Hogsmeade.pl na Facebook
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska
Strona GłównaNowościArtykułyForumChatGaleriaFAQDownloadCytatyLinkiSzukaj
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło!
Shoutbox
Musisz się zalogować, aby móc dodać wiadomość.

~Grande Rodent F 11-03-2024 02:09

Na razie oscary zgodnie z przewidywaniami.
~Grande Rodent F 10-03-2024 22:48

Dzisiaj Oscary będą oglądane...
~Anna Potter F 23-02-2024 01:49

Witajcie.
~raven F 12-02-2024 19:06

Kotecek
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:46

Papa
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

myślałam, ze zniknęła na amen
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

o, strona jednak ożyła
^N F 29-01-2024 17:11

Uszanowanko
~HariPotaPragneCie F 25-11-2023 14:51

Wiedźma
~Miona F 23-11-2023 00:28

Czarodziej Czarodziej Czarodziej
#Ginny Evans F 22-11-2023 22:07

Duch Duch Duch
~raven F 21-11-2023 20:22

~Miona F 25-10-2023 14:12

hej Uśmiech
#Ginny Evans F 19-10-2023 21:32

Sowa
~TheWarsaw1920 F 24-08-2023 23:06

Duch Duch Duch
~raven F 20-08-2023 23:01

Doszly mnie sluchy, ze sa czarodzieje, ktorzy chcieliby sie wprowadzic do Hogsmeade, a magiczne bariery to uniemozliwiaja. W takiej sytuacji prosze o maila na adres widoczny w moim profilu Uśmiech
^N F 11-08-2023 19:19

Słoneczko
~HariPotaPragneCie F 12-07-2023 20:52

Sowa
#Ginny Evans F 11-06-2023 20:41

hejka hogs! Słoneczko
~Anna Potter F 15-05-2023 03:24

i gościnny naród o czym często nie zdajemy sobie sprawy mówiąc o sobie jak najgorsze rzeczy.

Aktualnie online
Hogsmeade wita:
orehu
jako najnowszego użytkownika!

» Administratorów: 8
» Specjalnych: 61
» Zarejestrowanych: 77,002
» Zbanowanych: 1,625
» Gości online: 221
» Użytkowników online: 0

Brak użytkowników online

» Rekord OnLine: 3086
» Data rekordu:
25 June 2012 15:59
Zobacz temat
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Forum
» Twórczość Fanów
»» Fan Fiction
»»» [NZ] Historia Ryana i Carolaine
Drukuj temat · [NZ] Historia Ryana i Carolaine
~Carolaine_Black F
#1 Drukuj posta
Dodany dnia 26-12-2016 18:34
Użytkownik

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Pierwszoroczniak
Punktów: 40
Ostrzeżeń: 0
Postów: 8
Data rejestracji: 26.12.16
Medale:
Brak

To moje ff, opowiadające historię dwóch wymyślonych przeze mnie postaci: Ryana Lovegooda i Carolaine Black. Obydwoje są z rocznika Harryego i zaczynają naukę w Hogwarcie w tym samym czasie co on. Piszę to ff jednocześnie, czytając od nowa HP, po to aby było całkowicie zgodne z książką. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej lektury Uśmiech.



Prolog
(Ryan, 1991, sierpień przed pierwszym rokiem nauki)


Wyskoczyłem z kominka. W głowie wciąż mi szumiało. Nigdy nie lubiłem podróżować, używając sieci Fiuu, ale było to najszybsze i najprostsze. Musiałem z tego korzystać. Przynajmniej do momentu aż nauczę się teleportacji. I skończę 17 lat, żeby móc jej używać.
Luna już na mnie czekała. Siedziała na ławce i wesoło majtała nogami w powietrzu. Poczułem w sercu delikatne ukłucie, ukłucie miłości. Kiedy tak siedziała i wpatrywała się w przestrzeń rozmarzonym wzrokiem, przypominała mamę jeszcze bardziej niż zwykle. Szybko zganiłem się za tą myśl. Jeśli zacząłbym myśleć o mamie, bardzo prawdopodobne było, że podłamałbym się jeszcze bardziej, a na to nie mogłem sobie pozwolić.
Tom podszedł do mnie od razu, kiedy mnie zobaczył. Byłem tu stałym bywalcem, tylko tu mogłem uciec od taty i jego chorych obsesji.
- To co zawsze, proszę pana?-spytał, uśmiechając się miło. Lubiłem, kiedy tak do mnie mówił. Czułem, że traktuje mnie jak równego sobie, jak zwykłego klienta, o którego musi się zatroszczyć, a nie jak jedenastoletniego smarkacza, który całymi dniami włóczy się po Pokątnej.
- Dziękuję-odparłem.-Dzisiaj w interesach.
Wziąłem Lunę za rękę i udałem się na podwórze za pubem. Wyciągnąłem różdżkę (bez, kieł alpy, 18 cali, sztywna) i stuknąłem nią w cegłę nad śmietnikiem tak, jak robiłem to miliony razy. Miałem własną różdżkę już od siódmego roku życia. Nosiłem ją zawsze przy sobie z przyzwyczajenia, mimo że nie mogłem jej jeszcze używać. Kiedy mama pojechała na jedną ze swoich wypraw do Ameryki, poprosiłem, żeby przywiozła mi różdżkę Johannasa Jonkera. Są cholernie drogie, cholernie dobre i instruowane masą perłową. Oczywiście istniało ryzyko, że różdżka mnie nie zechce, ale kiedy tylko wziąłem ją do ręki poczułem, że to ta. Nie wyobrażałem sobie nawet trzymać w ręce jakiejkolwiek innej.
We wrześniu miałem pierwszy raz udać się do Hogwartu. Nie stresowałem się w ogóle. Przez jedenaście lat przyzwyczaiłem się do tej myśli. Do szkoły miałem prawie wszystko, oprócz książek, szat i kota. Strasznie chciałem mieć kota, ale ojciec nigdy mi na to nie pozwalał. Był święcie przekonany, że na ich sierści rozwijają się jakieś wyimaginowane stworzenia, żyjące tylko w jego głowie. Kiedyś go podziwiałem. Był odważny, obstawał przy swoich racjach, uwielbiał badać i odkrywać, tak samo jak mama, ale kiedy zmarła, jego badania zamieniły się w obsesje. Założył czasopismo "Żongler" i pisał w nim niestworzone rzeczy o istotach, których nikt nigdy nie widział. Całymi dniami chodził po lasach niedaleko domu i wracał z kolejnym, wielkim odkryciem. Na początku byłem zafascynowany, parę razy zaglądałem do klatki, w której podobno coś było, ale za każdym razem okazywała się pusta. Po czasie zrozumiałam, że mój ojciec po prostu oszalał. Przestał przywiązywać wagę do czegokolwiek. W domu nie byłoby nawet czego zjeść, gdyby nie to, że na zmianę gotowaliśmy z Luną. On ją jakimś cudem jeszcze zauważał, ale chyba tylko dlatego, że tak strasznie przypominała mamę. Nawet nie mówił do niej Luna, tylko Pandora. Mnie by się to nie podobało, ale ona była ślepo w niego zapatrzona i wierzyła we wszystko, co mówi. Czasami wręcz wydawało mi się, że ona udawała tylko po to, by zaskarbić sobie choć kawałek jego uwagi. Nigdy ją o to nie spytałem, bałem się usłyszeć odpowiedź.
Szliśmy razem przez Pokątną. Ja wyprostowany, z wysoko uniesioną głową, a obok mnie Luna, przebierając jeszcze za krótkimi nóżkami i rozglądając się wokół zaciekawionym wzrokiem. Najpierw udaliśmy się do banku, wypłacić trochę pieniędzy. Nie znosiłem tego miejsca. Czułam jak wzrok goblinów wlewał mi się przez oczy do mózgu, lecz mimo to starałem się udawać pewnego siebie. W głębi duszy modliłem się, żeby Luna nie palnęła czegoś głupiego, jak : "Dlaczego gobliny są takie brzydkie?". Wiedziałem, że ma już dziesięć lat. Była tylko rok młodsza ode mnie, ale niestety wciąż zachowywała się jak dziecko. Nie wyobrażałem sobie, że za rok ona również uda się do szkoły. Obsługiwał nas bardzo stary goblin o imieniu Bogrod. Wydawało mi się, że nie dowidział, bo przez całe 5 minut studiował klucz, który mu podałem. Nie był to klucz do skrytki mojego ojca. Miałem własną już od dwóch lat i co miesiąc pewien odsetek jego zarobków wlewał się na moje konto. Rzadko z niej korzystałem, więc aktualnie znajdowała się tam całkiem niezła sumka.
Chciałem, żeby goblin sam przyniósł nam moje pieniądze, lecz Luna uparła się, żeby jechać "zaczarowanym wagonikiem". Użyła dokładnie takiego określenia. Tak jakby na ulicy Pokątnej tylko ten wagonik był "zaczarowany". Pewnie liczyła, że zobaczy smoka. Jak dla mnie to, że trzymają go w podziemiach banku było jedynie plotką opowiadaną przez stare czarownice bez życia.
Po wypłaceniu odpowiedniej kwoty, poszliśmy się do magicznej menażerii. W środku panował straszny jazgot. Koty miauczały, żaby kumkały, a sowy hukały. Podszedłem do lady, a Luna przykleiła nos do pierwszego lepszego terrarium. Z zaplecza wyszła starsza, gruba czarownica, nosząca ciężkie, czarne okulary.
- W czym mogę pomóc?- spytała głębokim głosem.
- Chciałbym kupić kota. Szarego kota-odparłem.
- Mam ostatniego , ale to jeszcze kociątko-powiedziała stawiając przede mną koszyk z malutkim, cętkowanym kotkiem o zielonych oczach. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że to ona, a nie on. Patrzyła się na mnie tak, jakby zastanawiała się, jak smakuje mój nos. Urocze.
- Biorę-odparłem, ukrywając mój entuzjazm gdzieś na końcu duszy.
- Jak ją Pan nazwie?-spytała.
- Elbi.
Następna na mojej liście była księgarnia. Idąc tam zauważyłem wielu chłopców w moim wieku, którzy przyciskali zafascynowani nosy do witryn z miotłami. Pokręciłem głową zażenowany. Mnie osobiście nigdy nie interesował quidditch. Uważałem, że jest to sport dla gówniarzy, którzy za wszelką cenę chcą być popularni. To nie dla mnie. Zaklęcia i czarna magia. To jest to. Obrzuciłem młodzieńców ostatnim potępiającym spojrzeniem i wszedłem do sklepu. Chodziłem i szukałem książek z mojej listy, a Luna latała po całym sklepie. Nie wiem, jak to się dokładnie stało, ale prawdopodobnie w pewnym momencie chciała ściągnąć jakąś książkę o magicznych stworzeniach z najwyżej półki i jakimś cudem udało jej się zwalić cały regał na chłopaka stojącego z drugiej strony. Zorientowałem się dopiero słysząc huk i wyzwiska. Gdy dotarłem na miejsce "zbrodni" jedyne co zobaczyłem to niskiego, chuderlawego blondasa, wygrzebującego się spod sterty książek. Cały czas prychał i klnął, a Luna stała obok i patrzyła się na niego swoimi, wielkimi, szarymi oczami.
- Co się gapisz mała?-pół warknął, pół powiedział blondas.
- Masz bardzo ubogie słownictwo- skomentowała Luna z normalnym dla siebie spokojem w głosie.
Chłopak wstał, otrzepał się i zaczął celować nią w palcem.
- To ty?!-spytał.
- Nie, to ja-powiedziałem i szybko zasłoniłem sobą Lunę. Dla mnie był niegroźny. Głowę niższy i jakieś dziesięć kilo lżejszy, ale Lunie mógł zrobić krzywdę. Modliłem się tylko, żeby przypadkiem nic nie palnęła.
-Ty?-wydawał się zdziwiony, czułem jak mierzy mnie wzrokiem, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia.
-Jakiś problem?-spytałem głosem całkowicie wypranym z emocji.
Wydawał się zbity z tropu. W końcu powoli wyciągnął chudą dłoń w moim kierunku.
- Draco Malfoy-powiedział.
- Ryan Lovegood-odparłem i uścisnąłem mu rękę, mocno, po męsku.
- Lovegood?-prychnął kpiąco.
- Tak, bo co?-odparłem patrząc mu w oczy, aż spuścił wzrok.
- Podobasz mi się-odparł po dłuższej chwili i uśmiechnął się uśmiechem, który byłby w stanie zamrozić amoniak.



(Lola, 1991, sierpień przed pierwszym rokiem nauki)


Wiedziałam, że idzie zanim jeszcze zapukała do frontowych drzwi. Chwyciłam walizkę, którą spakowałam dokładnie rok i cztery miesiące wcześniej i prawie wybiegłam z domu. Czekała na mnie cierpliwie. Miała na sobie długą do ziemi suknię złożoną z wielu warstw półprzezroczystego materiału, około trzy szale, wielkie, okrągłe okulary i korale na szyi. Omiotła mnie chłodnym spojrzeniem swoich brązowych oczu.
- Myślałam, że jesteś wyższa-powiedziała.
- A ja myślałam, że tylko w mojej głowie tak bardzo przypomina pani ważkę-odparłam wytrzymując jej spojrzenie. Prawdopodobnie nie było to najmądrzejsze posunięcie. Wyzywać przy pierwszym spotkaniu swoją przyszłą nauczycielką, ale czułam, że mój komentarz i tak nie zrobi na niej najmniejszego wrażenia.
Odwróciła się dumnie i zaczęły iść w kierunku wyjścia z ogrodu.
- Nie chcesz się pożegnać?-rzuciła przez ramię.
Odwróciłam się niechętnie, pocałowałam mój medalik, zrobiłam na drzwiach znak krzyża i szybko ruszyłam za panią profesor Trelawney. Cieszyłam się, że stąd uciekam.
To nie tak, że babcia była dla mnie niedobra. Była. Nawet bardzo. Nauczyła mnie wiary, dawała jeść i wysyłała do mugolskiej szkoły. Dopóki nie okazało się, że mam ten sam rdarr1; co moja matka. Wtedy zaczęli się egzorcyści i ciche dni. Nie moja wina, że bardzo często coś mi się wydawało. Wydawało mi się, że ksiądz Henry będzie miał zawał, że będzie padać, że Chris w szkole złamie nogę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że moje rwydaje mi sięr1; zawsze się sprawdzało. W końcu przestałam o tym mówić, choć czasami to było trudne. Milczeć, kiedy wiesz, że stanie się coś złego.
Sybilla przystanęła na granicy ogródka mojej babci i wyciągnęła w moim kierunku ramię. Chwyciłam je, szybko, pewnie, i nawet się nie obejrzałam.
Wylądowałyśmy przed pubem, brudnym, małym, dość obskurnym i zaniedbanym, ale pełnym czarodziei pubie.
- Tutaj możesz wynająć pokój i zostać w nim do 1 września -powiedziała nauczycielka podając mi bilet-Masz pieniądze prawda?
- Mam.
- Wiesz, jak się dostać na ulicę Pokątną i peron?
- Wiem.
- To powodzenia.
I już jej nie było. Zostałam zdana na siebie. Byłam przerażona.
Z duszą na ramieniu weszłam do środka. Było tam cicho i ciemno. Przy nierówno ustawionych stolikach siedziały głównie stare czarownice, pykające fajki i plotkujące na temat nowych fryzur znanych pogromców wampirów. Żadna na mnie nie spojrzała, za co podziękowałam Bogu w duchu.
Podeszłam do baru. Obsługiwał go łysy, bezzębny i pomarszczony czarodziej. Nie zwrócił na mnie uwagi, dopóki głośno nie chrząknęłam.
- Nazwisko?-spytał, nawet na mnie nie patrząc.
- Black-odparłam, delikatnie wypinając pierś, żeby ukryć strach.
Dowiedziawszy się, jak się nazywam staruszek zmienił się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnął się i wyszedł za kontuaru, aby uścisnąć mi dłoń.
- Tom, to mój bar, tak się cieszę, że możemy Pannę gościć. Zapraszam-wydukał to jednym tchem i ruszył w kierunku schodów, znajdujących się po drugiej stronie pubu. Podreptałam za nim, starając się zachować powagę.
Zaprowadził mnie do schludnego pokoju, z łóżkiem, polerowanymi dębowymi meblami i kominkiem, w którym wesoło tańczył ogień. Ten widok był tak piękny, że myślałam, że się rozpłaczę, ale udało mi się powstrzymać. Babcia nie miała zbyt dużo pieniędzy, a te które miała raczej nie chciała wydawać na swoją opętaną wnuczkę. Całe życie spałam na rozkładanej kanapie w maciupkiej jadalni i nosiłam stare, za duże i wytarte ubrania, kupione w lumpeksach.
Zostawiłam w pokoju swoje rzeczy i ruszyłam za Tomem do małego pomieszczenia za pubem, w którym stały śmietniki. Trzy razy stuknął różdżką w cegłę na końcu murku. Ta drgnęła i przesunęła się ukazując małą dziurkę, która stopniowo się powiększała, aż utworzyła sklepienie, przez które można było przejść.
Tom po raz ostatni uśmiechnął się do mnie i odszedł, a ja weszłam na ulicę Pokątną.
Byłam z natury dość powściągliwa i mimo wrodzonej wrażliwości nie pokazywałam innym ludziom tego, co czuję. Nigdy. Ale tym razem nie mogłam powstrzymać zachwytu i byłam prawie pewna, że widać go nie tylko na mojej twarzy, ale również w gestach i postawie.
Po raz pierwszy znalazłam się w domu i byłam tego pewna. Nikogo, kto wytykał by mnie palcami. Żadnych wyzwisk i kąśliwych uwag. Ulica była wąska i kręta, z wieloma bocznymi zaułkami. Między sklepami nie było wolnej przestrzeni, wszystkie stykały się ścianami. Pochłaniałam wszystko. Wystawy magicznych stworzeń, sklep z miotłami, aptekę, księgarnię. Chciałam wejść wszędzie po kolei, ale najpierw potrzebowałam pieniędzy.
Doszłam do śnieżnobiałego budynku, który wyrastał ponad resztę sklepów. Okna i drzwi miał zrobione z brązu, a przed wejściem stał goblin. Tak. Niewątpliwie był to goblin. Nie należałam do zbyt wysokich ludzi (niecałe 165 centymetrów wzrostu), ale ten stwór sięgał mi najwyżej do pępka. Mógłby uchodzić nawet za zwykłego człowieka, dotkniętego karłowatością, gdyby nie wyjątkowo spiczasta broda oraz bardzo długie palce i stopy.
Goblin zauważył, że mu się przyglądam, więc szybko odwróciłam wzrok i weszłam do środka. Były tam drugie, srebrne drzwi z wygrawerowanymi słowami:
Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos,
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obróć się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zgarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

Zawsze uważałam się za artystyczną duszę. Uwielbiałam malować, tańczyć, pisać (także wiersze), lecz ten utwór wywołał u mnie jedynie delikatne dreszcze.
- Uroczo-mruknęłam i nacisnęłam klamkę.
Po wypłaceniu pieniędzy (okazało się, że mój ojciec pozostawił mi pokaźną sumkę) rozpoczęłam obchód. Kupiłam różdżkę (włos z ogona centaura, jabłoń, 17 cali), kociołek, książki (odniosłam wrażenie, że do księgarni będę wstępować bardzo często), nowe szaty (oraz mnóstwo nowych ubrań, skoro wreszcie mam szansę wyglądać jak człowiek to czemu z tego nie skorzystać?), kociołek, pióra i pergaminy. Po obejrzeniu wszystkich sklepów została mi tylko magiczna menażeria. Ją zostawiłam sobie na koniec. Kupiłam już wszystko z mojej listy i musiałam odnaleźć już tylko jedną rzecz. Przyjaciela. Ale nie takiego krzyczącego i denerwująco ludzkiego. Tylko takiego, który będzie zawsze, nie będzie obrażał i osądzał.
W środku było bardzo ciepło i pachniało delikatną mieszanką karmy, odchodów i siana. Na równiutko ustawionych półkach stały klatki, terraria oraz kojce. Przyglądałam się wielkim szczurom, ropuchom, kotom, sowom, krukom i żółwiom z nieukrywanym zaciekawieniem. W ostatniej klatce, w rogu sklepu zobaczyłam to "coś". Była jak najbardziej tym "czymś", ponieważ wyglądało jak pies, ale było wielkości kota i miało nietoperze skrzydła. Wcisnęłam palce między kraty, a "to" się podniosło i z wahaniem podeszło, żeby je dokładnie obwąchać.
- Witaj słońce-szepnęłam drapiąc "to" za uchem. Po chwili usłyszałam za plecami ciche chrząknięcie i odskoczyłam przestraszona. Przede mną stała gruba, starsza pani, nosząca ciężkie okulary w czarnych oprawkach.
- Niesamowite-szepnęła, mierząc mnie wzrokiem.
- Przepraszam?-odparłem, czując jak moje brwi unoszą się pod sufit.
- Masz rękę do zwierząt. Nikomu jeszcze nie pozwolił się dotknąć. Chcesz go prawda?
- Chcę, bardzo.
- Jest Twój. Nie musisz płacić. Biedne stworzenie. Pewien głupi czarodziej testował na nim nowe zaklęcia transmutacji. Efektów niestety nie da się cofnąć. A ten zwyrodnialec za karę dostał tylko grzywnę. Rozumiesz?-pokręciła z irytacją głową.-Jak się nazywasz?
- Carolaine Black.
- Od którego Blacka?
Przełknęłam ślinę. Ta pani wydawała się sympatyczna, dziwna, ale sympatyczna. Mimo to, nie chciałam jej mówić o mojej rodzinie. To nie jest coś, o czym człowiek chce opowiadać pierwszej, lepszej, starszej pani. Moja matka była szlamą, jasnowidzką. Ojciec wychował się w rodzinie, w której czystość krwi była ważniejsza od honoru. Wszyscy śmierciożercy. Wszyscy na usługach Czarnego Pana. On też. Aż poznał moją matkę i bum, cudowne nawrócenie, jak to w filmach bywa. No, a potem śmierć ojca, śmierć matki i zostawienie mnie samej na tym świecie. Na początku opiekował się mną Syriusz, brat taty, ale potem trafił do Azkabanu, a ja do babki Stanisławy. Tak już w filmach nie bywa.
- Regulusa-odpowiedziałam po zdecydowanie za długiej chwil milczenia.
Zmarszczyła brwi i podeszła jeszcze bliżej. Czułam na sobie jej kwaśny oddech i nie śmiałam drgnąć. Jej chłodny wzrok prześlizgiwał się po mojej twarzy jeszcze intensywniej.
- Nie wyglądasz na Blackównę. Brązowe włosy, zielone oczy, za ciemna karnacja. Do tego jesteś za niska. Cóż... Musiałaś się wdać w matkę. Szkoda, że nazwisko Black nie przetrwa. To była bardzo dostojna rodzina. Ale nie został już żaden mężczyzna o tym nazwisku. Zgaduję, że nie masz co robić do końca wakacji. Przyjdź jutro o siódmej, będziesz pomagać mi w sklepie, za opłatą oczywiście.
Po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła na zapleczu. Stałam przez chwilę osłupiała, po czym pozbierałam swoją szczękę z podłogi, chwyciłam kojec "tego" i wyszłam na zewnątrz.
Edytowane przez Carolaine_Black dnia 06-01-2017 12:00
Wyślij prywatną wiadomość
~Kiren F
#2 Drukuj posta
Dodany dnia 29-12-2016 10:28
Użytkownik

Awatar

Dom: Slytherin
Ranga: Pierwszoroczniak
Punktów: 47
Ostrzeżeń: 0
Postów: 5
Data rejestracji: 12.10.16
Medale:
Brak

Mam jeden komętarz dlaczego 11-latek ma 18-nasto calową różdżkę? 18 cal to ok. 45 cm troszeczkę za dużo jak na osobę która nigdy tak naprawdę nie czarowała. A fanfick spokoUszanowanko
Wyślij prywatną wiadomość
^N F
#3 Drukuj posta
Dodany dnia 02-01-2017 13:31
Administrator

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Więzień Azkabanu
Punktów: -16000
Ostrzeżeń: 1
Postów: 2,936
Data rejestracji: 31.12.09
Medale:
Medal Medal Medal Medal Medal

Dlaczego te dzieci nie myślą, jak dzieci i sprawiają wrażenie dorosłych? Czemu wszyscy są sierotami lub pół sierotami? To już serio nie jest fajne, bohaterka Lola, niczym Harry Potter skrzywdzona przez los, sama na świecie, smutne... I skąd się tam wzięła nauczycielka wróżbiarstwa i czemu zostawiła DZIECKO samo sobie w knajpie? Tak samo jakim cudem DZIECKO założyło sobie konto w BANKU w wieku 9 lat? No tak to jest, jak się robi ze wszystkich sieroty, ehhhh

W którymś momencie płeć została zmieniona, literówka się wkradła. I ten tekst Malfoya... <lennyface>

Ja tam przeczytałam to, bo muszę się uczyć, a nie chce mi się, a mi się to napatoczyło, więc napiszę kilka słów, bo czemu nie. Dawać wincyj!
Wyślij prywatną wiadomość
~Carolaine_Black F
#4 Drukuj posta
Dodany dnia 06-01-2017 19:58
Użytkownik

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Pierwszoroczniak
Punktów: 40
Ostrzeżeń: 0
Postów: 8
Data rejestracji: 26.12.16
Medale:
Brak

[quote]Kiren napisał/a:
Mam jeden komętarz dlaczego 11-latek ma 18-nasto calową różdżkę? 18 cal to ok. 45 cm troszeczkę za dużo jak na osobę która nigdy tak naprawdę nie czarowała.

Przeczytałam na pewnej godnej zaufania według mnie stronie, że im dłuższa różdżka tym większy potencjał magiczny czarodzieja (limit to chyba 20, ale nie dam sobie ręki odciąć), a osobiście uważam, że Ryan ma bardzo duży potencjał magiczny i tak jakoś wyszło. Przyznam, że nie do końca to przemyślałam, ale nie chcę tego już zmieniać.

[quote]N napisał/a:
Dlaczego te dzieci nie myślą, jak dzieci i sprawiają wrażenie dorosłych? Czemu wszyscy są sierotami lub pół sierotami? To już serio nie jest fajne, bohaterka Lola, niczym Harry Potter skrzywdzona przez los, sama na świecie, smutne... I skąd się tam wzięła nauczycielka wróżbiarstwa i czemu zostawiła DZIECKO samo sobie w knajpie? Tak samo jakim cudem DZIECKO założyło sobie konto w BANKU w wieku 9 lat? No tak to jest, jak się robi ze wszystkich sieroty, ehhhh

Nie uważam, żeby Lola nie myślała jak dziecko, ponieważ ta postać sama w sobie jest dość dziecinna. Tylko z Ryanem mam problem, ponieważ mam wizję, jaka ta postać być powinna, ale nie do końca potrafię to dopasować do jego wieku. Postaram się nad tym popracować w kolejnych rozdziałach.

A profesor Trelawney. W książke jest napisane, że po młodych czarodzieji nie obeznanych ze światem czarodziejów przychodzą nauczyciele, żeby ich zaznajomić.



Rozdział 1
(Ryan, 1 września 1991)


1 września o godzinie 10 stałem przy mugolskiej drodze, ubrany w dżinsy i białą bluzę, z kufrem i klatką Elbi przy nogach, czekając na Błędnego Rycerza. Wiatr wiał i nie pozwalał wydostać się łzom z moich oczu, za co byłem mu bardzo wdzięczny.
Przed wyjściem Luna zrobiła mi iście teatralny pokaz nienawiści. Moje zapewnienia, że będę codziennie pisać i że niedługo wrócę nic nie dały. Była wściekła, że zostawiam ją samą. Nie dziwiło mnie to.
Po chwili przyjechał jaskrawofioletowy autobus. Pryszczaty nastolatek o wystających uszach wysiadł, aby pomóc mi wtaszczyć kufer do środka. Zająłem miejsce z przodu, starając się nie patrzeć na pozostałych pasażerów. Czułem, że rozpoczyna się nowy rozdział w moim życiu i wiedziałem, że będzie dużo lepszy niż poprzedni.


(Lola, 1 września 1991)


Miesiąc spędzony w Dziurawym Kotle był najlepszą rzeczą, jaka dotąd mnie w życiu spotkała. Codziennie rano jadłam tam śniadanie, potem brałam Tego i szłam do magicznej menażerii pomagać właścicielce. Czyściłam kojce, karmiłam zwierzęta i dużo się przy tym uczyłam. Popołudniu wybierałam się na codzienny spacer po Pokątnej (zdążyłam tam poznać każdy zakamarek), a wieczór spędzałam w łóżku, czytając dobrą książkę i/lub pamiętnik mojej mamy.
Zauważyłam, że odkąd mogłam sobie pozwolić na wydawanie pieniędzy, robiłam to bardzo chętnie. Zmieniłam stare, za duże ubrania na spódniczki i sukienki. Strojenie się codziennie rano było jedną z moich ulubionych czynności, a odbicie w lustrze z dnia na dzień podobało mi się coraz bardziej.
Zaczęłam też porządnie jeść. Polubiłam owsiankę i wszelkiego typu sałatki, lecz stroniłam od mięsa. Po miesiącu zdrowego odżywiania czułam, że przytyłam co najmniej 4 kilo i cieszyłam się z tego. Po dostarczaniu odpowiedniej liczby witamin poprawił się również stan mojej skóry, włosów (z szarych i zniszczonych stały się jasnobrązowe i gęste) i paznokci.
Kiedy obudziłam się rano pierwszego września czułam, że kończy się coś pięknego, lecz zaczyna coś jeszcze lepszego. Ubrałam się w białą koszulą, czarną spódnicę oraz czarną szatę czarodzieja. Na palec włożyłam srebrno-żółty pierścionek. Poszłam na chwilę na Pokątną obiecać pani Swallow, że na następne wakacje również się u niej pojawię, po czym szybko spakowałam rzeczy swoje oraz Tego i zeszłam do Dziurawego Kotła. Nie wiedziałam, jak mogłabym dostać się na dworzec, więc Tom wezwał dla mnie Błędnego Rycerza. Uściskałam go na pożegnanie i wyszłam na ulicę Londynu.
Oprócz mnie w autobusie siedziało jeszcze paru uczniów. Wszyscy z rodzinami oprócz wysokiego blondyna, który siedział sam z przodu. Przypatrywałam mu się przez chwilę, idąc przez przód autobusu. Podniósł na mnie wzrok. Oczy miał błękitne jak niebo. Przez chwilę mi się przyglądał, a potem nasze spojrzenia się spotkały. Na tą krótką chwilę straciłam czucie w nogach i musiałam złapać się barierki, żeby nie upaść. Usłyszałam w głowie huk, jakby ktoś przewracał ciężkie meble, a potem parę przekleństw i płacz. Wizja znikła tak szybko jak się pojawiła.
Takie wizje zdarzały mi się już wcześniej, ale dotąd nikomu o tym nie mówiłam. Chciałam usiąść obok chłopaka i z nim porozmawiać, ponieważ wydawał się być bardzo smutny, ale moje "wydaje mi się" mówiło mi, że powinnam się od niego trzymać jak najdalej, bo przyniesie mi tylko kłopoty, a tego nie potrzebowałam.
Przeszłam cały autobus i zajęłam miejsce z tyłu. Wokół mnie toczyło się wiele ożywionych rozmów. Dzieci zapoznawały się ze sobą i pytały rodziców o różne rzeczy, dotyczące szkoły. Po jakimś czasie zaczepiła mnie starsza Pani, odziana w zieloną szatę, siedząca naprzeciwko:
-Też jedziesz na pierwszy rok kochaniutka?-spytała.
-Tak-odparłam z uśmiechem.
-Neville też-powiedziała wskazując na pulchnego chłopca o okrągłej twarzy i jasnych włosach, siedzącego po jej prawej stronie. Wydawał się sympatyczny, ale zbyt roztrzepany.
-Miło mi. Jestem Carolaine Black-powiedziałam do niego.
Chłopiec nie podniósł na mnie wzorku i wciąż natarczywie wpatrywał się w swoje buty, ale jego babcia zesztywniała na jedną, krótką chwilę. Szybko się opamiętała i uśmiechnęła do mnie ciepło. Ja jednak to zauważyłam. I poczułam delikatne ukłucie w sercu.


(Ryan, 1 września 1991)


Zająłem miejsce w pustym przedziale pod oknem. Nie miałem siły patrzeć na czule żegnające się rodziny. Byłem pewny, że przejadę całą drogę sam lub w otoczeniu nieznajomych, niezwracających na mnie uwagi. Bardzo się myliłem.
Nie minęło pięć minut, kiedy do przedziału wszedł wyniośle Draco Malfoy razem z dwoma pulchnymi osiłkami o pustych spojrzeniach.
Delikatnie kiwnąłem mu głową, kiedy zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-To Gregory Goyle i Vincent Crabbe-powiedział wskazując na goryli, którzy usadowili się obok niego i wbili we mnie swoje nieskalane myślą oczy-Znamy się od zawsze, są synami przyjaciół mojego ojca.
-Ryan Lovegood-przedstawiłem się, lecz nie wstałem, aby uścisnąć im dłoń.
Wielkoludy zaczęły rechotać słysząc moje nazwisko. Właśnie zastanawiałam się, czy wstać i udowodnić im, że jestem ostatnią osobą, z której powinny się śmiać, kiedy Draco ich uciszył:
-Cicho głąby-powiedział.-Ryan jest z nami.
Po czym uśmiechnął się do mnie głupotkowato.
Długo po tych wydarzeniach zastanawiałem się jeszcze, dlaczego Draco postanowił wciągnąć mnie do grona swoich przyjaciół. Wydawało mi się, że oprócz ślepo wpatrzonych w niego błaznów potrzebował również kogoś, do kogo mógłby otworzyć tę swoją parszywą gębę i usłyszeć poprawne i logiczne zdanie. Do tego byłem pewny, że budziłem w nim pewien respekt. Nie bałem się go. Nie korzyłem się przed nim, ale jednocześnie nie walczyłem o przywództwo, bo było mi to nie potrzebne. Dla takiego skurczybyka jak Malfoy byłem więc przyjacielem idealnym.
Po jakimś czasie podróży Draco postanowił, że dobrze byłoby przejść się po pociągu. Poszedłem z nimi, ponieważ nie miałem zbyt wielu ciekawych rzeczy do roboty. Chodziliśmy po przedziałach i zaczepialiśmy tych, kogo mogliśmy, czyli głównie pierwszaków. Weszliśmy do jednego, w którym siedziały dwie dziewczynki i trzech tęgich chłopców, którzy nazywali się Neville Longbottom, Ernie Macmillan i Justin Finch-Fletchley.
Niska dziewczynka o dużych zielonych oczach i brązowych, prostych włosach, którą widziałem rano w Błędnym Rycerzu przedstawiła się jako Carolaine Black, natomiast brązowowłosa anty-piękność, której struny głosowe najwyraźniej nie miały wyłączników jako Hermiona Granger. To ona powiedziała nam, że niedaleko w przedziale siedzi Harry Potter. Bardzo zainteresowała to Malfoya, który postanowił natychmiast go odnaleźć.
Idąc tam mijaliśmy mnóstwo podnieconych małolatów. Nie lubię podsłuchiwać i uważam to za niegrzecznie, ale o moje uszy wciąż obijało się jedno nazwisko: "Harry Potter".
W końcu weszliśmy do przedziału, w którym siedziało dwóch chłopaczków. Niziutki chuderlak o czarnych włosach, noszący okulary, którego czoło przecinała blizna w kształcie błyskawicy oraz piegowaty, pucołowaty rudzielec. Postanowiłem trzymać się z tyłu. Nie interesował mnie ten "sławny czarodziej" o posturze źle karmionego kurczaka. Lecz zauważyłem, że Malfoy wpatruje się w niego z dużym zainteresowaniem, całkowicie ignorując drugiego chłopaka.
-To prawda?-zapytał.-W całym pociągu mówię, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
-Tak-odparł kurczak, przypatrując się Gregoremu i Vincentowi.
-Och, to jest Crabbe, a to Goyle-powiedział Draco, zauważywszy jego spojrzenie.-Tam z tyłu stoi Ryan Loveegood, a ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy.
Rudzielec zakasłał głośno, próbując najwyraźniej zatuszować śmiech. Mięśnie mi się napięły. Jakkolwiek denerwujący był Malfoy nie powinien dawać śmiać się z siebie jakiemuś przybłędzie.
-Śmieszy cię moje imię, tak?-spytał Draco zwracając się piegusa.-W każdym razie ty nie musisz mi mówić, kim jesteś. Ojciec mi powiedział, że wszyscy Weasleyowie są rudzi, piegowaci i mają więcej dzieci niż ich na to stać.
Pomyślałem sobie, że to nie było jego najmądrzejsze posunięcie. Powoływanie się na tatusia. Ale blondyn najwyraźniej nie podzielał mojego zdania i zwrócił się ponownie do bliznowatego:
-Wkrótce przekonasz się, Potter, że pewne rodziny czarodziejów są o wiele lepsze od innych. Nie warto przyjaźnić się z tymi gorszymi. Mogę ci w tym pomóc.
Po czym wyciągnął rękę, ale brunet nie kwapił się, żeby ją uścisnąć.
-Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy-powiedział chłodno.
Młodego Malfoya zbiło to delikatnie z tropu, ale szybko się otrząsnął.
-Na twoim miejscu bym uważał-wycedził.-Jak nie będziesz troszkę bardziej uprzejmy, może cię spotkać taki sam los jak twoich rodziców. Oni też nie wiedzieli, kto jest dobry, a kto zły. Zadajesz się z hołotą, jak Weasleyowie albo ten Hagrid, i możesz mieć kłopoty.
Rudy i bliznowaty szybko zerwali się z miejsc.
-Powtórz to-powiedział Weasley, a jego twarz przybrała kolor jego włosów.
Osobiście nie lubię wtrącać się w nie swoje sprawy, ale postanowiłem, że nie dam skompromitować się moim pseudo przyjaciołom.
-Panowie-powiedziałem chłodno, nie spuszczając oczu z Pottera.-Nic tu po nas. Wracajmy do naszego przedziału, skoro ci tutaj nie życzą sobie naszego towarzystwa. Sam powiedziałeś Draconie, że to hołota. My się z takową nie zadajemy, prawda?
I wyszedłem, a Draco i osiłki posłusznie poszli za mną.


(Lola, 1 września 1991)


Zanim dotarliśmy na peron Neville zdążył zgubić ropuchę jakieś cztery razy. Kiedy usadowiliśmy się w przedziale razem z pewnymi dwoma chłopakami i jedną brązowowłosą dziewczyną zauważył, że zgubił ją ponownie. Delikatnie mówiąc, byłam zirytowana. A wieczne gadanie pani pseudo wszystko wiedzącej Hermiony Granger wcale nie poprawiało mojego samopoczucia.
Kiedy Longbottom poprosił, żebyśmy poszli z nim poszukać Teodory i Hermiona zdeklarowała się, że pójdzie, ja stwierdziłam, że lepiej zostanę w przedziale.
Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ okazało się, że pozostali chłopacy siedzący ze mną byli bardzo fajni. Ernie był jasnowłosym czarodziejem, wywodzącym się z rodziny, w której od dziewięciu pokoleń była czysta krew. Miał dość wyszukane maniery, ale miałam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości trochę spuści z tonu. Natomiast Justin był mugolakiem o czarnych włosach i wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy. Zanim otrzymał list z Hogwartu miał udać się do Eton, czyli jednej z najlepszych mugolskich szkół z internatem w Anglii.
Rozmawialiśmy w trójkę całą drogę. Opowiedziałam im nawet o moim pochodzeniu. Okazało się, że z Ernim jesteśmy dalekimi kuzynami. Moja prababka Melania Black była siostrą prababki Macmillana. Nie spanikowali, kiedy dowiedzieli się, czyją bratanicą jestem, ale to chyba dlatego, że Ernie sam miał powiązania z nazwiskiem Black, a Justin nigdy nie słyszał o moim wuju Syriuszu.
Przedstawiłam im Tego, lecz blondyn podszedł do niego bardzo sceptycznie. Był pewny, że nie pozwolą mi go zatrzymać w Hogwarcie, ponieważ nie było go na liście zwierząt, które możemy wziąć. Zmartwiła mnie ta myśl, ponieważ nie chciałam się rozstawać z Tym, ale starałam się tego nie okazywać i tylko w duchu modliłam się, żeby Ernie się mylił.
Nie wiedziałam, że upłynęła już cała podróż dopóki nie usłyszałam głosu, który przetoczył się przez korytarz:
-Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do szkoły osobno.
Pożegnałam się z Tym i wysiadłam z pociągu razem z Ernim i Justinem. Peron, na którym się znaleźliśmy był wąski i ciemny. W kierunku uczniów szedł najwyższy człowiek, jakiego w życiu widziałam. Był wzrostu dwóch normalnych ludzi i szerokości pięciu. Uplecenie warkocza z jego brody i włosów zajęłoby wytrwałej fryzjerce około trzech godzin. Jego stopy i dłonie były wielkości pokryw od kosza na śmierci. Miał na sobie płaszcz z wieloma kieszeniami. Mimo tak pokaźnej postury nie wyglądał groźnie. Trochę jak słoń, który jest wielki, ale potulny, do momentu, aż się go zdenerwuje.
-Kto to jest?-szepnęłam do Erniego.
-Rubeus Hagrid. Gajowy Hogwartu. Parę lat temu został z niego wyrzucony, ale pozwolili mu zostać i tam pracować.
-Za co?-spytałam zaskoczona, że ten potulny olbrzym mógł zrobić coś złego.
-Niewiadomo-odparł i ucięliśmy rozmowę, ponieważ wielkolud był już bardzo blisko nas.
-Pirszoroczni!-krzyczał.-Pirszoroczni tutaj! No dalej, za mną! Są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!
Chcąc nie chcąc ruszyliśmy w trójkę za Hagridem po stromej, wąskiej ścieżce, prowadzącej przez las. Naliczyłam, że poślizgnęłam się na niej około sześciu razy, dwa razy przewracając się na Erniego, trzy na Jutina, raz na Nevilla, który szedł za mną i raz na ziemię.
-Zaraz zobaczycie Hogwart-krzyknął olbrzym.-Zaraz za tym zakrętem.
Po tych słowach rozniosło się głośne "Ooooch!". Nie miałam pewności, czy tylko ja wydałam taki dźwięk, czy wszyscy wokół mnie też, ale w tamtej chwili nie przywiązywałam do tego wielkiej wagi.
Ścieżka wyprowadziła nas na skraj wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej jego stronie, osadzony na górze stał zamek, ogromny stary zamek, z wieloma wieżyczkami, basztami i rozjarzonymi oknami.
-Po czterech do łodzi, ani jednego więcej!-ryknął wielkolud.
Usiadłam wraz z Justinem, Ernim i pewną jasnowłosą dziewczynką, która nie zaszczyciła nas nawet spojrzeniem.
Po chwili ruszyliśmy, przecinając łódkami gładką taflę jeziora. Patrzyłam się na zamek, starając się zapamiętać każdy szczegół. Po jakimś czasie stał się tak wielki, że nie byłam w stanie, nawet objąć go wzrokiem.
-Głowy w dół!-krzyknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.
Pochyliłam głowę, a moja łódka przepłynęła pod kurtyną bluszczu, która zasłaniała wielki otwór w skale. Płynęliśmy tunelem, który biegł najwyraźniej pod zamkiem. Po jakimś czasie dobiliśmy do skalistego wybrzeża.
Kiedy wyszliśmy z łódek, Hagrid zaczął sprawdzać, czy wszyscy z nich wysiedli. Na dnie jednej z nich znalazł ropuchę Nevilla (cóż za zaskoczenie).
Potem ruszyliśmy w górę w wydrążonym w skale korytarzem (cztery potknięcia), aż wyszliśmy na gładką, wilgotną trawę w cieniu zamku.
Wspięliśmy się po kamiennych stopniach i stłoczyliśmy wokół olbrzymiej, dębowej bramy.
-Wszyscy są?-spytał Hagrid.-Ty tam, masz swoją ropuchę?
Po czym zapukał trzykrotnie swoją, wielką pięścią.
Edytowane przez Carolaine_Black dnia 06-01-2017 20:39
Wyślij prywatną wiadomość
~wiechlina roczna F
#5 Drukuj posta
Dodany dnia 06-01-2017 20:38
Użytkownik

Awatar

Dom: Ravenclaw
Ranga: Nauczyciel w Hogwarcie
Punktów: 2520
Ostrzeżeń: 0
Postów: 187
Data rejestracji: 11.05.15
Medale:
Medal

Kto to wymyślił taką teorię z zależnością długości różdżki od potencjału magicznego?
Jakoś nijak się to nie ma do faktów, bo zgodnie z taką logiką Voldemort powinien chyba używać kija bilardowego, Mc Gonagall i Hermiona podobnie. Albus używał "Czarnej Różdżki" więc nie wiadomo jaką miał wcześniej. Alastor Moody też używał krótkiej chyba 8 calowej.
__________________
Eeee pomyłka.
Każdy zasługuje na własną.......siekierę.
Wyślij prywatną wiadomość
~Carolaine_Black F
#6 Drukuj posta
Dodany dnia 28-03-2017 11:37
Użytkownik

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Pierwszoroczniak
Punktów: 40
Ostrzeżeń: 0
Postów: 8
Data rejestracji: 26.12.16
Medale:
Brak

Rozdział 2


(Lola, 1 września 1991)



Brama natychmiast się otworzyła. Stała w niej wysoka, czarnowłosa czarownica ubrana w szmaragdowozieloną szatę.
-Pirszoroczni, pani profesor McGonagall-powiedział Rubeus zadowolonym głosem.
-Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę.

Weszliśmy do środka. Sala wejściowa była wielka. Mogłaby pewnie pomieścić wszystkich uczniów tej szkoły. Dziesiątki pochodni oświetlało jej kamienne ściany. Sufit ginął wysoko w górze, dzięki czemu mogłam zobaczyć korytarze z pierwszego, drugiego i dziewiątego piętra, na które prowadziły czarne, marmurowe schody. Było tam mnóstwo drzwi i korytarzy, których końce ginęły w ciemności.

Ruszyliśmy za profesor McGonagall po kamiennej posadzce. Minęliśmy drzwi z prawej strony, zza których słychać było ożywiony gwar i weszliśmy do pustej komnaty. Było tam zdecydowanie za mało miejsca na tak wielu uczniów. Stojący przede mną Neville nadepnął mi na stopę dokładnie trzy razy, zanim usłyszałam głos profesor McGonagall:
-Witajcie w zamku Hogwart-powiedziała.-Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym. Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i znakomite czarodziejki. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia przydziału odbędzie się za kilka minut w obecności całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu na zadbanie o swój wygląd.

Następnie spojrzała na chwilę na pelerynę Neviller17;a, który zawiązał ją pod swoim lewym uchem oraz na usmolony nos jakiegoś rudego chłopca.
-Wrócę, kiedy będziecie gotowi-powiedziała dumnie.-Proszę zachować spokój.
I wyszła z komnaty.
-Nigdy nie będziemy gotowi-prychnęłam, a stojący obok mnie Justin zachichotał.
Zapadła krępująca cisza. Prawie w całej komnacie nikt się nie odzywał, oprócz wszystko-wiedzącej Hermiony Granger, która mruczała coś pod nosem. Nie rozumiałam czym ci wszyscy ludzie się stresują. Ja czułam, że będzie wszystko dobrze. Że ten cały przydział nie będzie niczym strasznym.

Usłyszałam krzyk i odwróciłam się szybko kierunku jego źródła, następującym jakiemuś brunetowi na stopę. Przez ścianę obok przeniknęło około dwunastu duchów. Były prawie przezroczyste, z delikatną białą poświatą. Rozmawiały ze sobą i nie zwracały na nikogo uwagi. Dołączyłam do grona dzieciaków piszczących ze strachu.

Słysząc mój krzyk, owy blondyn z autobusu, który dotąd stał przede mną, odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłam delikatny błysk niebieskich oczu. A potem ogarnęła mnie ciemność.

Obudziłam się na podłodze. Reszta uczniów zniknęła, a nade mną pochylała się niska, przysadzista kobieta o brązowych włosach i oczach oraz zatroskanym wyrazie twarzy, ubrana w pielęgniarski fartuch.

Potrząsnęłam delikatnie głową, żeby się do końca rozbudzić. Kobieta podała mi dłoń i powoli pomogła usiąść. Patrzyłam na nią niepewna, co się właściwie stało.
-Spokojnie-powiedziała i wręczyła mi kawałek czekolady.-Czasami zdarza się, że uczniowie wychowani w mugolskich rodzinach mdleją na widok duchów. Nie ma się czego wstydzić.
A więc zemdlałam. Pierwszego dnia. Na oczach wszystkich kolegów z rocznika. Jeszcze zanim przydzielono mnie do domu. To było jak spełnienie jednego z koszmarów. Ale jednego byłam pewna. To wcale nie duchy sprawiły, że straciłam przytomność.

Odgryzłam kawałek czekolady. Była inna niż te, które do tej pory jadłam. Z większą ilością mleka. Rozpływała się w ustach. Poczułam jak rozgrzewa mnie od środka i jak wracają mi siły.
-Twoi koledzy już weszli na salę-powiedziała kobieta.-Ceremonia Przydziału właśnie się rozpoczęła. Zaprowadzę Cię.
Pomogła mi wstać. Niepotrzebnie. W moich żyłach powoli płynęła panika. Miałam wejść sama, na salę, pełną uczniów, gdzie wszyscy będą na mnie patrzeć. Wszyscy będą się zastanawiać, co jest z tą małą dziewczynką nie tak, skoro zemdlała na widok jakiegoś marnego ducha.

Nogi miałam jak z ołowiu, ale delikatnie starałam się stawiać kolejne kroki. "Tylko się nie wywal"-myślałam.-"Przynajmniej raz nie pogorszaj swojej sytuacji".

Wyszłyśmy z komnaty, aby ponownie przejść przez salę wejściową i stanąć przed podwójnymi drzwiami, prowadzącymi do Wielkiej Sali.
-Gotowa?-spytała mnie kobieta. Odetchnęłam głęboko trzy razy i powoli pokiwałam głową, przełykając ślinę.

Wielka Sala wydałaby mi się niewątpliwie piękna, gdyby nie to w jakiej znajdowałam się wtedy sytuacji. Stały w niej cztery długie stoły, przy których siedzieli uczniowie. Nad ich głowami unosiły się świece, oświetlające pomieszczenie żółtawym światłem. Na stołach stały niezliczone ilości złotych talerzy, półmisków i pucharów. Na końcu sali na podwyższeniu stał kolejny długi stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Sufit był czarno granatowy i upstrzony gwiazdami. Wyglądało to bardzo realistycznie. Do tego stopnia, że pomyślałam, że naprawdę go nie ma.

Przed stołem nauczycielskim, zwróceni twarzami do uczniów stali moi koledzy z rocznika, a przed nimi profesor McGonagall.

Szłam przez Wielką Salę i czułam na sobie ciekawskie spojrzenia. Starałam się to ignorować i patrzeć przed siebie.

Dopiero, kiedy byłam bardzo blisko stołu nauczycielskiego, zauważyłam stołek, stojący w centralnym miejscu Sali, a na nim wystrzępioną, starą tiarę.

Profesor McGonagall mówiła coś, ale nie słyszałam co, ponieważ byłam zbyt skupiona na niepotykaniu się. Kiedy wreszcie dołączyłam do reszty uczniów, przeczytała z długiego zwoju pergaminu pierwsze nazwisko:
-Abbott, Hanna!

Kompletnie nie wiedziałam, co miałam zrobić, kiedy przeczyta moje nazwisko, a niestety zaczynało się ono na drugą literę w alfabecie. Skupiłam się więc bardzo na Hannie i na tym, co ona będzie robić, żeby niczego nie przegapić.

Była to niska, pucołowata dziewczynka o różowej buzi. Jasne włosy miała uczesane w dwa warkoczyki. Podeszła niepewnym krokiem do stołka i nałożyła tiarę, która opadła jej na oczy i usiadła.
-Hufflepuff!-krzyknęła tiara po chwili.
"No super-pomyślałam.-W sumie to łatwiejsze niż czarowanie, ale w sumie po co ja mam nałożyć tą tiarę? Ona zadaje jakąś zagadkę? Dobra. Po prostu tam podejdziesz, założysz ją i usiądziesz. Jakoś to będzie."
-Black, Carolaine!-rozległo się po Sali.
Usłyszałam cichy szmer, który rozniósł się nie tylko wśród uczniów, ale też wśród niektórych nauczycieli. Przełknęłam ślinę i postawiłam pierwszy krok. Wyprostowałam plecy. Wiedziałam, że jak już mam się wystawić na pośmiewisko to powinnam przynajmniej dobrze wyglądać. Następny krok. Zostały mi jeszcze trzy. Następny. Potknęłam się. Ktoś po mojej prawej stronie zachichotał. A potem następny ktoś. Super. Doszłam do stołka. Chwyciłam tiarę i nałożyłam ją sobie na głowę, po czym usiadłam. Zsunęła mi się na brwi, ale nie na oczy. Czyżbym miała większą głowę, niż Hanna? Duża głowa to duży mózg prawda?
-Ciekawe-usłyszałam w głowie cichutki głosik.-Strachliwa tak, bardzo strachliwa, ale ma odwagę ukrytą w głębi serca tak. Inteligentna, ale zbyt na swój sposób. Zbyt naiwna, żeby móc nazwać ją sprytną. Hmmm. Pracowita tak, i uczciwa. Cóż. Chyba wiesz już, gdzie Cię przydzielę prawda?
-Hufflepuff!-rozległ się w sali krzyk, a ja nie wiedziałam, czy już wstać, czy jeszcze siedzieć. Wybrałam jednak to pierwsze.
Przy stole po mojej prawej stronie parę osób uprzejmie klaskało, ale dobrze wiedziałam, że nie był to ten sam aplauz, jak kiedy dołączyła do nich Hanna. Podreptałam tam, a Profesor McGonagall na moje szczęście czytała dalej listę, przez co ludzie przestali zwracać na mnie uwagę. Usiadłam obok Hanny. Zastanowiłam się przez chwilę, czy się aby nie przedstawić, ale stwierdziłam, że to głupie, biorąc pod uwagę fakt, że ona wie jak się nazywam i ja wiem, jak ona się nazywa. Wybrałam więc opcje oparcia się o stół. Jednym uchem słuchałam czytanych nazwisk, a drugim toczonej się obok rozmowy dwóch starszych uczniów. Po jakimś czasie do mnie i Hanny dołączyła również Susan Bones i Justin. Włączyłam się w rozmowę z nimi i prawie zapomniałam o omdleniu, potknięciu i szmerze, który się rozległ wśród ludzi, kiedy przeczytano moje nazwisko. Było piękne, aż do momentu, kiedy usłyszałam:
- Lovegood, Ryan!
Po raz pierwszy kiedy usiadłam przy stole odwróciłam się w kierunku profesor McGonagall i tiary. To był on. Blondyn z autobusu. Miał lekki krok. Uśmiech na twarzy, lecz zimne oczy. Utrzymując idealną postawę, usiadł na stołku.
-Slytherin!-rozległo się w Sali, a Ryan pomaszerował dumnie w kierunku swojego stołu.
"Ryan Lovegood. Co z Tobą jest nie tak?"-pomyślałam i wróciłam do rozmowy.
Edytowane przez Carolaine_Black dnia 28-03-2017 11:40
Wyślij prywatną wiadomość
Przeskocz do forum:
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony

Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
RIGHT