Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Death Note

Dodane przez Alae dnia 05-01-2010 00:50
#53

<patrzy na piętrzący się stosik notatek z historii> Ech, ja powinnam się w tej chwili uczyć. <macha ręką> A zresztą...

Hm. Od czego by tu zacząć. Chyba od wyznania, że w anime nie siedzę długo, wszystkie, które obejrzałam mogę policzyć na palcach jednej ręki. A z, nazwijmy to poważniejszych serii (czyli nie yaoi/shounen-ai) DN jest, po Code Geass, drugą za jaką się zabrałam. No, więc przejdzmy do sedna.

Dla mnie genialność Death Note opiera się głównie na prześwietnie skonstruowanych postaciach bohaterów. Oczywiście, nie podważam roli jaką odgrywają świetna muzyka, bardzo ładna kreska i sam pomysł na tę historię (bez którego przecież, nie byłoby nawet o czym mówić). Jednak sukces DN, to imho właśnie bohaterowie. Bohaterowie, których można wielbić (jak L), kochać (Mello), bardzo lubić (Matt i Near), tylko lubić (Ryuk, Matsuda), w zasadzie lubić (Misa), nie lubić (Raito), bardzo nie lubić (Yagami-san, Aizawa), nienawidzić (Takada, Rem). Hm. A teraz może się wytłumaczę z tego. ^^

To, że L'a wielbię i ubóstwiam chyba nikogo nie zdziwi (w końcu to niesamowicie oryginalne -___-'). Już siadając do oglądania pierwszego odcinka, na podstawie opowieści znajomych, fanartów (głównie na deviantART) przeczuwałam, że pokocham L'a, zatem z utęsknieniem wyczekiwałam kiedy w końcu się pojawi. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że aż tak zauroczy mnie ta postać, że będę siedzieć jak na szpilkach, gdy łyżeczka spadała na podłogę i jak mantrę będę powtarzać "proszę, jeszcze nie teraz, jeszcze nie". Pomijając jego graniczącą chwilami z cudem, zdolność dedukcji, inteligencję i całą tę około detektywistyczną otoczką, L jest niesamowicie uroczy. Uwiodła mnie nietuzinkowość tej postaci, nienachalna, ale widoczna, uwiodła mnie bezpośredniość w kontaktach z innymi ludzmi... Zdaję sobie sprawę, że konstruktywność moich wywodów jest godna pożałowania, wybaczcie.

Mimo tych wszystkich uczuć jakie żywię do L'a to Mello jest moją największą miłością tego anime. Głównie ze względu na swoją, nazwijmy to moralną niejednoznaczność. Ja mam skrzywienie na postacie amoralne, a Mello z całą pewnością taką jest. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to najlepiej wykreowana postać w anime - nie czarna, nie biała, tylko w odcieniach szarości, najbardziej bliska odbiorcy. Na dA jest stampka "Things I love about Mello: his blonde hair, his blue eyes, his leather pants, his sexy burn, his inferiority complex, his attitude, his love of chocolate, his voice... Damn, I need a blogger stamp", zgadzam się z nią w 100%. Rzeczy, które kocham w Mello mogę wymieniać godzinami.

Near to postać, do której musiałam się przekonać. Na początku wydał mi się antypatyczny, jednak z odcinka na odcinek żywiłam do niego coraz większą sympatię, głównie ze względu na wielki szacunek jakim darzył L'a, którego w tym czasie nadal opłakiwałam. Natomiast ostatniego z trójki "spadkobierców L", czyli Matta polubiłam automatycznie i tego naprawdę, naprawdę nie potrafię wytłumaczyć. Oczywiście moja dusza zatwardziałej slashystki od razu uczepiła się pairringu Mello/Matt i teraz jestem na etapie poszukiwania fanartów i fanfiction o tej parze.

W przeciwieństwie do wielu osób nie jestem negatywnie nastawiona do dwóch najbardziej idiotycznych postaci serii - Misy i Matsudy. Owszem, przyznaję, że początkowo Misa wzbudziła we mnie nader złe emocje (i miałam szczerą ochotę wydrapać jej oczy, kiedy tylko pojawiała się na ekranie), które jedna osłabły z czasem, aby przerodzić się w obojętność z lekko dozą litości (uważam, że Light traktował ją okropnie). Natomiast Matsuda od początku mnie śmieszył, a że w międzyczasie natknęłam się na komiksy SilentReaper o nim, sympatia pozostała.

Szczerze nie lubię Aizawy. Natomiast do pasji doprowadzały mnie Rem i Takada. Wszyscy wiemy dlaczego.

I na koniec - przyczyna tego zamieszania, Light. Bardzo żałuję, że główny bohater serii został aż tak zle wykreowany. Zamiast subtelnie pokazywać nam nastolatka, który powodowany szlachetnymi pobudkami popada w narcyzm i mylne przekonanie w kwestii własnej wielkości, twórcy usiłowali zalać nas falami mroku, szaleństwa i ogólnie zła. Wszystko, wszystko w tej postaci, od tych och-jakże-dramatycznych-gestów do mrocznego śmiechu w ostatniej scenie, który wzbudził we mnie niepohamowaną głupawkę, było zrobione nie tak. Postać, która miała przecież wielki potencjał na bycie interesującą, została zepsuta na całej linii. I tak, zamiast intrygującego nastolatka, który amoralnymi metodami chce umoralnić świat, mamy kogoś, komu bardzo pasowałby kaftan bezpieczeństwa. No i Light ostatecznie podpadł obsesyjnym dążeniem do śmierci L'a (miałam szczerą nadzieję, że przebywając z nim opamięta się, ale przeliczyłam się).

Tyle ode mnie.