Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Dla Większego Dobra, rozdział 2

Dodane przez Nefri88 dnia 10-08-2009 13:51
#4

ROZDZIAŁ I


Wschodzące słońce zajrzało przez otwarte okno do domu pani Bagshot. Jasna poświata dosięgła wnętrza pokoju młodego czarodzieja ukazując kurz unoszący się w powietrzu. Łóżko, w którym spał młodzieniec teraz było puste. Na półce książki były poukładane, a list od ciotki Bathildy leżał w koszu na śmieci. Zegar wybił godzinę ósmą. W tym momencie drzwi do pomieszczenia gwałtownie się otworzyły. Ukazał się w nich wysoki mężczyzna o jasnych, połyskujących w świetle słońca włosach. Podszedł dostojnym krokiem do okna i oparł się dłońmi o parapet obserwując co się dzieje na zewnątrz. Drogą szła starsza kobieta pchając wózek, w którym jak podejrzewał Gellert miała zakupy. Nagle wjechała w dołek i wózek się przechylił rozsypując zakupy na ziemie.
- Żenada - mruknął chłopak i usiadł na łóżku. Na jego twarzy można było zauważyć zniechęcenie sytuacją w jakiej się znajduje. -Wszędzie głupi mugole - myślał - Podobno mieszka tu wielu czarodziejów. A ten Albus, pewnie to jakiś nudny prymus kochający mugoli i charłaków. Po co ja tu w ogóle przyjechałem?

Takie myśli towarzyszyły mu od samego pojawienia się w Dolinie Godryka. Z jednej strony chciał odpocząć od problemów związanych ze szkołą (został wyrzucony), a z drugiej nudziło go przebywanie w tej wiosce. Uważał, że to strata czasu siedzieć tu i słuchać opowieści ciotki o tym jak tu pięknie i jaki ten młody Dumbledore jest idealny.

Nagle wziął książkę z pułki. Wydawała się najstarsza i najbardziej zniszczona spośród wszystkich, które w tej chwili leżały w pokoju. Miała czarną okładkę bez żadnego tytułu czy autora. Wszystkie kartki były zżółknięte pod wpływem czasu, a niektóre strony były zalane i posklejane. Gellert otworzył dzieło na pierwszej stronie i przeczytał tytuł: "Baśnie Barda Beedle'a". Następnie otworzył gdzieś w połowie i zaczął czytać.

OPOWIEŚĆ O TRZECH BRACIACH

Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu. Doszli w końcu di rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść, i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Bracia znali się jednak na czarach, więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już w połowie mostu, gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać. I Śmierć przemówiła do nich. Była zła, że tym trzem ofiarom udało się ją przechytrzyć, bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać, że podziwia czarodziejskie uzdolnienia trzech braci, i oznajmiła im, że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci. I tak, najstarszy brat, który miał wojownicze usposobienie, poprosił o różdżkę, której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek, za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku, różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć. I Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki, wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu, mówiąc: To różdżka z czarnego bzu, zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku, zwyciężysz każdego.
Drugi w kolejności starszeństwa brat, który miał złośliwe usposobienie, postanowił jeszcze bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki, dała mu go i powiedziała, że ów kamień ma moc sprowadzania umarłych zza grobu.
Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A on był z nich trzech najskromniejszy, a także najmądrzejszy, więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę.
Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej, co też uczynili, rozprawiając o przygodzie, która im się przytrafiła, i podziwiając dary Śmierci.
I zdarzył się, że trzej bracia się rozstali, każdy poszedł własną drogą.
Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa, aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja, z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku, nie mógł przegrać w pojedynku, który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze, a sam udał się do gospody, gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki, którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony.
Tej samej nocy do najstarszego brata, który leżał w łóżku odurzony winem, podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął mu gardło.
I tak Śmierć zabrała pierwszego brata.
Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu, w którym mieszkał samotnie. Zamknął się w izbie, wyjął Kamień, który miał moc sprowadzania zmarłych zza grobu i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości, natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny, z którą kiedyś miał nadzieję się ożenić, zanim spotkała ją przedwczesna śmierć.
Była jednak smutna i zimna, oddzielona od niego jakby woalem. Choć wróciła zza grobu, nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się, aby naprawdę się z nią połączyć.
I tak Śmierć zabrała drugiego brata.
Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w podeszłym wieku, zdjął z siebie pelerynę-niewidkę i dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochot, i razem jako równi sobie, odeszli z tego świata.


Skończył i w milczeniu zastanawiał się nad sensem tej opowieści. Robił to codziennie odkąd zdobył tą książkę. Wiedział, że owe trzy przedmioty to legendarne Insygnia Śmierci. Bardzo pragnął je zdobyć. Właśnie dlatego go wyrzucono z Durmstrangu. Jeden z uczniów odkrył jego zamiary i to, że praktykował czarną magię, aby móc panować w przyszłości nad tymi przedmiotami. Grindelwald go zabił, a na ścianie szkoły wyrył za pomocą różdżki znak insygniów.


- Czarna Różdżka, gdybym tak ją miał - marzył po cichu. Cały czas myślał tylko o tym i dlatego uważał, że spędzanie czasu w Dolinie Godryka to strata czasu. Mógłby przecież teraz wędrować po świecie studiując czarną magie i poszukując Insygniów. Wiedział bowiem, że jeśli zdobędzie komplet zostanie Panem Śmierci. Będzie decydował o życiu innych i nikt nie zdoła go powstrzymać. Takie ambitne choć straszne plany krążyły po głowie tego niepozornego młodzieńca.

-Gellert choć na śniadanie- rozległ się głos ciotki Bathildy zza ściany gdzie była kuchnia. Grindelwald wstał i dostojnym krokiem podszedł do drzwi. Nagle się zatrzymał spojrzał za siebie i cofnął się w stronę łóżka, podniósł książkę i schował ją pod kołdrę. Upewnił się, że nikt niepożądany jej nie przeczyta i wyszedł.

Kuchnia była sporym pomieszczeniem (przynajmniej dwa razy większym od sypialni Gellerta). Pośrodku stał stół zastawiony wszelakimi potrawami. Była tam jajecznica, różnego rodzaju sałatki, pieczywo i inne potrawy. Słońce świeciło przez otwarte okno prosto na ciotkę Bathildę która stała przy stole.

Była to niska kobieta o lekko siwiejących włosach. Miała nieskazitelnie niebieskie oczy i miły wyraz twarzy. Ubrana była w bordową szatę. Na widok gościa uśmiechnęła się zapraszając gestem do stołu.
-Jak się spało? - zapytała starając się być bardzo miła. Wychodziło jej to perfekcyjnie. Wyglądało, że jest osobą miła i serdeczną bo w jej uśmiechu i głosie nie można było wyczuć nawet krztyny wymuszenia.
-Dziękuje Ciociu, nawet nieźle. - Odparł Gellert, lecz w jego był raczej dostojność i ironia niż dobroć i serdeczność. Bathilda raczej tego nie zauważyła bo znów uśmiechnęła się promiennie siadając przy stole.
- Dziś pójdziemy odwiedzić Dumbledore'ów . Wreszcie poznasz Albusa. - na dźwięk tego imienia Bathilda uśmiechnęła się jeszcze bardziej, a Gellert jakby spoważniał - Mówię Ci to wspaniały chłopiec. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język. Ale widzę, że Tobie się ten pomysł nie podoba? - zapytała młodzieńca badawczym spojrzeniem. Miała wzrok tak głęboki, że wydawało się, że chce prześwietlić młodzieńca na wylot.
- Nie ciociu, bardzo się ciesze, że go poznam. - skłamał Gellert ciągnąc dalej - Jeśli jest taki jak mówisz to na pewno wie dużo o magii i możliwe, że mnie czegoś nauczy. - To również było kłamstwo. Mimo że Grindelwald został wyrzucony ze szkoły to opanował magie o wiele lepiej od uczniów nadal tam studiujących. Był bardzo utalentowany. Niektórzy twierdzili, że przewyższa mocą i wiedzą nawet nauczycieli pracujących w Durmastrangu. - To świetnie, bo już myślałam, że nie chcesz tam ze mną iść - Pani Bagshot ponownie się rozpromieniła patrząc na młodego czarodzieja.

Gellert pośpiesznie zjadł śniadanie i znów poszedł do swojego pokoju. Upewnił się, że drzwi są zamknięte i położył się do łóżka z nadzieją, że się prędko nie obudzi. Jednak po południu usłyszał głos Ciotki - Gellert ubieraj się, zaraz idziemy! - Wstając tylko mruknął - po co ja tu przyjechałem - i zaczął się ubierać.

Materiał zaczerpnięty z HPIŚ.

Edytowane przez Nefri88 dnia 10-08-2009 15:24