Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Czarna Lista - Rozdział III

Dodane przez Rzaki Pak dnia 07-08-2009 08:45
#18

mi się jednak wydaje, że mimop wszystko to nie był śmierciożerca, pomimo że wszsystko pasuje do śmierciożercy, to nie, bo pewnie nas znwu zaskoczysz :>

dobrze kombinujesz : P

Autor oryginału: Rzaki Pak
Tytuł oryginały: Chary potel i calna rista
Tłumaczył na polski (z nie wiadomo jakiego : > ): Open Office - Write (bliski kuzyn worda - jakby ktoś nie rozpoznawał tego pana)
Betowała (za co wielkie dziękuję!): Itka

A tak na marginesie to dzięki za komentarze : > Niektóre tak mi się spodobały, że chyba nauczę się ich na pamięć : P

Zapraszam do czytania. Mam tylko nadzieje, że nie przesadziłem z tym tanim melodramatyzmem...

ps: w tym rozdziale zastosowałem pewien eksperyment na czasie fabularnym : ] Piszcie jakie macie odczucia co do takie sposobu prowadzenia historii, abym mógł ocenić wynik eksperymentu : P

___________
ROZDZIAŁ III
To, czego najbardziej się boisz


Harry spojrzał ze wściekłością na stojącego przed nim śmierciożercę. W ułamku sekundy dobył różdżki i skierował ją na swojego sługę.

- Coś ty do mnie powiedział? - rzekł cicho przez zaciśnięte zęby. Ton jego głosu jasno wskazywał na to, że stojący przed nim człowiek nie wyjdzie w jednym kawałku z tego pomieszczenia.

O dziwo, długowłosy mężczyzna, do którego zostały skierowane te słowa, nie wyglądał na przerażonego. Ba! Był widocznie rozbawiony całą tą sytuacją. Na jego ustach błąkał się radosny uśmiech, a oczy z zainteresowaniem lustrowały cały pokój. Po chwili spojrzał na Harry'ego, a na jego twarzy wymalował się wyraz uprzejmego politowania. Nie komentując groteskowego wyglądu swojego pana, powtórzył jeszcze raz ze zniecierpliwieniem w głosie.

- Powiedziałem, że nie pora na gadanie o dupie Marynie. Raport z inicjacji nowych śmierciożerców może poczekać. Mam ci coś ważnego do przekazania.

- Zamilcz, gdy do mnie mówisz! - ryknął rozwścieczony Harry, kierując różdżkę w serce swojego sługi. Boże, jak on miał ochotę go teraz zabić! Rozszarpać na strzępy i patrzeć jak zdycha! Nie umiał przemilczeć takiej bezczelności w stosunku do samego siebie. - Ava... Avada...

Niech to szlag trafi... Nie mogę go zabić. On jest mi jeszcze potrzebny, cholera jasna!

Harry z wielkim trudem powstrzymał się od rzucenia ostatecznej klątwy na tego człowieka. Krew mało go nie zalała, gdy zobaczył, że mężczyzna patrzy na niego ze smutkiem, jakby miał przed sobą wariata, któremu nie może pomóc.

- Crucio! - wysyczał Harry drżącym od wściekłości głosem.

Ugodzony zaklęciem śmierciożerca nie zaczął wrzeszczeć, tylko spojrzał na Czarnego Pana ze współczuciem.

- Uspokoisz się wreszcie? - przemówił spokojnym, ale stanowczym tonem, którego zwykło się używać w stosunku do niegrzecznych dzieci. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje głupie zabawy.

Harry zawył z bezsilnej wściekłości. Całkiem zapomniał, że ten człowiek postradał rozum podczas tortur; do tego stopnia, że nie czuł już bólu.

Zrezygnowany usiadł z powrotem na swoim tronie. Cały się trząsł z wściekłości.

- Mów - warknął.

- No! A już myślałem, że się nie uspokoisz i będę cię musiał sparaliżować. - Harry zacisnął rękę na różdżce i zaczął sobie powtarzać, że nie może go JESZCZE zabić. - Przejdę do sedna, zanim znowu zaczniesz głupieć. Zaklęcia padły. Mamy go. W tym momencie jest uwięziony w płonącym domu. Nie ma żadnej szansy, aby dożył interwencji Zakonu.

Harry potrzebował kilku sekund, aby przejść ze skrajnej wściekłości do niepojętej radości. Nie spodziewał się, że tego wieczoru usłyszy coś, co go tak ucieszy. W tym czasie jego sługa spojrzał w jakiś punkt nad głową swojego pana i przemówił cichym, mrożącym krew w żyłach głosem. Nawet Harry poczuł, że mu ciarki przechodzą po plecach.

- Twój syn jest już praktycznie martwy. Nareszcie doczekasz pomsty.

Na kilka sekund zapadła cisza.

- Co ty tu jeszcze robisz?! - Harry spojrzał na śmierciożercę, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. - Jeśli zostawisz Pottera samego z tymi nieudacznikami, to na pewno zdoła uciec. Wracaj tam natychmiast.

- Nie ma takiej możliwości, mój Lordzie - odpowiedział dalej tym samym cichym i mrocznym głosem. - Nawet jeżeli ucieknie, to szybko wróci. Zdobyłem bardzo interesującego zakładnika.

***

Pierwszy raz w życiu Hermiona patrzyła bezmyślnie na pusty pergamin, trzymając w ręku pióro, i nie wiedziała, co właściwie chce napisać. Zastanawiała się nad tym od początku wakacji, ale nie umiała dobrać dostatecznie przekonujących słów, aby mieć pewność, że jej prośba zostanie wysłuchana. I choć wiedziała, że pisze nie do kogo innego niż do zawsze serdecznego i wyrozumiałego profesora Dumbledore'a, to nie wiedziała, jak właściwie ma się do niego zwracać, aby zaskarbić sobie jego przychylność. Ba! Nie wiedziała nawet, co chce napisać, a co zachować dla siebie. Wolała nie mówić całej prawdy, a jednocześnie bała się, że dyrektor może już być w posiadaniu informacji, które by zakwestionowały jej prawdomówność. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała, było to, aby ten staruszek przestał jej ufać właśnie w takim momencie.

Sprawa była prosta. Musiała przekonać Dumbledore'a, że jej rodzice potrzebują ochrony Zakonu. Wątpiła, aby profesor jej odmówił, ale... No właśnie. Zawsze gdy o tym myślała, pojawiało się jakieś ALE. Ale co, jeśli jest za mało zakonników? Ale co, jeśli nie posiadamy żadnej kryjówki, w której można by ukryć mugoli? Ale co, jeśli dyrektor uzna, że przesadzam, albo co gorsza, że są ludzie, którzy bardziej potrzebują ochrony? Bała się, że cokolwiek by nie napisała i tak spotka ją odmowa, choć było to irracjonalne odczucie. Poza tym, były fakty, których nie chciała ujawniać. Nie powiedziała o tym Ronowi, czy nawet Harry'emu, więc Dumbledore'owi też nie zamierzała.

Wiedziała, że przesadza. Zawsze, gdy zaczynała się nad tym zastanawiać, to sama się sobie dziwiła, jak mogła coś takiego pomyśleć. Że niby Dumbledore by komuś nie pomógł? Phi! Bzdura... Jednak te same wątpliwości powracały ze zdwojoną siłą, gdy ponownie siadała do pisania listu. Co, jeśli nie znam go tak dobrze, jakbym chciała i wcale nie jest taki skory do pomocy, jak wygląda? Nie mogę ryzykować...

Ostrożnie zamoczyła pióro w atramencie i zaczęła pisać.

Drogi profesorze Dumbledore,
mam nadzieję, że pisanie bezpośrednio do Pana nie jest impertynencją z mojej strony. Długo się wahałam, czy mam do Pana napisać. To chyba nie wypada, aby zwykła szara uczennica pisała osobiście do takiego znakomitego dyrektora, który jest jednocześnie jednym z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów. Problem, z jakim się do Pana zwracam, jest praktycznie nie do rozwiązania, ale ufam, że człowiek pańskiego kalibru nie będzie miał z nim najmniejszego problemu...


Zgniotła list w kulkę i rzuciła do kosza.

Tanie pochlebstwa i jawna manipulacja... Chyba umarłabym ze wstydu, gdybym mu to wysłała...

Sięgnęła po następny kawałek pergaminu i delikatnie rozprostowała go na biurku. Przygryzła nerwowo wargę, myśląc intensywnie nad tym, co ma napisać. Całkowicie nieświadomie zanurzyła delikatnie koniuszek pióra w atramencie i przyłożyła go do pergaminu. Najwyraźniej jej ręka już się nauczyła, że gdy Hermiona zaczyna myśleć, to trzeba się przygotować na ciężką pracę. Jednak tym razem, zamiast starannych okrągłych liter, z szafirowego płynu powstał wielki szkaradny kleks.

Zirytowana dziewczyna zmięła pergamin i cisnęła nim w najdalszy kąt pokoju.

Spokojnie, Hermiono. Masz dość pergaminu, aby napisać wszystkie zadania domowe. I to dla całej szkoły... Nie ma się czym denerwować.

Wzięła kilka głębokich oddechów i ponownie zatopiła pióro w błękicie.

Szanowny profesorze Dumbledore,
zwracam się do Pana, ponieważ nie daje mi spokoju istotny, jak mniemam, problem. Świadoma jestem, że moja prośba wyda się Panu samolubna, ale proszę ją rozważyć. Wiele to dla mnie znaczy. Mianowicie, chodzi o to, aby zorganizował Pan ochronę dla moich rodziców. Proszę o to ze względu na to, że obawiam się, iż...


Hermiona zastanawiała się chwilę, jakim imieniem nazwać najbardziej plugawego potwora, jakiego nosił ten świat. Sam - wiesz - kto? Tom Riddle? Czarny Pan? Ostatecznie uznała, że najwięcej szacunku zdobędzie, jeśli nazwie go jego właściwym imieniem. Przełknęła ślinę i napisała:

...Voldemort może chcieć zaatakować moich rodziców sądząc, że Harry pomoże mi ich odbić. Zapewne zna Pan jego skłonności do ratowania ludzi, więc musi się Pan liczyć z tym, że rzeczywiście by mi pomógł - narażając przy tym własne życie.

Krytycznym okiem spojrzała na to, co przed chwilą napisała. Po zastanowieniu stwierdziła, że z tego coś może wyjść. Żadnych pochlebstw ani wydmuchanych argumentów. Same fakty. Na dodatek nie wspomniała o niczym, co chciałaby zachować dla siebie.

Już miała przepisać list na czysto i dodać końcówkę, gdy zauważyła olbrzymią lukę w swojej argumentacji.

No tak... Dumbledore szybko wywnioskuje, że na tej zasadzie musiałby zapewnić ochronę każdej osobie w szkole - a tyloma ludźmi na pewno nie dysponuje. Harry pomaga przecież nie tylko najbliższym znajomym. Jaka ja byłam głupia sądząc, że przyjaźń z Harrym stawia mnie na jakiejś uprzywilejowanej pozycji... Z całą pewnością Zakon nie zrobi żadnego wyjątku dla moich rodziców...

Poza tym nie ma żadnych dowodów na to, że Harry coś znaczy dla Dumbledore'a. Wszystkie poszlaki na to wskazują, ale...


Zgniotła list i odrzuciła go w ślad za poprzednimi.

Pisanie tych dwóch listów musiało jej zająć jakieś trzy godziny, bo za oknem zapanowała już ciemna noc. Pora spać, pomyślała, pomimo że nie czuła się senna.

Bez przekonania podniosła się z krzesła i zamknęła pokój na klucz, po czym rozebrała się do naga, od razu układając schludnie ubrania na krześle, i skierowała się do łazienki, aby wziąć szybką kąpiel. Hermiona dziękowała w duchu mamie, że ta pomyślała o tym, aby przy wyborze nowego domu zadbać o osobną łazienkę dla swojej córki. Dom był przez to droższy, ale pani Granger upierała się, że "to nie wypada, aby dziewczyna w tym wieku paradowała w samym szlafroku przed dorosłym chłopem". Takie podejście wytrąciło z rąk pana Granger wszystkie argumenty.

Nigdy nie krępowało jej takie "paradowanie", bo wiedziała, że jej tata nie należy do tych mężczyzn, którzy spojrzeliby na własną córkę w ten sposób. Ufała mu całkowicie i wiedziała, że zasługuje na to zaufanie. Mimo wszystko była jednak wdzięczna mamie, że nie musiała przechodzić przez cały dom tylko po to, aby się wykąpać.

Weszła pod prysznic i puściła rozkosznie ciepłą wodę, która w tak subtelny i delikatny sposób zmyła z niej bród codziennego mugolskiego życia. Problem listu jednak nie dawał jej spokoju nawet podczas kąpieli.

Co ja właściwie miałabym mu napisać?, zastanawiała się. Nawet gdybym napisała całą prawdę, to i tak wyglądałoby to jak użalanie się nad sobą i dramatyzowanie. Bo co ja właściwie mogłabym powiedzieć? "Profesorze Dumbledore jestem adoptowana i boję się, że nie spędziłam z rodzicami wystarczająco dużo czasu, aby móc się pogodzić z ich przedwczesną śmiercią..." To po prostu śmieszne. Cztery lata przed Hogwartem to naprawdę szmat czasu, aby poznać rodziców.

Hermiona zatopiła się we wspomnieniach.

Te siedem lat w sierocińcu zostawiło trwały ślad w jej psychice. Do dziś czasem jej się zdarzało obudzić w środku nocy i trząść ze strachu, że zaraz zostanie znowu zbita za zmoczenie pościeli. Takie wpadki nie zdarzały jej się odkąd opuściła sierociniec, ale nigdy nie zapomni, jak ją wręcz prześladowano z tego powodu. A była przecież wtedy tylko dzieckiem, które po prostu nie umiało nad tym zapanować. Ciągłe przypominanie o tym przy wszystkich tylko niszczyło jej poczucie własnej wartości i odwracało od niej rówieśników, którzy śmiali się z jej problemów. Z czasem, gdy takie kłopoty przestały być typowe dla jej wieku, stała się kompletnym odludkiem, z którym nikt nie chciał rozmawiać, a dodatkowo wszyscy traktowali ją jak coś w rodzaju publicznej służącej, którą bito, gdy próbowała się postawić. Ona sama zaczęła uważać się za gorszą od innych i doszła do wniosku, że taki po prostu jej los.

Sama myśl o tamtych czasach była dla niej bolesna.

Harry. Myśl o Harrym, rozkazała sama sobie. Wspominanie Harry'ego często jej pomagało zwalczyć potwory ze swojego dzieciństwa. Wiedziała, że on miał gorzej; po śmierci rodziców nie znalazł kochającej rodziny, a i tak radził sobie z tym o wiele lepiej niż ona. Była pewna, że umiałby ją zrozumieć i wesprzeć. Czasem wystarczała sama myśl o nim, aby mogła na chwilę poczuć się bezpieczna i pogodzona z przeszłością.

Hermiona opadła na dno prysznica i przytuliła się do własnych kolan. W kabinie było gorąco, ale pomimo to drżała na całym ciele - jakby z zimna. W tej chwili jej wątłe nagie ciało wyglądało tak krucho i bezbronnie, jakby najdelikatniejszy dotyk mógł zostawić krwawe ślady na jej bladej skórze.

Harry. Mój Harry... Dlaczego ci o niczym nie powiedziałam? Nie śmiałbyś się ze mnie, że mam mniej siły od ciebie, prawda, Harry? Nie byłbyś zły, że ostatecznie moje życie ułożyło się lepiej od twojego? Harry...

Próbowała powstrzymać łzy, ale nie umiała. Płynęły same, mieszając się z ciepłą wodą.

Już dawno przestała się przejmować swoim wczesnym dzieciństwem. Starała się o nim zapomnieć i nigdy go nie rozpamiętywała. Jednak teraz to wszystko mogło powrócić. Znowu mogła być sierotą, która nie ma nikogo, kto mógłby ją przytulić. Sama perspektywa była straszna, nie mówiąc o tym, co by się stało, gdyby jej rodzice rzeczywiście zginęli. Albo oddali ją do sierocińca, aby zagwarantować sobie bezpieczeństwo. Dlatego bała się im powiedzieć o zagrożeniu, a jeszcze bardziej bała się kłamać. Chyba by umarła, gdyby straciła ich zaufanie i szczerą miłość.

Strach nie pozwalał jej podjąć jakiejkolwiek decyzji. Zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować z Hogwartu, aby chronić rodziców. Nie umiała sobie jednak wyobrazić życia bez Harry'ego, czy Rona z Ginny. Oni też byli jej rodziną.

Jedynym ratunkiem był Dumbledore...

Z trudem powstrzymała łzy. Wstydziła się świadomości, że udało jej się to tylko dzięki wyobrażeniu Harry'ego, który przytula ją do siebie i szepcze uspokajająco: Już dobrze, Miona. Wiem jak to jest. Razem damy radę. Nie musisz już płakać. Jestem przy tobie. Wyobrażenie to było tym bardziej zawstydzające, że była w nim tak samo ubrana jak teraz.

Wstała i dokończyła wieczorną toaletę.

Kiedy kilka minut później ubierała piżamę, czuła się żałośnie. Nigdy, nawet gdy była pomiatana w sierocińcu, nie użalała się nad sobą tak jak teraz. Od dziecka była uczona, aby akceptować los takim jakim był, ale tym razem czuła zbyt wielki strach, nad którym nie umiała zapanować. Za dobrze pamiętała o tym, jak kiedyś rozpaczliwie marzyła o rodzinie. Jakiejkolwiek. A jej rodzice nie okazali się jacykolwiek. Byli wspaniali. Kochali ją jak własną córkę. Nie. Bardziej niż własne dziecko, bo była dla nich cudem, na który nawet nie liczyli. Byli idealni. Zbyt idealni, aby umiała znieść świadomość, że teraz może ich stracić.

Muszę im jutro powiedzieć, nakazała sobie w myślach. Zasłużyli sobie na prawdę. A gdy się dowiedzą, o co chodzi, to będą umieli podjąć właściwą decyzję. Nie są głupcami.

Wiedziała jaka była ta "właściwa decyzj". Nie było innego wyjścia i tylko ono gwarantowało im przeżycie tej wojny. Musieli ją oddać. Nie mieli innego wyboru.

Miała nadzieję, że nie będą potrafili tego zrobić, bo za bardzo się do niej przywiązali. Nadzieja matką głupich, pomyślała ponuro.

Kiedyś była córką idealną. Wiedziała o tym i robiła wszystko, aby taką być. Pomagała w pracach domowych, zawsze była uśmiechnięta, nigdy nie wybrzydzała, czy narzekała, miała wyśmienite oceny. Rodzice czasem jej mówili, że za bardzo się przemęcza, ale ona nie potrafiła inaczej. Głęboko w jej podświadomości zakorzenił się strach, że gdyby była zwykła, czy przeciętna to rodzice oddaliby ją tam, skąd przyszła. Bała się nawet najmniejszych potknięć, więc wszystko starała się opanować do perfekcji. Nie była zaszczuta czy sterroryzowana. Nic z tych rzeczy. Kochała być pracowitą i uwielbiała się uczyć. Dzięki temu rodzice byli szczęśliwi, a ona mogła się czuć potrzebna i doceniona.

Tak było kiedyś. Teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Rodzice byli dumni, że mają w rodzinie czarodziejkę, ale... Jaka była z niej córka, skoro tak rzadko się widywali? Nawet w wakacje często była poza ich zasięgiem. Wiedziała, że marzyli o dziecku, które mogli głaskać, przytulać i kochać. Jednak czy nadal była dla nich pociechą, pomimo tego że mogli to robić tylko przez listy? Nawet te pisali coraz rzadziej. Dodatkowo już prawie przestali wspominać o tym, że byłaby dobrym dentystą. Odzwyczajali się od niej i teraz, gdy dowiedzą się o zagrażającym im niebezpieczeństwie, niewątpliwie nie będą się wahali. Pewnie już od dawna myśleli o adopcji innego dziecka...

Jutro muszę im powiedzieć. A gdy już... gdy mnie... Jej głos się załamał, pomimo tego, że powiedziała to w myślach. Wtedy napiszę do Dumbledore'a, aby wyczyścił im pamięć i mnie stąd zabrał...

Przez sekundę myślała, że się znowu załamie, ale w jej głowie odezwał się kojący głos.

Nie łam się, Miona. Razem damy radę.

Harry. Kiedyś marzyła, aby mieć takiego brata jak on. Zaczęła o nim śnić, gdy straciła już wszelką nadzieję na adopcję. Starszy brat taki jak on. Znający jej ból, ale silniejszy od niej. Potrafiący ją pocieszyć i zrozumieć. Taki, który by nie pozwolił, aby inne dzieci jej dokuczały. Brat doskonały.

"Brat", któremu bałam się powiedzieć prawdę, poprawiła się w myślach. Za bardzo mi na nim zależało, aby móc mu ją wyjawić.

Położyła się do łóżka i zamknęła oczy, czekając na sen.

Harry. Ciekawe, co u ciebie? Pewnie już śpisz. Czy może jeszcze rozmyślasz o Syriuszu... Mam nadzieję, że już się pogodziłeś z jego śmiercią i nie cierpisz z tego powodu.

Od początku wakacji chciała mu napisać list, aby nie czuł się taki opuszczony w mugolskim świecie. Jednak i tym razem przegrała walkę z własnym strachem. Bała się, że w odpowiedzi przeczytałaby o jego żalu, rozpaczy, tęsknocie i bezsilności. Nie chciała sprawdzać, czy w obliczu straty jej "idealny brat" jest tak samo słaby jak każdy inny człowiek. Chciała nadal móc wierzyć w tego super - Harry'ego, który chronił ją od koszmarów przeszłości.

Hermiona podziwiała go od chwili, gdy się o nim dowiedziała z Historii Wielkich Czarodziejów. Czytała ze łzami w oczach o tym, jak jego rodzice oddali życie, aby go chronić przed śmiercią. To było takie piękne. Zawsze chciała coś podobnego usłyszeć o swoich biologicznych rodzicach. Doskonale pamiętała ten dzień, gdy spytała o to kierowniczkę sierocińca. "Nie wiem, jacy byli twoi rodzice. Wiem tylko to, że kobieta, która cię przyniosła, wyglądała jak narkomanka. Miała obłęd w oczach, a jedyne co powiedziała to jakiś bełkot. Brzmiało to jak heroina langbiton, więc tak cię nazwaliśmy. Nie ma oczywiście imienia Heroina, więc daliśmy ci coś, co brzmiało w miarę podobnie. A teraz wracaj do zmywania, nieznośna smarkulo!"

Jej matka narkomanka wyglądała tak żałośnie w zestawieniu z bohaterskimi rodzicami Harry'ego, że dziewczyna zaczęła go sobie wyobrażać jako kogoś podobnego do Boga. Piękny, majestatyczny i potężny. Była pewna, że taki właśnie musi być. Przeżyła prawdziwy szok, gdy się zorientowała, że jest on całkowicie normalnym dzieckiem. Jego zwyczajność, aż raziła po oczach. Jednak, gdy go bliżej poznała, przekonała się, że on był kimś więcej niż jakimś tam Bogiem. Przedstawiał sobą wszystkie cechy, które sobie ceniła. Był inteligentny, wrażliwy, zabawny i serdeczny dla każdego kogo spotkał. Nie było w nim ani strachu, ani nienawiści. Nawet do Voldemorta, czy swojego wujostwa. Do tego był silny. Kiedy się dowiedziała o jego dzieciństwie była wstrząśnięta, ale jednocześnie szczęśliwa. On jest taki jak ja, pomyślała i poczuła, że go kocha. Nie była to romantyczna miłość, tylko taka braterska, której od dawna potrzebowała.

Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.

Do jej uszu dobiegł nieco podirytowany głos jej ojca.

- No nie! Dajcie ludziom spać! Już po północy...

Jeśli sądzić po krokach, wcale się nie śpieszył, aby otworzyć drzwi człowiekowi, który przerwał mu przygotowania do snu. Ciężko mu się dziwić, pomyślała Hermiona. To pewnie znowu ta pomylona z naprzeciwka. Ciekawe, o co jej znowu chodzi.

Ostatnio przyszła o drugiej, aby się spytać, czy mają ochotę na herbatkę...

Tym razem była to pewnie równie pilna sprawa, bo zniecierpliwiona staruszka zaczęła łomotać z siłą w drzwi, nie przestając dzwonić.

- Ej! Spokojnie już! Będziesz płacić za malarza, jak porobisz odpryski!

Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Jej tata był bardzo pedantyczny. Mogła się założyć, że zaraz po otworzeniu drzwi sprawdzi, czy nie ma jakiegoś ubytku. A jeśli jakiś znajdzie to jutro będzie malował całe drzwi...

Trzask otwieranego zamka.

- O, Boże! - krzyknął pan Granger. - Co się panu, na Boga, stało?! Jest pan cały we krwi! Szybko, niech pan wejdzie, a ja przygotuję jakieś opatrunki i zadzwonię po pogotowie. Słucham? Może pan głośniej? Pewnie, że trzeba! Niech pan nie opowiada głupot. Majaczy pan przez szok. O Boże! Co ja mam zrobić?! Ranny człowiek. W moim domu... Niech pan mi tu przypadkiem nie umiera! To by była wyjątkowa niegościnność z mojej strony! Jezu! Co ja za głupoty opowiadam?! Co? Chce pan coś powiedzieć?

W całym domu zapanowała chwilowa cisza. Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu swojej różdżki. Przez całą tą niespodziewaną sytuację nie umiała sobie kompletnie przypomnieć, gdzie ją położyła.

Zanim poczyniła postępy w poszukiwaniach, usłyszała znajomy głos. To Lupin!

- Niech pan... zawoła... córkę. - Jego oddech był nierówny, jakby właśnie przebiegł maraton, i mówił z wyraźnym wysiłkiem.

- Co?! Jaką córkę?

- Her... - Lupin próbował powiedzieć jej imię, ale najwyraźniej miał problemy z zapanowaniem nad własnym głosem.

- Her... Co? Chcesz pan herbaty?! Nie pora teraz na takie głupoty! - Nastała chwila ciszy, po której pan Granger krzyknął: "Aha!", jakby wszystko stało się nagle jasne. - Hermiona! Chodź tu! Szybko!

Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. Chwyciła różdżkę, którą znalazła w szafce nocnej, i popędziła na dół. W drzwiach sypialni rodziców minęła wyraźnie przestraszoną mamę. Nie marnując czasu na wymianę przerażonych spojrzeń, pobiegła do kuchni. Gdy już się tam znalazła, zlustrowała szybko wzrokiem pokój, aby ocenić sytuację.

Tata wyglądał na kompletnie spanikowanego. Był cały spocony i miotał się przy szafkach w desperackim poszukiwaniu apteczki. Co chwilę zerkał zrozpaczony na swojego niespodziewanego gościa, który stał w progu między kuchnią a przedpokojem. Sam Lupin wyglądał przerażająco. Jego ubranie było całe we krwi. Najwięcej miał jej na piersi i nogach, ale także na rękach. Hermiona szybko się zorientowała, że to nie jego krew, bo ściekała po nim, jakby ktoś go nią oblał. Odczuła ulgę, ale jednocześnie niepokój, bo nie umiała sobie wyobrazić, co się stało. Profesor ledwo stał na nogach i nawet nie próbował się uśmiechać na jej widok. Wyglądał, jakby ktoś go poczęstował zaklęciem otumaniającym. Drżał też i miał mokrą twarz.

Hermiona, nie marnując czasu na zbędne powitania, podbiegła szybko do drzwi frontowych, mijając bez słowa profesora. Różdżkę miała przygotowaną, aby być gotową odeprzeć ewentualny atak. Na szczęście przy drzwiach nie kryło się żadne niebezpieczeństwo. Wyjrzała ostrożnie przed dom, ale i tam nikogo nie dostrzegła. Szybko zamknęła wejście na klucz.

- Profesorze! - powiedziała zaniepokojona. - Co się stało?

- By-był... - Profesor zamknął oczy i z wyrazem potężnego bólu na twarzy próbował się zmusić do mówienia. - A-a-a...

- Atak?! - domyśliła się. - Gdzie?! Na kogo? Gdzieś niedaleko?! Co my tu jeszcze robimy!? Może jest potrzebna jakaś pomoc!

- Nie... - zaprzeczył cicho. - Na...Har... Ha...

- Atak na Harry'ego?! - krzyknęła przerażona, zakrywając usta rękami. - O Boże! Nic mu nie jest?!

Zapadła chwila ciszy. Lupin przełknął głośno ślinę i osunął się po futrynie na podłogę, chowając twarz w dłoniach.

Hermiona nagle zrozumiała. Lupin u niej w domu. W środku nocy. Cały we krwi. Nie umiejący nad sobą zapanować. Ledwo stojący na nogach.

Cofnęła się o krok, przerażona tym, co miała za chwilę usłyszeć.

- Nie... - wyszeptała cicho.

- Harry... On... nie... - Lupin już nie powstrzymywał płaczu.

- Nieeeee! - krzyknęła Hermiona ponownie cofając się do tyłu. Błagam! Tylko nie Harry! Błagam! To nie może być prawda! On musi żyć! Musi! Musisz! Słyszysz mnie?! Nie masz prawa, k***a, umierać!!! Harry! Błagam... Niech to będzie jakiś sen... Harry! Nie... Ty nie... Tylko nie ty... Braciszku!

Upadła, potykając się o but, i zemdlała.


***

- Miałeś rację, panie.

- Ty idioto! Było tu nie przychodzić, dopóki się nie przekonałeś, że zdechł! To twoja wina, że uciekł! Avada...

- Nie.

- Co "nie"?! I nie przerywaj mi, do cholery, gdy próbuję cię zabić!

- Potter nie uciekł. Ale próbował...

W sali zapanowała na chwilę cisza, po czym Voldemort wybuchnął głośnym, bezlitosnym chichotem. Był to najbardziej plugawy śmiech, jaki można sobie wyobrazić.

- Masz szczęście. Już byłem gotowy cię zabić.

- Uciekł mi jednak zakładnik, panie. I straciłem kilku nowych.

- Zakładnik nie ma znaczenia. Potter przecież i tak już jest martwy. A o nowych się nie martw. Mamy ich pod dostatkiem. Zresztą i tak dostałeś same najgorsze miernoty, jakie można sobie wyobrazić.

- Tak, panie. Mogę już iść?

- Idź. Zasłużyłeś na nagrodę. Od dziś awansowałeś na moją prawą rękę. A tak w ogóle, to gdzie idziesz? Zapolować?

- Nie, na dziś już mi starczy emocji.

- Od dziś już nie musisz tego robić. Jutro powiem, że każdy śmierciożerca ma robić, co mu każesz. Nawet to.

- Dzięki ci, panie. Jednak mimo wszystko wolę się delektować prawdziwym strachem ofiary. O tak. Potter był do tego idealny. Dawno czegoś takiego nie czułem. Właściwie czułem to pierwszy raz.

- Jak tam sobie chcesz. Idź już.

- Tak, panie.

Mężczyzna skłonił się nisko, po czym ruszył w kierunku wyjścia.

- Black?

- Tak, panie?

- Cieszę się, że przeszedłeś w końcu na moją stronę. Nie chciałbym zabijać kogoś z tak szlachetnym rodowodem, a już się bałem, że same zaklęcia nie pomogą.

- W końcu zrozumiałem, że mamy wspólny cel.

- Tak?

- Obaj pragnęliśmy śmierci Harry'ego. Ty, bo on cię upokorzył. Ja, bo musiałem mu za wszystko odpłacić. Śmierć Jamesa i te wszystkie lata w najpotworniejszym więzieniu świata. Musiał ponieść karę! A teraz już nie mogę wrócić na jasną stronę.

- Rozumiem.

- Mogę już iść?

- Idź.

Voldemort został sam w komnacie.

Szlag. Powinienem go torturować, a nie gadać jak z kumplem przy piwie! Jak takie coś się powtórzy, to stracę cały respekt wśród tych porąbanych śmierciożerców. Muszę się bardziej pilnować! Dobrze, że on jest wariatem. Lucjusz by się na pewno zorientował, że coś tu nie gra, gdyby był na jego miejscu... Co się ze mną ostatnio dzieje, do cholery?!

***

Czarny kruk ze zdenerwowaniem obserwował wydarzenia tej nocy. Był zaniepokojony. To, co się stało, zdecydowanie mu się nie podobało. Sam nie był pewien, czy mu się za to nie oberwie.

Od królowej dostał dwa rozkazy i całkowity zakaz ich łamania.

- Gdy już dostarczysz list, masz pilnować, aby nic się nie stało chłopakowi. Jednak pod żadnym pozorem nie masz prawa się ujawniać - powiedziała.

Jak to się miało do obecnej sytuacji? Pilnowanie go i nie ujawnienie się przy tym było całkowicie niemożliwe. Zresztą, co taki kruk jak on mógł zrobić przeciw tuzinowi śmierciożerców? W najlepszym wypadku napaskudzić im na kapelusze... A teraz chłopak był martwy.

Przeklęty Dumbledore i jego aurorzy...Gdyby przybyli o sekundę wcześniej, wszystko byłoby w porządku.

Ptak spojrzał na ulicę.

Roiło się na niej od ludzi ministerstwa, którzy sprawdzali, czy jakiś mugol przeżył dzisiejszą noc. Chyba nikt z nich nie miał nawet najmniejszej nadziei, że im się uda kogoś znaleźć.

Ciekawe, kiedy trafią na tą małą. A tak w ogóle, kim ona była? Pewnie kimś bliskim dla Pottera, bo był gotów dla niej umrzeć... Idiota.

Kruk spojrzał na ciało chłopaka na ulicy. Było całe zakrwawione, aż przyjemnie było patrzeć. Ptak żałował, że nie może się ujawnić, bo by chętnie go skosztował. Szczególnie tej nogi. Wyglądała na dobrze wysmażoną.

Oprócz ludzi ministerstwa, kruk dostrzegł jeszcze trzy osoby. Jedną z nich był oczywiście Dumbledore. W pewnym sensie on też był "człowiekiem ministerstwa", bo minister był mu całkowicie poddany i robił wszystko według jego rozkazów. Królowa była rozbawiona taką nagłą zmianą poglądów. Kruk nie rozumiał czemu. Drugim nie pasującym do otoczenia osobnikiem był czarnowłosy śmierciożerca. Ptak wyczułby znak na kilometr i dziwił się, czemu aurorzy jeszcze go nie zamknęli. Wydawać by się mogło, że jest on prawą ręką Dumbledore'a. Gdy kruk zaczął się mocniej nad tym zastanawiać, doszedł do wniosku, że już go kiedyś widział. Może utrzymywał jakieś kontakty z królową? Kruk wolał tego nie wiedzieć. Najdziwniejsza była jednak obecność ostatniego z nich. Co tu robił wilkołak? Czuł wyraźnie jego odór. Ledwo się powstrzymał przed rzuceniem się na niego. Nienawidził tych plugawych istot. I nie był w tym odosobniony w swoim gatunku. Większość z jego braci ich nienawidziła.

Ten wilkołak był dziwny nawet jak na wilkołackie standardy. Klęczał na środku ulicy i przytulał do siebie martwego chłopaka. Wyglądał na zrozpaczonego. Czyżby aż tak bardzo chciał zatopić w tym ciele swoje kły? Przecież nie ma pełni... Idiota.

Dumbledore zaczął coś do niego mówić, ale wilkołak należał chyba do tych ze swojej braci, którzy nie umieją zrozumieć mówionego języka. Całkowity prymityw.

- Opamiętaj się, Lupin! - powiedział do niego stary czarodziej i wymierzył mu solidny policzek, jakby chciał go ocucić. - Mam dla ciebie ważną misję! To pilne. Nie mamy czasu na rozpacz.

Kruk nie miał zamiaru słuchać o ważnych misjach dla wilkołaków. Zamiast tego wzbił się w powietrze i rozejrzał po okolicy.

Pokonał dziesięciu z trzynastu, pomyślał kruk z podziwem. Szkoda, że umarł. Chociaż to może i lepiej...

Ptak, z cichym pyknięciem, rozpłynął się w powietrzu.

Edytowane przez Rzaki Pak dnia 07-08-2009 09:50