Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Puchońsko - ślizgońskie kłopoty, rozdział 1

Dodane przez Hexia dnia 14-07-2009 21:33
#1

Hm...pierwszy fanfick umieszczany tutaj, nie pierwszy pisany. Akcja rozgrywa się kilka lat przed przybyciem świętej trójcy do Hogwartu. Za wszelkie niezgodności, szczerze przepraszam.

Rozdział I


- Ty ciemna maso, patrz co robisz! - warknęła Ainsley patrząc jak z kociołka jej przyjaciela wylewa się brązowy płyn prosto na jej buty. Że też pracował tak blisko niej. Nie to, że go nie lubiła, w końcu był jej przyjacielem, ale na lekcje eliksirów stanowczo nie powinno się go wpuszczać.
- Everton! To miłe, że dbasz o czystość butów panny Beckett, jednakże wydaje mi się, że lepiej by to wyglądało, gdybyś zrobił to wodą, a nie eliksirem, z którego powstała zapewne trutka na szczury. Już sam zapach gotów jest powalić każdego gryzonia - powiedział srogo Snape stojąc nad kociołkiem Christiana. Jednym machnięciem różdżki opróżnił jego kociołek i odwrócił się na pięcie spacerując pomiędzy uczniami i sprawdzając ich eliksiry.
- Ach, Everton i może już się za to nie zabieraj, tylko wysprzątaj podłogę, sam poradzę sobie z ewentualnymi szczurami, bez pomocy twojego wywaru - dodał, a reszta uczniów spojrzała na Christiana ze złośliwymi uśmieszkami. Wielka szkoda, że to Hufflelpuff miał teraz eliksiry ze Ślizgonami, przynajmniej w mienianiu Chrisa. Nawet przeżyłby fakt, że nie miałby lekcji ze swoją przyjaciółką. Tak, tak, panna Ainsley Beckett trafiła do Slytherinu, a on...do Huffelpuffu. To była naprawdę urocza przyjaźń, między Ślizgonką, a Puchonem. Dwa przeciwieństwa, a jednak przyjaźnili się od dziecka i nawet rozdzielenie ich między dwoma, tak różnymi domami nie rozerwało tej więzi. Co za ironia losu, prawda?
- No widzisz, widzisz, a mówiłam ci, żebyś tego nie dodawał do eliksiru, a ty jak zwykle mnie nie słuchasz - prychnęła mieszając swój wywar z niezwykłym skupieniem.
- Ale myślałem, że to dobry sk...
- Nie rozmawiać, nie szeptać, nie zawracać głowy sąsiadom, ani nawet nie oddychać - rzekł nauczyciel piorunując wzrokiem Puchona. Chłopak jęknął cicho i spojrzał błagalnie na Ainsley, ta tylko pokręciła głową z dezaprobatą.
- Czemu to zawsze ja? - mruknął do niej ciężko wzdychają.
- Nie szeptać, ani nie oddychać! - ryknął Snape obdarzając Evertona kolejnym morderczym spojrzeniem. Zdaniem Christiana, to profesor Snape nadawał się na trutkę na szczury, jedno spojrzenie i zwierzak już by nie żył.
Ku wielkiej uciesze Evertona lekcja eliksirów dobiegła końca. Co prawda znowu nie oddał próbki swojego eliksiru, jednak sam fakt, że lekcja się skończyła wprawiał go wręcz wyśmienity nastrój.
- No i co się tak szczerzysz? - spytała Ainsley mierząc wzrokiem przyjaciela i bawiąc się kosmykiem swoich czarnych jak smoła włosów. Chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, a ślizgonka parsknęła śmiechem i walnęła go w tył głowy.
- To nie było miłe - stwierdził krzywiąc się, jednak po chwili znów uśmiechał się od ucha do ucha. - Idziemy gdzieś? - zapytał i nagle runął jak długi na posadzkę.
- Z tobą zawsze - rzekła Ain po czym w całym korytarzu dało się słyszeć jej głośny rechot.
Była wiosna, słońce już od dawna świeciło wysoko na błękitnym niebie, co prawda pokryte ono było licznymi obłokami, jednak nie przeszkadzały ona promieniom słonecznym w dojściu do błoni Hogwartu. Uczniowie coraz częściej wychodzili z zamku, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, poza tym, było ciepło, więc dlaczego mieliby się kisić w budynku szkoły?
Ainsley i Christian też skorzystali z ładnej pogody i wyszli przed zamek. Ona śmiała się jak szalona, a on co chwila krzywił się do ślizgonów, którzy wytykali go palcami. Nie ma to jak sława, bycie mistrzem w nieumiejętności sporządzenia prostego eliksiru jest doprawdy irytujące.
- Jak ty możesz z nimi wytrzymać? - bąknął cicho, kopiąc jakiś przypadkowy kamień.
- Z kim? - spytała zdziwiona jego pytaniem. Chłopak wskazał głową na grupkę ślizgonów stojących pod drzewem. - Ach, z nimi. A tak, równi goście - oznajmiła i po chwili namysłu dodała. - No, czasami.
Chris mruknął jeszcze coś niezrozumiałego i próbował kopnąć następny kamień, lecz ten był na tyle ciężki, że praktycznie w ogóle się nie poruszył, a Puchon jęknął z bólu.
- Co za ofiara losu - westchnęła Ainsley chichocząc pod nosem
- No widzisz, nawet kamienie się na mnie uwzięły - mruknął wbijając wzrok w zieloną murawę.
Szli przez chwilę w ciszy, każdy myślał o czym innym i nikt nawet nie raczył się odezwać, w końcu usłyszeli czyjeś wołanie.
- Ainsley! Ainsley! - wołała ślizgonka z oddali, po chwili podbiegła do nich i spojrzała na Evertona z wyraźną niechęcią. - A ty znowu z nim? - spytała wywracając oczami.
- Do rzeczy - ponagliła ją ciemnowłosa splatając ręce na piersi.
- Watkins cię szuka - odparła nadal mierząc Puchona ostrym spojrzeniem.
- Co za Watkins? - spytali jednocześnie wpatrując się z zainteresowaniem w szatynkę.
- To ty nic nie wiesz? - ślizgonka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Ale o co chodzi? - zapytała zaskoczona Ainsley.
- Zostaw chłoptasia z Pucholandu i chodź, to się dowiesz - powiedziała ciągnąc ją za rękaw szaty. Chris skrzywił się, ale nic nie powiedział, nawet nie pożegnał się ze swoją przyjaciółką, bo ona już biegła razem ze ślizgonką w stronę zamku.

Edytowane przez Alae dnia 02-08-2009 18:32