Jak stałem się Wielkim Złym Voldemortem
Dodane przez Hogsmeade_pl dnia 13 August 2008 14:06
Dawno, dawno temu (około września) jeden z moich znajomych stwierdził, że moje długie, jednak zadbane paznokcie kojarzą mu się z Lordem V... Tak zrodził się w mojej głowie pomysł by na ostatnią książkową premierę Harry'ego Pottera stać się tym znienawidzonym przez wszystkich czarnoksiężnikiem.

Starania o odpowiedni wygląd rozpocząłem właściwie od tamtego momentu. Głównie poszukując w Internecie wyobrażeń Lorda V... - takich szczegółów jak wygląd, krój szaty, sposób mówienia, poruszania, posługiwania się lewą ręką (Tom Marvolo Riddle był mańkutem). Część wyglądu przekalkowałem ze znakomitej kreacji Ralpha Fiennesa (głównie z czwartej części filmu), niektóre szczegóły jednak (spiłowane w trójkąty paznokcie, uwydatniona siatka żył pokrywająca czaszkę) zaprojektowałem sam.

W dzień premiery o godzinie drugiej po południu rozpocząłem ostateczne przygotowania - ogoliłem głowę, odwiedziłem koleżankę by przypiłować i dobrać lakier do paznokci, które wyglądały już wtedy tak:




Po tej dość dziwnej operacji (nieczęsto wszak spotyka się ludzi z tak zaostrzonymi, pomalowanymi na jasny brąz paznokciami...) udałem się do pokoju kolegi, z którym wcześniej uzgadniałem w jaki sposób moja głowa będzie służyć potęgowaniu strachu i szerzeniu chaosu wśród zwykłych śmiertelników. Chciałem przy okazji podziękować Przemkowi Niedzielskiemu za jego upór w doprowadzeniu malunku na mojej głowie do takiej perfekcji, że profesjonalistki z Sephory zajmujące się malowaniem twarzy na imprezie premierowej nie miały odwagi jej dotykać:



Pozostało tylko ubrać na siebie wspaniale uszyte przez moją mamę przebranie i już wspólnie ze znajomymi mogłem przemierzać Kraków w kierunku EMPiKu Megastore. Co jak co, ale Wielki Zły V... w glanach przechadzający się po Krakowie i jadący tramwajem z zamiarem podbicia przynajmniej Rynku Głównego, a może i całego AGH razem z Miasteczkiem Studenckim wzbudza ogromne zainteresowanie:



Ogólnie moją podróż z akademika do księgarni znaczyła ogromna ilość spojrzeń, a także wiele wypowiedzianych i niewypowiedzianych pytań i komentarzy polskich i zagranicznych czarodziejów i mugoli. Na ich (mugoli) szczęście nie doświadczyłem żadnej wrogości... Lord V... nie jest miłosierny. Księgarnię zająłem około 19:45 nie napotykając na większy opór. (Jeden ze strażników nigdy nie dowie się jak udało mu się dostać na Grenlandię. Na szczęście miał na sobie kurtkę, ale cieniutką...)

Rozpocząłem oczekiwanie na Poszukiwanego, który miał się ujawnić o północy. W międzyczasie w lokalu pod wodzą EMPiKowego krasnoluda i czarownicy Wendoliny rozgrywał się turniej wiedzy czarodziejskiej, w którym oczywiście musiałem wziąć udział. W kuluarach natomiast trwały zażarte dyskusje dotyczące ulubionych postaci, przewidywanych par, przewagi książek nad filmami, wdałem się w dyskusję na temat nadchodzącego wkrótce Dnia Harry’ego Pottera na Festiwalu Filmowym Cinemagic w Płocku, a także w jaki sposób można by przekonać polskie Warner Bros. by chociaż postarało się o zorganizowanie w Polsce mniejszej premiery szóstego lub siódmego filmu. Ogólną konkluzją tych wszystkich rozmyślań było to, że nie możemy znieść bycia „gorszymi” i musimy zacząć działać, by spełnić nasze marzenia.

Dodatkowe atrakcje w księgarni zapewniły mugolskie firmy kosmetyczne – malując na twarzach odwiedzających dzieci i dorosłych magiczne runy księżyców, słońc, kamieni filozoficznych a także innych magicznych ingrediencji. Każdy mógł otrzymać wymalowany specjalnie dla niego magiczny tatuaż o natychmiastowej skuteczności.



Pomiędzy odwiedzającymi kręcili się czarodzieje, rozdając wszystkim chętnym gigantojęzyczne toffi, śmiechuskowe gałki, radosne karmelki i inne magiczne słodycze najróżniejszych rodzajów. Bardziej zorientowanym czarodziejom przekazywali też specjalne wydania „Proroka codziennego”. Przejrzałem go pokrótce, jednak nie znalazłem żadnych niewłaściwych treści - moi ludzie w ministerstwie i wydawnictwie świetnie sobie radzą z tą robotą.

W końcu po długim ocenianiu prac pierwszej tury konkursu wiedzy czarodziejskiej najlepsi z najlepszych mogli przystąpić do drugiego etapu. Osiemnastu czempionów walczyło o najlepsze nagrody - bilety do kina na maratony filmów o Chłopcu, Który Przeżył (ale jego dni są już policzone), rozrywkową muzykę mugoli, wizyty w salonach magicznego upiększania i oczywiście pierwszeństwo do Siódmej Książki.



Pomimo znakomitej znajomości książek pytania typu „Kim, lub czym są Heliopaci?”, lub „Jak nazywał się poprzedni gajowy Hogwartu?” sprawiały, że czempionów powoli, jednak systematycznie ubywało. 600 pytań najtrudniejszego konkursu wiedzy czarodziejskiej w Polsce sprawiłoby trudność nawet Andrzejowi Polkowskiemu. Ja, który myślałem, że nawet imię pani Pomfrey, tajniki zaklęcia Fideliusa ani gnom w stroju aniołka zawieszony na choince mi nie straszne, zająłem mimo wszystko magiczne, siódme miejsce. Nastąpiła ceremonia wręczenia potterowych nagród w potterowych reklamówkach. Pottem wszyscy potterowi zwycięzcy zrobili sobie potterowe zdjęcie i przeszli w tryb tylko do odczytu, rozpoczynając lekturę w kilka chwil po zejściu z podium.



W końcu po rozdaniu nagród tłum rzucił się do półki z siódmym tomem. Dziennikarze pstrykali zdjęcia, dzieci przepychały się przez dorosłych, dorośli wyciągali ręce po książki, sprzedawcy przybijali pamiątkowe pieczątki, dziennikarze pstrykali więcej zdjęć, kręcili filmy i przeprowadzali wywiady, karty galeonowe i złote monety poszły w ruch i pięćdziesiąt dziewięć złotych (dwa galeony, sykl i cztery knuty) później położyłem pazurki na tak wyczekiwanej przez wszystkich książce.



Za natchnienie dla tego artykułu chciałbym podziękować mojej ukochanej Kasi, którą poznałem na tej właśnie imprezie premierowej podczas rozmów w kuluarach. Jesteśmy razem już trzy tygodnie. Chciałbym podziękować także mojej mamie, oraz dwóm kolegom z roku za pomoc przy dopieszczaniu mojego kostiumu. O właśnie: mojej manicurzystce także :p


Nadesłane przez: Pobe
Dodane: luty 19 2008 00:52:01