Dom:Gryffindor Ranga: Nauczyciel w Hogwarcie Punktów: 2519 Ostrzeżeń: 0 Postów: 690 Data rejestracji: 24.09.11 Medale: Brak
Dziękuję za miłe słowa i jednocześnie przepraszam, że od tak dawna nie ma nowego rozdziału, ale ten poniżej został jakby to powiedzieć... skasowany. Nie przeze mnie, pisząc ostatnie zdanie nagle mnie wylogowało, jak na złość! Zatem - przepraszam czytelników, o ile ktoś to kiedykolwiek nałogowo czytał Tak więc w ramach zadośćuczynienia dam dłuższy rozdział. Ostatnio były jakieś krótsze, co nie znaczy, że brak mi weny, o nie! Co to to nie! Więc zapraszam do lektury.
Rozdział XXII
Gdzie byłam? Kiedy byłam?
Hope biegła z całych sił, brakowało jej tchu, ale nie odpuszczała, niczym sprinterka ostatkiem sił dobiegła na dziedziniec transmutacji. Jednak to nie profesor McGonagall miała tam wtedy dyżur. Dziewczyna rozejrzała się. Jedynym nauczycielem, jakiego dostrzegła, był Flitwick. Podeszłą szybko do karzełka. Miała potargane włosy i była cała czerwona, ale mając promienny uśmiech na ustach poklepała profesora po ramieniu, aby ten odwrócił się w jej stronę. Gdy ten to uczynił, podskoczył. Hope musiała wyglądać naprawdę źle.
- Dzień dobry! - Filians przywitała się entuzjastycznie.
- Witaj, moja droga - mruknął nauczyciel zaklęć. - W czym mogę ci pomóc?
- Szukam profesor McGonagall. Nie wie pan może, gdzie mogę ją znaleźć.
- Nawet jeśli zdążysz dotrzeć do jej gabinetu, to raczej w niczym ci nie pomoże. Wyjeżdża na szkolenie związane z nową podstawą programową, chodzi o lekcje szóstych klas na temat przemian.
- Ale... ale to jest... ale ja... - Hope była tak załamana, że sama nie wiedziała, co powiedzieć, czemu sama nie pomyślała, że wicedyrektorka będzie w gabinecie wicedyrektorki?!
- Jeśli to coś ważnego, to może poświęci ci minutkę. - Fliwick uśmiechnął się pocieszająco.
Hope również odpowiedziała na to uśmiechem, kiwnęła głową na pożegnanie i ruszyła w kierunku korytarza prowadzącego do gabinetu nauczycielki transmutacji.
Po drodze dostrzegła, że na drugiej stronie dziedzińca zebrała się spora gromadka uczniów. Byli zebrani w koło, najwidoczniej otoczyli jakieś ciekawe wydarzenie. Hope chwilę się zawahała, ale coś ciągnęło ją do tego zbiorowiska. Czuła, że musi tam iść.
Podeszła szybko i wepchała się między dwie uczennice.
W środku kółeczka miała miejsce niezła bijatyka. Wszędzie migały barwy, szaty uczniów latały na wietrze, więc trudno było rozpoznać twarze, ale można było dostrzec, że to bójka dwóch na jednego.
Pod nogami uczniów były fragmenty krawatów, a nawet przyszywki domów. Hope podniosła jedną. Widniał na niej wąż. W tym momencie Filians przypomniała sobie słowa Elaine po opowiedzeniu jej historii z kuzynem: " No to Malfoy będzie mieć trochę zniekształconą twarz". Gdy w powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia, serce zabiło jej szybciej. Weszła w sam środek bójki i chwilę potem trzymała dwóch chłopaków, a jeden z nich stał przed nią celując różdżką w jej twarz, którą rozpoznał dopiero po chwili. Hope lewą ręką trzymała Dracona, a prawą Jasona, Ray patrząc na nią opuścił różdżkę i schował ją do kieszeni. Wszystkich zmierzyła wzrokiem, po czym zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy, że nie ma w rękach księgi. Puściła chłopaków, a gdy reszta uczniów się rozeszła, Filians dostrzegła w powietrzu całą masę latających kartek.
Warknęła na chłopców, Malfoy wzruszył ramionami i sobie poszedł, podczas, gdy gryfoni patrzyli na nią wzrokiem bitego pieska. Prychnęła na nich i ruszyła w stronę korytarza, ale nie szła do gabinetu McGonagall, nie miała z czym.
Już zaczęła ocierać łzy za filarem, gdy usłyszała tupot kroków, ktoś zmierzał w jej stronę. Zatrzymała się. Blizna ją bolała od wściekłości. Wyjęła różdżkę z kieszeni, znów miała ochotę coś rozwalić. Odwróciła się z bojowym nastawieniem. Stał przed nią Jason.
- Nie zabijaj mnie, błagam! - powiedział wskazując na różdżkę. Hope posłusznie włożyła ją z powrotem do kieszeni. - Chciałem cię przeprosić. Ale stwierdziliśmy z Rayem, że temu gówniarzowi należy się nauczka! I...
Ale Hope już go nie słuchała. Dostrzegła na jego rękawie fragment obrazka łapy, który chciała pokazać McGonagall. Wzięła go, chwyciła Jasona za rękę i pociągnęła w stronę gabinetu nauczycielki. Wydusiła tylko:
- Kiedyś ci opowiem, a teraz chodź szybko!
***
Jason przy tempie Hope zaczął wysiadać. Gdy dotarli pod drzwi gabinetu, chłopak kucnął z przemęczenia. Hope zapukała w drzwi z cichą nadzieją, że ktoś otworzy. Po niecałej minucie, która wydawała się wiecznością, w drzwiach stanęła profesor McGonagall. Hope bez słowa podała jej karteczkę.
- To troszkę mało, panno Filians. - Pani profesor skrzywiła się.
Hope opuściła smętnie głowę, myślała, że to już wszystko, jeśli chodzi o jej lekcje dodatkowe. Wtedy niespodziewanie strącił się Jason.
- Pani profesor, to moja wina, a i tak, gdyby nie Hope, pewnie skończyłbym w skrzydle szpitalnym, rozerwaliśmy jej książkę podczas, gdy ona rozdzieliła nas, gdy się biliśmy, przykro mi... - Po tych słowach popatrzył na nią wzrokiem, który mówił: "Serce mnie boli, ale nic nie zrobię". Hope pomyślała: "Gra aktorska na W!".
- No dobrze. Panno Filians, w tym miesiącu zajęcia będą tydzień później. - McGonagall zamknęła drzwi.
Hope rzuciła Jasonowi swój najszczerszy i najpiękniejszy uśmiech, po czym wyminęła go i pobiegła w stronę sali od zielarstwa, była już nieźle spóźniona.
***
Hope po całym dniu lekcji padła na łóżko i od razu zasnęła. Już po sekundzie pożałowała swej decyzji.
Znów zobaczyła przed sobą lewitującą ohydną istotę i poczuła, że szczęście na zawsze przestało istnieć. Dementor był od niej zaledwie kilka centymetrów. Dziecko trzymane przez matkę płakało. Nagle pojawiło się coś srebrnego i sceneria się zmieniła.
Od razu zrobiło się przyjemniej. Hope znalazła się na wsi. Ale nie była to taka ponura wieś, jak ta, na której mieszkała z wujostwem i kuzynem. Był tam piękny przytulny domek z białym dachem, nie zaplamionym choćby plamką brudu. Reszta domu zmieniała kolor non stop, za każdym razem na coraz piękniejszy. Za domem był piękny warzywno-kwiatowy ogródek oraz mały sad, w którym rosły jabłonie, grusze i śliwy. Przed domem był mały placyk zabaw, a z boku rosło zborze. Dom miał wspaniały widok na ośnieżone lekko góry. Wszystko wyglądało pięknie i do tego wszystkiego był piękny słoneczny dzień. W powietrzu unosił się aromat pieczeni, a z domku wyszła ta sama ciemnoskóra kobieta, tyle, że o siedem lat starsza. Była ubrana w śliczną, niebieską lnianą sukienkę, na której miała fartuszek, za nim trzymała różdżkę. Na głowie miała kolorową bandamkę.
- Dre! Chodź synku! Obiad gotowy! - zawołała, a zza rogu domu wybiegł ciemnoskóry siedmiolatek z rozczochranymi czarnymi włosami.
Jednak, gdy popatrzył w stronę Hope, zatrzymał się, jego matka tak samo popatrzyła na Hope.
- Ty? Co ty tu robisz? W ogóle się nie zmieniłaś. - Kobieta patrzyła na Hope z zaskoczeniem, ale na jej twarzy malował się także pewien wyraz szczęścia.
Hope nieco się przeraziła. Uszczypnęła się, ale nic się nie stało, co gorsza poczuła to. Ona naprawdę była na tej wsi!
Nagle coś zaczęło ją ciągnąć do tyłu, opierała się, ale to nic nie dało. Dre zaczął biec w jej stronę, ale mama go zatrzymała.
W końcu Hope doszła do końca tunelu, do którego ciągnęła ją ta siła.
W pewnym momencie siedziała na łóżku w dormitorium, ubrana w piżamę. Elaine siedziała na łóżku przed nią, patrzyła na nią, jak na najrzadszy okaz.
- Gdzie ty byłaś?! - zapytała.
- Tutaj...?
- Nie! Dopiero przed chwilą... wróciłaś! Gdzie ty byłaś? - Elaine ponowiła pytanie.
- Chciałabym to wiedzieć! - Hope nie wiedziała, co myśleć. Nie zasnęła już tej nocy.
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Nauczyciel w Hogwarcie Punktów: 2519 Ostrzeżeń: 0 Postów: 690 Data rejestracji: 24.09.11 Medale: Brak
Rozdział XXIII
On?!
Hope nie miała sił, aby iść na lekcje, czuła się, jakby całą noc walczyła z mantykorą gołymi rękoma. Jednak zmusiła się do tego. Tego dnia był sprawdzian z zaklęć, a nie miała ochoty szukać po szkole profesora Flitwicka, aby go zapytać, czy może napisać sprawdzian. Udała się do sali.
W połowie sprawdzianu pisemnego wysiadła i zasnęła na kartce. Po jakimś czasie obudziła ją Elaine. Przyszła pora na sprawdzian praktyczny. Miała przenieść stos książek z jednego końca sali na drugi, tak, aby żadna książka nie spadła. Mruknęła pod nosem:
- Wingardium Leviosa!
Tak bardzo to olała, że nawet nie zauważyła, kiedy książki przeleciały z jednego końca sali na drugi i to w pięknie ułożonym stosie. Dostała W. Sprawdziany pisemne wszyscy bardzo szybko dostali. Flitwick sprawdził je błyskawicznie. Hope już odsłoniła oczy, aby pogodzić się z widokiem paskudnego "O" w rogu kartki, jednak go nie dostrzegła. Widniało tam bardzo ładne "PO"! Hope dziesięć razy sprawdziła, czy to na pewno jej sprawdzian, ale po każdym mrugnięciu dostrzegała ten sam podpis:
Hope Filians
Popatrzyła na Elaine, która od razu podniosła ręce, na znak, że to nie ona. Filians popatrzyła na Reeda, który wymownie patrzył w sufit, a gdy popatrzył w stronę Hope, udawał zdziwionego. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
Hope wyszła z sali ostatnia. Bardzo się ociągała. Zdała sobie sprawę, że praktycznie nie zmrużyła tej nocy oka. W końcu pół nocy była na tej wsi, nadal nie wiedziała, jak się tam znalazła. Drugą połowę nocy spędziła na gapieniu się na musułkę kieszonkową, która świeciła w nocy. Nawet Godryk spał, chociaż jest sową! Zwierzak nie chciał spać w sowiarni. Dziewczyna całą noc zastanawiała się, co się stało. Elaine po kilkudziesięciu minutach zasnęła, nie można jej było za to winić i tak dość długą chwilę siedziała z Hope. Za to w dzień kasztanowo-włosa nie odstępowała jej na krok.
Hope nie miała ochoty na więcej lekcji. Tak po prostu, poszła do dormitorium. Elaine powiedziała, że będzie ją kryć, ale Filians nie czuła takiej potrzeby, jednak by nie urazić przyjaciółki kiwnęła przyjacielsko głową.
Idąc korytarzem Hope natknęła się na profesora Dumbledore'a.
- Dzień dobry, panie dyrektorze. - Dziewczyna wymusiła uśmiech.
- Dla mnie dobry, ale nie wiem, czy też dla pani. Czemu nie jest pani na lekcjach? - zapytał Dumbledore.
Przez głowę Hope przelatywało tysiąc myśli na raz. Próbowała wymyślić wiarygodne wyjaśnienie swojej nieobecności na zajęciach, ale, nie wiedzieć, czemu, nie skłamała.
- Bo nie chcę, panie dyrektorze.
- To się nazywa szczerość. - Starzec zaśmiał się. - Ale widzę, że coś cię trapi, zapraszam na miętusa, do gabinetu. - Nacisk na ostatnie dwa słowa przeraził Hope.
Dziewczyna spuściła głowę i posłusznie poszła za dyrektorem. Zastanawiała się, ile punktów Gryffinegor straci przez jej wagary...
***
Gabinet dyrektora wywarł na Filians ogromne wrażenie. Niby wszystko ułożone, a jednocześnie nic nie było na swoim miejscu. Jakby każdy przedmiot miał swoje miejsce tam, gdzie akurat przebywał. Hope na kilka minut zapomniała, że właśnie może oberwać za wagarowanie. Dyrektor usiadł na krześle za biurkiem, wskazał na drugie, przed sobą i powiedział:
- Usiądź, moja droga. - Uśmiechnął się profesor, jakby ta rozmowa nie miała być niczym złym.
Hope posłusznie wykonała polecenie.
- To teraz mi powiedz, co cię trapi - powiedział Dumbledore, który chyba naprawdę chciał słuchać, a nie wyglądał na takiego, na którym przenoszenie się w czasie i miejscu robiło większe wrażenie.
Dziewczyna przez chwilę się wahała, ale w końcu zdobyła się na odwagę opowiedzieć profesorowi o wszystkim. Powiedziała mu o tym mrocznym domu na odludziu, o dementorze, o srebrnej zjawie, o tej kobiecie i niemowlaku i o tym, że na wsi byli oni o siedem lat starsi. Nie pominęła też tego, że postacie ja rozpoznały i była tam naprawdę, przez co na chwilę zniknęła z dormitorium, także o tej magicznej sile, która ciągnęła ją do właściwego czasu i miejsca.
- Zacznijmy od początku - zaczął profesor. - Ta srebrna istota to był patronus. Widziałaś, kto rzucił zaklęcie obrońcy?
- Nie, nie widziałam - odpowiedziała Hope z pewnym zawodem.
- No trudno. Więc mówisz, że była tam kobieta z niemowlakiem, która potem, w tym drugim śnie, była o siedem lat starsza, tak?
- Tak.
- I rozpoznała cię, a potem okazało się, że ty tam naprawdę byłaś?
- Owszem.
- W takim razie, moja droga, jesteś pierwszym przypadkiem takiego daru od bardzo wielu lat! - wykrzyknął Dumbledore. - Ty się przenosisz w czasie i miejscu! Na razie podczas snu, bo tego nie opanowałaś i nie za bardzo wiem, od czego to zależy... - dyrektor pogrążył się w głębokiej zadumie.
- To znaczy, że już nigdy nie zasnę? - Hope się zmartwiła.
- Myślę, że ten dar zaczyna działać spontanicznie. Idź do dormitorium, zaśnij, miałaś trudną noc. Gdy to znowu się stanie, daj mi znać. - Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie.
Hope wstała i kiwnęła głową na pożegnanie, gdy już miała wyjść dyrektor do nie zawołał:
- Hope! - Dziewczyna odwróciła się. - Mówiłaś, że jak miał na imię ten chłopak?
- Yym... Dre, panie profesorze.
- Dziękuję, możesz już iść. - Dyrektor jakoś dziwnie zareagował na to imię.
Hope wyszła i ruszyła w stronę dormitorium. Obawiała się tej drzemki, ale niepotrzebnie.
***
Filians wstała wieczorem. Wyspała się za wszystkie czasy. Na jej szafce nocnej leżały zeszyty z uzupełnionymi lekcjami i odrobionymi zadaniami domowymi. "Elaine i Reed mnie rozpieszczają." - pomyślała z uśmiechem.
Zeszła do pokoju wspólnego, zastała tam niezły tłum. Wszyscy się tam kłębili jak pszczoły w ulu. Tylko wokół drzwi wejściowych było trochę wolnego miejsca.
Hope stała obok Jasona. Szturchnęła go łokciem.
- O co chodzi? - zapytała zaciekawiona. - Co to za zbiorowisko?
- O! Cześć "Śpiąca Królewno". - Uśmiechnął się chłopak. - Jakiś koleś został teraz przyjęty do szkoły, wszyscy, w każdym dormitorium, na niego czekają. Nie wiadomo, gdzie trafił, ale mieliśmy już sowę, że został przydzielony i mamy na niego czekać. Tak samo jak inni.
Nagle drzwi się otworzyły, a wokoło rozległ się brawa. Ten chłopiec został przydzielony do Gryffindoru! Do pokoju wspólnego wszedł Dumbledore razem z jakimś ciemnoskórym chłopakiem. Hope myślała, że zemdleje. Serce jej wariowało. W pokoju był TEN chłopiec!
- Dzieci - zaczął profesor. - Oto nowy gryfon! Ma na imię Dre.
Dre patrzył centralnie na Hope, a ona na niego. Chłopak powiedział bezgłośnie:
- Ty...?
Wszyscy się na niego gapili, więc zrozumiał, że musi coś powiedzieć.
- Yyy... cześć - wybąkał.
Wszyscy jeszcze raz głośno zaklaskali. I dobrze, bo to zagłuszało bicie serca i tysiące myśli Hope,
__________________
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.