Dom:Bezdomny Ranga: Mugol Punktów: 0 Ostrzeżeń: 0 Postów: 0 Data rejestracji: ...dawno, dawno temu. Medale: Brak
- Raczej na Czymś-Takim
Moim zdaniem powinno być: Czymś Takim.
Tymczasem, klasa zatrzymała się przed zagrodą
i
Moim zdaniem powinno być bez przecinka.
ancuska licorne. Aha, jeszcze róg jednorożca też ma swoją nazwę: alicornus. No, ponieważ uratował pan honor zebranych tu leniów, przyznam Gryffindorowi piętnaście punktów.
Niewiadomo,
Cząstkę nie oddzielnie.
Zwierzę to jednak zawsze w tych wszystkich opisach miało jeden róg, zawsze było podobne do konia, ewentualnie muła, i zawsze jadło mięso.
W tym przypadku nie stawiamy przecinka przed i.
Bardzo możliwe, że kiedyś nie było wiadomo, jak radzić sobie z odseparowaniem tych obu światów i taki mugol mógł zobaczyć co nie co, lub przeczytać.
Bez przecinka.
Co z tego?spytał siebie, Co z tego...
Powinno być: Co z tego?-spytał siebie.-Co z tego...
Błędów kilka, ale ten rozdział był trochę nudny. Czekam na kolejny.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Eee... - speszył się Syriusz i od razu zmienił temat:
Po "temat" kropka, nie dwukropek.
Co z tzw. zadręczaniem Seva?
Tutaj "tak zwanym", bo jest to w formie wypowiedzi.
Wystarczy: "Snape".
Wystarczy Snape lub wystarczy "Snape".
Co z tego?spytał siebie, Co z tego...
Spacja.
Masz betę? Jak nie, to przemyśl to. Beta pomaga, ale ja nie odmówię wytykania błędów, jeśli się takowe znajdą.
Dobrze ci idzie, pisz, pisz. James zaprosi Lily na randkę? Będzie się działo.
Hm... myśle czy to napisac czy nie, ale jednak napiszę. Nie przepadam za twoją Lily. Jak jest o niej mowa, przed oczami widzę wysoką, dziewczynę, wcale nie taką delikatną, z groźnym wyrazem twarzy. Dodaj jej trochę humoru, niech ona też ma uczucia. Zawstydzenie, zażenowanie... Dodaj jej śmiechu, zadziorności.
Weny.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ XV
James otworzył ciężkie powieki, ale szybko je zamknął. Nie widział siebie na zajęciach tego dnia. Wczoraj znów wymknęli się do Trzech Mioteł na piwo kremowe. Niestety, nie udało im się dokładnie oszacować, na ile mogą sobie pozwolić, toteż pozwolili sobie chyba na zbyt dużo.
Usłyszał z łóżka obok, że Syriusz również pamięta wczorajszy wypad.
- Kto zaświecił światło? - warknął zaspanym głosem Peter. Czyli on też ma dobre wspomnienia. - Zero litości dla maluczkich...
- Za dużo tego złota w płynie. - Syriusz mruknął ochryple zza kotarki swojego łóżka.
James zmusił się, żeby otworzyć oczy i zbadać sprawę. Rzeczywiście było jaśniej niż zwykle, ale bynajmniej nie dlatego, że ktoś zaświecił światło. W nocy spadł śnieg.
- Mamy zimę - wychrypiał i opadł ciężko na poduszki. Wiedział, że lekcje będą męczarnią.
- Zabiję ją. - Tym razem odezwało się środkowe łóżko, w którym spał Lupin. On wczoraj również się dobrze bawił.
- Powodzenia, Lunatyku - parsknął ochryple Black i ze wszystkich łóżek z kolumienkami odezwały się zaspane charczenia, które miały być docelowo śmiechem.
- Nie wstanę na lekcje - zwierzył się James w końcu.
- To było niezłe. Nabijasz się ze mnie, a sam nie jesteś lepszy - zaśmiał się w głos Lupin.
James nie wiedział, o co mu chodzi. Ale reszta chyba tak, bo znów ryknęła śmiechem.
- No co? - domagał się wyjaśnień.
- Sobota, Rogasiu! - odpowiedział mu Peter.
Potter wydał z siebie niski rechot. Dzisiaj wszyscy byli udani. Zastanawiał się, jak zniosły to dziewczyny.
Tak się jakoś złożyło, że one również poszły z nimi do Trzech Mioteł. Dorcas nie piła tyle, bo źle się czuła i poszła tylko dla tak zwanego towarzystwa. Danielle kokietowała Łapę przez cały czas, tak więc oboje mieli miły wieczór. Za to Lily wyglądała, jakby dawno się tak nie bawiła. Wszyscy się śmiali i opowiadali zabawne historie, zamawiając kremowe piwo jedno za drugim.
James przywołał w pamięci obraz pani prefekt w pubie. Była taka wyluzowana, swobodna...
Przypomniał sobie Lily Evans sprzed roku: zimną i gardzącą nimi, dającą im do zrozumienia, że nigdy się nie polubią. Teraz wszystko się zmieniło. W myślach postanowił, że to właśnie dziś spróbuje się z nią umówić. Oczywiście, jak dojdzie do siebie. Na szczęście dziś jest sobota, jak już mu to zdążono uświadomić.
Kiedy minęło południe, banda huncwotów zebrała się w sobie, by zejść na obiad. Śniadanie odpuścili sobie bez większego żalu. Nawet Potter, co oczywiście było zaskoczeniem głównie dla niego samego.
W pokoju wspólnym spotkali Dorcas i Danielle, które siedziały przed kominkiem z kubkami napełnionymi prawdopodobnie herbatą.
- Witajcie, kobiety... - smętnie przywitał się Black.
Odwróciły się i blado uśmiechnęły. Dorcas była oczywiście w lepszym stanie. Siedziała głównie dla towarzystwa.
- Usiądziecie? - spytała Danielle, wskazując miejsce obok.
- Zmierzamy na dół, żeby coś wrzucić na ruszt - powiedział Lupin.
Na te słowa, Danielle zrobiła minę, jakby brało ją na wymioty.
- Nie mów mi o jedzeniu...
- Aż tak źle? - spytał Potter. - A gdzie macie Evans?
Bardzo chciał, żeby zabrzmiało to naturalnie, ale oczywiście Danielle od razu wychwyci wszystko. I nic jej nie umknie.
- Jeszcze śpi - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. - Wiesz, gdzie jest nasze dormitorium, prawda?
James pomyślał, że pewnie daje mu do zrozumienia, iż
powinien się tam udać. No tak, kusząca propozycja, ale musi zachować twarz. I pozory! Pozory, przede wszystkim.
- Dan! - Chłopak podłapał zdrobnienie Blacka. - Jak będzie już wyspana, to chyba zejdzie. Gdzie ja tam do waszego dormitorium będę szedł!
Próbował się delikatnie oburzyć. Ale skutek był marny. Wszyscy roześmiali się w głos.
- Jaaaasne! - parsknął Peter.
- Taaa... - pokiwała z powątpiewaniem Danielle. - Ty i takie pomysły, jak dziewczęce dormitorium z Lily, za którą biegasz odkąd pamiętam? Hmm... Masz rację, to do ciebie zupełnie niepodobne!
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a chłopcy im zawtórowali.
Kiedy już nieco się uspokoili, Lupin przypomniał im, że zmierzali z stronę Wielkiej Sali.
- To smacznego! - zawołała Dorcas.
- Dzięki za wczoraj - dodała Danielle. - Przyjdźcie tu potem, powspominamy.
Huncwoci zgodzili się i wyszli z pokoju wspólnego, pozdrawiając po drodze Grubą Damę.
Gdy schodzili na dół, zastanawiali się między sobą, jak to się stało, że zaczęli trzymać z tą - jakby nie patrzeć - opozycją. W końcu oni nigdy nie byli porządni. One natomiast - zawsze.
- Starzejemy się, panowie... - westchnął Black. - Nie ma innego wytłumaczenia.
- No, może jeszcze, że dorastamy?- zaproponował inne rozwiązanie Lupin.
- Albo inne wytłumaczenie: wyrastamy z żartów - dodał Potter.
Peter spojrzał na Jamesa.
- To twoja wina, wiesz? - powiedział zaczepnie. Reszta zaczęła mu przytakiwać. W końcu nie rozstrzygnęli, czy to dobrze, że się zmienili i tak po prawdzie powinni mu dziękować, czy jednak żałują tych szczenięcych lat i mają mu ochotę wlać. Grunt, że jednak droga do Wielkiej Sali odbyła się bez przelewu krwi.
* * *
- Jak się czujesz?
- Nie wiem... - mruknęła Lily.
Miała podkrążone oczy, których nie otwierała dalej, jak do połowy. Jej twarz była bardzo blada, a ciemnorude włosy byle jak spięła w koński ogon, z którego chaotycznie odstawały kosmyki włosów.
Przetarła oczy.
- Ale jestem zamulona. - Zamknęła oczy i położyła głowę o oparcie fotela.
James rozglądnął się po pokoju wspólnym. Było coraz mniej ludzi, gdyż większość z nich poszła już do swoich dormitoriów.
- Cała sobota zmarnowana - westchnął. - Jak można było w tak banalny sposób przeżyć sobotę?
Lily uśmiechnęła się, wciąż nie otwierając oczu.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie często mam taki powód. Jak się mówi "a", to trzeba powiedzieć "b".
- Gdzie "a" to impreza, a "b" to konsekwencje? - spytał James, na co Lily pokiwała głową. - Mogliby chociaż dać wybór. A nie tak, że bez "b" nie ma "a"!
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na Pottera wyraźnie rozbawiona.
James poczuł się dziwnie. Już przyzwyczaił się do tego na wpół przyjemnego uczucia w żołądku, ale teraz serce zabiło mu mocniej. To, typowe dla niej spojrzenie tak na niego działało. Zaczerwienił się, psia mać, zaklął w duchu i spuścił wzrok.
Ku jego zdziwieniu, Evans również nieznacznie się zarumieniła i uciekła wzrokiem.
- No - powiedział ni z tego, ni z owego, James.
Znów fatalnie, przemknęło mu, milcz, durniu, bo brniesz w totalne łajno!
Tak jak się spodziewał, dziewczyna nie wiedziała, czy ma oczekiwać, że coś powie, czy nie. Spojrzała więc pytająco.
Zapadła niewygodna cisza.
James poczuł, że robi mu się coraz cieplej. Zdawał sobie sprawę, że jest to idealna sytuacja, by zapytać Evans, czy się z nim umówi. W pokoju wspólnym było cicho i spokojnie. Za oknem szarzało, ale śnieg odbijał wszelkie światło, co dawało niesamowity efekt.
- Prawie, jakby były święta... - rzekł bardzo cicho, patrząc w okno, ale dopiero po chwili uświadomił sobie, że powiedział to na głos.
- To już za tydzień - odpowiedziała mu Lily, równie cichym głosem.
- Tak. - Przeniósł wzrok na jasny kominek. - Łyknij to w końcu.
Dziewczyna otrząsnęła się i spojrzała w kierunku, który wskazywał Potter. Na stoliku stał pomarańczowy kubek, z którego unosił się dymek.
- Nie pachnie jakoś szczególnie zachęcająco... - skrzywiła się dziewczyna.
James spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- Wiesz, ile się po to ustałem? Slughorn nie chciał mi tego uwarzyć. Wciąż mówił, że jest zajęty.
Lily machnęła ręką i sięgnęła po kubek z nietęgą miną, po czym usadowiła się wygodnie. Widać było, że bardzo powoli dochodzi do siebie.
- On raczej nigdy nie odmawia uczniom - powiedziała jakby do siebie. - To trochę dziwne...
Potter zgarbił się i podparł ręką głowę, myśląc o podejrzanie nienaturalnym zachowaniu nauczyciela eliksirów.
- Zazwyczaj też palnie coś, czego nie powinien mówić - uśmiechnęła się Lily, nachylając nad oparami z pomarańczowego kubka. Odrzuciło ją. - Fuuuj...!
- Właśnie myślę, czy czegoś nie chlapnął - mruknął James, wgapiając się w wesoło skaczące płomienie. - Hmm... Powiedział, że to wyjątkowa sytuacja... Że takie rzeczy zdarzają się tak rzadko, że on nie może tego przepuścić, bo jakby...
Urwał, odwracając się do dziewczyny, która przerwała medytacje nad parującym płynem w kubku i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem.
James wyglądał, jakby dostał nagłego olśnienia.
- Powiedział, że musi być przy tym... zgonie. - Chłopak wyglądał, jakby dotarło to do niego właśnie w chwili.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i zamrugała trochę za szybko. Zdawała się być bardzo przejęta.
- Ale co to miało niby znaczyć? - powiedziała, marszcząc brwi.
- No właśnie - pokiwał głową Potter. - W sumie trochę się z tymi "zgonami" zaplątał.
Lily uśmiechnęła się. Slughorn łatwo dał się zaplątać. Czasem nawet nie trzeba mu było w tym pomagać. Sam się gubił w zeznaniach.
- Wiesz... Nie mógł się zdecydować, czy to ma być "zgon", "śmierć", czy w ogóle jakieś "odejście". - Pottera ewidentnie nurtowało coś jeszcze. Lily wychwyciła to w mig. Uścisnęła lekko jego ramię. James poczuł, że przebiegł go dreszcz, ale w duchu modlił się, by tego nie poczuła.
- Jest coś jeszcze? - spytała, próbując zaglądnąć mu w twarz. James jednak siedział uparcie do niej bokiem.
- No raczej. - Dla niego "coś jeszcze" rzucało się w oczy. - Jak często, według ciebie, mówi się o zgonach?
Tym razem spojrzał na dziewczynę. Kiedy zajrzał jej w oczy, pomyślał, że są cudownie zielone, po czym zganił się, że myśli o tym w nieodpowiedniej chwili.
Dziewczyna kiwnęła głową, nie świadoma rozterek chłopaka.
- Jeden zero dla ciebie - uśmiechnęła się, po czym spoważniała. - Ale komu pisany jest taki los, jak uważasz?
- Nie wiem, ale jak dla mnie, to ostatnio podejrzanie wojuje ten cały Voldesrort *. - Wymawiając to imię, skrzywił twarz w wyrazie najwyższej pogardy.
- Widzę, że jesteś do niego uprzedzony. W sumie ci się nie dziwię. Facet mnie przeraża. Ale musisz przyznać, że jest potężnym czarodziejem - powiedziała lękliwie dziewczyna. - I chodzą słuchy, że zbiera armię, żeby zacząć wojnę.
James pokręcił głową.
- To jest kompletny świr. Wiem, ta armia to mają być jacyś śmierciożarłacze. - Chłopak mówił to wciąż tym samym, odpychającym tonem.
- Śmierciożercy, Potter - poprawiła go Lily.
- Wiem, Evans - przewrócił oczami. - Twój poziom edukacji zawsze mnie powalał. Nigdy ci nie dorównam, więc bądź dla mnie łaskawsza! - zrobił błagalną minę.
Dziewczyna poklepała go po ramieniu ze śmiechem. I znów ten dreszcz. Nie pozwalała mu zapomnieć o swoim wpływie na niego.
- Trzeba to zbadać - stwierdził Potter i spojrzał na duży zegar nad kominkiem. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści.
Jutro zapowiedziano im wyjście do Hogsmeade, więc jednak nie mogli siedzieć tu w nieskończoność. Chociaż Jamesowi naprawdę nie przeszkadzało to, że tak sobie tu z Lily gawędzą przy kominku. I to sami. We dwoje.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że huncwoci poszli mu tak na rękę. Powiedział im, że dziś zamierza poruszyć z nią temat randki i z własnej woli zaproponowali, że zajmą się psotami wobec młodych Ślizgonów.
Ze Smarkiem szło im coraz ciężej. Uodparniał się na nich i dokuczanie mu nie sprawiało im już tyle przyjemności, co kiedyś. Młodzi Ślizgoni byli niedoświadczeni, więc nie znali podstawowych psikusów.
- Tego wieczoru mamy wielki powrót do przeszłości - powiedział Black, mrugając do Jamesa. - Ale sam mówiłeś, że nie chcesz, więc... Musisz się sam czymś zająć.
Obaj wiedzieli, o czym mówił Black. Dali mu czas na swobodną rozmowę z Evans.
- Eee... - zaczął niepewnie. - Wybierasz się jutro do Hogsmeade?
Evans złapała się za głowę zaskoczona.
- To jutro jest wyjście?
Potter ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Twój stan...
- Ale jasne, że idę. - Było to trochę zbyt entuzjastyczne, jak na naturalną reakcję.
- To... fajnie - zakończył beznadziejnie Potter. Ale z ciebie tchórzliwy imbecyl, skarcił się w duchu.
Evans zdawała się słyszeć jego myśli, bo uśmiechnęła się z dziwnym błyskiem w oku.
- Pewnie. - Czekała, czy James się jeszcze przełamie i coś doda, ale oczywiście wyglądał, jakby właśnie roztrząsał po cichu swój błąd i nie mógł się pozbierać.
Chyba ją to rozbawiło.
- Jakie masz plany? - spytała w końcu.
Teraz albo nigdy, pomyślał James.
- Właściwie to żadnych - powiedział powoli, klecąc zdanie. - Chyba, że ty się w nich znajdziesz.
Tu uśmiechnął się zawadiacko.
- Ach tak? - spytała tonem niewinnej grzesznicy.
Chłopak przełknął ślinę i wziął oddech.
- Może tym razem poszłabyś ze mną? - powiedział jednym tchem. - Tak dla odmiany.
- To będzie bardzo miła odmiana, wiesz? - uśmiechnęła się do Jamesa, który od razu pokraśniał.
W jego sercu rozpalił się żywy ogień, który tylko podniecał jego żołądkowe motylki. Uśmiechnął się szeroko, ale nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Evans również go odwzajemniła.
Po chwili ciszy zebrała się do wyjścia.
- Późno się robi - powiedziała, wstając.
Potter zerwał się, by ją odprowadzić do drzwi dormitorium. Lecz zanim zniknęła za nimi, spytała:
- Czy aby na pewno nikt cię nie podmienił?
James zaśmiał się i zmierzwił szarmancko włosy, jak to zwykł robić przez wszystkie te lata na jej widok.
- Nie, tu jednak nie może być mowy o żadnej zamianie - stwierdziła zaraz Evans, śmiejąc się. - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedział bardzo cicho Potter. Stał jeszcze chyba z dziesięć minut przed drzwiami, próbując ogarnąć to uczucie, które chciało nim owładnąć.
Evans zgodziła się z nim umówić. Nie mógł w to uwierzyć. To było coś, co przerastało jego najśmielsze oczekiwania. Był tak szczęśliwy, że nie mógł zasnąć jeszcze do północy, wpatrując się w bezchmurne niebo, tak naprawdę wcale go nie widząc. Przed oczami wciąż odtwarzał tę scenę przed kominkiem, aż zasnął z błogim uśmiechem na twarzy.
____________________
* Odwołuję się tu do pierwszego rozdziału mojego FF, w którym Potter wyśmiewa się z tego nowego imienia Toma Riddla. Uważa, że to już przesada wymyślanie sobie nowego imienia. w dodatku z tytułem "Lord".
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
- Albo inne wytłumaczenie: wyrostamy z żartów - dodał Potter.
Wyrastamy z żartów.
- Ale jestem zamulona. - Zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie fotela
Powtórzenie. Nie lepiej położyła głowę na oparciu fotela?
- Wiesz, ile po się po to ustałem? Slughorn nie chciał mi tego uwarzyć. Wciąż mówił, że jest zajęty.
Że co? Nie rozumiem tego zdania. Nie, sorry już rozumiem dzięki mojej poprzedniczce, ona chyba skumała.
"Wiesz ile się po to ustałem?". Chyba tak?
Dobrze, dobrze. Szybko piszesz, naprawdę mnie to zadziwia. Ledwo nadążam z czytaniem. ale pisz, pisz, lepiej żeby weny była nad to niż żeby uciekła, nieprawdaż?
A więc weny, weny.
Edytowane przez Peepsyble dnia 30-10-2009 20:55
To jest jedno zdanie, które nie wymaga przecinka (przecinek wstawiamy wtedy, gdy możemy podzielić jedno zdanie na dwa), a słowo nieświadoma piszemy łącznie
Reszta jest już poprawiona Ładny rozdział. Dość długo "rozkminiałam", o co chodzi z tymi zgonami, ale taka już jestem, że rozum mi przychodzi z czasem Cieszę się, że Potter wreszcie się przemógł i zaprosił Lily na randkę Zobaczymy, co wyniknie z tego wypadu do Hogsmeade
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ XVI
Nadszedł dzień, który przewidywał wypad do Hogsmeade. Huncwoci początkowo wybierali się wszyscy razem, ale kiedy usłyszeli, że James zmienił plany na rzecz panny Evans, to miny trochę im zrzedły.
- Nie no, wydaje się fajną babką - skwitował Black. - Ale mieliśmy plany, nie pamiętasz?
Potter pamiętał. Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, jakże mógł zapomnieć. Ale niech oni mu tego nie robią, kiedy w końcu po tylu latach Lily zgodziła się z nim umówić!
- Chłopaki...
- ... Zrozumcie, tak? - dokończył za niego Syriusz.
- W mig się rozumiemy, Łapciu - podchwycił Potter z przesadnym entuzjazmem.
- Taaa... - mruknął chłopak.
James spojrzał na pozostałych. Chciał ocenić, czy i oni widzą to w ten sposób. Peter patrzył w podłogę, tylko Lupin spokojnie przyglądał się scenie z założonymi rękoma.
- Skoro cię to uszczęśliwi... - powiedział łagodnie. Potter odetchnął.
Lunatyk był jednak spoko gościem, umiał się wczuć i rozumiał sytuację.
- Marzę o tym dniu odkąd... odkąd... - Aż się zapowietrzył i zaciął z przejęcia.
Syriusz prychnął i uśmiechnął się.
- Idź lepiej przypudrować nosek - udawał kobiecy głos, po czym wyciągnął się na swoim łóżku, nie zdejmując butów.
- Ładnie szanujesz pracę skrzatów. - Remus znacząco spojrzał na buty Syriusza.
- Nie przesadzaj, Lunciu - ziewnął Black. - Szanuję was, to już naprawdę się poświęcam.
Peter gorzko się zaśmiał.
- Nie ma to jak wyznania przyjaciela po latach wspólnego dowcipkowania - sarknął.
Syriusz podniósł się na łokciach i posłał kumplowi spojrzenie pt.: "Jak ty mało jeszcze rozumiesz..."
- Nie patrz na mnie, jakbym był jakiś ograniczony! - oburzył się Glizdogon.
- Wierz mi, że zdejmowanie butów w towarzystwie mogłoby mieć poważne skutki - wyjaśnił Black.
Spojrzeli na Łapę pytająco.
- No chyba nie chcecie wylądować w S.S.? - Black był zaskoczony, że kumple tak wolno przyswajają.
- S.S.? - Lupin zamrugał oczami. - Mam jakieś niezdrowe skojarzenia...
- Jacyś ostatnio zacofani jesteście - pokręcił głową Black. - Chodzi o Skrzydło Szpitalne!
Potter roześmiał się: Syriusz i te jego wyszukane hasła. Szukał właśnie w kufrze jakiejś przyzwoitej koszuli. W miarę czystej i eleganckiej. No i - oczywiście - nie mógł znaleźć.
- Gdybyś zdjął buty, można byłoby się spodziewać takiego samego grzyba z opar, jak po bombie atomowej.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Te, Rogacz. - James usłyszał zza kotarki głos Blacka. - Według mojego czasomierza masz jeszcze pół godziny. My, na całe szczęście, mamy caaalutką godzinkę - wyszczerzył się złośliwie w stronę Pottera.
- Szlag... - zaklął pod nosem James i zaczął jeszcze intensywniej przeszukiwać kufer, wyrzucając z niego połowę zawartości na podłogę i łóżko.
- Nie wiem, od czego masz szafę, Rogaśku - pokręcił głową Lupin i machnąwszy ręką, skierował się w stronę swojego łóżka swoim flegmatycznym krokiem.
- Dajcie mi spokój - warknął Potter. - Jest! - prawie krzyknął na widok totalnie zmiętej, ciemnozielonej koszuli. Niemrawo spojrzał na kumpli.
- A gdzie ja to mogę doprowadzić do stanu... używalności? - zapytał, przyglądając się koszuli.
- Użyj jakiegoś zaklęcia, może - poradził mu Peter.
- Ale ja nie znam takiego! - Potter już prawie panikował. Zerknął na zegarek. Teraz miał już tylko dwadzieścia minut.
Peter westchnął ciężko.
- Niechże mu który pożyczy jakąś taką przyzwoitą... - zwrócił się do kumpli. - Moja będzie na nim wisieć, nie czarujmy się.
Lunatyk podniósł się ciężko z łóżka. Był wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.
Podszedł do szafy i pogrzebał w niej. W końcu wyciągnął na wieszaku koszulę czarnego koloru. Raczej elegancką. Nie była wybitnie wyprasowana, ale w porównaniu z potterową, była w idealnym stanie.
- Dzięki - mruknął i pobiegł pędem do łazienki, odprowadzany śmiechem kumpli.
* * *
James stał pod obrazem niejakiego Bowman'a Wrightr'a. Wizja malarza była bardzo wymowna. Chłopak o włosach jasnych jak słoma, miał na sobie okulary, które przypominały nieco gogle, jakich używają piloci. Ubrany był w pełny strój gracza w quidditcha. W prawej ręce trzymał miotłę, która niewątpliwie musiała być po przejściach. W lewej natomiast, błyszczał złoty znicz, który - jak zwykle - próbował się wyrwać.
- Co ty tu, młody, tak sterczysz? - James usłyszał głos za swoimi plecami. Drgnął i odwrócił się do obrazu.
Chłopak przewrócił oczami na widok zaskoczonego Pottera i prychnął, unosząc sypką grzywkę z czoła. Artysta malarz uciekł się widocznie do nowatorskiego rozwiązania: postać na obrazie miała wyglądać, jak smagana wiatrem.
- No, nie patrz tak! - warknął w stronę chłopaka. - Nie moja wina, że mnie tak urządzili z tym pseudowiatrem, którego mam już naprawdę dość.
- Rzeczywiście, mało praktyczne. Koleś musiał nie mieć specjalnie wyobraźni - powiedział Potter.
Chłopak uśmiechnął się.
- Twoja mina była bezbłędna, kiedy się odwróciłeś - zaśmiał się w głos czarodziej z obrazu, opierając o ramę miotłę.
- Spadaj - żachnął się Potter i odwrócił znów plecami do byłego gracza w quidditcha.
- Daj spokój, no. - Chłopak chciał zagadać Jamesa. - Co tu robisz?
Na myśl o tym, czemu tu tak stoi, Potter poczuł znów to znajome uczucie w żołądku. Przełknął ślinę, bo zaschło mu raptownie w ustach. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Chciał się uspokoić, by wydać się Evans wyluzowany. Ona nie może się dowiedzieć, że tak to przeżywa.
- Ha! - Chłopak z obrazu prawie krzyknął. - Wiedziałem!
Potter zacisnął mocniej wargi, by nie zgrzytnąć zębami. Co to za upierdek? pomyślał.
- Co znowu wiedziałeś? - warknął Potter, czując, że złość zaczyna brać górę nad stresem. - I kim ty, do stu różdżek Merlina, jesteś?
- Stu różdżek? - spytał z zainteresowaniem blondyn z obrazu. - To ile on ich tam miał?
Potter tylko prychnął i odwrócił się ponownie, tracąc cierpliwość.
- Bowman Wright, we własnej osobie - powiedział chłopak i dumnie wypiął pierś. - Czekasz na jakąś kobitkę, co nie?
James wytrzeszczył na niego orzechowe oczy. Nazwać Lily "kobitką", to rzeczywiście trzeba było nie mieć okazji jej poznać. Pani prefekt pewnie zapowietrzyłaby się z oburzenia.
- Zresztą, po tobie od razu widać, że grasz w quidda - powiedział aroganckim tonem Wright.
Potter pomyślał, że koleś zaczyna mu działać na nerwy i to już porządnie. Lily mogłaby już przyjść. Swoją drogą, ma już dziesięć minut spóźnienia. Dziewczyny to jakieś dziwne są z tym spóźnianiem.
- W quidda? - powtórzył za nim James. Gość z minuty ma minutę stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
- Potter - zwrócił się do Jamesa Bowman.
Nie dość, że chłopak był irytujący, jak Smarkerus, to jeszcze zaskakiwał go co krok.
- Na litość! - Wright wzniósł ręce w górę. - Nie osłabiaj mnie! Interesuję się graczami. Sam nim byłem, jak widać - tu wyprężył się dumnie - i widzę, że wiele nas łączy.
James pomyślał, że to wcale nie jest powód do dumy. Chciał, by chłopak już skończył tę błazenadę i dał mu spokój.
- Wszyscy grający w quidda stoją szerzej. - Bowman pokazał palcem nogi Pottera. - Widzisz? Szerzej, bo siedzi się często, długo i systematycznie na miotle.
Zaśmiał się szczekająco.
W tym momencie James ujrzał na horyzoncie Evans. Szła swobodnym, ale nieśpiesznym krokiem. Jej rozpuszczone włosy unosiły się w rytm kroków. Cała w odcieniach bordowych i czarnych: bordowe botki założyła na czarne, ciepłe rajstopy. Miała uroczy, dziewczęcy płaszczyk również w kolorze bordowym i czarny szalik. W końcu na zewnątrz panowała zima.
Potter mimowolnie się uśmiechnął. Była prześliczna. Rozmarzył się, ale głos irytującego Wrightr'a zburzył mu nastrój sielanki, który prawie go ogarnął.
- Mamy taki sam charakter, Potter - usłyszał zza pleców. Odwrócił się. Charakter? O czym on mówi?
- Co?! - oburzył się James, odwracając.
Bowman uniósł w górę jedną brew.
- Obserwowałem cię dość długo - powiedział spokojnie chłopak z obrazu. - Miałem dokładnie takie same zagrania...
W tym momencie podeszła do nich Lily. Uśmiechnęła się promiennie do Jamesa, po czym odwróciła do Wrighta.
- Witaj, Bownnie - przywitała się.
- Siema, Ev - zasalutował jej blondyn, mrugnął porozumiewawczo do Pottera i zniknął wewnątrz obrazu.
James zamrugał.
- To ty go znasz? - spytał zaskoczony. Nagle coś do niego dotarło. - Hej! Ty go znasz, prawda? - poczuł się oszukany, a przy tym bezsilny.
Lily zaczęła przyglądać się czubkom swoich botków. Kiwnęła jedynie głową na potwierdzenie.
- To dlatego chciałaś, żebyśmy się spotkali właśnie tu, zgadza się? - W Jamesie wzbierał żal. Czemu wystawia go na próbę i podkłada kłody?
- To Bowman Wright - powiedziała cicho. - Wymyślił Złotego Znicza, wiedziałeś o tym?
- Co?! Ale skąd! - Jamesowi niewiele brakowało, by stracił nad sobą kontrolę. Jak ona w ogóle mogła?! Co ona sobie wyobraża?!
- Chciałaś, żeby mi dokopał, nie? - Potter był wściekły. A tak dobrze zapowiadał się dzień.
Nastała chwila ciszy, którą w końcu przerwała dziewczyna.
- Taki byłeś, Potter, wiesz? - powiedziała tonem, który miał ją obronić.
- Byłem? - James nie mógł ogarnąć tej sytuacji.
- Tak - rzekła pewnym tonem. - Nie chciałam się z tobą umówić, bo właśnie taki byłeś. Ale byłeś, James. To czas przeszły.
- Masz mnie za debila?- warknął urażony przez zaciśnięte zęby, jakby właśnie obraziła jego sposób trenowania drużyny. - Wiem jaki to czas!
- Co ty masz z tymi debilami, kretynami i imbecylami, co Potter? - Lily starała się panować nad sobą. Wiedziała zapewne, że aby spędzić w miarę miło czas, muszą dojść do porozumienia.
James machnął ręką. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia.
- Chciałam ci pokazać powód, dla którego nie miałam ochoty się z tobą umówić - mówiła spokojnie, patrząc na niego łagodnie. - Miałeś mi to za złe i nie rozumiałeś tego.
Potter skurczył się w sobie. Evans miała cholerną rację. On rzeczywiście był taki perfidnie nachalny i arogancki. Stracił tyle czasu przez te swoje zgrywy. Nie wiedział, czy ma przepraszać dziewczynę, dziękować jej, czy w ogóle powinien coś zrobić.
Wyczuła to widocznie, bo kiedy niepewnie otworzył usta, by coś powiedzieć, Lily wyciągnęła rękę i przytknęła do jego warg wskazujący palec, powstrzymując go przez powiedzeniem czegokolwiek.
- Nic nie mów - szepnęła. - Sam fakt, że to widzisz, wiele mi mówi.
James posłał jej pytające spojrzenie.
- Chociażby to, że nie zmieniłeś swojego zachowania tylko okazjonalnie - uśmiechnęła się szeroko, pokazując białe zęby.
Potter odwzajemnił jej uśmiech. Wciąż nie był wstanie powiedzieć choćby jednego słowa.
- Chodźmy już wreszcie, Miodowe Królestwo czeka - porwała go za rękę, nie patrząc na jego reakcję i pociągnęła w stronę Sali Wyjściowej.
* * *
Weszli oboje do zatłoczonego pomieszczenia. Potter zdjął okulary, bo zaparowały mu, kiedy wszedł z zimnego do ciepłego.
Wciągnął do płuc słodkie powietrze. Miodowe Królestwo lubili wszyscy. Pełno tam było łakoci, o których nikomu się nawet nie śniło. A przy tym wiecznie zatłoczone.
- Co kupujesz? - zwrócił się Potter do Lily, próbując przekrzyczeć wrzawę panującą przy ladzie.
- Małą tartę z malinami - odpowiedziała bez zastanowienia.
Potter posłał jej zdziwione spojrzenie. Było tu tyle wymyślnych słodkości, których nie kupi się nigdzie indziej, a ona wybrała pospolitą tartę?
- Jak to?
- Mam do niej słabość - zarumieniła się wdzięcznie. - Tu robią najlepsze tarty. A maliny... to moje ulubione owoce.
Potter wyszczerzył się do niej, a w oku pojawił się charakterystyczny zawadiacki błysk.
- Dobrze wiedzieć - mrugnął do niej. - Tak nawiasem, tu wszystko jest najlepsze.
Roześmiali się.
James wyszedł z rurkami z kremem, polanymi toffi i czekoladą oraz lizakiem o pięciu smakach Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, nowy hit tego sezonu. Lily pozostała przy swojej tarcie.
Następnie skierowali się do Trzech Mioteł. Tam, nie dość, że było tłoczno, to w dodatku bardzo ciepło. Zamówili po kremowym piwie i pałaszowali swoje słodycze.
Potter miał wrażenie, że wśród uczniów siedzących przy stoliku z profesorem Slughornem, jest Glizdogon. Ale nie mógł być tego pewien, gdyż siedzieli bardzo daleko. Poza tym, Peter nigdy nie należał do ulubieńców nauczyciela. Tym bardziej wydało mu się to mało prawdopodobne i wrócił do rozmowy z Evans.
Swoją drogą rozmawiało im się naprawdę świetnie. Chłopak odnosił wrażenie, że i jej odpowiada jego towarzystwo. Wciąż nie mógł uwierzyć, że siedzi tu ze swoją wybranką serca... Ależ się zrobił melancholijny: wybranka serca? Chyba jednak coś złego się z nim dzieje.
Nagle spostrzegł zbliżającego się do nich Slughorna. Z dobrodusznym uśmiechem podszedł do stolika, przy którym siedzieli Lily i James.
- Panno Evans! - Slughorn powiedział to, jakby w tym momencie dopiero zauważył, że ona tu siedzi. - Czemu nas pani wreszcie nie zaszczyci swoją obecnością?
- Cóż... - Lily wydawała się nieco speszona zaistniałą sytuacją.
- Czy aby na pewno docierają do pani zaproszenia? - zaniepokoił się profesor i przybrał zatroskany wyraz twarzy.
- Tak, tak... - zapewniła dziewczyna. - Ale panie profesorze, nie mam żywcem na nic czasu! Funkcja prefekta naczelnego jest bardzo... czasochłonna. I do tego zajęcia...
Slughorn pokiwał głową, jakby bardzo się przejął sytuacją prefekta naczelnego. Westchnął ze współczuciem i powiedział:
- Ja to wszystko rozumiem... Ale bardzo mi zależy, by pani chociaż raz przyszła na spotkanie, zanim wyfrunie pani z Hogwartu w dorosłe, czarodziejskie życie.
Lily miała minę, jakby przeżywała wewnętrzną walkę sama ze sobą.
- Dobrze - westchnęła ciężko. - Postaram się pana nie zawieźć. Obiecuję, że zanim skończy się rok szkolny, odwiedzę pana na herbatce.
W jednym momencie twarz nauczyciela pokraśniała i rozpromieniła się.
- To wspaniale! - zakrzyknął uradowany. - Doszło do nas kilka nowych osób - powiedział to tonem, jakby przekazywał jej jakieś poufne informacje.
- Ekhm... Gratuluję - powiedziała Evans, siląc się na uśmiech.
- Na przykład pański kolega. - Slughorn po raz pierwszy zwrócił się do James. Chyba dopiero teraz zarejestrował jego obecność.
- Tak? - zdziwił się chłopak.
- Pan Peter Pettigrew - oznajmił profesor.
Potter spojrzał na niego w osłupieniu. Lily również zdawała się zastanawiać nad tym. Zdecydowanie coś tu do siebie nie pasowało i było wysoce podejrzane.
- A tak... Znam go - chrząknął i cicho odpowiedział Potter.
Ale tego już nauczyciel nie słyszał, bo mruknął tylko, że musi już wracać, bo nie wypada mu oddalać się od uczniów i odszedł.
James wcisnął palec w rurkę z kremem, ale chyba tego nie zauważył, gdyż wzrok miał tępo zwrócony w stronę kubka z kremowym piwem. Lily również milczała, przyglądając się chłopakowi.
- Peter? - spytała z niedowierzaniem.
- No właśnie... - mruknął jakby do siebie James. - Czemu miałby nam tego nie powiedzieć?
Potter pomyślał, że to może on zaniedbał "obowiązki przyjaciela" i tak się oddalił od kumpli, że nawet nie zauważył, czy nie słuchał uważnie, kiedy Glizdogon im to oświadczał. Zaczął mieć wyrzuty sumienia. A jeśli Peter nie powiedział o tym tylko jemu, a pozostali huncwoci to wiedzą...? Czyżby wypadał powoli z ekipy? Czy mogło się to teraz wszystko posypać przez to, że zmienił się dla Evans, by mieć jakiekolwiek u niej szanse? Przecież to nie grzech! A przecież miał prawo do dążenia do szczęścia. Starał się nie zaniedbywać kumpli: wciąż trzymali się razem, czasem zdarzyło się, ze uczestniczył w jakimś mniej złośliwym żarcie, wciąż obowiązywała u nich zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Jak to się mogło stać?
Chłopak zmagał się z wszystkimi pytaniami, obarczając winą za to, że nie wiedział o tym wszystkim. Spojrzał niewidzącym wzrokiem na Lily, która przypatrywała mu się ze szczególną uwagą.
- Gdzie teraz jesteś? - spytała, zaglądając mu w twarz i próbując odgadnąć jego myśli.
- Co? - James zamrugał i tępy wzrok nabrał u niego ostrości. - Gdzieś w próżni...
- No nieźle - skwitowała. - I jak tam jest?
- Nie wiem, za bardzo gryzą mnie wyrzuty sumienia - powiedział, spuszczając wzrok na brudny od kremu palec. Chyba tego nie zarejestrował.
- Przecież to nie twoja wina. - Lily pośpieszyła z zapewnieniami, obejmując swój kubek dłońmi.
- Nie zrozumiesz - pokręcił głową.
- No jasne - mruknęła ledwie dosłyszalnym głosem, który dodatkowo zagłuszany był wrzawą w knajpce.
- Evans, nie obraź się - podjął stanowczo, ale delikatnie Potter. - Nie znasz wszystkich... okoliczności i czynników.
- Ja dla mnie Peter się wstydził wam o tym powiedzieć - powiedziała stanowczo, ale tonem, który miał świadczyć, że rzuca to ot tak, w przestrzeń.
- Wstydził? - O tym nie pomyślał.
Lily uśmiechnęła się, jakby miała wytłumaczyć małemu dziecku jakąś oczywistą kwestię, ale mina ta zdecydowania nadawała się dla cierpliwego pedagoga.
- James, tak z ciekawości - spojrzała mu w oczy. - Co hunce myślą o Slughornie i tych jego "herbatkach"?
Potter powoli uświadamiał sobie, że dziewczyna stawia mu alternatywę, która wcale nie jest pozbawiona logiki. Może rzeczywiście Peter się wstydził, bo oni zawsze się śmiali z tych "lizusów Sluga".
- No, nie jest to pozbawione sensu - powiedział powoli, starając się nie pokazać całkowicie, że przyznał jej rację.
- Rozchmurz się! - powiedziała zaczepnie Evans. - Choć, weźmiemy jeszcze jedno kremowe.
James spojrzał na nią trochę zaskoczony. Nie tak wyobrażał sobie randkę z panią prefekt. A tu taka pozytywna niespodzianka. Widocznie nie znał jej. Ale teraz to wszystko się zmieni.
Siedzieli Pod Trzema Miotłami do późnych godzin popołudniowych, najpierw pijąc piwo, a potem już tylko herbatę z sokiem imbirowym, cynamonem i cytryną. Wciąż rozmawiali, świetnie się bawiąc.
Niepostrzeżenie na dworze zrobiło się granatowo, ale nie przejmowali się tym, bo świetnie im się razem rozmawiało. Tematy nie miały końca, chcieli sobie jeszcze tyle powiedzieć, ale w końcu rozsądek zwyciężył - oczywiście rozsądek Evans, nie Pottera - i zebrali się do wyjścia.
Od progu poczuli mroźny wiatr, który smagał ich po rozgrzanych piwem i herbatą policzkach. Praktycznie w milczeniu przebyli drogę do zamku, gdyż chłód był tak przenikliwy, że chcieli przebyć odległość z Hogsmeade do zamku jak najszybciej. Oboje wiedzieli, że dopiero tam znów wrócą do rozmowy.
Wpadli do Sali Wejściowej i od razu poczuli się lepiej. Po drodze do pokoju wspólnego Gryffindoru, James zastanawiał się jak zaprosić gdzieś Lily jeszcze raz. Nie mógł wymyślić żadnego sensownego miejsca, które mogłoby być romantyczne. Odkąd spadł śnieg, na błonia nie wychodzili już tak często.
W tym momencie zgasło światło w całym korytarzu. Potter przeklął w duchu. Właśnie miał ją zaprosić do Pokoju Życzeń, a tu znów coś stanęło na przeszkodzie.
- Co jest? - z niepokojem rzucił James.
- Pottulnie sobie tu chodzą. Potterek i Elevant* - usłyszeli obrzydliwy rechot. I nagle ich oczom ukazał się Irytek.
- Iryt, won skąd, ale już! - krzyknął James.
- Sam jesteś elefant, niedorozwinięty pajacu! - wrzasnęła Lily, tracąc nad sobą kontrolę.
- Słoniczek się zdenerwował? - zapiszczał denerwującym głosem Irytek.
Potter zobaczył, że zacisnęła pięści, aż bielały jej kostki.
- Nie pozwolę się obrażać, kretyńska, irytująca małpo! - James spojrzał na dziewczynę, zaskoczony jej znajomością takich słów. Nie wiedział, że ma w sobie tyle potencjału. Zaskoczyła go już dziś drugi raz. Co to będzie, jak będą się często spotykać?
- Zjeżdżaj i nas zostaw! - próbował jej pomóc.
- Potti i Liana, zakochana para! - zaczął wyśpiewywać, krążąc nad nimi.
I właśnie w tej chwili, jak spod ziemi, wyrosła przy nich profesor McGonagall.
- Szukam cię, Evans wszędzie - westchnęła. - A ty tu, widzę, walczysz z tym Irytem.
Potterowi przemknęła jeszcze tylko myśl, że nie zdąży się umówić z Lily.
- Poltergeist, już cie nie widzę - nauczycielka stanowczo rozkazała Irytkowi, który przeklinając soczyście, odwrócił się i przemknął przez mury wielce obrażony.
- Potter, do pokoju wspólnego, Evans, za mną proszę. - McGonagall odwróciła się w ich stronę.
- Tak jest, pani profesor... - cicho powiedział Potter i powłócząc smętnie nogami, powlókł się w stronę wieży Gryffindoru.
Spojrzał jeszcze na Lily, która zdążyła się uśmiechnąć i posłusznie oddaliła się za nauczycielką.
________________
* Elevant (fon. elefant) - z ang. słoń
PS. Znów podziękowania dla dobrej duszyczki ;). Aniu, wiesz, że jestem naprawdę za do wdzięczna ;d
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Rozpocznę jak zwykle:
flegmatycznym krokiem.
To krok może być flegmatyczny? Wiem, że głos owszem, ale krok...?
Lunatyk podniósł się ciężko w łóżka. Był generalnie wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.
Z łóżka. Jak można być generalnie wysokim? "A jego rzeczy najbardziej nadawały się..." bez "jeszcze".
Co to za upierdek?
Z tego co wiem to albo "wypierdek" albo "upierdliwiec".
Zamówili po kremowym piwie. I pałaszowali swoje słodycze.
Zamówili po kremowym piwie i pałaszowali...
Z dobrodusznym uśmiechem podszedł do stolika, przy którym siedział James i Lily.
Przy którym siedzieli James i Lily lub siedziała Lily z Jamesem lub siedział James z Lily.
- Przecież to nie Twoja wina. - Lily pośpieszyła z zapewnieniami, obejmując swój kubek dłońmi.
"Twoja" z małej litery.
- Nie pozwolę się obrażać, kretyńska irytująca małpo! -
Przecinek po "kretyńska".
Generealnie bardzo dobry odcinek. Podziwiam jak tak szybko piszesz - i w jakich kawałkach wstawiasz. Lubie takie, da się poczytać. A nie jak niektóre ff po kilka linijek...
Weny, z przyjemnością przeczytam odcinek następny.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
Do Peepsyble w ramach tego, iż nie poczuwam się u do wszystkich uwag... <mruga>:
[guote]
flegmatycznym krokiem.
To krok może być flegmatyczny? Wiem, że głos owszem, ale krok...?[/qoute]
Odsyłam do słownika z tym "flegmatycznym". To przymiotnik pochodzący od rzeczownika "flegmatyk" wg teorii Hipokratesa. Na pewno o tym wiesz. Flegmatyczny, czyli powolny, nieśpieszny.
Co to za upierdek?
Z tego co wiem to albo "wypierdek" albo "upierdliwiec".
No cóż, to mój neologizm. Tak czy inaczej, nie zawsze myślimy słowami ze słownika, prawda? ;d. Zwłaszcza, jak mamy do czynienia z takim upierdliwym kolesiem ;)
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ XVII
Sufit w Wielkiej Sali wyglądał uroczo. Lekkie chmurki snuły się bardzo leniwie, a zimowe słońce rozświetlało wszystko wokół.
James ciężkim krokiem podszedł do stołu Gryffindoru, uginającego się pod stosami maślanych bułeczek, rogalików, ciepłych kiełbasek, tostów i bekonów.
Chłopak ledwie ogarnął to wzrokiem i ociężale klapnął obok swoich towarzyszy.
- O, Rogacz! - zawołał Lupin.
- Tak słodko zaciągałeś przy chrapaniu, że aż żal było spać - powiedział Black z potężnym kawałkiem parówki w ustach.
Peter i Remus zarechotali.
- Śmieszne - sarknął Potter. - I za to nie obudziliście mnie na czas?
- Wyluzuj, stary - mrugnął do niego Syriusz. - Jak tam panna E.?
- Od kiedy stosujemy kryptonimy? - James sięgnął po tost i bekon.
- A od kiedy się o wszystko obrażamy? - odparował pytaniem na pytanie Black.
Zapadła cisza. Obaj wiedzieli, że lada moment przeciągną strunę, więc zamilkli, pozostawiając zagęszczoną atmosferę.
- Black zarywa do tej tam Book. - Peter próbował ratować sytuację.
James uniósł w górę jedną brew.
- No, to wiemy od... początku roku, Ogonku - powiedział James, wcinając tost za tostem.
- Brook, jak już. - Black pokręcił głową z politowaniem. - Ale rzeczywiście. Dziś mam się z nią spotkać. Trzeci raz.
Syriusz wypiął dumnie pierś, nabił na widelec kolejną kiełbaskę i załadował do ust duży jej kawałek.
James popatrzył na przyjaciela. Odechciało mu się jeść. Bo on, oczywiście musiał spotkać po drodze głupiego Iryta, który przeszkodził mu...
- No to co z Lilką? - spytał Remus.
Niech to szlag! Muszą mi psuć humor od rana?, pomyślał zdenerwowany.
Do tego czasu nie zdarzyła się sposobność pogadania na ten temat, więc chłopcy nie mieli pojęcia, jak skończyła się pierwsza randka Pottera, Podrywacza Wszechczasów. No tak, tylko że ten Mistrz Flirtu nie zdołał umówić się na kolejne spotkanie. Żenujące. Wstyd doprawdy. I co on miał im teraz powiedzieć? Że niby Iryt im przeszkodził? Nie, to już przecież brzmi wymijająco. Dziwne, że czasem prawda bardziej przypomina naciągane kłamstwo.
Potter zamyślił się, wgapiając bezmyślnie w kubek z sokiem z dyni.
- Juuhuu! - Black zamachał mu przed nosem maślaną bułeczką. - Baza do Rogasienieczka!
Pettigrew i Lupin roześmiali się.
James odepchnął rękę trzymającą nadgryzioną bułkę.
- Spadaj, nie będę jadł po tobie. - Chłopak prychnął z dezaprobatą i udawanym obrzydzeniem.
Syriusz wyszczerzył się do niego.
- A czy ja cię chcę karmić? Jesteś chyba poza Hogwartem, tak na oko ze sto mil.
Pozostali patrzyli na niego wyczekująco. Musiał coś powiedzieć. Tylko co?!
- Nie, no zamyśliłem się... - Potter odwlekał tę chwilę najdłużej, jak się dało. - Nie wyspałem się...
- Ty się nie wyspałeś? - Remus spojrzał na huncwotów. - No to widocznie tym chrapaniem przeszkadzałeś jeszcze bardziej sobie niż nam. A, wierz mi, dawałeś nieźle po garach.
James uśmiechnął się przepraszająco.
I nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Oczywiście, działo się tak codziennie i chłopcy już przestali zwracać na to uwagę. Im byli starsi, tym mniej listów i przesyłek dostawali z domów. Tym razem Potter pomyślał, że to idealna sytuacja do odwrócenia uwagi od jego osoby.
W myślach modlił się o jakąś paczkę, cokolwiek. Nie chciał doznać upokorzenia, że taka z niego oferma, której nie udało się umówić na drugą randkę.
I ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich przy stole, przed Jamesem wylądowała mała płomykówka. Poznał ją od razu. Była jedną z tych szkolnych sówek. Czyli przesyłkę wysłano z Hogwartu.
Spojrzał na chłopaków. Odwiązał z małej nóżki niewielką kopertę. Pogłaskał sowę i dając jej krakersa, pozwolił odlecieć.
Huncwoci nachylili się nad Jamesem bardzo zaciekawieni i zaintrygowani.
- Kiedy ostatnio dostałeś list? - spytał Peter.
- No właśnie! - Potter zmarszczył brwi. - Nie pamiętam.
W duchu jednak rozpierała go radość, że nie musiał mówić im o Lily i dziwił się, że jego modły zostały wysłuchane.
Wpatrywał się w kopertę. Nie była w żaden sposób zaadresowana lub podpisana.
- No, na co czekasz, chłopie? - Peter próbował pośpieszyć Pottera. - Otwieraj.
Z lekkim niepokojem, James rozerwał kopertę. W środku był mały kawałek pergaminu, a na nim napisane ślicznym, równiutkim pismem, dosłownie kilka słów.
Potter zamrugał szybko. "L.E", to na pewno Evans. Ale... nie, to niemożliwe. Przecież wygląda to tak, jakby to ona chciała się z nim umówić. Czy to mogłoby się mu przyśnić? Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie takiej sytuacji.
- Powiesz coś? - spytał Remus. - Wiesz co to jest?
I w tym momencie James wpadł na pomysł uratowania swojej skóry w oczach przyjaciół. Jeśli odrobinkę podkoloruje rzeczywistość, to nikt nie będzie miał mu tego za złe. Wyjdzie przynajmniej z twarzą z tej trudnej sytuacji.
- No, właśnie - zaczął pewnym tonem. - Pytaliście, co z Evans. Otóż, miała mi napisać swoją odpowiedź. I oto jest.
- Odpowiedź? - spytał Peter, nie rozumiejąc widocznie.
James uśmiechnął się dobrodusznie. Emanował z niego spokój. Teraz mógł swobodnie odetchnąć.
- Zapytałem ją wczoraj, czy nie spotka się ze mną jeszcze raz. Czułem, że zgodziłaby się bez wahania. Ale, sami wiecie, jakie są baby. Mówią "tak", gdy myślą "nie" i na odwrót.
- A ona stawia na oryginalność i powiedziała "nie wiem"? - spytał z nutą sarkazmu Peter.
James ewidentnie nie chciał jej słyszeć w głosie kumpla.
- Coś w tym stylu. Powiedziała, że da mi znać. - Zaczął bawić się tym małym kawałkiem pergaminu. - Tylko nie powiedziała mi, jak...
Lupin zmrużył oczy.
- Wraca stary Potter... - powiedział powoli.
Pozostali spojrzeli na prefekta ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi? - spytał zaczepnie James.
- A o to, że znów grasz w te swoje gierki - powiedział spokojnie Lupin. Jego głos nie był w żaden sposób zabarwiony emocjami. - Uważasz, że skoro już ją "masz", to nie warto się starać?
- Ej, stary, nie wiem o czym mówisz! - bronił się Potter, chociaż powoli docierał do niego zarzut Remusa, który na te słowa uśmiechnął się tylko z politowaniem.
- Dobrze wiesz, o czym mówię... - powiedział bardzo cicho.
Black spojrzał na Petera i wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- No dobra... to chociaż nam to wytłumacz - powiedział Syriusz.
- Naprawdę tego nie widzicie? - spytał zrezygnowany Lupin. - Ja wam tego tłumaczyć nie będę.
A potem zwrócił się do Jamesa.
- Byłem za tym, żebyś się zmienił i dopingowałem ci z Evans. Ale skoro to była tylko podpucha i w zwyczajny sposób ją oszukałeś, byle się z nią umówić, to - wybacz Rogaczu - ale żal mi cię. Poza tym, oczywiście niczego ci nie zarzucam, żeby było jasne.
Pozostali chłopcy zaniemówili. Skąd Remus wziął w sobie tyle asertywności?
James spuścił głowę. Przegiął. Chciał wyjść dobrze w ich oczach, tymczasem Lunatyk naprawdę uważał, że to była maskarada. A przecież nią nie była! Coś go podkusiło. Chyba ten uśmiech losu i sowa. Powinien coś powiedzieć. Zwrócić honor Remusowi, w końcu miał rację.
Jednak niespodziewanie usłyszeli za plecami głośne sapanie. Ktoś, kto stał za nimi, niewątpliwie miał kłopoty z zatokami i świszczący oddech. Sto procent, że to Smark, pomyślał. Zawsze musi się napatoczyć w najmniej odpowiedniej chwili.
- Już pół szkoły trąbi o waszej randce w Hogsmeade. - Po głosie Potter był już pewien, kto to.
Odwrócił się.
- No i dobrze - odparował James.
Snape ze swoimi przydługimi, obleśnie tłustymi włosami doprowadzał go do szału.
- Jak widzę, u ciebie nic się nie zmienia - powiedział Potter przez zaciśnięte zęby, a jego słowa ociekały sarkazmem. - Umyłbyś te włosy, bo tracę apetyt. A miałem jeszcze ochotę na rogalika. Skutecznie mi przeszkodziłeś.
- Zamknij się, Potter - warknął wyjątkowo nieprzyjemnie Snape.
Generalnie, kiedy warczał na otoczenie nie był przyjemny, ale dziś dawał z siebie wszystko.
- Idź gdzieś indziej zatruwać powietrze, dobra? - włączył się do wymiany zdań Syriusz.
Snape obdarzył go spojrzeniem pełnym pogardy i jeszcze czegoś nieokreślonego, ale na pewno nieprzyjemnego.
- Nie do ciebie mam sprawę - znów warknął. James pomyślał, że trzeba mu zmienić ksywę, na jakiegoś Warkacza.
- "Kończ waść, wstydu oszczędź" - James potraktował go z góry.
- Weź nie szpanuj literaturą, Potter, bo aż mi uszy puchną. Darmozjad... - Potter poczuł jak się w nim zagotowało. Smark go prowokował, nie miał wyjścia. - Lily tu nie ma.
Ostatnie zdanie, który wysylabizował, miało być przesłodzone, ale Snape'owi nie bardzo to wyszło. Nie miał pojęcia, jak powinno brzmieć, bo prawdopodobnie nie miał ze słodyczą nigdy do czynienia.
- Przez ciebie, idioto, łazi za mną ta Gryfonka, Blanc. - Snape zaróżowił się.
James pomyślał, że w normalnych warunkach byłby purpurowy, ale z natury był zbyt blady. Jego skóra nie znała zdrowego kolorytu.
- A co ja ci na to poradzę? - próbował się odciąć Potter. - Radź sobie, Smark. I tak nie będziesz z Lily, więc nic ci to nie da.
- A ty za to jesteś pewien, że będziesz z Lily, nie? - To zdanie jakoś dziwnie zabrzmiało, ale wtedy James nie myślał, że to może być pułapka.
- No może i jestem. Nie wiem, co ci do tego. Zjeżdżaj, bo będę miał koszmary. - Chłopak odwrócił się do Snape'a plecami i sięgnął po kubek z sokiem.
- Pewny? - James usłyszał głos, który nie należał do Smarka, tylko do dziewczyny.
Żołądek mu się skręcił, zaschło mu w gardle, a przed oczami ściemniło się gwałtownie. Tylko nie to, przemknęło mu przez głowę. Oby się przesłyszał.
- Szkoda, że cię rozczaruję, Potter. - Czyli się nie pomylił. Zamknął oczy. Czemu Lily zawsze musiała się pojawić w takiej sytuacji?!
Odwrócił się do niej.
- To znaczy? - zapytał słabym głosem.
Ze złością wyrwała mu z ręki kawałek pergaminu, który dostał sowią pocztą.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Ej, co jest? - Niczego nie rozumiał.
Dziewczyna podarła pergamin na cztery kawałki.
- Rozmyśliłam się - powiedziała z przepraszającym uśmiechem, który - co do tego James nie miał wątpliwości - był nieszczery.
- Jak to: rozmyśliłaś?! - otworzył szeroko oczy. - Nie możesz...!
- Nie? - sarknęła. - A gdzieś to jest zapisane? Może coś przeoczyłam?
Potter nie znosił u niej tego tonu.
- Zejdź z tego cynizmu może... - powiedział chłopak. W głowie miał coraz większy mętlik. Co miał robić? Nie widział huncwotów, ale dałby się pokroić, że gapią się i nie mają bladego pojęcia, o co chodzi, skoro jeszcze się nie włączyli. - Pogadajmy...
- Na razie nie chcę cię widzieć, a co dopiero z tobą gadać - powiedziała dziewczyna. - Zawiodłam się na tobie, James.
Ostatnie zdanie wypowiedziała powoli i cicho. Popatrzyła na niego smutno. A w jej spojrzeniu nie było już śladu złośliwości.
Pottera chwyciło coś za serce. Niech to szlag! Wszystko zepsułem. Znów, pomyślał rozpaczliwie.
Dziewczyna odeszła powoli w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. James patrzył jeszcze długo, zanim nie znikła za ogromnymi drzwiami.
- Rogacz... - zaczął Black niepewnie.
- Nie chcę o tym gadać - uciął dyskusję Potter. Chciał się przyznać do błędu. Czemu nie umiał? Czemu?!
Spojrzał na Remusa, który dał mu do zrozumienia, że wie, o czym ten myśli i nie potrzebuje słownych oświadczeń, że popełnił błąd.
- Naważone piwo trzeba wypić - powiedział tylko.
James westchnął.
Piwo... A jeszcze wczoraj pił je razem z Evans. Jak mógł zachować się tak arogancko?! Wiedział, że Lily mogła w każdej chwili się pojawić. To wszystko wina Smarka. Przeklęty Snape znów miał satysfakcję, że pokrzyżował im plany. Chyba wciąż się łudził, że Lily z nim będzie.
Nie, teraz tym bardziej zrobi wszystko, by z nią być. Potter postanowił, że znajdzie ją i wytłumaczy wszystko. Zresztą Evans nie zwróci uwagi na Smarka, nie ma takiej opcji. Kiedyś się przyjaźnili, ale ona nic do niego nie czuje. O to mógł być spokojny.
Wyszedł z Wielkiej Sali sam. Poprosił o to kumpli. Nie chciał im do reszty psuć dnia. W końcu dopiero było śniadanie.
Szedł sam korytarzem na lekcję zaklęć. Przez całą drogę rozmyślał, jak przeprosić dziewczynę i jak do niej podejść. Co mógł mieć na swoje usprawiedliwienie? A może szukanie go było błędem i należy szybko powiedzieć, że to jego zachowanie było głupie i nie ma nic na swoja obronę? Nie wiedział.
Był tak nieobecny duchem, że nie od razu dotarło do niego, że na schodach siedzą Lily i Smark.
Zatrzymał się na kilka metrów od nich i stał jak sparaliżowany. Co oni tu robili razem? Czyżby jednak mylił się co do tego, iż Lily będzie chodzić z tym obleśniakiem? A może jednak to tylko taka przyjacielska rozmowa? W końcu swego czasu często można ich było razem zobaczyć.
W głowie miał same pytania bez odpowiedzi i taki zamęt, że nie mógł się ruszyć.
Na jego nieszczęście, Evans go zauważyła i odwróciła ostentacyjnie głowę w stronę Snape'a, patrząc mu wymownie w oczy.
James nie wiedział, czy to gra, czy może jest szczera z tym Ślizgonem. Zrobiło mu się niedobrze. Żołądek mu się skręcił, a w ustach nagle miał za dużo śliny.
Zemdliło go całkowicie, kiedy zobaczył, że Snape wyciągnął dłoń i pogłaskał jej wierzchem policzek Lily. Ostatnia rzeczą, jaką spostrzegł, była jej dłoń spoczywająca na kolanie Smarka.
Wtedy zakręciło mu się w głowie i zwymiotował.
Zapanowała cisza i ciemność.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.
Kolejny raz: podziękowania dla Ani, która pomimo (jak by to ująć...?) trudnej sytuacji - przeczytała moje wypociny ;d
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Bezdomny Ranga: Mugol Punktów: 0 Ostrzeżeń: 0 Postów: 0 Data rejestracji: ...dawno, dawno temu. Medale: Brak
A może szukanie go było błędem i należy szybko powiedzieć, że to jego zachowanie było głupie i nie ma nic na swoja obronę?
"Ą" zamiast "a".
Droga mooll!!!
Piszesz po prostu super ff. Zawsze dopracowane, zawsze ciekawe. Wszystkie rzeczy, których wymagam od ff -zostały przez ciebie w całości spełnione.
EDIT:Ładny nowy nick, Carmell.
Edytowane przez dnia 12-11-2009 20:25
Dom:Ravenclaw Ranga: Nauczyciel w Hogwarcie Punktów: 2669 Ostrzeżeń: 1 Postów: 675 Data rejestracji: 16.02.09 Medale: Brak
No, to będzie mój pierwszy komentarz do Twego świetnego opowiadania, mooll. Muszę przyznać, że warto było czekać na kolejny rozdział. Jak zwykle mnie zaskoczyłaś; myślałam, że James i Lilka już się zejdą, a tu proszę: Smark ;d I tak go lubię ;p Ale kiedyś połączysz Pottera i Evans, mam nadzieję. ^^
Błędów interpunkcyjnych czy stylistycznych, które rzucają się w oczy, nie zauważyłam. Zresztą nie jestem specjalistka od tego typu wyszukiwania błędów ;d
Pozdrawiam ciepło i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. : )
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ XVIII
James na siłę otworzył oczy - chociaż tylko do połowy - jednak szybko je zamknął. Jakieś nienaturalne światło oślepiało go.
Gdzie on jest? Zmarszczył brwi w skupieniu, wciąż nie otwierając oczu. Powoli docierały do niego głosy. Niektóre z nich był nawet w stanie rozpoznać. Większość, to z pewnością hunce. A jeden, bardzo piskliwy, kobiecy... O nie, to pani Pomfrey! Czyli wszystko jasne: Wylądował w przeklętym S.S.!
Powoli zaczął mrugać, by przyzwyczaić się do tej ostrej, sterylnej bieli Skrzydła Szpitalnego.
- Rogaś! - zawołał Peter.
- Chłopie, żyjesz! - zawtórował mu Syriusz. - Ładnieś pomalował ten korytarz!
James spojrzał na niego pytająco.
- Od razu wiadomo, co było na śniadanie - parsknął śmiechem Lupin.
- Taa... - kontynuował Black. - Nie spróbowałeś nawet tych boskich kiełbasek!
James przewrócił oczami.
- Jesteś obrzydliwy... - podsumował go rekonwalescent. - Czasem naprawdę witki opadają.
- Wiem - powiedział Syriusz dumnie. - Moje poczucie humoru jest wybitne.
- Mam wrażenie, że nasze definicje "poczucia wybitności" nieco się od siebie różnią... - powiedział James z przekąsem.
Pani Pomfrey skarciła ich surowym spojrzeniem, ale nic się nie odezwała.
- A teraz do rzeczy. - James podciągnął się na łokciach. - Co ja tutaj robię i kiedy wyjdę?
Wówczas zbliżyła się do niech opiekunka Skrzydła Szpitalnego.
- Chłopcy, nie przeszkadzajcie mu, ma odpoczywać. - I powiedziawszy to, zwróciła się do Pottera: - A ty to wypij. Wzmocni cię, bo jesteś blady, jak... eee...
- Dementor! - Peter wyglądał, jakby odkrył właśnie coś na kształt Ameryki. - Blady jak dementor! Dobre, nie?
Pytanie to skierowane było do kumpli. Lupin tylko pokręcił głową z dezaprobatą, niczym starszy brat. Black natomiast spojrzał na Glizdogona z politowaniem.
- Cały nasz Ogonek... - uśmiechnął się Syriusz, niczym Matka Miłosierdzia. - Niech pani kontynuuje.
- Dziękuję. - Kobieta uśmiechnęła się lekko, mile połechtana tym uprzejmym gestem Blacka. - Chłopcy mają rację. Twój żołądek nie wytrzymał. Trafiłeś tu, bo niewiele brakło, a padłbyś z wyczerpania.
- I musielibyśmy cię chować! - Lupin pokręcił głową. - To było bardzo nieodpowiedzialne.
- No! I to bez naszej zgody! - Black nie mógł wyjść z oburzenia.
James roześmiał się. Zaraz gotowi będą stwierdzić, że to była całkowicie jego wina.
- Ale nie pamiętam tego. Jak to możliwe? - spytał po chwili Potter.
- Trudno, żebyś pamiętał - odpowiedziała pani Pomfrey. - Zemdlałeś, chłopcze.
James opadł na poduszki. Od razu poczuł charakterystyczną woń środków do dezynfekcji.
- Stary, rzygałeś jak kot! - ekscytował się Glizdogon.
- Zemdlałem...? - po cichu zastanawiał się Potter.
- No właśnie! - Black o mało nie zachłysnął się własnymi słowami. - Padłeś w te swoje... no... odpadki...
- Odpadki? - prychnął Lupin. - Po prostu w tę morka maź, którą wyprodukowałeś, Rogaczu.
James uśmiechnął się, ale wnet skrzywił.
- Totalny obciach. - Na myśl o tym, jak mogło to wszystko wyglądać, Potter zacisnął mocno powieki.
Remus westchnął.
- Gorsze rzeczy mogły się zdarzyć...
- Ale słuchaj! - przerwał Lupinowi Black. - Kiedy się wróciliśmy po ciebie, bo się spóźniłeś na lekcję...
- Trochę to ostatnio nie było w twoim stylu - wszedł mu w słowo Peter.
Black prychnął, bo nie lubił jak mu ktoś przerywał.
- Wiesz, nawet Flitwick się zaniepokoił - dodał od siebie Lupin. - No, bo jak się spóźniać, to przecież całą ekipą. Dosłownie tak powiedział!
James roześmiał się szczerze. Widać Hogwart obrósł już w legendy, a jedną z nich była ta "o sławnej grupie huncwotów".
- Przejdziemy do historii! - Oczy Petera jarzyły się niczym lampki na choince.
- No, ba! - uśmiechnął się Black. - A dacie mi skończyć wątek?
Chłopaki zamilkli.
- Jak po ciebie wróciliśmy, już spora grupka gapiów tam stała, no... na tzw. miejscu zbrodni. I kiedy wypytaliśmy ich, co się stało, jakaś Puchonka opowiedziała nam wszystko.
Potter pokiwał głową. Nie mógł znieść myśli, że Lily widziała go w takim stanie i otoczeniu...I że w ogóle go tam widziała. A do tego jeszcze ten Smark, który zapewne ma teraz z niego niezły ubaw.
I nagle okropna myśl ugodziła go w tył głowy, jak to mają w zwyczaju takie straszne myśli. Przypomniał sobie, jak zobaczył Snape'a i Evans razem na schodach. Zakłuło go boleśnie w okolicy serca. Czyżby Lily znalazła już pocieszenie w ramionach tego śliskiego Warkacza? Podlizuje jej się co krok i na pewno brak mu własnego zdania. Jak ona się go nie brzydzi?, pomyślał, gdy przed oczami stanął mu Smark z tłustymi strąkami włosów.
- On znów ma odlot - usłyszał cichy głos Petera.
- Hej, nie obgadywać mnie przy mnie! - napomniał ich James żartobliwym tonem.
- My nie... - Remus próbował szybko zareagować. - Tylko ostatnio często tak się zawieszasz...
Potter westchnął ciężko.
- To przez Evans!
- Tak czułem - natychmiast wydał diagnozę Glizdogon. Dodatkowo powiedział to takim tonem, jakby właśnie uzyskał potwierdzenie swojej tezy, po czym spojrzał na pozostałych w bardzo sugestywny sposób.
- Ale gdyby to wszystko inaczej się ułożyło... - James mówił cicho, trochę jakby próbując się bronić, ale wyglądało to raczej jak mówienie do siebie.
- Coś ci powiem - powiedział braterskim tonem Syriusz, siadając na brzegu szpitalnego łóżka. - Wyobraź sobie, że Lilka od razu rzuciła ci się z pomocą. Czyściła ci ubranie i twarz z tego... no... brudu.
James otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Nieświadomie razem z nimi otworzył też usta. Huncwoci roześmiali się na widok jego miny.
- To prawda. - Peter poparł wypowiedź Blacka. - Ale nie rękami, tylko różdżką.
- A... A co na to Smarkerus? - spytał ostrożnie Potter. Chciał, by zabrzmiało to obojętnie, ale chyba mu się nie udało. Miny huncwotów zdradzały, że chłopcy wiedzą, jak wielką rolę w tej machinie odgrywa Snape.
Chłopcy wymienili spojrzenia między sobą, próbując przypomnieć sobie, czy wiedzą coś na ten temat. W końcu zrezygnowali i stwierdzili, że chyba nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Nie myśl, że drwię Rogaczu, ale... aż żal chwyta za serce. - powiedział Black i podsumował: - Ładny wy tu macie Trójkąt Bermudzki... Wiesz: ty, Evans i Smark.
* * *
Przez kolejne dni, Potter chodził jak struty. Unikał Evans, jak ognia. Chciał umieć zebrać się w sobie i podejść do niej z zamiarem wyjaśnienia całej sytuacji.
Jednak ten niespodziewany epizod na korytarzu, skutecznie go odstraszył i pozbawił resztek odwagi. Sama Lily widocznie nie miała ochoty go spotkać, bo gdy tylko go widziała, skręcała w inny korytarz lub zagadywała kogoś - byle tylko nie mieć okazji spotkania Jamesa twarzą w twarz.
Huncwoci namawiali go żywo, by coś ze sobą zrobił, bo wyglądał coraz marniej: Przestał jeść tyle, ile zazwyczaj, nie sypiał zbyt dobrze i nie uważał na lekcjach. Niestety oberwał za to odjęciem punktów i to nie jeden raz.
W końcu jednak nadszedł czwartek. Wieczorem wszyscy mieli rozjechać się do swych domów na Święta Bożego Narodzenia. Zdecydowanie powinien coś zrobić, bo przecież nie powinno się chować urazy w takim znamiennym czasie.
Przez wszystkie lekcje obmyślał plan, w jaki sposób podejść do Evans. Huncwoci nawet nie próbowali go zagadywać, wciąż z niepokojem spoglądając na swojego przyjaciela. Uważali, że to nie jest normalne w wydaniu zwykłego nastolatka, a co dopiero Jamesa Pottera vel Rogacza.
James wychodził właśnie z klasy do transmutacji, kiedy wyrosła przed nim jak spod ziemi, Evans. Był tak zamyślony, że nie wiedział, czy spotkała go przypadkowo, czy jednak celowo filowała na niego, by w końcu go dopaść.
Na jej widok odskoczył w tył i wybałuszył brązowe oczy. Chciał ją zapytać, co tu robi, ale odebrało mu mowę, taki był zaskoczony.
Zaraz potem serce przypomniało sobie, jak zazwyczaj reagował na widok rudej piękności i zaczęło bić coraz szybciej.
Miała na sobie zwykłe ubranie: czerwony golfik, a na to nałożony sweterek w kolorze młodej trawy. Wyglądała tak świeżo.
- Potter? - odezwała się dość ostrym tonem, który zburzył "wiosenne" odczucia chłopaka na jej widok.
I wciąż milczał. Uniósł tylko w górę brwi, dając znak, że czeka na ciąg dalszy. Modlił się w duchu, żeby wyszło to naturalnie.
- Nie, no ja przestałam umieć tak robić - westchnęła z rezygnacją, a jej głos nie był już taki surowy.
Jamesa zatkało. Lily zachowywała się co najmniej dziwnie. Ale czekał na rozwój akcji i nie zamierzał za bardzo jej ukierunkowywać.
- To znaczy? - spytał.
- Polubiłam cię... - powiedziała, nie patrząc na niego i lekko się rumieniąc. - Ale, kurczę, jak mogłeś się tak zachować?
Potter nie wiedział, w co ta dziewczyna gra. Stał na środku korytarza i totalnie nie umiał odnaleźć się w sytuacji. Nie wiedział, czy Evans oczekuje odpowiedzi, czy jednak pytanie było wstępem do właściwej wypowiedzi.
- Kiedyś potrafiłaś się bardzo na mnie wściekać - powiedział ostrożnie. - I to na dłuuugie miesiące - dodał.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- No tak, ale nie znałam cię. - Słowa nie przychodziły jej łatwo. Widział to. - Naprawdę czułam, że... no... może nie jesteś taki fatalny...
- No, wielkie dzięki - sapnął James, zastanawiając się w myślach, do czego ta kobieta zmierza.
Lily uśmiechnęła się. Robiła to w bardzo wdzięczny sposób. Potter nie zauważył, by jakaś dziewczyna robiła to tak cudnie.
- James - podjęła znów na uśmiechu. - Ja się nie umiem gniewać na ludzi, których... no...
- Lubisz? - zakończył za nią zawadiacko.
Evans przewróciła oczami.
- No, powiedzmy. Poza tym, jakby nie patrzeć, idą Święta... - Mówienie zaczynało ją krępować.
- Ej, Evans. Dzięki - wypalił James bez pardonu.
Dziewczyna zamrugała szybko i spojrzała na niego zmieszana.
- No, za tę akcję... - Chłopak plątał się. Nie wiedział, w jakie powinien to ubrać słowa. - Na korytarzu... jak się ze Smarkiem, no wiesz... tentegowaliście.
Brnął coraz głębiej. I coraz gorzej szło mu tłumaczenie.
Zaczerwienił się lekko. Jeszcze mi tej purpury brakowało, pomyślał poirytowany.
- Ten tego wa... że co? - Lily zmrużyła oczy, próbując odgadnąć, co też Potter miał na myśli.
- No, obłapialiście, czy coś... - bełkotał James.
Evans otworzyła szeroko oczy i usta z oburzenia.
- Obłapialiśmy?! - powtórzyła piskliwym głosem.
O, nie! przemknęło przez głowę huncwota.
- Słuchaj, nie to miałem... - próbował to naprawić.
- Wiesz, co to w ogóle znaczy?! - Lily podniosła głos.
Niech to szlag! Potter myślał gorączkowo, jak z tego wybrnąć cało, chociaż coś czuł, że Lily nie zostawi na nim suchej nitki.
- Wiem, no...! - Teraz i on nieznacznie podniósł głos. - Ale chodziło mi o to, że widziałem was tam razem!
Ups... Wyrwało mu się. Teraz wszystko się posypie...
- Nas? - Evans nie wiedziała, o co mu chodzi.
- No: ciebie i Smarka - powiedział, choć tak bardzo nie chciał tego mówić na głos.
Dziewczyna zmrużyła swoje zielone oczy i spojrzała na Jamesa bardzo przenikliwie.
Po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech politowania.
Wiedziałem, pomyślał Potter, już się wszystkiego domyśliła... Jestem spalony!
- Jeszcze nie zauważyłeś, że się przyjaźnimy? - zapytała.
- No, tak... - potwierdził speszony, choć przeczuwał, że jednak nie wyłapała z jego wypowiedzi tego, co mogłaby, po czym dodał odważniej: - Ale nie jestem pewien, czy pozwalam moim przyjaciółkom na trzymanie rąk na moim kolanie.
To było zaczepne, ale przynajmniej nie robił z siebie durnia.
- Zostaw go wreszcie w spokoju - powiedziała Lily, ale w jej głosie nie było cienie złości. - Możesz?
Zapadła cisza.
Potter pomyślał, że musi zmienić temat.
- No więc dzięki. Nie wiem, czy dotarło - powiedział, licząc, że Evans złapie haczyk.
- Co? Za co?
Udało się, Potter odsapnął w duchu. Dała się obejść.
- Podobno zajęłaś się mną, jak wiesz... leżałem taki... ekhm, zarzygany. - Tym razem James nie miał wątpliwości, że zaczerwienił się aż po nasadę włosów.
- Daj spokój! - Evans machnęła ręką, również lekko się rumieniąc. - Chciałabym, żebyś wiedział, że kiedy ja próbowałam cię ogarnąć i doprowadzić do takiego stanu, by pani Pomfrey nie brzydziła się ciebie leczyć, to właśnie ten wasz Smarkerus leciał po pomoc.
Potter otworzył szeroko oczy. Znów głos uwiązł mu w gardle.
Ale jak to?! Smark? Chłopak nie wyobrażał sobie, że może on pomóc komukolwiek. Chociaż nie, zapewne dla Lily zrobiłby wyjątek. Jednak James byłby ostatnią osobą, jakiej biegł by z pomocą. Chłopak przypuszczał, że nawet gdyby nią był, to nie miałby co liczyć na jakiś gest miłosierdzia.
- Ziemia do Rogacza! - usłyszał. Od kiedy Evans zwraca się do niego per "Rogacz"?
Zamrugał i pokręcił głową, jakby chciał się otrząsnąć z transu.
- Zamyśliłeś się porządnie - dodała.
- A od kiedy my jesteśmy na etapie mówienia do mnie "Rogacz"? - zapytał James, dochodząc do siebie i odzyskując pewność w głosie.
Lily wyszczerzyła się do niego.
- Musiałeś to przespać!
James odwzajemnił szeroki uśmiech.
- Nie... Czegoś takiego nie mógłbym przegapić!
Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę i chłopak poczuł wręcz namacalnie tę łączącą ich więź. Nagle, nie wiadomo skąd, odnalazł w sobie siłę i odwagę, by zapytać:
- A co z Magic Cafe?
Lily puściła mu oko.
- Musiał być błąd w tym liściku.
- Tak? - zapytał Potter, podchwytując ton Gryfonki.
- Uhm... w godzinie. - Oboje grali, ale i też wiedzieli, że ta gra ma swoją nazwę: flirt.
Potter ewidentnie był w swoim żywiole.
- Tak mówisz...? - James udał, że się zamyślił. Nawet potarł dłonią brodę. Tak dla niepoznaki.
- Piętnasta - powiedziała Lily z zalotnym uśmieszkiem.
Chłopak przytaknął bez słowa, odwzajemniając jej uśmiech. Dziewczyna bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Potter poczuł jedynie przyjemny, wietrzny i delikatny zapach jej perfum, kiedy go wymijała.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.- I tu przeprosiny dla Aniutka - nie wiem, co się z Tobą podziało ostatnio ;(.
Dlatego zamieściłam tekst beż Twojej kontroli... wybacz.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Nawet potarł dłonią brodę. Tak dla niepoznaki.
Zgrzyta mi układ tych zdań. Tak dla niepoznaki potarł dłonią brodę lub Nawet potarł dłonią brodę, tak dla niepoznaki.
Czyli wszystko jasne: Wylądował w przeklętym S.S.!
I tu nie mogę się zdecydować. Chodzi mi o ten skrót, nie jestem pewna zy powinien być z kropką czy nie. SS, S.S.Powinnam poszukać gdzieś, bo mnie to męczy, serio.
Jakieś nienaturalne światło oślepiało go.
Układ zdania. Oślepiało go jakieś nienaturalne światło brzmi o wiele lepiej.
Rozdział ładny, jak każdy inny. ; } To już osiemnasty? Szybko piszesz, szybko. Co do fabuły nie mam zastrzeżeń, wszystko mi się podoba. Wolę, żeby James w końcu był z naszą Lilką, nie lubię tu (w tym ficku, taki ficku, ogółem lubię) Severusa, denerwuje mnie. Mam nadzieję, że w rezultacie Lily będzie z James'em już na dobre.
Tak więc życzę dalszej weny, żeby się nie skończyła oraz powodzenia.
Dom:Slytherin Ranga: Lord Punktów: 29123 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,889 Data rejestracji: 21.11.09 Medale: Brak
Dziewczyna bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Potter poczuł jedynie przyjemny, wietrzny i delikatny zapach jej perfum, kiedy go wymijała.
Coś mi tu zgrzyta. Odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem to przeciwieństwo wymijania. Nie wiem, czy dobrze to zrozumiałam, ale myślę, że to jest błąd.
Ten rozdział mi się spodobał. Scena w Skrzydle Szpitalnym szczególnie mi się spodobała. Ogólnie podsumowując ten rozdział - 5+.
Piszesz szybko, ładnie i składnie. 18 rozdział - to już coś. Życzę Weny i jeszcze raz Weny, przyjaciółki pisarzy.
Dom:Gryffindor Ranga: Animag Lew Punktów: 556 Ostrzeżeń: 1 Postów: 142 Data rejestracji: 28.10.09 Medale: Brak
Czy ktoś ma tu numer do J. Rowling, bo myślę, że byłaby szczerze zainteresowana tym tekstem gdyby miała robić jakieś lektury uzupełniające do serii o HP! mooll jesteś świetna. Nie będę błędów szukać, bo jak zauważyłam, Ania bije w tym wszystkich na głowę(bez urazy!). Tekst świetny!!! Szybko opublikuj następny!
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
lidka98_10 napisał/a:
Nie będę błędów szukać, bo jak zauważyłam, Ania bije w tym wszystkich na głowę(bez urazy!).
Żeby było śmieszniej, zawarłam przymierze z Aniutkiem - zwane Przymierzem Bety ;p. Ale ostatnio się u niej "potegowało" i niestety średnio ma czas, ze tak to ujmę.
Pokazała mi, na czym polegają błędy i teraz już ich nie robię. Mam nadzieję, że da się zauważyć tę różnicę ;p
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ XIX
Danielle stanęła na środku pokoju wspólnego Gryffindoru. Siedzący pod oknem James, spojrzał na nią znad książki. Czuł, że coś się święci. U tej dziewczyny element zaskoczenia był podstawą jej egzystencji. Z huncwotami zawsze podejrzewali, że nie kieruje nią żadna rozwaga, jedynie jakiś instynkt. I to szalony.
- Ej, hunce! - zawołała zaczepnie, jakby nie bardzo znała się na delikatnych rozmowach.
Teraz już wszyscy chłopcy spojrzeli na nią, w milczeniu czekając, co nastąpi.
- Wybierzmy się gdzieś... - zaproponowała bez ogródek. - Ja, Dorcia, no i wy.
Syriusz podrapał się po głowie i spojrzał na Jamesa. Ten z kolei szybko wymienił spojrzenia z Remusem i Peterem.
- Coś mi tu śmierdzi... - Syriusz nachylił się w stronę Jamesa i szepnął, prawie nie poruszając wargami.
Potter uśmiechnął się. Podejrzewał, że Danielle raczej nie chce ich w żadem sposób podpuszczać, a mimo to jej zachowanie wyglądało dość podejrzanie.
Chłopak dał znać Blackowi, że to załatwi.
- Dan. - Bardzo do niego przylgnęło to, jak Syriusz się do niej zwracał. - Wybacz, ale to brzmi co najmniej dziwnie. O co dokładnie chodzi? Eee... A Lily nie brałaby w tym "wybraniu się gdzieś" udziału?
Jak się zaczął nad tym zastanawiać, to rzeczywiście było w tym coś podejrzanego.
- No... - Danielle ewidentnie próbowała wymyślić coś na miejscu. - Potter, ciebie to zaproszenie też... no... nie bardzo dotyczy...
James pierwszy raz zobaczył, żeby dziewczyna się zmieszała.
Trwało to jednak krótką chwilę i szybko odzyskała typową dla siebie pewność.
- No to my też się nie piszemy na takie pokrętne układy... wycieczki nie wiadomo dokąd, w dziwnym składzie - zaperzył się Syriusz.
Pozostali przytaknęli.
- Ja ci dam "dziwny skład"! - Danielle tak się przejęła tym sformułowaniem, że zamrugała i zmarszczyła gniewnie brwi.
- W takim razie czekam na sowę - roześmiał się Syriusz, próbując rozrzedzić atmosferę.
- Mnie też daj ten cały "dziwny skład", jak możesz - zawtórował Balckowi Lupin.
Chłopaki roześmiali się. Danielle przewróciła oczami.
- Nie da się z wami normalnie gadać! - warknęła. - Myślałam, że może w czwórkę odwiedzimy Trzy Miotły...
Huncwoci milczeli, więc kontynuowała.
- No, bo skoro zdecydowaliśmy się zostać ten jeden dzień dłużej, to można byłoby się gdzieś przejść.
- Ja tam całe Święta spędzam tutaj - wzruszył ramionami
Syriusz, jakby było mu to całkowicie obojętnie.
- No dobra. - Danielle chwyciła się pod boki. - Ty, może i tak. Ale mamy dwudziesty trzeci grudnia i zamiast być już w domach - zostaliśmy. Hogwart będzie mniej rygorystycznie pilnowany... Co wy na to?
James poczuł się trochę dziwnie. Nie został zaproszony. I z tego co usłyszał, Lily też nie miała zamiaru iść. Czemu?
I nagle dotarło do niego, że przecież umówił się z nią dziś wieczorem. Uśmiechnął się do siebie, powstrzymując od uderzenia się w czoło otwartą dłonią. Myślał o tym od rana, a nie mógł skojarzyć ze sobą tak prostych faktów. Czyli wszystko było ukartowane. Zastanawiało go tylko, dlaczego organizują to w ten sposób. W końcu huncwoci byli wtajemniczeni. Nie trzeba im było organizować czasu tylko dlatego, żeby odciągnąć ich uwagę od wątku Evans. Poza tym, Danielle nie powiedziała mu wprost, dlaczego nie może iść z nimi. Pod tym względem była jakaś tajemnicza.
- Idźcie - powiedział spokojnie James do kumpli.
Chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- A ty, co znowu kombinujesz? - spytał Peter.
- Już macie sklerozę, widzę - westchnął z ubolewaniem Potter. - Idę z Lily.
Pozostali próbowali naradzić się, puszczając sobie wzajemnie porozumiewawcze spojrzenia.
- No, to w porządku. - Lupin odpowiedział w imieniu całej trójki.
* * *
Potter siedział po turecku na swoim łóżku w dormitorium. Za oknem było już całkiem ciemno, mimo, iż pora nie była taka późna.
Przed nim leżała otwarta mapa, pokazująca właśnie dormitorium dziewcząt i kilka kropek. Jedna z nich, podpisana "Lily Evans", chodziła w kółko.
James przygryzł dolną wargę w zamyśleniu. Zemdliłoby go po kilku takich okrążeniach, ale dziewczyna dzielnie kontynuowała. Czasem zatrzymywała się na w kącie dormitorim na jakąś krótką chwilę, po czym wracała do okrążeń. Trwało to już dziesięć minut. A za godzinę mają się spotkać w Cafe Magic, cokolwiek to było. Jeśli Evans coś odbiło, to wieczór zapowiada się interesująco.
Zamyślił się, nie odrywając wzroku od czarnej krążącej kropki. Skąd ta kobieta wytrzasnęła taką knajpkę?
Poczuł zdenerwowanie w żołądku. Nie wiedział, gdzie mają się spotkać. Kiedy po raz pierwszy przeczytał liścik, od razu zaniepokoił się na widok tej nazwy. W Hogsmeade nie było niczego takiego. A nawet, jeśli zamierzali otworzyć podobną kawiarnię, huncwoci już dawno by o tym wiedzieli.
Zamknął oczy, żeby ułatwić sobie skupienie. Przypomniał sobie, jak wyglądała ta mała karteczka, którą dostał sowią pocztą. Evans zniszczyła ją jeszcze tego samego dnia, więc nie miał się czym posiłkować. Żałował takiej świetnej pamiątki.
Było tam coś o jakimś gargulcu. Tych posążków, nota bene, jest co nie miara, żeby było śmiesznie.
Potter zacisnął jeszcze mocniej powieki. I nagle zapaliła się lampka w jego umyśle. Siódme piętro! No, to już coś.
Siódme piętro... Siódme piętro..., Potter myślał coraz intensywniej. Co tam jest, na tym siódmym... No tak!
Olśniło go. Teraz wszystko miało sens. Na siódmym piętrze był Pokój Życzeń. Dokładnie obok gargulca! No i to całe Magic Cafe, czy inne Cafe Magic na pewno jest Pokojem Życzeń!
Uradowany, opadł na poduszki swojego łóżka. Wpatrując się w purpurowy baldachim, poczuł ulgę, ale i stres. Nie miał wątpliwości, że to będzie boski wieczór. I to bez jakiejś konspiracji, tajemnicy. To już będzie...
Z rozmyślań wyrwał go Peter, który wpełznął na łóżko Pottera jako szczur.
James usiadł.
- Te, Ogon - powiedział zaczepnie. - Nie rób tak. Nie mamy tajemnic przed sobą, żeby uciekać się do zamiany.
Chwilę potem Peter znów był przysadzistym blondynkiem. Na jego twarzy malowała się przepraszająca mina.
- Poza tym, to niebezpieczne. - James przybrał ton starszego brata. - Jakby nas nakryli...
- Jesteśmy w dormitorium! - bronił się Glizdogon.
- W którym mamy jeden obraz - spokojnym tonem tłumaczył Potter.
- Ale... - próbował jeszcze Peter, lecz James nie dał mu dokończyć.
- Nie ma "ale" - rzekł poważnie. - Myślisz, że po co tu jest? No właśnie dla takiej cichej kontroli dormitoriów.
- Czy to się nie nazywa inwigilacja? - usłyszeli z sąsiedniego łóżka przytłumiony głos Blacka.
- Ja tam nawet nie wiem, jak wygląda - odezwał się jeszcze odleglejszy głos Remusa. - Nigdy go nie ma.
- Sam widzisz! - podchwycił Peter.
James przewrócił oczami.
- Jesteśmy ryzykanci - przyznał - ale w tej kwestii nie możemy ryzykować!
Usłyszeli szuranie firanek i ich oczom ukazał się Lupin, który oparł się o jedną z kolumienek łóżka Pottera.
- Co racja, to racja - przyznał. - Rogacz wie, co mówi. Możemy ryzykować wywalenie ze szkoły, ale nie przestępstwo na skalę ogólno czarodziejską, rozumiesz? - zwrócił się do Petera. - Potem nie ma, że boli. Hogwart nie będzie cię w stanie ochronić, gdy wejdziesz w zatarg z prawem.
Glizdogon się stropił. Widać, że miał dobre intencje i nie chciał się nikomu narażać. Jak zwykle bardzo zachowawczo.
- Już dobrze - uśmiechnął się James i poklepał chłopaka po ramieniu. - Po co mi wlazłeś na łóżko?
Chłopak westchnął.
- Już późno, po prostu. - Spojrzał na zegarek. - No, za pół godziny zaczyna ci się randka, a ty jesteś w proszku, Rogaśku.
Potter w jednej sekundzie spoważniał, a pozostali zamarli. Zerwał się szybko i rzucił w stronę kufra. Przemknęła mu jeszcze myśl, że szykuje się, jak jakaś baba, ale zignorował ją i zaczął przerzucać zmięte ubrania.
*
Wiedział to od początku. Spóźni się.
Potter leciał na złamanie karku. Przecież to niedaleko, pomyślał. Jednak mała odległość nie uratowała go. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to on powinien na nią czekać. A tymczasem będzie odwrotnie, bo już pięć minut był w plecy.
Czerwony z wysiłku na twarzy, odpiął guzik pod szyją i sapnął potężnie, walcząc z zadyszką.
Świetnie, przemknęło mu przez myśl. Teraz jeszcze wejdę jak jakiś burak: spocony i czerwony. Totalna porażka...
Zatrzymał się koło gargulca i pomyślał o Magic Cafe, przytulnej knajpce, w której miała być Lily Evans.
Przed nim powoli wyłoniły się małe, drewniane drzwiczki z śliczną porcelanową klamką.
James uśmiechnął się z ulgą. W gardle drapało go niemiłosiernie, a w boku kłuła uporczywie kolka. Kondycja marniutka, znów pomyślał James.
Wejście było tak malutkie, że musiał się lekko schylić, by przez nie przejść. Nacisnął klamkę i wszedł ostrożnie, rozglądając się wokół.
James wciągnął powietrze: pachniało tu cynamonem i goździkami. Wszystko było w drewnie i tworzyło wyjątkowo ciepły klimat. Zamiast tradycyjnych stolików z krzesełkami, zauważył kanapę, fotele, a nawet poduszki luzem skupione wokół niskiej ławy.
W tym niewielkim pomieszczeniu panował półmrok. Przy każdym stoliczku paliła się świeca i Potter ledwie zauważył artystyczne malowidła i fotografie rozwieszone na ścianach. To, co przykuło uwagę chłopaka, to fakt, iż były mugolskiego pochodzenia. W tle cichutko płynęły dźwięki delikatnej, spokojnej muzyki, która miała umilać czas.
James wszedł w głąb lokalu, nigdzie nie mogąc odnaleźć Evans.
Zaczął dyskretnie rozglądać się po pustej kawiarni, aż wreszcie dostrzegł ją na jednej z tych dużych kanap.
Siedziała po turecku, z lekkim uśmiechem na twarzy. Parujący kubek trzymała oburącz w okolicy skrzyżowanych nóg.
Wyglądała jeszcze piękniej, niż zazwyczaj. Miała na sobie ciemne, sztruksowe spodnie, a granatowa bluzka lekko ją opinała. Włosy pozostawiła rozpuszczone.
Kiedy do niej podszedł, ocknęła się z zamyślenia, usłyszawszy zapewne odgłos jego kroków.
- Cześć - szepnął przejętym głosem Potter.
- Siadaj, James. - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - Zaraz poprosimy tu Skrzatka, aby ci coś przyniósł.
W jednej chwili przy ich stoliku pojawił się skrzat. Generalnie niczym nie różnił się od przeciętnego skrzata. No, może poza wyprostowaną postawą, pewnością siebie i powagą. W ręku trzymał notesik.
- Słucham pana? Co będzie? - zaskrzeczał, a jego ton głosu, który miał być dystyngowany, wypadł po prostu komicznie. Potter o mało nie parsknął śmiechem.
- Może... - zamyślił się chłopak. - Mleko na ciepło z przyprawami korzennymi i miodem.
- Służę - powiedział skrzat i zniknął, by zaraz pojawić się z kubkiem spienionego mleka, które mocno pachniało imbirem.
James podejrzewał, że miód był na spodzie. Upił spokojnie łyk, wciąż milcząc.
Kiedy gorący płyn znalazł się w żołądku i rozkurczył jego mięśnie brzucha, odezwał się.
- Co za lokal. - Posłał jej swój najlepszy uśmiech, choć wiedział, że w tym półmroku pewnie go nie dostrzegła.
- Mój pomysł. - Evans odwzajemniła uśmiech.
- Zauważyłem obrazy i zdjęcia... - podjął niepewnie.
- To też mój pomysł - roześmiała się. - Bardziej, niż te czarodziejskie, oddają artyzm chwili. Te magiczne są pod tym względem fatalne. No, wyobraź sobie, że zostanie ci ktoś na dłużej na takim zdjęciu. Nie ma najmniejszych szans!
- To prawda - roześmiał się szczerze Potter. - I do tego wiercą się, jakby mieli owsiki, czy inne dziadostwo w swoich... no...
- ... szanownych - dokończyła Lily, śmiejąc się perliście. - Święta prawda!
I tak przez godzinę rozmawiali swobodnie o wszystkim i o niczym, w ogóle nie zdając sobie sprawy, że właśnie są na randce. Ona, która "w życiu nie umówiłaby się z tym łajdakiem, Potterem" i on - "łajdak i podrywacz pierwszej ligi", od pierwszego roku próbujący namówić ją wreszcie na randkę.
- Wiesz - zaczął James, nabierając łyżeczką miód ze spodu kubka. - Dlaczego Danielle organizowała to całe spotkanie w Trzech Miotłach?
Lily spuściła głowę w dół i zaczęła przyglądać się swoim skarpetkom, jakby nagle wydały się jej wyjątkowo interesującym obiektem.
- Ale nie powiesz nikomu...? - spytała prawie szeptem, po dłuższej chwili ciszy.
- Skąd! - gorliwie zapewnił ją Potter.
- Nawet huncom? - Tym razem dziewczyna skoncentrowała wzrok na Jamesie.
- Nawet! - potwierdził. - O co chodzi, Evans?
Lily wzięła głęboki oddech.
- Bo... Jej się podoba Black. - Powiedziała to jak najszybciej umiała i wstrzymała oddech, patrząc wyczekująco na Jamesa.
Ten otworzył szeroko oczy i usta.
- Żartujesz! - Jego twarz, wyrażała ogromne zdumienie, ale kiedy Lily zaprzeczyła, usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu. - Ale motyw!
Z przejęcia uderzył dłońmi o kolana.
- Jak myślisz... Ma jakieś szanse? - spytała ostrożnie Evans.
- Hmm... - zamyślił się Potter. - Szanse zawsze są. Tylko on teraz ma hopla na punkcie jakiejś Veroniki Brook...
Lily zasępiła się.
- Znam ją. Syriusz jej się podoba.
- Co nie znaczy, że Danielle nie może zacząć mu się podobać - powiedział Potter, by ją pocieszyć, ale sam nie wiedział, czy naprawdę tak może się zdarzyć.
- Bo widzisz... wydaje mi się, że oni pasują do siebie... - słabo uśmiechnęła się Lily, przenosząc co jakiś czas wzrok ze swoich skarpetek na twarz chłopaka.
James przełknął ślinę. Nie wiedział właściwie, czemu serce zaczęło na nowo tłuc się w piersi. Jego oddech nieznacznie przyspieszył, co Potter bardzo chciał ukryć. Napięcie rosło.
- Chyba masz rację - powiedział słabo na wydechu.
- No - skwitowała Lily, zatrzymując w końcu niespokojny wzrok. Teraz patrzyła mu prosto w orzechowe oczy.
Chłopak bał się oddychać. Nie chciał, by cokolwiek przerwało tę magiczną chwilę.
- Tak, jak my...? - spytał i posłał jej swój zaczepny wzrok, wkładając ogromny wysiłek, by był on jak najbardziej naturalny.
Lily wyszczerzyła się do niego i pokręciła głową.
- Jak zwykle dowcipny, Potter - powiedziała wesoło Lily, ale w jej głosie czuło się napięcie.
- Ja? - Pomimo zdenerwowania, James zaczął dowcipkować. - W życiu! Kobieto, ja jestem wiecznie poważny!
Roześmiali się serdecznie, choć nie była to już taka swobodna chwila. Oboje przeczuwali, że coś nad nimi wisi; że coś się wydarzy. To było wyczuwalne w powietrzu.
Zamilkli i wpatrywali się w siebie, jak zaczarowani.
- Nie wiem, czy tak jak my... - podjęła wątek Evans, nie odrywając oczu od chłopaka. Jej głos był cichy.
- A ja... - Tu Potter przechylił lekko głowę. - Myślę... - a dłonią ujął jej podbródek, której Lily nie odepchnęła - ... że bardzo...
James nachylił się ostrożnie, czując jak zalewa go fala różnych uczuć. Było tam podenerwowanie, napięcie, stres, ale dominowała ekscytacja i euforia.
Lily przymknęła powieki, również powoli zbliżając się w stronę ust chłopaka.
I właśnie, kiedy ich usta miały się zetknąć w ich pierwszy, młodzieńczym pocałunku, zegar z kukułką wybił północ. Oboje zerwali się na równe nogi, spłonieni i zażenowani.
Nawet James.
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Znów wklejam, bez Ani. Bo jej nie ma ;(
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Cudeńko. Serio, cudo. Koncówka idealna, trzymasz w napięciu, kobieto. ; } I wielbię cię za to. Nie przepadam za banalnymi i szybko rozwijającymi się akcjami. Świetne zakończenie, wspaniały pomysł z tym zegarem.
Idzie ci coraz lepiej, widać. ; } Tak jak na początku, jak zaczynałaś pisać błędów dosyć dużo było, teraz mam tylko jeden:
James pierwszy raz zobaczył, że dziewczyna się zmieszała.
Zamiast "że", napisz "żeby". James pierwszy raz zobaczył, że dziewczyna się zmieszała. Albo "James pierwszy raz zobaczył zmieszanie dziewczyny".
Tak, chyba na razie tyle. Pisz, pisz Molu. ; *
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.