O filmie usłyszałam od mojej byłej przyjaciółki, która opowiedziała mi praktycznie całość. No cóż, nie było mi dane samemu się dowiedzieć, jakie było zakończenie - tak, jak wspomniałam, koleżanka mi o wszystkim opowiedziała. Z początku historia wydawała mi się piękna, zwłaszcza to, co chłopak zrobił dla Allie - odbudował stary dom i zrobił to, o czym ona marzyła.
Postanowiłam film obejrzeć i wydać własną opinię. I zgodzę się z Tobą, Kingo - to jest typowy wyciskacz łez, ale film ogółem pokazuje, choć przewidywalną, to jednak wspaniałą historię. Nie wszyscy byli na końcu szczęśliwi - chociażby narzeczony dziewczyny. Po to są właśnie filmy o miłości - żeby pokazywać, że istnieć mogą jednak happy endy, być może nie zawsze w życiu, ale przynajmniej w filmie. Pozwalają uwierzyć, że może istnieć coś takiego, jak miłość do końca życia. I my, naiwne, dajemy się temu uwieść.
Cóż, ja tam nie śmiałam się z ani jednej sceny, gdzie to nie było dane. Bardzo podobała mi się gra aktorów, uczucie między nimi biło na kilometr. Nie wiem, czy film zyskał wielką sławę, ale ja staram się dostrzegać tę lepszą stronę.
Nie rozumiem tylko końcówki filmu. Była tam scena, jak Noah i Allie (już starzy) leżą oboje na łóżku i przychodzi pielęgniarka. Czy oni wtedy umarli?