Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Bellatriks - początki śmierciożerstwa 1. i 2.

Dodane przez Rewolucja dnia 04-01-2009 17:47
#6

Ten rozdział to druga część pierwszego, bo w oryginale były połączone, lecz na potrzeby FF podzieliłam je.
Za wszelkie błędy przepraszam.

~~~
On.

Bellatriks poczuła jak dech jej zapiera. Czuła się tak, jakby znalazła się w próżni. Wszystko to trwało kilka sekund, ale i tak czuła się jakby ktoś długo przepychał ją przez wąską, gumową rurę.

- W porządku? - zapytał Rabastan. W jego głosie można było doszukać się troski. - Strasznie pobladłaś, Bellatriks.

Rudolfus rzucił mu mordercze spojrzenie, ale nic nie powiedział, bo siostry przyglądały im się podejrzliwie.

- Tam - Rudolfus wskazywał na piękny, okazały dwór wznoszący się trochę wyżej od reszty domów w tej wiosce.

Cała czwórka ruszyła w kierunku domu; Bellatriks na przedzie, za nią zalękniona Narcyza, dalej Rabastan i na końcu zamyślony Rudolfus. Cały czas wpatrywał się w plecy Bellatriks, która na nic się nie oglądała, tylko szła pewnie do przodu, ku wielkiemu domowi, w którym - jak podejrzewała Narcyza - mieszkał Lucjusz Malfoy. Kiedy doszli do bramy, Bellatriks zatrzymała się nagle dobywając różdżki.

- Dlaczego się zatrzymałaś? - zapytał młodszy z Letrange'ów.

- Tam się coś rusza! - prawie krzyknęła Bella, wskazując na coś wielkiego i białego, co stało w ogrodzie.

- Ach, to - Rudolfus nie okazał krztyny zdziwienia. - To paw. Ach, rodzice Lucjusza lubią sobie dogadzać.

Narcyza była wyraźnie zachwycona, natomiast Bellatriks mijała dwa śnieżnobiałe pawie z chłodną obojętnością.

Nagle drzwi domu otworzyły się i stanęła w nich wysoka postać o jasnych, sięgających ramion, włosach. Narcyza zarumieniła się lekko, ale nie okazała słabości i zdobyła się tylko na krótki uścisk ręki Lucjusza. Wszyscy pięcioro weszli do wielkiego salonu, mieszczącego się, jak można by przypuszczać, w centrum domu.

Bellatriks bez zaproszenia zajęła miejsce przy wielkim stole, nie witając się z nikim. Rabastan usiadł obok niej, a Rudolfus i Narcyza naprzeciwko nich. Nagle drzwi po drugiej stronie salonu otworzyły się. Wszyscy natychmiast zerwali się z miejsc i powstali. Bellatriks zrobiła to niechętnie - nie lubiła okazywać innym szacunku, bo sama zawsze chciała być wywyższana. Jej stosunek do oddawania szacunku zmienił się natychmiast, kiedy ujrzała kto wszedł do tego długiego pokoju.

W mdłym świetle rzucanym przez białe świece, widać było mężczyznę, który ubrany był w czarną pelerynę. Nie można było dojrzeć rysów jego twarzy, bo miał kaptur, który zasłaniał część jego oblicza. Spod kapucyny biła tylko upiorna bladość tego człowieka. Ale czy naprawdę człowieka? Po chwili odrzucił nakrycie głowy i wszystkim zaparło dech. Twarz bielsza od nagiej czaszki, oczy - nieludzkie z pionowymi źrenicami, w którym czaiły się czerwone błyski, i włosy, czarne włosy, które okropnie kontrastowały z twarzą. Wszyscy zdawali się być przerażeni samą obecnością tego człowieka - wszyscy, prócz Bellatriks. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, w których czaiło się, nie przerażenie, ale podziw i szacunek. Czuła respekt przed tym mężczyzną, czego nie udało się dokonać żadnemu nauczycielowi Hogwartu.

- Witam wszystkich - powiedział siadając. Rozejrzał się po każdym ze zgromadzonych, a jego wzrok zatrzymał się na Bellatriks, która właśnie szeptała do Rabastana z zapytaniem, ki jest ów mężczyzna. - Witam, panno Black.

Bellatriks drgnęła. Nie miała pojęcia kim jest ten facet, ale czuła, że musi odnosić się do niego z szacunkiem, więc zdobyła się tylko na krótkie powitanie.

- Witam - powiedziała lekko kłaniając głowę. - To przyjemność poznać kogoś takiego jak pan - Nagle uświadomiła sobie, że to mężczyzna, o którym mówił jej Rabastan, kiedy jeszcze byli w szkole.

- Przyjemność, przyjemność. Cóż, to wiele dla mnie znaczy, usłyszeć takie słowa od kogoś takiego jak ty, Bello - rzekł przyglądając się jej. - Mam nadzieję, że wiesz dlaczego się tutaj znajdujemy, prawda? - zapytał.

- Niestety nie. Lestrange'owie nie zdążyli nam tego wytłumaczyć.

- Zaraz się dowiesz. A teraz - zwrócił się do reszty towarzystwa - usiądźmy. Lucjusz - Narcyza poruszyła się w krześle - był tak łaskawy, że przyrządził wspaniałą ucztę dla nas wszystkich. - Klasnął w dłonie. - Oho, to chyba te potrawy.

I zajął się jedzeniem liścia sałaty, jednocześnie rozglądając się po Sali. Co chwilę jego wzrok zatrzymywał się na Bellatriks i Rabastanie, którzy rozmawiali szeptem.

- A teraz - powstał, a wszyscy uczynili to samo za jego przykładem - porozmawiamy o tym, czego celem jest nasze dzisiejsze spotkanie. Jak wiecie - zaczął po krótkiej przerwie - nazywają mnie Lordem Voldemortem. Mam nadzieję, że wszyscy tutaj zgromadzeni zgadzacie się z moimi ideami? - spytał rozglądając się bacznie po czarodziejach, z których każdy pokiwał twierdząco głową. - Mam nadzieję, że teraz będziecie mi posłuszni. Chciałbym wam pokazać, co stanie się z tymi, którzy będą próbowali stawić mi opór. Bellatriks, wystąp proszę - dodał nagle.

Bellatriks, trzęsąc się od stóp do głów, wyszła na środek salonu, tuż przed Voldemorta. Znowu skłoniła lekko głowę i wyprostowała się. Nie wiedziała jak ma się przygotować do tego co ją czeka. Nie wiedziała nawet co ją czeka.

- Stań tu, tak żeby wszyscy dobrze cię widzieli - wycedził Czarny Pan.

Bellatriks posłusznie wysunęła się, żeby być lepiej widoczną.

Voldemort podniósł różdżkę, a Bellatriks nie zastanawiając się nawet, wyciągnęła swoją.

- Crucio - wyszeptał Voldemort, a Bellatriks rzuciła się w bok. Zaklęcie chybiło celu. - No, no, no - powiedział Voldemort. - Gratuluję, panno Black, niesamowitego refleksu. Gratuluję.

- Dziękuję - wyszeptała Bellatriks, chociaż w tonie jej głosu nie można było dosłyszeć wdzięczności. - Mam więc nadzieję, że przestanie pan miotać we mnie zaklęcia.

- Oczywiście. Możesz być pewna. Siadaj - dodał rozkazującym tonem.

Wszyscy przypatrywali się jej z podziwem i z pewnych strachem, bo choć była tak młoda zdobyła się na zuchwałą odpowiedź do ich Pana, którego wszyscy tak się bali.

- A teraz przejdźmy do sedna. Przybyliśmy tutaj, bo mamy do omówienia parę spraw. Kto wie, co teraz knuje Dumbledore? - zapytał Lord, ale nikt nie odpowiedział. - Kto wie czym zajmuje się Dumbledore, kiedy wymyka się ze szkoły? - zapytał ponownie. - Nikt? Nikt nie wie co robi nasz ulubiony kochaś szlam i wilkołaków? - wstał, lecz nikt nie uznał za stosowne, by podnieść się z krzesła. - A więc wynoście się stąd, wszyscy.

Bellatriks zaczęła podnosić się w milczeniu z krzesła. Rabastan skinął na nią i ruszyła z nim w kierunku drzwi.

- Bellatriks, ty zostań.

Bellatriks przestraszyła się. Pomyślała, że będzie musiała teraz zapłacić za to, że zaklęcia Voldemorta wcześniej chybiło celu.

Kiedy wszyscy opuścili loch, zapadła niezręczna, pełna napięcia cisza. Voldemort wpatrywał się w Bellatriks, ale ona na niego nie spojrzała jej wzrok utkwiony był w ptaku, który siedział na parapecie okna.

- Znasz się na czarnej magii? - zapytał niespodziewanie Czarny Pan.

- Trochę. W Hogwarcie niewiele na ten temat znalazłam. Dumbledore postarał się o to, bym nic nie mogła znaleźć. Wydaje mi się, że wiedział jak bardzo mnie to fascynuje.

- Fascynuje cię - powtórzył. - a więc teraz będziesz mieć u mnie lekcje z czarnej magii. Zgadzasz się?

- Tak, tylko jest pewien problem.

- Jaki? - zapytał zimno Voldemort wpatrując się w czarne oczy Belli. - Dla mnie nie ma problemów. Jutro przyjdzie po ciebie Rabastan i weźmie cię tutaj, gdzie zapoznam cię z tajnikami czarnej magii. Nie wykryją tutaj magii - dodał, jakby czytał w myślach Bellatriks.

- Dobrze. A więc do zobaczenia jutro, proszę Pana.

- Ach, Bellatriks. Mów do mnie Czarny Panie. Tak nam będzie wygodniej. Do widzenia - Wskazał ręką na drzwi do przedpokoju.

Starałam się poprawić błędy wielko/mało literowe.