niego twarzach kumpli, odchrząknął. - Mówiłem wam. Powiedziałem mu prawdę. Tak mnie natchnęło. A on stwierdził, że wszystko już rozumie i zapewnił mnie o anonimowości Petera. A potem się pożegnał, co był tak zaskakujące, że aż nie zaprotestowałem, tylko wyszedłem.
- A tak w ogóle, to gdzie on jest, ten nasz Ogon? - zapytał z zainteresowaniem Lupin, chwyciwszy się pod boki. - Cały tydzień gonił za nami, jak głuptak, a od wczoraj go nie widziałem.
- Miał tu przyjść po lekcjach, ale, jak widać, nie ma go tu - oznajmił Syriusz. - Coś ta jego sumienność szwankuje...
- A propos sumienności... - Lupin spojrzał uważnie na Pottera. - Co się stało z Evans?
- W jakim sensie miało się z nią coś stać? - spytał głupio James.
- Od tygodnia się nie widujecie, patrzycie tylko na siebie na lekcjach, potem tylko "cześć-cześć" i lądujesz tutaj albo w Pokoju Wspólnym z książkami.
- Racja - podchwycił Black. - Takie z was papusie-nierozłączki były, a tutaj...
- Lily uznała, że dla dobra egzaminów powinniśmy się... ograniczyć - powiedział gorzko James tonem nudnej wyliczanki, przewracając przy tym oczami.

Syriusz tylko poklepał go współczująco po plecach, po czym dodał filozoficznie:
- Baby i ta ich niezrozumiała ambicja...
- A ty i Danielle? - James barkiem odtrącił rękę Syriusza, chcąc odbić piłeczkę. - Niby nie ma tematu, a zerkacie na siebie z ukosa jakbyście się chcieli nawzajem... no wiesz... - James szukał odpowiedniego określenia, lecz odpuścił w nadziei, że przyjaciel wyłapie, o co chodzi.
- No nie wiem - odparł Black beztrosko.
- Rzucić się na siebie... czy coś... - bąknął Potter.

Lupin przyglądał się tej wymianie zdań z wyraźnym rozbawieniem.
- Może i chcielibyśmy... - zaczął Syriusz odważnie, ale szybko dotarło do niego, że temat nie jest taki prosty i uciął: - To jest zbyt skomplikowane.
- Będziesz żałować - stwierdził bezpardonowo James.
- Zapewne - zgodził się Black bez zastanowienia. - Już momentami żałuję. Mam jednak swoje powody...

James spojrzał na Remusa nic nie rozumiejąc i szukając pomocy drugiego przyjaciela. Ten jednak wzruszył ramionami i pokręcił głową.
- Te powody... to te z tych babskich, że honor huncwota ci przeszkadza i inne takie? - podjął zaczepnie Potter, a Syriusz tylko łypnął na niego spode łba.
- Chyba się przyjaźnimy, nie? - odezwał się dotychczas milczący Lupin, a Black przytaknął milcząco. - I mimo tego nie chcesz nam powiedzieć?

Syriusz westchnął ciężko. Przełknął ślinę i wpatrywał się w swoje notatki, kompletnie ich nie widząc. Wydawało się, że zbiera myśli.
- Danielle ma do mnie żal, wiem... - zaczął w końcu, a Remus z Jamesem skinęli głowami na znak, że i oni to wiedzą. - Dowiedziałem się jednak czegoś, co zmusiło mnie...
- Czego się dowiedziałeś niby? - wtrącił Potter, a Lupin spojrzał na niego karcąco.
- Dowiedziałem się, że od strony mojego ojca... że on miał romans...
- Niezbyt chwalebne, ale się zdarza, to nie koniec świata chyba...! - James znów nie pohamował swojej uwagi.
- Dajże chłopu skończyć wreszcie - syknął Remus, wskazując rękoma Blacka, który teraz wyglądał jak zbity psiak.

Syriusz westchnął, po czum zgarbił się jeszcze bardziej.
- Ona była z rodziny mugolskiej, a znacie moją: to coś poniżej hańby - wzdrygnął się na tę myśl. - Romans, jak romans. Sam powiedziałeś, Ragoczu: są gorsze rzeczy. Ale moja matka dowiedziała się o tym. I na pewno by to przemilczała; to było w jej stylu. Odcięłaby się od tematu, by nie mieć z mugolami nic wspólnego. Ale ta kobieta przyszła z małym dzieckiem. I domagała się sprawiedliwości. Ojciec chyba to jakoś ułagodził, nie wiem. Reszta rodziny nie była wtajemniczona.

James i Remus wlepiali coraz większe oczy w Syriusza. Chyba powoli sens tej historii zaczynał do nich docierać.
- Niedawno wpadł mi w ręce list od tej kobiety do mojej matki. - Black kontynuował zbolałym głosem. - Mój kufer jest stary. Gdzieś w poszewce zaplątał się kawałek pergaminu. Zaciekawił mnie, ale treść powaliła...
- Na gacie Merlina...! - wyrwało się Jamesowi.

Remus z otwartymi ustami wlepiał w Syriusza zszokowany wzrok.
Gdzieś w tle skrzypnęły drzwi, szum wywołany ruchem w bibliotece wzmógł się.
- Nie mogę zawalczyć o Danielle... jest moją siostrą.
- Chyba sobie kpisz...! - Huncwoci jak na komendę odwrócili się w stronę dziewczęcego głosu.
W drzwiach jak przyrośnięta do podłogi stała Danielle z wyrazem zdumienia na twarzy.

Edytowane przez mooll dnia 04-10-2015 15:59

Dodane przez wiechlina roczna dnia 07-10-2015 11:37
#183

Przeczytałem, bardo ładny styl i forma, lekko się czyta. Jak znajdę kiedyś czas, to przeczytam wcześniejsze części. Pomysł na wyjaśnienie, dlaczego Syriusz z nikim na trwałe się nie związał, bardzo mi się podoba. Choć mam inne poglądy na ten temat. Liczę na doprowadzenie tej historii do końca.

Dodane przez anetta92 dnia 30-10-2015 01:42
#184

Huura! Udało się!! :) Tęskniłam za tym stylem pisania ! Jak zawsze niezawodna mooll !
Wpadło mi w oko kilka literówek, ale są one przytłumione treścią i nie przeszkadzają w czytaniu.
Oczywiście dalej trzymasz w napięciu i aż chce się czekać na kolejny rozdział. ;)

Mooll, dziękuje! I życzę powrotu do zdrowia!

Dodane przez mooll dnia 01-11-2015 00:18
#185

Leżenie sprzyja pisaniu. Ale motywują mnie pozytywne komentarze. To jak skrzydła. Kto pisał, ten wie. Tym razem dość długo. Mam nadzieję, że Was to nie odstrasza.


ROZDZIAŁ XXXV


W pomieszczeniu pachniało sianem i pieczonymi jabłkami. W pierwszej chwili James Potter nie wiedział, gdzie się znajduje. Chociaż już nie spał, nie otwierał oczu w obawie, że gdy to zrobi, rzeczywistość przejdzie jego najśmielsze oczekiwania. W negatywnym tego słowa znaczeniu, rzecz jasna.

Po chwili jednak doszedł do wniosku, że co się odwlecze, to nie uciecze i prędzej czy później będzie musiał się zmierzyć z tym całym sianem, którego zapach już go nie tyle niepokoił, co intrygował.

Otworzył oczy i powoli podniósł się na łokciach. Rozglądnął się wokół: w istocie wszędzie wokół było siano, a przez duże balkonowe okno rozpościerał się piękny, wiejski krajobraz. Promienie porannego słońca delikatnie migotały na sianie. Obok na miękkim pluszowym kocu spała Lily, wciąż pogrążona we śnie. Lily, siano i powietrze pachnące wsią.

James znów położył się nieco skonsternowany. Powoli zaczęły do niego docierać szczegóły minionego dnia, który zakończyli tutaj, w Pokoju Życzeń.

Życzeń..., przemknęło chłopakowi przez głowę. Tylko które z nas mogło wpaść na pomysł spędzenia wieczoru w sianie...?

Trąc w zamyśleniu skronie starał sobie przypomnieć, gdzie ten zaskakujący koniec ma swój początek. Wtedy, jak przez mgłę, przypomniał sobie Łapę, tego poczciwinę skulonego pod ciężarem własnego odkrycia koneksji jego i Danielle. Biedaczysko, wyglądał jak swój dziadek, a nie młodzieniec u progu dorosłości.

Zaszokował ich, fakt. Obaj z Luniakiem byli wstrząśnięci tą rewelacją. Najwidoczniej w tym przejęciu nie zauważyli, że ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Chyba sobie kpisz...! - Ah, Danielle zawsze miała świetne wyczucie chwili. Stała tam, świdrując wzrokiem biednego Łapę.
- O, rajuśku... - wyrwało się Lily, która wyłoniła się zza Danielle.

Remus, który najszybciej otrząsnął się z tego zbiorowego letargu, szturchnął stojącego w bezruchu Jamesa. Ten nawet nie drgnął. Dopiero porządny kuksaniec w żebra spowodował, że James pozbierawszy szczękę z okolic kolan, oprzytomniał i oboje z Remusem mrucząc pod nosem coś na temat podwieczorku, pozbierali swoje rzeczy i ulotnili się. Potter w locie zdążył jeszcze porwać za rękę Lily, która również nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

Zostawili biednego Łapę na pastwę tej trudnej sytuacji, lecz zdawali sobie sprawę, że nie mogą mu pomóc - on sam musi stawić czoło problemowi.
- To wprost nie do uwierzenia..! - powiedziała Lily, kręcąc z niedowierzaniem głową, kiedy wchodzili do Wielkiej Sali.

Czysty błękit nieba zaczarowanego sufitu nad ich głowami przykuwał wzrok, lecz tego popołudnia żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.
- Jeśli to prawda, to bidula jest w czarnej... - rozpędził się James, lecz Lily zaczepnie weszła mu w zdanie.
- Którą bidulę masz na myśli?
- No... - zaczął niemrawo chłopak, siadając do stołu i rozglądając się za dyniową bułeczką ze śliwkowym powidłem.
- Prawda jest taka, James - zaczęła Lily tonem człowieka, który musi uświadomić rozmówcy coś oczywistego - że dla Danielle to też był szok.
- Taaa... 'idzia'em - odpowiedział, żując i popijając sok pomarańczowo-dyniowy, po czym dodał po przełknięciu: - Slup soli. Żona Lota wysiada.

Lily prychnęła, a Remus uśmiechnął się tylko i sięgnął po tosta oraz miseczkę z dżemem morelowym.
- Jej też zależy na Syriuszu, wiesz? - powiedziała, próbując patrzeć Jamesowi w oczy. Ten jednak rzucił jej szybkie spojrzenie i ugryzł potężny kawałek swojej słodkiej bułeczki.

Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie i sięgnęła po naleśnika z musem jabłkowym.
- Nie mieliśmy pojęcia, że on odkrył te konotacje z Danielle... - powiedział Remus, spoglądając na dziewczynę spoza głowy przyjaciela. - Kawy zbożowej?
- A poproszę. - Lily wyciągnęła w jego stronę kubek i patrzyła jak nalewa jasno brązowy płyn. - Ja byłam w szoku! Zresztą sama Danielle nie była tego świadoma... A tak już pomstowała na niego... że tchórz, że brak mu cywilnej odwagi, że tak się beznadziejnie wycofał...
- No to się wyjaśniło - podsumował Potter, siorbiąc głośno swój sok i dodał, widząc minę dziewczyny: - Sorki...
- Według mnie to się dopiero zaczęło - powiedziała z przekonaniem Lily, częstując się kolejnym naleśnikiem.
- Zgadzam się - poparł ją Lupin, chrupiąc trzeciego tosta, tym razem z dżemem truskawkowym. - I szczerze im współczuję. Nawet jeśli sobie wyjaśnią wszystko, to problem jest raczej z tych nierozwiązywalnych.
- Mam wrażenie, że jesteśmy w centrum jakiegoś dramatu, z tych Szekspirowskich - podjęła romantycznie Lily, wyjmując gumkę do włosów z torby, po czym energicznie związała nią swoje bujne kasztanowo-rude włosy.
- Powiedziałbym, że to bardzo konkretny dramat - sprostował Potter, powstrzymując się od zanurzenia ręki w jej włosach. - Łapa jako postać tragiczna. No, tego jeszcze nie grali - zwrócił się do Lupina.
- Zresztą Danielle też nie wygląda mi na taką, co to się tak łatwo da wplątać w dramat zakazanej miłości - odparł Remus.

W tym momencie podszedł do nich nieznany im chłopak. Musiał był znacznie młodszy, gdyż niepewnie zaczepił Lupina. Ten podniósłszy wzrok, posłał mu pytając spojrzenie.
- Remus Lupin? - zapytał lekko drżącym głosem.

Na twarzy Remusa malowało się zdziwienie.
- Tak? - odrzekł przeciągle, przyglądając się chłopakowi uważniej.
- To podobno dość pilna sprawa - dodał chłopak, jakby miało to cokolwiek wyjaśnić. - O siedemnastej w gabinecie profesor McGonagall.
- Ale o co chodzi? - spytał zaskoczony Remus i rzucił okiem na zegarek.
- Miałem przekazać tylko tyle. - Chłopak najwyraźniej bardzo się zmartwił, że nie może pomóc.
- W porządku. - Lupin wzruszył ramionami. - Będę.

Lily i James patrzyli na niego z zaciekawieniem.
- To za dziesięć minut - powiedział, wstając od stołu. - Dziwne, nie?

Nagle oczy Pottera zrobiły się duże i okrągłe niczym galeony, a brwi powędrowały wysoko w górę czoła.
- Co? - spytali równocześnie Lily i Remus wyraźnie zaniepokojeni.
- Peter... - wydusił chłopak słabym głosem. - Od wczoraj go nie widzieliśmy, a dziś chcą z tobą gadać... Jak często wołają na dywanik porządnego prefekta?
- No... - zastanowił się Lupin, po czym powiedział z uśmiechem: - Nie wiem, czy ja jestem taki porządny... Czy to się tak z wami da... Ale na pewno takie sytuacje należą raczej do rzadkości.
- A nasz Ogon jest w środku jakiejś okropnie śmierdzącej sprawy...! - powiedział beznadziejnie tragicznym tonem Potter.

Lupin stropił się wyraźnie, lecz Lily nie wydawała się tak bardzo przejęta tą wizją.
- Nie wydaje ci się, skarbie, że za bardzo go niańczycie? - zaczęła ostrożnie, zakładając niesforny kosmyk za ucho. Rany, jak James uwielbiał ten jej odruch. - Przecież on nie ma dziesięciu lat!
- No nie wiem... - zawahał się Remus, trąc czoło. - Czasem wydaje mi się, że mógłbym polemizować z takim stwierdzeniem.
- Wiesz, może się okazać, że w te tarapaty wpadł przez nas - powiedział słabo Potter, krzywiąc się nieznacznie.
- Coś nowego: wy i tarapaty - podsumowała kwaśno Lily. - Lepiej już idź, Remusie, dochodzi piąta.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym. Czołem! - zasalutował i lekko przygarbiony, tym swoim flegmatycznym krokiem ruszył w stronę drzwi Wielkiej Sali.

Oboje milczeli chwilę, patrząc za odchodzącym prefektem.
- A czy my przypadkiem - zaczął niewinnie Potter, odwracając się od Lily - nie jesteśmy zbyt rozproszeni, by wrócić teraz do tych twoich katorżniczych powtórek?

Lily najwyraźniej nie potrafiła ukryć rozbawienia.
- Te katorżnicze powtórki to droga do naszego sukcesu na egzaminach - powiedziała, wciąż szeroko się uśmiechając. - Przypominam, że to są najważniejsze egzaminy.
- Żartujesz! - Potter udał przerażonego, po czym zaśmiał się serdecznie, kiedy Lily trąciła go w bok. - Odpuść, Liluniu... - James zrobił minę opuszczonego przez wszystkich kociaka, a usta wykrzywił w podkówkę. - Cały tydzień się mordowałem, a teraz jestem totalnie rozbity tą rewolucyjną wiadomością Łapy...
- Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, James? - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się urzekająco.
- A... że ty też odpuścisz i umówisz się ze mną. - Posłał jej jeden z tych swoich potterowskich uśmiechów.

Dziewczyna wyprostowała się i zaczerpnęła powietrza, najwidoczniej dając sobie czas na zebranie myśli.
- Niech ci będzie - powiedziała i wstała, łapiąc go w międzyczasie za rękę.

Wyszli, trzymając się za ręce: Lily z naturalną lekkością i Potter z wyraźną pomocą wyimaginowanych skrzydeł, które urosły mu jeszcze gdzieś w okolicy stołu Gryfonów.
- Idę do siebie - rzekła dziewczyna, zgarniając włosy spięte w koński ogon i sprowadzając je delikatnym ruchem przed prawe ramię.
- A po co? - James zatrzymał się, nie wypuszczając z ręki dłoni dziewczyny.
- My, dziewczyny, mamy swoje tajemnice, wiesz? - rzuciła zalotne acz tajemnicze spojrzenie, po czym dodała konspiracyjnym szeptem: - Spotkajmy się przed Pokojem Życzeń na siódmym piętrze za dwie godziny.

James tylko przytaknął skinieniem głowy, nie zadając sobie trudu zadania pytania, po co jej aż dwie godziny, i przyciągnął dziewczynę za rękę tak, że teraz mógł zatopić się w jej intensywnie zielonych oczach. Poczuł delikatny zapach mandarynek i pocałował ją w nos.
- Leć - szepnął i mrugnął zawadiacko.

Dwie godziny później stał na siódmym piętrze, nerwowo przestępując z nogi na nogę. W końcu podszedł do najbliższego okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Widok zapierał dech w piersiach: nieprawdopodobnie czyste wody jeziora i Zakazany Las, który z tej odległości przypominał miękki mech, a nie przerażające ucieleśnienie wszystkich możliwych koszmarów. Słońce co jakiś czas chowało się za puszystymi obłoczkami. James dostrzegł krzątającego się obok swojej chatki Hagrida, któremu towarzyszył Kieł.

I wtedy zobaczył małą postać, kierującą się w stronę chatynki gajowego. Kto to mógł być? Potter zmarszczył brwi, mrużąc oczy i w skupieniu przyglądał się maleńkiej kropeczce. Nie podeszła ona jednak do Hagrida, tylko schowała za chatką. Dziwna sytuacja. O co mogło chodzić?

Chłopak zamyślił się tak głęboko, że nie usłyszał zbliżających się kroków. Nie dostrzegł też dziewczyny, ubranej na sportowo.
- Mina godna naukowca - powiedziała ze śmiechem. - Cóż tam wypatrzyłeś?
- Lily! - James odwrócił się szybko i zamrugał. - Wow! Wyglądasz świetnie, jak zwykle.

Dziewczyna uniosła lewą brew, lekko się uśmiechając. Upięła włosy wysoko i delikatnie pociągnęła maskarą rzęsy, co podkreśliło kolor jej oczu.

Ubrana była w luźne rybaczki i czarny, obcisły podkoszulek z długim rękawem. Zaglądnęła mu przez ramię. Ona także szybko dostrzegła ukrytą małą postać i zmrużyła oczy.
- Ty, to Peter! - zakrzyknęła po chwili, a James ze zdumienia otworzył szeroko oczy. - Co on tam robi? Dlaczego tak się czai, zamiast się po ludzku przywitać?
- Dobre pytanie... - odparł cicho chłopak.
- Może coś tam zobaczył - spekulowała Lily. - A może chciał go zaskoczyć?

Wtedy Hagrid skierował się w stronę małej kropeczki-Petera. Zobaczył go.
- Uhm... - przytaknął James. - Zapewne masz rację.

Chłopak jeszcze chwilę patrzył w dół przez okno. Nie miał pojęcia, po co Peter poszedł do Hagrida. Takie zachowanie przyjaciela wydało mu się przynajmniej zastanawiające. Ogon próbuje coś działać na własna rękę, bez nas, myślał gorączkowo Potter. I to jest najbardziej podejrzane. Coś tutaj ewidentnie śmierdzi.

James zdał sobie sprawę, że jest coraz mniej pewien, czy Peter jest aby na pewno niewinny. Był jednak przekonany, że odwiedziny u Hagrida mogą wiele wyjaśnić.

Odwrócił się od okna, po czym spojrzał Lily w oczy. Teraz miał mieć randkę z miłością swojego życia i kto jak kto, ale Ogon na pewno mu jej nie zepsuje.
- To co robimy? Masz jakiś pomysł, czy może zdajesz się na moją wyobraźnię? - zapytał z szelmowskim uśmiechem.

Zaśmiała się perliście.
- A może i to, i to? - powiedziała przewrotnie, po czym dodała widząc pytające spojrzenie Jamesa: - Może pozwolimy, by Pokój Życzeń sam za nas wybrał?
- Jak? - spytał James zaintrygowany.
- Oboje będziemy spacerować przed nim, myśląc: Potrzebuję miejsca na najlepszą i najciekawszą randkę.

James wytrzeszczał na nią oczy, otworzył usta w zdumieniu, nie mogąc przez chwilę wydusić ani ani słowa.
- Okey - wydusił wreszcie, mając na sobie wciąż ten zaskoczony wyraz twarzy. - Panie przodem.

Lily z zadowoleniem ruszyła w stronę Pokoju Życzeń, a raczej w stronę pustej, niewinnie wyglądającej ściany, która kryła w sobie magiczne drzwi do owego tajemniczego Pokoju.

Razem zaczęli przechadzać się wzdłuż tej niezwykłej ściany, intensywnie myśląc o najlepszej i najciekawsze rance. W skupieniu zrobili trzy rundki, po czym spojrzeli na ścianę.

Po chwili, z bijącym sercem obserwowali pojawienie się solidnych, chociaż już na pierwszy rzut oka widać było, że starych, drewnianych drzwi. Nie miały klamki, tylko lekko zardzewiałą zasuwę, zamykaną na dużą, starą kłódkę, która była otwarta.

Lily i James wymienili zaciekawione spojrzenia.
- Obora? - W głosie chłopaka wyczuwalna był maleńka nutka nadziei.
- Chciałbyś...! - prychnęła Lily i ruszyła w stronę ogromnych drzwi. Wyjęła kłódkę i z trudem przesunęła zasuwę.

Potter odsunął delikatnie dziewczynę i chwycił zasuwę, po czym szarpnął. Drzwi lekko drgnęły, lecz wciąż stały zamknięte.

Uśmiechnął się i podjął kolejną próbę zakończoną tym razem niewielkim sukcesem: drzwi otworzyły się na kilka centymetrów. James szarpał jeszcze kilka razy, by w końcu obojgu udało się dostać do środka.

Przed nimi ukazało się wnętrze stodoły. Nie było tu żadnych zwierząt. Cała podłoga pokryta była pachnącym sianem. Oboje zwrócili uwagę na ścieżkę wytyczoną pomiędzy górkami siana, przypominającymi trochę zaspy. Ściany pomieszczenia były ceglane, a zamiast sufitu był skośny dach z drewnianymi, solidnymi krokwiami. Światło wpadało przez ogromne, balkonowe okno.

Lily z szeroko otwartymi oczami ruszyła ścieżką i dotarła do okna. James poszedł jej śladem. Przez kilka dobrych chwil nie wypowiedzieli ani słowa, wpatrując się w sielski obrazek za oknem. Ciepły koc w kratkę zielonych pól poprzetykany pojedynczymi drzewami ścielił się aż po horyzont. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zmieniając kolor na głęboki pomarańcz, a niebo delikatnie się zaróżowiło.

Wciąż wpatrując się w krajobraz, James delikatnie objął ramieniem Lily, która popatrzyła na niego z uśmiechem, po czym zawołała zaskoczona.
- James! Spójrz! - wymknęła się chłopakowi. - Sielanka w pełnym wydaniu!

Faktycznie, niedaleko nich na rozłożonym miękkim kolorowym kocu stał duży kosz piknikowy.

James z szerokim uśmiechem ruszył za Lily, która padła na koc, śmiejąc się perliście. Jej błyszczące rude włosy rozsypały się wokół piegowatej twarzy.

Chłopak usiadł obok ostrożnie, delektując się jej wyglądem. Z minuty na minutę była piękniejsze. A on kochał ja do szaleństwa. Kochałby ją nawet gdyby przypominała Jęcząca Martę. Całe jednak szczęście, że tak nie było i mógł się teraz zachwycać jej urodą.

Lily nieoczekiwanie otworzyła oczy, zastając go z rozanielonym wyrazem twarzy.
- Rozpływający, rozczulający się James Potter! - parsknęła. - Chyba padnę..! Wiesz, że od wczoraj nie widziałam, żebyś przeczesał palcami włosy?

James przewrócił oczami, uśmiechając się.
- Ostatnio, kochana, nie widywaliśmy się za często z powodu tego twojego planu na sukces - odparł, ostatnie słowa wypowiadając z ironią. - Poza tym ostatecznie nabyłem grzebień i to nim teraz przeczesuję włosy.
Lily roześmiała się i podniosła na łokciach.
- Zgłodniałam - powiedziała i odwróciła głowę w stronę kosza. - Ciekawe, co tam znajdziemy...
- Dawaj, sam konam z głodu - ożywił się James, chwytając na brzuch.

Dziewczyna otworzyła koszyk i przysunęła go Jamesowi.
- Bierz, co chcesz - powiedziała i sięgnęła po babeczkę z borówkami. - O, termos z herbatą.
- Nalej mi też trochę - poprosił chłopak, sięgając po kanapkę z łososiem, suszonymi pomidorami, mozzarellą i rukolą. - Ale obłędna...

Przez chwilę wydawali z siebie tylko pomruki zadowolenia, przeplatając je pojedynczymi och, ach, czy wow.

Lily zjadła jeszcze kremowy i delikatny pudding ryżowy z musem malinowym i małą dyniową drożdżówkę z powidłami i pomarańczą. James zdążył w tym czasie zjeść jeszcze jedną kanapkę, tym razem z serem pleśniowym, szynką dojrzewającą i orzechami włoskimi. Do tego wsunął kilka parówek owiniętych w ciasto francuskie i dwa kawałki torciku cytrynowego.

Kiedy poczuli się najedzeni, znaleźli obok siebie kilka dużych poduszek, dwa ciepłe kocyki i koszyczek z termosem, kilkoma butelkami kremowego piwa oraz sokiem dyniowym.
- Nieprawdopodobne... - powiedziała Lily, przyciągając do siebie jedną z dużych poduszek i kładąc ją sobie pod głowę. - Jestem pełna. Szczęśliwa, ale pełniuteńka.
- Niebiańskie było to jedzenie... - przyznał James i sięgnął do koszyka, wyjmując z niego kremowe piwo dla siebie i Lily.
- Może pogadamy poważnie o Peterze? - zaproponowała Lily, biorąc od Jamesa piwo.
- Ta sprawa bardzo mnie męczy - wyznał Potter, pocierając dłonią policzek. - Coś mi tu nie pasuje...
- Może Peter po prostu zaczął żyć własnym życiem? - zasugerowała dziewczyna, pociągając łyk kremowego piwa. Patrzyła teraz na ciemniejące niebo za oknem.
- To nie w jego stylu - pokręcił głową James, po czym dodał: - Chociaż byłoby to nawet wskazane. Przecież niańczymy go od pierwszego roku. To jego zachowanie nie jest wyrazem samodzielności...
- A czego? - spytała Lily.
- Bo ja wiem... - bąknął chłopak, opierając się o poduszkę. - Te powiązania ze ślizgonami...
- Wierzysz, że jest niewinny?
- Sam już nie wiem, co myśleć... - westchnął James. - Chciałbym, żeby z nami pogadał. Wydawało mi mi się... i nie tylko mi, jak sądzę, że się przyjaźnimy...

Lily skrzywiła się, kręcąc głową.
- Dla mnie zawsze było oczywiste, że to on zabiega o waszą przyjaźń, a wy... - urwała, szukając odpowiednich słów. - Wy byliście tak łaskawi, że pozwalaliście mu się z sobą przyjaźnić, ale jakoś na moje oko przyjaźń ta nigdy nie była wzajemna. Czasem wyglądał jak żebrak, mówię ci...

James patrzył na dziewczynę z wyrazem szczerego zdziwienia na twarzy. Kilka razy zamrugał i pokręcił głową, jakby coś mu się nie zgadzało.
- Chyba żartujesz! - wciąż kręcił głową. - Owszem, nie pasował do nas i nie był idealnym kompanem. Zawsze wszystko trzeba mu było tłumaczyć... wiesz, nie grzeszy bystrością umysłu. Ale chyba przesadziłaś z tym żebraniem...!
- No nie wiem, dla mnie to był okropny widok - wciąż się krzywiła - i to było coś, co mnie od ciebie odpychało.

James skulił się nieco pod ciężarem swojej przeszłości. Idealny to on nie był. Sam ze sobą chyba też by się nie umówił. Z drugiej strony niektóre figle, jakie płatali były przednie i z tych właśnie wspomnień nigdy by nie zrezygnował.

Nic jednak na to nie odrzekł, tylko wpatrując się w rozgwieżdżone niebo za oknem wziął kilka dużych łyków piwa.

- Lily, on się po prostu zachowuje podejrzanie - odezwał się po chwili tonem kogoś przekonanego o swojej racji. - Znasz go: nieśmiały, niezdarny... Nigdy nie zrobiłby czegoś, czego byśmy nie pochwalali...
- A czego wy byście nie pochwalali? - Na ustach Lily zagościł figlarny uśmieszek. - Było w ogóle coś takiego?
- Ha-ha - James przewrócił oczami. - Oczywiście bratania się ze ślizgonami w pierwszej kolejności. A on co?
- Sam mówiłeś, że to prawdopodobnie jego prześladowcy. - Dziewczyna sięgnęła do koszyka po paczkę krakersów.
- Wiem, co mówiłem! - James czuł, że jego irytacja rośnie. - Zresztą sam już nie wiem, czy wierzę w to co mówiłem i czy wciąż myślę to samo, co myślałem wcześniej! Wtedy się zamartwiałem. Ale teraz wcale nie widzę, by Peter szukał u nas pomocy. Raczej wałęsa się po błoniach i czai przy chatce Hagrida, knując coś. Czy tak się zachowuje ktoś prześladowany?!
- No wiesz, tacy ludzie często są zastraszani przez szantażystów - spokojnie odpowiedziała Lily, biorąc do ust krakersa.
- Niby tak... - przyznał James, trochę się uspokajając. W końcu to ma być ich randka! - Ale nie wtedy, kiedy już o wszystkim wiemy i możemy mu jakoś pomóc nie afiszując się z tym! - Zamilkł za chwilę, po czym dodał ciszej: - Po prostu tego nie rozumiem.

Lily uśmiechnęła się do niego krzepiąco i pogładziła po plecach. Kiedy na nią spojrzał na siłę wcisnęła mu do ust krakersa.

Roześmiali się, po czym Lily powiedziała już poważniej:
- Wiesz, może on robi to trochę... przeciwko wam.

James z wrażenia aż się odsunął od dziewczyny, jakby większy dystans miał mu pomóc zrozumieć to, co właśnie usłyszał.
- Jak to: przeciwko nam?!
- No, może nie tyle przeciwko...tylko jakby wbrew - próbowała wyjaśnić Lily. - Może on gdzieś zaczął w końcu poszukiwać siebie. A czy nie próbował szukać tam, gdzie nie powinien... na przykład u ślizgonów... tego nie wiesz.
- Możesz mieć rację - pokiwał w zamyśleniu głową chłopak.
- A może się zakochał! - wykrzyknęła Lily odkrywczo. - Ale wstydził się wam o tym powiedzieć. Może to jakaś ślizgonka... Albo taka, jaka by się wam nie spodobała...
- Uhm - przytaknął James kwaśno. - Jak widzę, wszystko się tu sprowadza do tego, że to znów nasza wina. - Spojrzał gniewnie na dziewczynę i dodał: - Nie sądzę, byśmy do wszystkich nieszczęść w Hogwarcie przyłożyli rękę.
- Nie, ale na pewno jakiś procent - powiedziała rezolutnie dziewczyna, jakby nie zauważając irytacji chłopaka. - Ale w kwestii Petera jakoś nie mam wątpliwości.

James westchnął i przyciągnął do siebie Lily. Zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy o zapachu mandarynek. Dziewczyna przytuliła się do niego mocno. Potem odsunęła na moment twarz, spojrzała mu głęboko w oczy i pocałowała.

Chłopak czuł jak staje się lekki niczym piórko i delikatnie unosi się w powietrzu. Poczuł ledwo wyczuwalne ale bardzo przyjemne mrowienie od czoła, przez skórę głowy aż po kark. To samo mrowienie przeistoczyło się w dreszcz, który raz po raz przebiegał mu po plecach.

James ujął miękko aksamitną w dotyku twarz Lily. Razem zatopili się w tej chwili i ulegli emocji w tym pełnym pasji pocałunku.

Kiedy się od siebie odsunęli, zauważyli, że coś zmieniło się w Pokoju Życzeń. Wszędzie wokół nich unosiły się zaczarowane świece. Było wciąż jasno, lecz panował lekki półmrok.
- A propos zakochania - odezwał się nagle James, sięgając po kolejne kremowe piwo dla siebie i Lily. - Żal mi tych dwoje...
- Danielle i Syriusza? Mnie także... - Lily sprawnie odkręciła butelkę, pociągnęła z niej porządny łyk, po czym spojrzała na butelkę: - I jak tu nie kochać kremowego piwa!
- Może nie jest to ostatecznie potwierdzone... - powiedział z nadzieją James. - Sprawdziłbym to. Jeśli chłopak ma cierpieć... to znaczy, jeśli oboje mają cierpieć - poprawił się, widząc spojrzenie Lily - bo on uwierzył w jakiś obłąkany list, który zawierał nieprawdziwe informacje...!
- Po egzaminach będziemy mieli trochę wolnego czasu. - Dziewczyna pogłaskała chłopaka po twarzy i wyciągnęła w butelkę w jego stronę: - Za miłość?

James uśmiechnął się rozbrajająco i wyciągnął butelkę:
- Niech będzie: za miłość!

Rozmawiali do późnych godzin wieczornych, popijając kremowe piwo, które wciąż pojawiało się w koszyku. Znużeni zasnęli na kocu, przytuleni do siebie.

Tak, James doskonale pamiętał atmosferę poprzedniego wieczoru, ale nie potrafiłby podać zbyt wielu szczegółów. Piwo kremowe wprowadziło ich oboje w taki błogostan, że pamięć po prostu się wyłączyła.

Jednak coś nie dawało mu spokoju. Jako jeden z ostatnich obrazów, jakie zapamiętał było spojrzenie w stronę tego dużego okna, usianego gwiazdami. Już wtedy coś go w tym widoku zaintrygowało, ale nie mógł sobie przypomnieć, co to było. Zmrużył oczy, by przypomnieć sobie jakieś szczegóły. Ciemnogranatowe niebo, mnóstwo srebrzących się gwiazd, księżyc gdzieś w oddali...

- Lily. - James szturchnął delikatnie ramię dziewczyny. - Lily, obudź się.
Dziewczyna drgnęła. Kiedy James kilkukrotnie powtórzył jej imię, otworzyła powoli oczy i spojrzała na niego zaspana. Przetarła oczy i uniosła się na łokciach, ziewając.
- Co się stało? - spytała niewyraźnie.
- Jaki dziś dzień? - James rzucił szybkie pytanie, nerwowo wyczekując odpowiedzi.

Dziewczyna zamrugała, po czym zmarszczyła brwi.
- Chyba... środa - powiedziała powoli. - Co się...?
- Ale data! Który dziś jest?! - Chłopak wydawał się nieco spanikowany.
- O ile wiem, dzisiaj mamy czwarty maja...- powiedziała podejrzliwie Lily. - James, możesz mi powiedzieć, o co tu...?

Chłopak zerwał się natychmiast na równe nogi, przerażony i bardzo blady.
- James! - domagała się Lily, podnosząc nieco głos. - Powiedz mi, co się dzieje!
- Luniak - powiedział słabo, jakby miał zaraz zemdleć. - Muszę... szybko...

Lily poderwała się i skoczyła w stronę chłopaka, chwytając go oburącz za ramiona.
- Opanuj się, chłopie!
- Pełnia, Lily! - James jakby ocknął się z szoku i chwycił się mocno za włosy. - Miała być wczoraj! A mnie przy nim nie było!

Edytowane przez mooll dnia 01-11-2015 00:21

Dodane przez wiechlina roczna dnia 02-11-2015 08:23
#186

Przeczytałem wczoraj, dzisiaj skomentuję. Bardzo podobały mi się opisy. Dialogi jakby trochę "mało magiczne", zwłaszcza porównania. Wiem, wiem, ff ma swoje prawa :). Lily pochodziła z rodziny mugoli, więc pewnie chodziła do mugolskiej szkoły. Syriusz robił wszystko, aby dokuczyć rodzicom, więc pewnie i James, w takim towarzystwie, nieco się zmienił. Faktycznie, to bardzo mało wiemy, jak wyglądało życie młodych czarodziejów, z rodów czystej krwi, przed przyjściem do Hogwartu. Czego ich uczono i co czytali. Niecierpliwie będę oczekiwał na dalszy ciąg.
Edit:
Zgodnie z obietnicą informuję, że przeczytałem wreszcie wszystkie rozdziały. Niezwykle rzadko czytuję dłuższe ff. Tym bardziej jeśli można zaliczyć je do kategorii "romans" oczywiście z domieszka sensacji.
Wrażenia: właściwie tak jak napisałem powyżej. Bardzo źle znoszę nawet najmniejsze rozbieżności z kanonem, choć możliwość odbiegania to święte prawo autora. Zauważyłem jeszcze kilka literówek, w tym jedną, w nazwisku Pettigrew. Kilka "erek" i jedną niedoprecyzowana wypowiedź jak na tak długi utwór, to są drobnostki. Z rytmu czytania wybijały mnie "elementy mugolskie np. Profesor McGonagal świecąca LATARKĄ ! Hagrid nie miał prawa używania czarów, jeśli to nie było konieczne, ale Minerwa ?. Lodówki, w kuchni Hogwartu, jeśli ten termin faktycznie oznacza taką normalna lodówkę ?. Rodzina Potterów gotująca herbatę na gazie, to akurat może być, bo nie wiemy jak oni traktowali mugolskie wynalazki. To rodzin czystej krwi, jednak bardzo pozytywnie nastawiona do mugoli.

Co mnie zachwyciło: lekcje transmutacji !!!! To niemal brakujące kartki z oryginału. Jest tam co prawda wzmianka, iż jeden uczeń zamienił kolegę, w bobra lub raczej szopa pracza, bo jest mowa o pozostałych mu jeszcze "paskach". Ale to tutaj to było MAGICZNE !
Czekam na ciąg dalszy i liczę na jeszcze trochę podobnej magii. Najserdeczniej pozdrawiam !

Edytowane przez wiechlina roczna dnia 19-12-2015 10:04

Dodane przez Karolina00 dnia 03-01-2016 14:48
#187

Słuchaj, piszesz n a p r a w d ę świeetnie twoje opowiadania bardzo wciągają są napisane badzo spójnie ładnie i ciekawie , wszystkie postaci i ich charaktery są bardzo dobrze odwzorowane, nie mam się do czego przyczepić, chyba tylko w jednym rozdziale zabrakło przecinka ale nawet sama nie jestem tego pewna, może mi się wydawało. Zresztą o przecinek niewarto się czepiać, szczegulnie wtedy, gdy cała reszta jest tak poprawnie, spójnie i niekawie napisana.
Moja rada:
P I S Z
T A K
D A L E J
!!!