Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Malina wychodzi za mąż - 3/5

Dodane przez mooll dnia 14-11-2009 01:11
#1

Chciałam coś stworzyć bardzo luźnego, o luźnej tematyce i równie luźnym stylu.

Miała to być miniaturka, ale się rozrosła. W związku z tym, podzieliłam ją na 5 raczej niedużych części.

O czym jest to opowiadanie? O Malinie. No tak, skoro mąż, to i kobieta musi być z niej już poważna. Tymczasem... no właśnie!
Miało być trochę zabawnie... a czy w rzeczywistości jest? Sami na to odpowiedzcie.

PS. To raczej nie zakrawa na powieść akcji... ;p




18 maja 2014r.

05:20
"Niemożliwe. Przecież wczoraj położyłam się po drugiej! To mnie po prostu wykończy".

Jeszcze nie podniosłam powiek, a już wiedziałam, że o dalszym spaniu mowy być nie może. Serce w piersi tłukło się zbyt głośno. I zdecydowanie za szybko.

Otworzyłam jedno oko. Jakoś tak dziwnie mnie zaprogramowano, że najpierw otwieram jedno oko, a potem z opóźnieniem drugie. Widocznie to nie jest dzień cudów.

Westchnęłam ciężko. Na zewnątrz było już prawie jasno, a ptaki nieźle dawały czadu. Pogoda szykowała się wprost przepyszna!

Niczym kobieta dobrze po czterdziestce (a zapewniam, że mam to wciąż przed sobą) usiadłam ciężko na łóżku, zbierając myśli.

"Do diabła z tym całym ślubem, jeśli zaraz nie dostanę kawy...", pomyślałam desperacko i ciężkim krokiem ruszyłam do kuchni.

Dom tonął w ciszy.
Cała ja. Stres zawsze mnie budzi wcześniej. Mam zupełnie odwrotnie niż moja siostra, Gaba - zaspała w dzień własnego ślubu. Ech, te specyficzne geny Mrówczaków*....

Z zamyślenia wyrwał mnie widok własnego odbicia. Jednak nie spodziewałam się czegoś takiego: obraz nędzy i rozpaczy.

"Wyglądam jak ofiara przemocy...", pomyślałam bez emocji, tak dla uspokojenia.

Na szczęście cudem utrzymałam nienaganną sylwetkę, choć - jak powszechnie wiadomo już nie tylko socjologom - kobieta nigdy nie jest zadowolona z własnego wyglądu. A dziś byłam zapewne podręcznikowym przykładem. Twarz zdecydowanie nie reprezentowała mojego nastawienia do dzisiejszego dnia: zmęczone, trochę podkrążone oczy, włosy stojące we wszystkich możliwych kierunkach... Słowem: szałowo.

Machnęłam z rezygnacją ręką. W dzisiejszych czasach możliwości kosmetyczki są naprawdę... prawie nieograniczone. I może tym razem nie wnikajmy, co kryje się za tym niepozornym "prawie". Nie dajmy się zwieźć reklamie. "Prawie", to "prawie" - nie musi robić zbyt dużej różnicy.

Przytargałam swoje zwłoki do kuchni i przecierając oczy zaczęłam niezdarnie krzątać się wokół ekspresu do kawy.
- Że też ta cholera** wymaga takiego zachodu! - ziewnęłam, pastwiąc się nad machiną.
- Na energiczną pannę młodą to ty nie wyglądasz. - Moja siostra i te jej niejednoznaczne dowcipy...
- Na jaką to niby nie wyglądam: na energiczną, na pannę, czy na młodą? - Moja błyskotliwość o tej porze była rozbrajająca.
- Teraz to mi zabiłaś ćwieka, Siostra***. - Przysięgam, że jej dokopię, jak cała ceremonia dobiegnie końca, bo nie chcę świadka z podbitym okiem. - Chyba na młodą nie wyglądasz.

Zabrzmiało to trochę z przekąsem.
- Bóg ci zapłać, cyniczko - powiedziałam, po czym zawiesiłam wzrok gdzieś w przestrzeni.
- Zostaw, ja zrobię tę kawę. - Gaba westchnęła ciężko. Widocznie mój wyraz twarzy mówił, że absolutnie nie mam dziś głowy do tej kawy, której w końcu mój organizm uporczywie się domagał. - Jeszcze byś zepsuła. Wyglądasz na taką.

Już miałam jej powiedzieć, żeby sobie darowała te uprzejmości z rana, ale się pohamowałam. Dopóki nie dostane kawy, mogłam na wszystko przymykać oko.

Nie, no... Ale, kurczę, co ona sobie myśli?! Że jak ma na sobie te szare kapcie taty, to nagle doświadczenia nabyła? Owszem, ma ten dzień już za sobą, ale czy to moja wina, że tak mi się życie ułożyło?

Usiadłam ciężko przy stole, aż pode mną skrzypnęło.
- W końcu masz te swoje... dwadzieścia cztery lata. Nie czarujmy się: w kwiecie wieku to ty już nie jesteś... - A Gaba brnęła dalej. Nie miałam siły na takie żarty. Co ja będę walczyć z wiatrakami... No, może jak dostanę w końcu tę kawę.
- No co ty nie powiesz. Masz do mnie tylko rok, cwaniaro - próbowałam się odgryźć, ale nie szło mi. W myślach musiałam jednak przyznać, że w dzień mojego ślubu dopadła mnie jakaś czasowa impotencja intelektualna. Dno i sześc metrów mułu.
- Ale już od roku jestem mężatką. - I ten jej uśmiech. Tryumfalny. "Masz rację, jeszcze wywal język, jak na tę całą mężatkę przystało", pomyślałam jadowicie.
- Jeszcze mi powiedz, że coś w drodze jest - powiedziałam na głos. Teraz ja byłam na tzw. wozie.
- Malwa! Ty złośliwcu jeden! Skąd u ciebie ten jadzik? - zmrużyła oczy.

Nie przepadam, jak mnie tak nazywają. Na imię dali mi Malina. Ale gdzież by je tam kto stosował! Oczywiście wszyscy muszą je zmieniać. To znaczy wszyscy, prócz Mojego.

Gwoli wyjaśnienia: Mój, to po prostu Mój. Bo... jest mój. A dokładniej, będzie od dziś. I na imię mu Stiv. To znaczy, tak na niego mówią, bo co można zrobić z takim imieniem jak Stefan? Jak dla mnie, "Stiv" i tak daleko odbiega od ideału imienia, dlatego pozostańmy przy "Mój".

A wracając: Co ma Malwa do Maliny? Nie wiem. Aż strach pomyśleć, jak wyewoluowałoby imię Kunegunda, gdyby mnie na coś takiego skazano...

Gaba przyniosła dwie kawy z tzw. pianką z ekspresu.
- A nie mówiłam? - Spojrzała na mnie moja siostra, ostrożnie pijąc kawę.
- No, to zależy... - bąknęłam mało błyskotliwie, bo straciłam wątek.
- Wiedziałam, że nasi ci jeszcze podziękuję za takiego zięcia - powiedziała Gaba, zesiorbując z kawy samą piankę.
- Stiva? Hm. Mówiłam wam przecież, że tym razem będzie inaczej.

Gaba spojrzała na mnie pytająco.
- No, że za niego wyjdę. Wiedziałam to już w liceum, kiedy on tak naprawdę miał mnie, no... w głębokim poważaniu.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* Mrówczakowie - to nazwisko rodowe Maliny. Bo macie oto przed sobą Malinę Mrówczak.
** cholera - tu (w znaczeniu): ekspres do kawy.
*** Siostra - zabieg celowy, bez odmiany i z dużej litery; trochę jak ksywa wśród rodzeństwa.

Edytowane przez mooll dnia 16-11-2009 22:49