Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Ścigany
Dodane przez Mikolock dnia 25-03-2015 19:48
#1
Moje pierwsze fan fiction. Mam nadzieję, że się spodoba.
__________________________________________________________________________
Rozdział 1
Nazywam się Dennis Black. Jestem-a raczej byłem-uczniem Hogwartu. Teraz ukrywam się w lesie i nie wiem, co robić. Szmalcownicy mogą się zjawić w każdej chwili, wyskoczyć zza drzewa, zza krzaku...
Ale zacznijmy od początku.
Jest rok 1997. Lord V...Vo...nie mogę tego napisać! Uspokój się, Dennis, uspokój się...Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił dwa lata temu. Teraz zaczynałbym ostatni rok w Hogwarcie. Jednak Ministerstwem panują Śmierciożercy z Sami-Wiecie-Kim na czele, a ja...jestem...mugolskiego pochodzenia...
Tydzień temu do Budy-mojego domu-przyszli Scabior i Fenrir Greyback. Zabrać mnie, mugolskiego pochodzenia chłopca. Moja matka wysłała mnie zrobionym przez siebie świstoklikiem do tego lasu, by mnie ochronić. Ale to i tak nie miało sensu. I tak zginę, czyba, że...chyba że Harry Potter spełni swoją powinność...
Wierzę, że on jest Wybrańcem. Wierzę, że pokona Sami-Wiecie-Kogo. Jednak teraz nie posiadam żadnych informacji o tym, gdzie jest i co robi, i czy w ogóle zależy mu na pokonaniu wroga...
Czy po prostu wróci do ciepłego, bezpiecznego Hogwartu i oleje nasz los. Bo on nie wie, jak to jest być w mojej skórze. W naszej skórze.
Nie. Harry Potter taki nie jest.
Tylko ciekawe, czy on też musi się odżywiać robakami i ptakami. Czy jest odwodniony i głodny. Czy też mu się wydaje, że zaraz umrze.
Zaraz umrę, jeśli nie znajdę czegoś do picia.
Nie mam siły...
-
Aguamenti...
Z mojej różdżki-9 i pół cala, dąb-leje się struga wody. Rzucam twarz w jej kierunku. Piję. Piję. I nie mogę przestać. Nie mogę wyjść z tej szczęśliwej nad niebiosa chwili...
Wtedy woda przestaje się lać.
-WIĘCEJ!-ryczę.
Nie. Właśnie zdradzam swoje położenie. Lepiej zamilknę.
Wtedy słyszę szelest.
Chowam się za drzewem.
To łania.
Muszę ją zabić.
By samemu przeżyć.
-
Drętwota...
Czerwone światło leci w łanię i trafia ją w nogę. To wystarczy, by padła nieprzytomna. Biorę kamień i tłuczę jej głowę.
Nienawidzę tego.
To wina Sami-Wiecie-Kogo.
Ale też moja.
Mogę poszukać czegoś innego.
Ale niczego tu nie ma.
Więc tłuczę dalej.
Chyba właśnie zginęła.
Nie mogę tego opisywać...to najpotworniejsze chwile, jakie przeżywam, widząc niewinne zwierzę, które bestialsko tłuczę i zabijam. I jem. To ta łania powinna teraz zjeść mnie.
Założę się, że też głoduje.
A raczej głodowała.
Wtedy słyszę głos i znowu daje nura za drzewo. Może to szmalcownicy? Wdrapuję się na nie.
-Scabior, ciszej, usłyszy nas ktoś...Nie możemy ryzykować spotkania z aurorami...Och, tu jest jakaś martwa łania...
To Greyback. Fenrir Greyback. Który zabił moją matkę i mojego ojca. Chcę się na niego rzucić, lecz nie mogę. Nie mogę...
-Ktoś jest na drzewie...
Avada Kedavra!
Mordercze Zaklęcie. Ruszam się i spadam prosto w bagno. Teraz mnie zabiją.
Ale nie wezmę przykładu z moich rodziców.
Będę się bronić.
I walczyć.
Nawet jeśli i tak umrę.
Cdn.
Edytowane przez Mikolock dnia 26-03-2015 15:46
Dodane przez Mikolock dnia 26-03-2015 19:06
#2
-
Expelliarmus!
Po co to robię. I tak ich nie rozbroję.
Dennis, nie błaźnij się, miałeś przecież walczyć...
-Dureń, myśli, że nas rozbroi...
Avada Kedavra!
-
Protego!
Zmieniam taktykę. Nie walczę, tylko bronię się. Nie mam z nimi żadnych szans.
-Wkurza mnie ten smarkacz...
Crucio!
Crucio.
Zaklęcie Cruciatus.
Miałem brata.
Ktoś torturował go tym zaklęciem.
Aż umarł.
Nie kontroluję siebie...ZABIĆ!!!
-KTO TO WYSTRZELIŁ?!-ryczę.-
AVADA KEDAVRA!!!
MUSZĘ ZAMORDOWAĆ TEGO, KTO TO WYSTRZELIŁ!!!
-Oż...
-Greyback, zostawmy go! Łapmy Pottera, a nie tą szlamowatą gnidę!
-Masz rację.
Cisza.
Chyba się deportowali.
Szukać Harry'ego Pottera.
A co, jeśli on kiedyś przeżył Cruciatus?
NIENAWIDZĘ GO...
Uspokój się, Dennis...Właśnie użyłem Morderczego Zaklęcia.
Przysięgałem przed całą rodziną, że nigdy go nie użyję.
A co to za różnica, do cholery?! Ministerstwem włada Sami-Wiecie-Kto...
Muszę poćwiczyć wymawianie imienia tego, którego całe moje serce i cała moja dusza nienawidzi.
-Vol...
Nie dam rady.
Po co marnuję czas na takie głupoty?
Muszę sprawdzić, czy z łanii nie zostały jakieś resztki.
Nie. Nie będę.
Nie jestem nawet w stanie patrzeć na zwierzę, które zabiłem.
Nienawidzę siebie.
Mam tego dość. Niech ktoś mnie odnajdzie. Błagam.
-BŁAGAM!
Ciekawe, kogo.
Błagam, niech mnie ktoś znajdzie...
Przykładam różdżkę do piersi.
Drętwota!
Padam oszołomiony
Rozdział 2
Budzę się w błocie.
Nic się nie zmieniło.
Słyszę wicie wilków.
Wtedy wataha wilków wyskakuje zza krzaków i zza drzew.
MUSZĘ RATOWAĆ ŻYCIE!!!
-
AVADA KEDAVRA!!! IMPERIO!!! CRUCIO!!! DRĘTWOTA!!! IMPEDIMENTO!!! CHŁOSZCZYŚĆ!!! GLAKAS FLAKAS IMPERFA-AAA!!!
Daję nura na drzewo. Wilki biją je. Chcą mnie strącić. Jeden wskakuje na korę.
Czemu nie?
-
Avada Kedavra!
Z mojej dębowej różdżki tryska zielony promień i trafia w wilka. On puszcza drzewo i spada na jednego z wilków. Jednak żadnego to nie obchodzi. Dalej ryją w drzewo.
Mam lęk przed wilkami od małego.
A raczej odtąd, kiedy moją babcię bestialsko zabiła wataha wilków. Ja miałem pięć lat. I to widziałem.
Liczę wilki. Tylko dziesięć. Mogę je zabić bez problemu.
Cdn.
Dodane przez Nikaa dnia 27-03-2015 08:36
#3
Po przeczytaniu tego, musiałam wziąć głęboki wdech. Tajemnicze, straszne... brakuje mi słów, którymi mogłabym to opisać. Twoje FF trzyma w napięciu.
Używasz dużo krótkich zdań oraz równoważników zdań. (Według mnie, jest ich jednak trochę za dużo.) Dzięki temu czyta się szybko.
Znalazłam kilka drobnych błędów, ale zdarzają się one nawet najlepszym.
Ciekawy pomysł, wartka akcja. Podoba mi się. Czekam na ciąg dalszy. ;)
Dodane przez Mikolock dnia 27-03-2015 16:19
#4
Wtedy jeden z wilków łapie za korzenie drzewa pyskiem i chce gryźć. Myśli, że ma ze mną szansę. Ja się ich boję, a one takie naiwne...Mógłbym sie nawet trochę nimi pobawić. Czemu nie?
Rzucam Avada Kedavra na dziewięć wilków, ale tego, który gryzie korzenie zostawiam.
To dobra okazja na pozbycie się lęku.
-
Levicorpus!
Wilk leci do góry. Jednak nie przestaje warczeć.
-No chodź, zabawimy się...
Kolejne dziesięć minut zajmuje mi zabawa tym wilkiem.
Co ja wyprawiam?
Załatwmy to szybko...
-
Avada Kedavra!
Wilk spada na ziemię. Ja schodzę z drzewa i zaczynam go obdzierać ze skóry.
Mogę śmiało to opisać.
Ale tego nie robię.
Bo widzę niebieskiego wilkołaka biegnącego na mnie.
-
Biegnij za mną!-nagle krzyczy.
To tylko patronus. Biegnę za nim.
A co, jeśli to zasadzka?
Przestaję biec.
Patronus też się zatrzymuje.
Wtedy nagle naciera na mnie i bierze mnie na plecy.
-Puszczaj!
Drętwota!
Światło błyska i odrzuca mnie na ziemię. Padam w błoto. Ała. Tu są kolce.
Widzę, że wilkołak zaraz znowu mnie złapie.
-
Protego Totalum!
Na tarczę naciera wilkołak. Jednak nie może mnie złapać.
Ciekawe, ile to potrwa.
Lepiej pójdę spać.
***
Budzę się.
Nagle widzę grób.
Przynajmniej tak mi sie wydaje, bo go za bardzo nie widzę.
-
Lumos!
Różdżka świeci. Tak, to grób. Czytam nazwiska.
To grób Lily i Jamesa Potterów.
Robię krok i się potykam. Patrzę, o co się potknąłem.
To okulary.
A przy nich kartka.
Czytam ją.
BB? Kto to może być?
Coś mi każe założyć okulary.
Więc je zakładam i słyszę szelest.
-Kto tam?! Ostrzegam, jestem uzbrojony!-krzyczę i przygotowuję różdżkę do wystrzelenia zaklęcia.
Wtedy ktoś wyłania się zza krzaków. W świetle różdżki widzę go lepiej. To Bathilda Bagshot, autorka
Historii magii...
Bathilda podchodzi do mnie i łapie mnie za ramię. Rozmyśla nad czymś. Pokazuje coś ręką.
Chce, abym za nią szedł.
Idziemy przez kilka minut w milczeniu i docieramy do domu Bathildy. Staruszka otwiera drzwi i gestem zaprasza mnie do środka.
Czemu nie mówi?
Może przez starość...
Wchodzę do środka. Słyszę, jak zamyka drzwi. Wchodzę do pokoju z książkami, stołem i kominkiem. Siadam przy stole.
Bathilda rozpala ogień w kominku i znów coś pokazuje.
Chyba mam podejść do niej.
Podchodzę do niej, a ona mnie łapie i idzie ze mną na górę. Wtedy rzuca mną o ścianę i rozbija okulary.
Widzę ciemność.
Cdn.
Dodane przez Mikolock dnia 28-03-2015 10:05
#5
Odruchowo podnoszę różdżkę.
-
Drętw...
Wtedy zęby pełne jadu uderzają mnie w głowę. Strużka krwi leci mi z czoła, a różdżka wypada z ręki. Muszę ją poszukać...
Wtedy kolejny cios powala mnie na coś drewnianego.
-
Lumos!-dyszę.
Patrzę na swoją koszulę. Plama krwi na niej się powiększa. Widzę coś drewnianego, o co uderzyłem. To dziecięca kołyska.
A w niej moja różdżka.
Wtedy zęby przygważdżają mnie do niej i widzę ogromnego węża. Muszę mu się wyrwać...
Pluję wężowi w zęby. On cofa się o kilka milimetrów. Wskakuję do kołyski i rzucam Avada Kedavra na węża, ale chybiam o cal. Wąż gryzie nogę kołyski, a ja wypadam z niej i spadam z łoskotem na podłogę. Kołyska mnie przygniata...
Wąż szarżuje na mnie. Udaje mi się unieść różdżkę na sekundę przed tym, aż wąż uderzy w nią swoimi zębami. Teraz jej koniec jest mokry od jadu, ale i lekko nadłamany. Jad spływa do środka różdżki.
-
Drętwota!-krzyczę.
Jednak czerwone światło zamiast w węża uderza we mnie i odrzuca mnie od dziesięć centymetrów od węża.
Chcę się podniesć.
Ale nie mogę.
Bo zaklęcie trafiło w głowę, która jest oszołomiona...
Czuję ból w nodze i czuję na niej krew.
Muszę się deportować...
-
Reductio!-słyszę żeński głos.
Światło leci i wpada na okno, które wybucha. Ból ustaje, a ja spadam. Okulary zsuwają mi się z nosa.
Upadam na śnieg.
Rozdział 3
Podnoszę się. Brrr...Przeraźliwe zimno.
-Chodź tu, matole!-słyszę ten sam głos.
Idę do jego źródła.
Cdn.