Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Czarna Lista - Rozdział III

Dodane przez Rzaki Pak dnia 27-07-2009 23:01
#1

___________
ROZDZIAŁ I
Czarny


Śmierć Syriusza Blacka, ojca chrzestnego i przyjaciela Harry'ego, była ogromnym szokiem dla wielu ludzi. Ale nikt nie odczuł jej tak straszliwie jak sam Harry. Pod koniec zeszłego roku szkolnego, gdy był w towarzystwie Rona i Hermiony, a rozstanie na zawsze z Syriuszem wydawało się być tylko koszmarnym snem, Harry znosił to jeszcze całkiem dobrze. Dopiero po zawitaniu na Privet Drive popadł w stan niemalże skrajnej depresji. Nawet Dursley'owie zauważyli, że dzieje się z nim coś niedobrego i przestali się nad nim znęcać, tak jak to mieli w zwyczaju.

Fakt śmierci jednej z najbliższych mu osób dotarł do niego dopiero trzydziestego czerwca, kiedy to wrócił do świata mugoli. Na peronie kupił najnowszy numer Proroka, aby zająć czymś umysł w domu wujostwa. Zaraz po wejściu do pokoju usiadł przy biurku i pogrążył się w lekturze gazety, aby się zrelaksować po podróży. Po przeczytaniu zawartego w niej artykułu, stracił chęć do życia, choć były tam raczej radosne nowiny:

Niewybaczalny błąd Ministerstwa Magii

Wczoraj (tj. 29 czerwiec br.) ministerstwo przyznało pośmiertny Order Merlina Pierwszej Klasy Syriuszowi Blackowi, który niedawno został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Nagrodę przyznano za poświęcenie życia w walce z Lordem Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i jego poplecznikami. Jednak czy owe wyróżnienie naprawdę zostało przyznane za zasługi w walce z siłami ciemności? Redakcja Proroka jest innego zdania.

Sądzimy, że odznaczenie śp. Blacka jest próbą zadośćuczynienia mu za wszystkie krzywdy jakich za życia doznał ze strony rządu. Ciężko o drugiego takiego człowieka, który miałby w sobie tyle odwagi i szlachetności, a jednocześnie, był tak prześladowany przez Ministerstwo pomimo swojej niewinności. A warto wiedzieć, że poległy...


Trudno powiedzieć, co było dalej, bo Harry podarł w tym momencie gazetę na strzępy. Artykuł tak nim wstrząsnął, że rzucił się w ubraniu na łóżko, marząc tylko o tym, aby zasnąć jak najszybciej i obudzić się w świecie, w którym Syriusz będzie żywy.

Jednak los bywa okrutny i często daje ludziom dokładnie to, czego chcą unikną za wszelką cenę. Tym razem Harry'emu przypadło w udziale przeciwieństwo własnego życzenia. A był to cios tak brutalny, że chłopiec został ostatecznie znokautowany w pierwszym starciu - bez siły i woli do dalszej walki.

Minęły dobre trzy godziny, spędzone na przewracaniu się z boku na bok, zanim udało mu się usnąć. A gdy się obudził, jego ojciec chrzestny był bardziej martwy niż poprzedniego dnia. Jeszcze wczoraj mizerna namiastka Syriusza żyła w chłopcu, bo on nadal miał nadzieję na jego powrót. Dziś zginęła nawet ta chwiejna wiara, a razem z nią wszelką chęcią do życia. Zobaczenie na piśmie, że Syriusz nie żyje, było zbyt dobitnym dowodem jego śmierci, aby można temu zaprzeczyć.

Przez pięć następnych dni wychodził z pokoju tylko cztery razy, aby skorzystać z toalety i napić się wody z kranu. Cały czas tylko leżał w łóżku i wpatrywał się bezmyślnie w sufit.

Dursley'owie nie przejęli się jego nieobecnością na posiłkach. Sądzili, że Harry z jakiegoś powodu ich unika, co przyjęli za dobrą monetę. Z lodówki znikało jedzenie - sprawka Dudley'a - więc doszli do wniosku, że podjada w nocy. Zmienili zdanie dopiero szóstego dnia, kiedy to Harry opuścił swój pokój, bo poczuł się strasznie spragniony - od trzech dni nic nie pił z powodu awarii, przez którą trzeba było odciąć wodę w łazience na piętrze.

Pierwszy spotkał go Dudley, który wychodząc z salonu nie zauważył Harry'ego i niechcący popchnął go lekko na ścianę.

- Co sie pchasz - warknął Dudley.

Harry zachwiał się i upadł. I tak miał problemy z ustaniem na nogach, nawet gdy nie był potrącany przez krewnych. W normalnych warunkach wciekłby się na kuzyna, ale teraz było mu wszystko jedno. Stał, leżał, siedział - co za różnica? Syriusz i tak nie żyje.

Dudley spojrzał na niego i mina mu rzedła, gdy zobaczył w jakim stanie znajduje się Harry.

- Eee ty... nic ci nie jest?

- Nie... - odparł bezbarwnie Harry, wstając powoli i bez przekonania.

- Na pewno? - zapytał Dudley z tępym wyrazem twarzy. - Wyglądasz... eee... nie najlepiej.

Określenie "nie najlepiej" nie było zbyt trafnym opisem stanu w jakim znajdował się Harry. Chłopak wyglądał po prostu strasznie. Czarne włosy niewiele mniej rozczochrane od włosów Syriusza zaraz po ucieczce z Azkabanu były tak przetłuszczone, że aż się posklejały. Koszulka, której nie ściągał od tygodnia, pomimo pierwotnie białej barwy, poszarzała i przylepiła się do jego ciała. Na dodatek wydzielał z siebie bardzo nieprzyjemny zapach. Jego skóra stała się tak blada, że prawie biała, co kojarzyło się nieprzyjemnie z ciałem topielca wyłowionego z wody po paru tygodniach. Najstraszniejszy widok przedstawiały oczy. Ciemne cienie pod nimi były niczym w porównani z samymi oczami, które były przekrwawione i... puste. Zupełnie jak u ryb - zero emocji, zero życia, czy celu. Błądził nimi wokoło, jakby nie wiedział, na co ma patrzeć albo jakby rozpaczliwie szukał ratunku.

Dudley, choć sam często doprowadzał Harry'ego do opłakanego stanu, gdy jeszcze chodzili do podstawówki, poczuł, że robi mu się go żal. Była w nim taka niemoc, załamanie i zagubienie, że nawet on odczuł po raz pierwszy w życiu potrzebę niesiania pomocy kuzynowi.

Harry zignorował Dudley'a, który stał w miejscu i gapił się na niego głupkowato. Wolnym krokiem wszedł do salonu, a następnie ruszył w kierunku kuchni.

Wchodząc do środka poczuł się jak w szpitalu. Sterylna czystość, wszystko aż lśniło, a do tego zapach różnych detergentów, który kojarzył się z zapachem lekarstw. Harry nie lubił tego pomieszczenia, ale dziś czuł do niego jeszcze większą niechęć niż zwykle z powodu osób, które tam były. Ciotka Petunia sprzątała wyimaginowany brud, a przy stole siedział wuj Vernon, opowiadając o jakichś nudnych zamówieniach na świdry bez przerwy uśmiechając się do żony.

Chłopiec nie zdziwił się, że jego wuj był taki wesoły i zadowolony z siebie pomimo tego, że w jego łazience od paru dni nie ma wody. W końcu i tak tylko Harry z niej korzystał, więc po co się kłopotać jednym telefonem do hydraulika?

- A wtedy ja mu na to, że jak nie podobają mu się nasze ceny, to niech zamówi u stolarza drewniane! - Wuj Vernon zaśmiał się głośno, rozbawiony własnym dowcipem. Już miał mówić dalej, ale zauważył Harry'ego, biorącego dzbanek i podchodzącego do zlewu. - Gdzieś ty się chłopcze podziewał! Twoja ciotka ciężko pracuje, przyrządzając posiłki, a ty pozwalasz sobie na nie nie przychodzić?! Zero kultury, ty...

- Vernonie! - Przerwała mu ciotka Petunia, a gdy mąż spojrzał na nią zdziwiony, wskazała podbródkiem na swojego siostrzeńca.

Harry właśnie opuszczał kuchnię. Przechodząc przez próg stracił równowagę i upadłby, gdyby nie złapał się futryny. Połowa wody z dzbanka wylała się na podłogę. Nie przejął się tym, w końcu została jeszcze druga połowa, i ruszył dalej. Za plecami usłyszał jeszcze głos wuja Vernona:

- On chyba nie jest chory, co? - powiedział trochę zaniepokojony. Po chwili ciszy dodał nieco rozpaczliwie: - Ten szaleniec w meloniku nas zabije!

Droga z salonu do pokoju zajęła mu prawie dziesięć minut. Był to chyba jego rekord, bo zazwyczaj pokonywał tę trasę ponad pięć razy szybciej. Wodę wypił przed schodami, uznawszy, że głupio byłoby się wracać, gdyby ją całą rozlał. Po pierwszych paru łykach siły zaczęły do niego wracać, a w umyśle trochę się rozjaśniło. Jednak jego kondycja psychiczna nie uległa poprawie.

Otwierając drzwi zauważył kątem oka jakiś czarny kształt. Automatycznie sięgnął po różdżkę, którą miał... na szafce nocnej koło łóżka?! Poczuł się niesamowicie bezbronny. "Jak mogłem nie zabrać ze sobą różdżki?!" Ogarnęło go przerażenie. Z czarnymi postaciami kojarzyli się mu tylko śmierciożercy i sam Voldemort. Był w szachu - ktokolwiek skrywał się w jego pokoju, już wiedział, że Harry stoi za uchylonymi drzwiami. Na pewno miał wycelowaną w niego różdżkę. "Uciekać? Nie..." Bez różdżki był jak mugol, a mugole nie mają szans na ucieczkę przed czarodziejem. "Atakować?" Jeszcze mniejsza szansa na powodzenie. "Co robić? Co robić?!"

W tym momencie zauważył, że czarny kształt poruszył się. "Rzuca zaklęcie!". Nie myśląc o tym, co robi, otworzył z hukiem drzwi i wpadł do środka. Podniósł dzbanek, aby zaatakować nim napastnika, a jednocześnie skoczył w kierunku szafki po różdżkę. Spojrzał na czarną postać, aby wycelować naczyniem prosto w jej głowę... Nogi mu się zaplątały w prześcieradło i runął jak długi na podłogę.

Złapanie oddechu po upadku zajęło mu kilkanaście sekund, a potem wybuchnął głośnym śmiechem.

"Sowa?! Zwykła czarna sowa?! Tyle strachu przez małego, czarnego ptaka!" Przez chwilę śmiał się z własnej głupoty. "Syriusz chybaby umarł ze śmiechu, gdyby się o tym dowiedział."

Przestał się śmiać.

Syriusz chybaby umarł...
Syriusz umarł...
Syriusz...

Wstał powoli, próbując zapanować nad przeszywającym bólem w piersi, który pojawiał się zawsze, gdy myślał o Syriuszu. Spojrzał ponownie na sowę, która siedziała na parapecie. Pod nią znajdowała się jakoś opasła paczka, a ona sama miała w dziobie czerwoną kopertę. "Ale zaraz!" pomyślał Harry. "To nie jest sowa tylko... kruk?" Przyjrzał mu się uważnie. Tak, był to całkiem spory, czarny kruk. Wyglądał ponuro i trochę przerażająco, ale w jego postawie było coś wyniosłego i dumnego. Na dodatek miał takie upiorne oczy. Harry nie był pewny, czy powinny być czerwone...

Spojrzał krukowi prosto w ślepia...

***

Na piętro domu zwabiła Harry'ego cicha muzyka dobiegająca z pokoju Syriusza. Była to powolna rockowa melodia. Wokalista śpiewał cichym głosem, który momentami przemieniał się w głośniejsze zawodzenie przypominające, krzyki kogoś, kto bardzo cierpi. Harry'emu bardzo spodobała się ta piosenka, bo miała w sobie ból po utracie kogoś bliskiego. Słuchając jej czuło się ten emocjonalny przekaz.

Przysunął się do drzwi, aby lepiej słyszeć.

Teraz już był pewny - piosenka opowiadała o bolesnej tęsknocie za przyjacielem, który odszedł na zawsze. Po chwili słuchania zdał sobie sprawę, że to nie jest angielska piosenka, ale pomimo to rozumie każde słowo. Gramofon, który ją odtwarzał, musiał być tak zaczarowany, aby tłumaczył na angielski.

Idąc jesienną aleją szukam ciebie mój przyjacielu.
Chce być tylko z tobą przez kilka małych chwil.
Pomóż mi przywołać tamte lata, ożywić śpiących ludzi.
Pomóż mi!
Pomóż mi pokonać smutek, który pozostał, gdy nagle odszedłeś...


Słuchając tej melodii pomyślał o Cedriku. Nie byli bliskimi przyjaciółmi, ani nawet kolegami, ale ta piosenka mu o nim przypomniała. Nie czuł tak rozpaczliwej tęsknoty, jak wokalista, ale brakowało mu go. Później pomyślał o rodzicach. Syriusz na pewno słucha tej muzyki z myślą o jego ojcu.

Harry nieśmiało zajrzał przez uchylone drzwi.

Syriusz siedział na fotelu odwrócony bokiem do Harry'ego, więc nie mógł go zauważyć. Na pierwszy rzut oka jego ojciec chrzestny wyglądał całkowicie zwyczajnie - jak osoba, która siedzi znudzona na fotelu. Dopiero po chwili Harry zauważył, że przed Syriuszem stoją dwie butelki Ognistej. Jedna była już prawie pusta. Były więzień podniósł ją trzęsącą się ręką i wypił potężny łyk.

Harry patrzył sparaliżowany. Jego ojciec chrzestny właśnie się upijał, wspominając Jamesa Pottera. Na dodatek ręce mu się trzęsły. Nie, on cały drżał. Obraz załamanego Syriusza nie pasował w ogóle do Syriusza, jakiego znał Harry. A jednak...

Muzyka się skończyła.

Po policzkach jego ojca chrzestnego zaczęły spływać łzy.

- J-james - wyjąkał sam do siebie. - Dlaczego odszedłeś? Dla-dlaczego? Czemu to się musiało stać? Dlaczego to nie mogłem być ja, Glizdogon, ktokolwiek?! Dlaczego ty? Dlaczego?! Dlaczego mnie opuściłeś?! James.... Dlaczego?

Harry, najciszej jak potrafił, zszedł piętro niżej i wrócił do kuchni. Nikomu nigdy nie mówił o tym, co zobaczył. Sam nigdy nawet o tym nie myślał. Wymazał to z pamięci, bo nie mógł uwierzyć, że to był ten ciągle uśmiechnięty Syriusz, który zawsze dodawał mu otuchy. Za bardzo nie pasowało to do jego wyobrażenia ojca chrzestnego. Łatwiej było ukryć te wspomnienie głęboko w podświadomości, niż pogodzić się z tym, że Syriusz był tylko człowiekiem, a nie patronusem w ludzkiej postaci, który miał go zawsze chronić.

***

Harry zamrugał. Był z powrotem na Privet Drive. Spojrzał podejrzliwie na kruka i pomyślał najbardziej absurdalną rzecz w życiu:

"Ten kruk jest legilimentą!"

Przyjrzał mu się jeszcze raz, tym razem bardziej uważnie. Nie było w nim nic szczególnego, poza tymi czerwonymi oczami. No i może był trochę za duży. Ale te oczy... Miał w nich coś takiego dzikiego, znajomego...

Nagle zrozumiał. Te ślepia były podobne do oczu Syriusza. Miały w sobie taki sam nieszczęśliwy blask. "Czyżby ten ptak też był w Azkabanie? Nie, to niemożliwe".

Harry przestał podejrzewać ptaka o uprawianie legilimencji. Wspomnienie o Syriuszu musiało wypłynąć na wierzch, bo te oczy mu o nim przypomniały. Zresztą, równie dobrze mógł być to skutek częstych rozmyślań o nim.

Teraz, kiedy pomyślał o tamtym dniu, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę cierpiał on o wiele bardziej z powodu straty rodziców Harry'ego niż sam Harry. Brak rodziców może być bolesny, ale cierpienie związane z śmiercią przyjaciół, których znało się od lat, musiało być nieporównywalnie silniejsze.

Uświadomił sobie, w jakiej sytuacji znajdował się jego ojciec chrzestny. Syriusz zawsze był w swoim domu wyrzutkiem. Miał o wiele gorzej niż Harry na Privet Drive, bo gardzili nim rodzice, a nie wujostwo. Harry'emu zawsze towarzyszyła ta pewność, że zmarli rodzice kochali go nade wszystko, a taka świadomość pomagała mu przetrwać nawet najtrudniejsze chwile. Syriusz nie mógł tak myśleć, bo dręczyły go osoby, które powinny być dla niego oparciem. James był najprawdopodobniej pierwszym człowiekiem, któremu mógł naprawdę zaufać. Tak samo było w przypadku Rona i Harry'ego, ale ich więź była o wiele słabsza, bo nie potrzebowali siebie tak rozpaczliwie. Harry bez Rona dalej był ogólnie lubianym Chłopcem, Który Przeżył, a Syriusz bez Jamesa zostałby tylko zwykłym Blackiem ze ślizgońskim rodowodem. Wielbiliby go tylko ludzie, których nienawidził.

Harry dopiero teraz pojął, jak musiał się czuć Syriusz po śmierci jego ojca. Ból po zdradzie przyjaciela, poczucie winy i rozpacz po utracie najwierniejszego druha, który tak wiele dla niego znaczył. Te trzy uczucia potęgowały się wzajemnie, a po trafieniu do Azkabanu kumulowały się przez te trzynaście lat. Syriusz musiał mieć ogromną odporność psychiczną, aby być w stanie coś takiego wytrzymać i jeszcze udawać, że jest szczęśliwy.

Harry nagle poczuł niesamowitą nienawiść. Sądził, że nienawidził Voldemorta z głębi serca, ale teraz przekonał się, że się mylił. W porównaniu z tym, co teraz poczuł, to poprzednie uczucie, było zaledwie niechęcią. To obecne pulsowało w nim i rosło w siłę z każdą chwilą.

Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje.

"Niech i tak będzie. Los chce uczynić z mnie mordercę? Proszę bardzo. Zabije ich wszystkich - każdego kto zrujnował życie moje i Syriusza. Voldemort, Bellatrix, Glizdogon, Snape... Każdego kto zawinił. Bez litości. Własnymi rękoma przeleję ich krew, i choćbym miał przypłacić to życiem, to nie cofnę się przed niczym".

...moc której Czarny Pan nie zna.

Nienawiść dawała mu energię i nadawała nowy kierunek. "Prędzej, czy później stanę przed Voldemortem i go zabiję. Teraz poczułem to bardzo wyraźnie. Wiem, że tak musi być. Nie mam wyboru. Zamorduję go, bo on bezkarnie morduje moich bliskich. I niech se Dubledore gada co chce! To co teraz czuję to nie jest żadna miłość tylko nienawiść w najczystszej postaci. Na co mi miłość skoro nie mogę nią nikogo zabić, bo brak jej destruktywnej mocy. A Voldemort? Nie... On nie zna nienawiści. On czuje tylko pogardę do otaczającego go świata. Zabija ludzi, którzy stoją mu na drodze, ale to nie jest prawdziwa nienawiść. Nienawiść jest zawsze towarzyszką miłości. Tylko nieskażona niczym szczera nienawiść daje prawdziwą potęgę. Tak, to jest właśnie ta moc, której nie ma Voldemort, a ja jej mam aż nadto!"

Harry z trudem opanował uczucia, które nim zawładnęły. Pomogła mu w tym myśl, że dzisiaj jeszcze nie jest właściwy czas na podejmowanie jakichkolwiek działań. Wszystko trzeba dokładnie przemyśleć. Pochopne decyzje były niewskazane.

Na początek trzeba wydostać się z tej dziury, bo tu marnował tylko czas. Nie miał odpowiednich książek, aby uczyć się zaklęć, którymi mógłby pokonać Voldemorta. Najlepszym wyjściem wydawała się ucieczka na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Bez problemu znalazłby tam schronienie, a gdyby dobrze zapłacił, to nikt by nie puścił pary z gęby, że tam jest. Na dodatek miałby dostęp do niezbędnych książek i mógłby używać magii, bo w tłumie nie da się tego wykryć.

Nagle dotarło do niego, jak bardzo marnował czas w Hogwarcie. Quidditch, historia magii, eliksiry, zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami, wróżbiarstwo - to wszystko było stratą czasu. Żadna z tych rzeczy ani odrobinę nie przybliżyła go do pokonania Voldemorta. Tyle czasu zmarnował na głupoty, a przecież miał pelerynę niewidkę. Nie byłoby żadnego problemu, aby wejść do biblioteki i wybrać jakieś ciekawe pozycje z działu Ksiąg Zakazanych. O czym on wtedy myślał?! Nie zabije przecież Voldemorta za pomocą miotły. Od razu powinien się wziąć za czarną magię. Teraz widział to bardzo jasno. Ogień trzeba zwalczać ogniem. Co z tego, że to tylko nakręca spiralę nienawiści? Nie był przecież wybawcą świata - był mścicielem walczącym w imię własnej zemsty.

Na ziemię sprowadziło go ciche "kra kra".

Spojrzał ponownie na kruka. Zdziwił się, że jeszcze go nie zaintrygowała jego obecność. "Skąd on się tu wziął, co przyniósł i od kogo?" Kruk spojrzał na niego zniecierpliwionym wzrokiem dalej trzymając czerwoną kopertę w dziobie i czekał.

Wziął od niego list i otworzył go szybkim ruchem. W środku była mała karteczka i druga koperta - tym razem różowa. Patrząc na ten kolor Harry pomyślał, że to może być list miłosny od jakieś pomylonej fanki, która, sądząc po kruku, była jakimś dziwnym goth-punkiem. Z niesmakiem wyjął mały liścik i przeczytał:

Przysyłam ci kilka zdjęć z małej wakacyjnej wycieczki Belli.
Co zrobisz, Harry Potterze?


Tylko tyle. Bez wstępu, czy podpisu.

Harry szybko rozerwał różowa kopertę i wyciągnął z niej plik zdjęć. Na wierzchu był wycinek z Proroka. Widać było na nim tylko zdjęcie jakieś palącej się wioski i nagłówek: Lestrange'owie powracają na front...

Odrzucając wycinek szybko spojrzał na pierwsze zdjęcie. Widniał na nim jakiś mały park. W pierwszej chwili Harry nie dostrzegł w tym nic dziwnego, ale po sekundzie zauważył, że na drodze znajdowało się kilka ciał. Niektóre były tak zmasakrowane, że ciężko było rozróżnić czy należały do kobiety czy do mężczyzny. Koło drzewa leżał chłopiec, który mógł mieć najwyżej siedem lat. Ucięli mu stopy i ręce. Napastnicy prawdopodobnie zostawili go w takim stanie, aby wykrwawił się na śmierć. Na odwrocie zdjęcia był komentarz, napisany takim samym charakterem pisma jak list: Bella razem z przyjaciółmi urządza wakacyjny piknik w parku.

Czując, że zbiera mu się na wymioty, sięgnął po następne zdjęcie. Najpierw spojrzał na słowa z tyłu: Wakacyjna miłość. Na tym zdjęciu widniał nagi nastoletni chłopak przybity gwoździami do bramy kościoła. Oczy miał wydłubane, a śmierciożercy pozbawili go jego męskości i zadali wiele innych ran na całym ciele. Cały był we własnej krwi.

Harry'emu ręce zaczęły się trząść. Te zdjęcia były zbyt drastyczne, a za wszystko odpowiadała osoba, której tak nienawidził. Drżąc na całym ciele, sięgnął po następne.

Podpis brzmiał: Rodzinny obiadek. Te było chyba najgorsze ze wszystkich fotografii, bo pokazywało całe bezsensowne okrucieństwo śmierciożerców. Nie dość, że robili takie rzeczy, to świetnie się przy tym bawili. Rodzina na zdjęciu siedziała przy stole. Nie było ani kropli krwi, jakby śmierciojady specjalnie wszystko wyczyściły, ale za to wszystkie osoby przy stole były pozbawione głów, które leżały przed nimi na srebrnych talerzach. Było tam nawet dwuletnie dziecko siedzące na dziecięcym krzesełku. Mężczyzna, zajmujący miejsce pana domu, zamiast głowy miał świński czerep na karku. Śmierciożercy wetknęli mu jabłko do ryja.

Harry cisnął plikiem zdjęć przez cały pokój. Był wściekły. Na początku miał zamiar wszystko zaplanować przed opuszczeniem Privet Drive i podszkolić się zanim wyruszy polować na śmierciożerców, ale teraz zmienił zdanie. Wyruszy natychmiast i zacznie zbierać informację. Do końca wakacji musi zabić co najmniej dwudziestu sługusów Voldemorta z Bellatrix na czele. Nie zostawi tego tak ani chwili dłużej. Nie po tym gdy zobaczył, co te przeklęte gnojki robią nawet z dziećmi. Dziś zacznie się jego zemsta, o której będą mówić przez wiele pokoleń. Już on się o to postara.

Zaczął zbieranie porozrzucanych po pokoju rzeczy do kufra. Przez cały czas, gdy się pakował, kruk patrzył na niego nieprzeniknionym wzrokiem. Harry nie widział o tym, ale ptak przypominał teraz bardziej zamyślonego człowieka niż zwierzę. Po chwili zapukał dziobem w paczkę pod sobą i wyleciał przez otwarte okno.

Harry przerwał przygotowywania do wyjazdu na ulicę Śmiertelnego Nokturnu i podszedł do paczki. Wziął ją do ręki - ważyła około dwóch kilogramów - i zerwał z niej papier. Mało nie udusił się własnym śmiechem, gdy zobaczył, co jest w środku.

Miał przed sobą książkę, ale nie taką znowu całkiem zwyczajną. Okładka była w pastelowych kolorach. Namalowano na niej leśna polanę w słoneczny dzień, na której aż roiło się od różnokolorowych kwiatków i króliczków biegających w każdym kierunku. Z początku przypominała książkę z bajkami dla dzieci, ale na głównym planie była para królików, która robiła coś, co nie było przeznaczone dla oczu dziecka. Autor obrazka pozwolił sobie nawet na malowanie czarnego paska cenzury w odpowiednim miejscu. Harry zauważył, że napisano na nim małymi literkami: Haha! Niczego nie zobaczysz, zboczóchu. Jednak najciekawszy był tytuł: Poradnik cukiereczka , czyli jak z małego, nikomu nieznanego Harry'ego Pottera stać się potężnym siejącym postrach mordercą Voldemorta. Gdyby nie zdjęcia, które były w kopercie, Harry mógłby przysiąc, że to sprawka Freda i Georga.

Z trudem opanowawszy rozbawienie, otworzył książkę na pierwszej stronie i zaczął czytać, bez szczególnego zaciekawienia. Od razu rzuciło mu się w oczy, że wstęp, w przeciwieństwie do reszty książki, był napisany odręcznie. Autor wstępu narysował też pełno kwiatuszków i serduszek, które wywołały obrzydzenie u Harry'ego.

Harry, Harry...

Żal mi patrzeć na to, co się z Tobą dzieje w te wakacje. Kompletnie się załamać, gdy jest tyle roboty do wykonania? Pamiętaj, że przepowiednia sama się nie spełni. Postanowiłam wysłać Ci tą książkę, którą napisał mój dziadek. Zawarte w nim są wszystkie niezbędne informacje, jak stać się dumnym członkiem naszej rodzinki. Niedługo i ty do niej dołączysz. Czuję, że to nastąpi już wkrótce, mój Harry. Nigdy bym nie pozwoliła, aby takie ciałko jak Twoje przeszło mi koło nosa! Nie mogę się doczekać, aż wpadniemy sobie w ramiona!

Musisz wiedzieć, Harry, że w tej książce jest wiele zaklęć, które są nieporównywalnie potężniejsze od tego, czego uczą Cię w szkole. Niektóre wymagają odpowiedniej "krwi", ale przypuszczam, że i Ty niedługo będziesz mógł je wykonywać bez problemu. W pierwszym rozdziale znajdziesz zaklęcia, które pomogą ci zdjąć namiar i założyć wygłuszenie, abyś mógł do woli czarować w domu. Zaklęcia te wymagają trochę energii, więc zjedz coś zanim zaczniesz robotę.

I jeszcze jedno: nie próbuj NA RAZIE robić nic głupiego. Nie chciałabym za wcześnie oglądać Twojego rozkosznego ciałka rozerwanego na milion kawałeczków . Zachowuj się normalnie. Jeśli Dumbledore się zorientuje, że coś kombinujesz, to wszystko będzie stracone i już nigdy nie dokonasz swojej zemsty. Pamiętaj, Harry.

Zawsze Twoja
Tajemnicza Nieznajoma


Harry był zdumiony. Kim była autorka listu? I skąd tak dużo wiedziała? Zupełnie jakby go obserwowała. Na podstawie kilku przesłanek udało mu się tylko domyślić paru cech jej osobowości. Na pewno miała spaczone poczucie humoru i była cyniczna - "jak mogła żartować z tych zdjęć!" Była też pewna siebie, władcza, a w dodatku miała na niego ochotę... I niebezpiecznie dużo wiedziała. Możliwe, że była bardzo wpływowa albo miała bliski kontakt z Dumbledorem.

Postanowił, że przeczyta tę książkę. Może wyniknąć z tego coś ciekawego. Ale najpierw musiał coś zjeść. Gdy przeczytał w liście o posiłku, poczuł się straszliwie głodny, jakby nie jadł od tygodnia - co było zresztą zgodne z prawdą.

Zeszedł więc na kolację.

Dursley'owie już jedli, ale nikt nie zwrócił mu uwagi, że przyszedł w połowie posiłku. W ogóle dziwnie się zachowywali. Nie czepiali się też, że pochłania dwa razy tyle co Dudley, i że, delikatnie mówiąc, nagina zasady dobrego wychowania. Po zjedzeniu pięćdziesięciu dokładek wszystkiego, co było na stole, poczuł się trochę lepiej, jednak nadal był głodny. Jadłby dalej, ale nie miał już gdzie tego upchać. Dziękując za posiłek wyszedł z kuchni.

Szybko wrócił do pokoju i zabrał się za czytanie książki. Pierwszy rozdział bardzo go ciekawił, bo traktował o ściąganiu różnego rodzaju zaklęć szpiegujących. Było tam nawet opisane co zrobić, aby peleryna niewidka pozostała niewidoczna dla magicznych oczu. Harry'ego najbardziej zaciekawiło zaklęcie ściągające namiar i zakładające wygłuszenie, które wspomniano w liście. Dzięki tym dwóm zaklęcia mógłby dowolnie czarować w domu.

Teoria była prosta. Musiał najpierw rzucić wygłuszenie na pokój, dzięki któremu można było na jego obrębie używać magii. Potem ściągało się namiar z różdżki. A na koniec, aby informacja o rzuceniu wygłuszenia nie dotarła do Ministerstwa, używało się zaklęcia zawracającego urok do właściciela. Tylko tyle, ale bez idealnego zgrania z czasem mogły powstać spore problemy. Nie dość, że wywaliliby go ze szkoły, to jeszcze dostałby dwa miesiące odsiadki za ściąganie namiaru.

Harry wahał się chwilę, ale szybko przypomniał sobie w jakim celu to robi. Wstał i włączył stoper. Miał tylko około dwudziestu czterech sekund na trzy zaklęcia inaczej cały plan weźmie w łeb.

Podniósł różdżkę.

- Repenkturea! - Zimny wiatr wyleciał z jego różdżki i wsiąknął we wszystkie ściany pokoju. Po dokładnie dwunastu sekundach ponownie machnął ręka. Tym razem powiedział: - Siksumenta! - Poczuł jakby oblano go lodowatą wodą, ale był na to przygotowany i szybko rozgrzał się za pomocą magii. Teraz zostało tylko jedno zaklęcie. Patrząc na stoper czekał aż minie kolejne dwanaście sekund i ponownie wykrzyknął: - Noks urpena!

Po sekundzie już wiedział, że się udało. Jego różdżka zrobiła się ciepła, a on poczuł się wolny. Teraz mógł uczyć się do woli.

Przez następne półtora tygodnia uczył się pilnie wszystkich zaklęć z książki. Dursley'owie, widząc, że powrócił do normalności, znowu zaczęli nim pomiatać. Jednak nie mieli ku temu wielu okazji, bo Harry był zajęty ćwiczeniem. Widywali go tylko na posiłkach.

Umiał już wszystkie zaklęcia z pierwszego rozdziału. Z tą wiedzą potrafiłby się ukryć tak, że mogliby go szukać bez rezultatu, tysiąc lat. Dodatkowo umiał odkryć chyba każdą możliwą pułapkę na świecie, bo pierwszy rozdział był nie tylko o działaniu zaklęć szpiegujących i maskujących, ale też o unikaniu, tworzeniu i ukrywaniu różnego rodzaju pułapek. Naprawdę ciekawy okazał się drugi dział, bo dotyczył zaklęć obronnych. Przeczytał już wstęp do rozdziału, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Nadchodziła już noc, więc Harry nie był zaskoczony słysząc słowa wuja Vernona:

- Kogo tam, do diabła, niesie?!

Po chwili usłyszał odpowiedź cichego głosu.

- Zejdź mi z drogi, mugolu. Przyszedłem po Pottera.

____________________
Powyższe ff jest publikowane także na innych stronach fanowskich (np. na Mirriel).

Edytowane przez Rzaki Pak dnia 07-08-2009 08:48